czwartek, 9 kwietnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 10 W skrzydle szpitalnym

- Jak się czujesz? - spytała Emma Toma.
- W miarę - odpowiedzał krótko Felton i odsapnął głęboko.
     Już następnego dnia Emma, Rupert i Matthew odwiedziali Toma w skrzydle szpitalnym. Trochę było trudno się w ogóle tu dostać (pani Pomfrey nie chciała ich za rzadne skarby świata wspuścić), ale jednak im się to udało. Teraz zaczęła się krótka pogawędka na temat Radcliffe'a.
- Dlaczego Dan to zrobił?- wypaliła nagle Emma.
- To nie był Dan. Przynajmniej nie taki Dan, którego znamy - powiedział Tom.
- Co przez to rozumiesz? - spytał Matthew.
- Kiedy byłem w bibliotece, w zakazanym dziale, przeglądałem książkę z różnymi okropieństwami. Na ostatniej stronie był najgorszy obrazek, okropna kreatura podobna do smoka. Miała zamknięte oczy, ale nagle je otworzyła! No krzyknąłem, bo się przeraziłem, ale zanim przyszedł Filch zdążyłem się jeszcze przypatrzeć tym oczom... Były na nich łuski. A kiedy Daniel mnie zaatakował, też zauważyłem na jego oczach łuski... I tak w ogóle to Daniel jeszcze coś mi powiedział. Tyle, że nie swoim głosem... Takim dziwnym...
- Co mówił? - spytała żywo Emma.
- Nie pamiętam dokładnie, ale coś o tym, że tu nie pasujemy.
- No fakt, nie pasujemy - podsumował Rupert.
- Ale nie oto chodzi! - sprzeciwił się Tom. - Powiedział to takim dziwnym tonem. Nie swoim, ale jakby ktoś przez niego przemawiał, ktoś był w jego ciele. Albo ktoś nim zawładnął.
     Przyjaciele przez chwilę rozważali te słowa w milczeniu. Mogła to być racja. Daniel nigdy nie zrobił by czegoś podobnego z własnej woli. Musiał nim ktoś sterować. Tylko kto? Lord Voldemort odpada. Wiedzieli, że w tej części jest tylko nędzną kreaturą żywiącą się duszą profesora Quirella. To nie mógł być on. Więc kto? Czyżby inny, znacznie gorszy przeciwnik?
- No moi drodzy, koniec tych odwiedzin i pogaduszek. Pacjent musi odpocząć - powiedziała pani Pomfrey zjawiając się nagle przy ,,obleganym" przez Matthew'a, Emmę i Ruperta łóżku.
- Ale ja - próbował sprzeciwić się Tom, jednak pielęgniarka tak łatwo się nie dała. Cóż, goście musieli wracać do siebie.
,,Jakie to wszystko jest dziwne i poplątane" - myślał Tom wpatrując się w sufit. Jescze niedawno był tylko zwykłym aktorem (i to dość dobrym, zważywszy na jego młody wiek), a teraz został wplątany w jakąś dziwną sprawę i musiał udawać Dracona Malfoya. Udawać, nie grać - to co innego. Łatwiej się kogoś gra, niż udaje. W rolę można się wczuć.
     Chłopak zastanawiał się, czy uda im się wrócić do zwykłej Anglii. Bardzo tęsknił za zwyczajnym domem i chciał do niego wrócić... Niestety, tkwił tu - w świecie prawdziwego ,,Harry'ego Pottera". Nigdy by nie przypuszczał, że takie coś jest możliwe.
     Nagle Tom poruszył się gwałtownie. Rany na ramionach okropnie go zapiekły, a przez całe ciało przeszła fala zimna.
- No witaj, mój drogi - rozległ się dziwny, mroczny głos. Tom podniósł głowę i zauważył osobę siedzącą naprzeciwko niego.
     Był to mężczyzna w młodym wieku. Miał ciemne włosy gładko przystrzyżone i delikatny, prawie niewidoczny zarost. Ubrany był w długi, sięgający prawie do ziemii płaszcz, a na rękach miał skórzane rękawiczki. W jednej ręce trzymał różdżkę i co jakiś czas przerzucał ją do drugiej ręki.
- Kim pan jest? - spytał Tom.
- Chcesz znać moje imię? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Otóż jestem Jonatan Christan Cox. Choć zapewne niewiele ci to mówi.
- Co pan tu robi?
     Jonatan zaśmiał się tajemniczo. Zaczął bawić się różdżką. Po chwili jednak mu się znudziło i podniósł głowę.
- Jak na jedenastolatka jesteś bardzo wścibski, mój drogi - powiedział powoli. - Jeśli już musisz koniecznie wiedzieć, to przyszedłem cię odwiedzić.
     Tom mu nie uwierzył. Czuł, że ten człowiek jest jakiś dziwny.
- Nad czym tak myślisz, mój drogi? Boisz się mnie?
     Chłopak nic nie odpowiedział. Mężczyzna wstał powoli z łóżka i zaczął przybliżać się do Toma. Rany chłopaka ponownie buchnęły krwią, a samemu Feltonowi mocno zakręciło się w głowie.
- Cóż to, nie czujesz się zbyt dobrze? - spytał Jonatan uśmiechając się szyderczo. Mężczyzna położył dłoń na krwawiącym ramieniu chłopaka, które buchnęło krwią jeszcze bardziej.
     Chłopak jęknął z bólu. Był tak słaby, że nie mógł się nawet bronić. Jonatan za to uśmiechał się jeszcze bardziej. Był bliski zwycięstwa, jeszcze tylko trochę...
     Nagle rozległ się głośny łomot. To Irytek wparował do skrzydła szpitalnego z kilkoma strzelającymi balonami, które zaczęły wybuchać jedno po drugim, niwelując przy tym działanie zaklęcia wyciszającego, które rzucił na salę mężczyzna - nie chciał, by ktoś usłyszał krzyki Toma.
     Teraz jednak zaklęcie nie działało i do miejsca ,,zbrodni" przybiegła pani Pomfey.
- Nie pokonacie mnie. Nie uda się wam. Jesteście za słabi - powiedział Jonatan rzucając się do drzwi. - Zdecydowanie ZA słabi.
     Mężczyzna zniknął błyskawicznie. Tymczasem pani Pomfrey złożecząc i grożąc, próbowała wygonić Irytka. Kiedy jej się udało, mimowolnie spojrzała na łóżko Toma...
- O niebiosa! - wyrwało się pielęgniarce.
     Tom leżał na wpół martwy...

1 komentarz:

  1. Rozdział Super!
    To opowiadanie powoli zamienia się w horror (mi to nie przeszkadza)
    Czekam co mnie dalej zaskoczy! Pisz! I weny!

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pozostaw po sobie jakiś miły ślad. Może komentarz? :)