czwartek, 31 grudnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 18 - Mistrz

     Sala Rozmów była gigantyczną aulą. Tak wielką, że pomieściłoby się tu wojsko całego świata, a tak przynajmniej twierdził potem Steve Kloves. Wraz z Chrisem Columbusem, Joanne Kathleen Rowling i Andrzejem Maleszką oraz całym zastępem Czarodziejów udali się do owej sali. Na scenie, na podwyższeniu stał stosunkowo mały człowieczek w za długim płaszczu. A może to był tren? Nie ważne. Miał spuszczoną głowę, ale kiedy ją poniósł, praktycznie każdy aż wstrzymał oddech. Nagle owy ktoś przemówił.
- Drodzy Czarodzieje! Książkowi, Filmowi, Zwykli. Zebraliśmy się tutaj z powodu, jak chyba już każdy z was wie, Bractwa Ciemnego Słońca, które ostatnio nie próżnuje. Podobnie jak i my. Zbieramy informacje o nowych Czarodziejach, rekrutujemy ich. Ale nasi przeciwnicy chcą nam to udaremnić. Ostatnio porwali naszą najlepszą agentkę Sylwię Szmaragd, znaną jako Beryl. Ta strata jest dla nas bardzo bolesna, ale nasi najlepsi ludzie szukają jej wszędzie. Ponadto, z tego co mi zaapelowała Morgan Case, szykuje się wojna z Bractwem Ciemnego Słońca. Dlatego też wszyscy Czarodzieje o Mocach związanych z Wojną i Bitwą, Broniami i tego typu rzeczami mają się niezwłocznie zgłosić do Majora Generała Mickey'a...
     Przemowa Mistrza trwała bardzo długo i mówił on ciągle o jednym i tym samym. Przemawiał on bardzo chaotycznie i nie do końca zrozumiale. Chris już na początku przestał go słuchać. Jednak ostatnie słowa nim wstrząsnęły.
- Musimy też uważać na fałszywców, którzy tylko podszywają się pod Czarodziejów, a tak naprawdę są zwykłymi ludźmi. W ostatnich czasach pełno takich krętaczy.
     Chris i Steve spojrzeli po sobie przerażeni. Czyżby Mistrz wiedział o ich braku czarodziejskich umiejętności? A jeśli tak, w jaki sposób się tego dowiedział?… Jednak najbardziej sensownym wytłumaczeniem było to, że po prostu tak powiedział, nie musiał od razu kogoś (czyli Columbusa i Kloves'a) podejrzewać.
     Po zebraniu cała czwórka, czyli Joanne, Andrzej, Steve i Chris poszli do Kąciku Ciszy. Była to przeogromna biblioteka. Skierowali się oni do dość dużego stolika całego zawalonego książkami. Ponad nimi ślęczał dość młody mężczyzna.
- Witaj, Brandonie – powiedziała Rowling.
- Witaj i ty, Joanne. Oraz wy, mimo że nie znam waszych imion – powiedział dostojnym tonem Brandon Mull podnosząc głowę znad opasłych tomów.
- Bran, nie musisz być taki oficjalny! - powiedział Andrzej Maleszka, po czym szepnął cicho do Columbusa i Kloves'a – zwykle zgrywus z niego.
- Co u ciebie słychać? - spytała Rowling.
- Bywało lepiej. Co noc mam ten sam sen – jak Seth zabija demona. Nie wiem czy to dobrze czy źle, a Nelly jest zbyt zajęty. Ma wspaniałą moc, ale męczącą. Wszyscy się do niego zgłaszają z różnymi przypadłościami… Tak to jest być Magicznym Lekarzem.
- A nie zwracałeś się z tym do Mistrza?
     Zapadła grobowa cisza. Brandon spuścił głowę i z powrotem zabrał się za pisanie eseju. Tuż obok nich stanął dość młody chłopak. Miał lekko zmasakrowany lewy policzek i zwierzęcy błysk w oku. Spojrzał na nich i powiedział:
- Mistrz się zmienił. Bardzo. Nie wiadomo, czy można mu ufać. Musiało was tu długo nie być.
- Conrad! - zawołali równocześnie Andrzej i Joanne.
- Witam, witam, pani Rowling i panie Maleszka – odpowiedział chłopak całując rękę Joanne, zgodnie z zasadami dobrego wychowania.
- Witamy cię i my, drogi Conradzie. Jak się trzymasz? - powiedziała autorka.
- Bywało lepiej – odpowiedział tak samo jak wcześniej Brandon, który teraz udawał, że pisze, choć tak naprawdę przysłuchiwał się rozmowie. - Beryl jest porwana, a Mistrz coś kręci. Dawno was tu nie było, że nie wiecie, że nie przyjmuje on już audiencji. Zwłaszcza w takich błahych sprawach jak kłopoty z Magią.
- Młody ma rację – odezwał się nagle Mull. - Nasz przywódca się zmienił, niekoniecznie na lepsze. Ma więcej sekretów i tajemnic.
- A ja sądzę, że tak powinno być – powiedziała z przekąsem jakaś dziewczyna stając tuż obok Conrada.
- Avery! Miło cię widzieć! - powiedział Andrzej.
- Nawzajem, was również.
     Steve i Chris przysłuchiwali się tej dziwnej rozmowie lekko na uboczu, dopóki ktoś ich przez przypadek nie potrącił. Był to jakiś mały człowieczek, który nawet nie przystanął by ich przeprosić, tylko pobiegł dalej.
- Nie wiedziałem, że przyjmują tu także skrzaty – mruknął scenarzysta. Jednak to zdarzenie przykuło uwagę Joanne i szybko włączyła ich do rozmowy.
     Po ogólnym przedstawianiu się i tego typu rytuałach grzecznościowych, Rowling wzięła na chwilę Maleszkę na stronę. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz wrócili.
- Jest tu podsłuch? - spytała autorka.
- Nie, nie ma, ale ściany mają uszy – powiedziała Avery. - Jeśli chcecie przekazać komuś sekret, to radzę iść do Sali Kości...
- Tam to dopiero jest atmosferka – wtrącił Conrad.
- Ponieważ prawie nikt tam nie wchodzi, chyba, że musi.
- To w takim razie prowadźcie. Bran, idziesz z nami. Musimy wam powiedzieć coś ważnego. Nie zaszkodziłoby też Ricka Riordana znaleźć.
     Mieli szczęście i po drodze do Sali Kości znaleźli owego mężczyznę. Dołączył on do „grupy” i poszedł ciekaw tego, co Rowling chce im powiedzieć. W końcu doszli do właściwego pomieszczenia, ale nie było to zbyt nastrojowe miejsce. A może – za bardzo nastrojowe… Ściany były utrzymywane w ciemnej tonacji, zamiast lamp były świece i kadzidła. Na ścianach wisiały ponure obrazy. Ale najgorszy widok był na przeciwległej ścianie od wejścia. Był tam ołtarz zbudowany z… Ludzkich kości i czaszek.
- O rany, to NIE JEST za przyjemne miejsce – odezwał się Steve i zaraz tego pożałował, bo było tu piekielne echo.
- Cóż, to jedyne bezpieczne miejsce. Nie ma co wybrzydzać – powiedziała Joanne. - A teraz muszę powiedzieć wam coś strasznie strasznego, ale też okropnie ważnego.
     I powiedziała. W kilkunastu zdaniach streściła katastrofę, którą wywołała przez przypadek. Na końcu opowieści poprosiła o pomoc. Przez chwilę nikt nic nie mówił i w tej ciszy słyszeli bicie swoich serc. W końcu jednak po kolei, Conrad, Brandon, Rick i na końcu Avery zaczęli okazywać chęć pomocy. Po chwili aż zaczęli się przekrzykiwać, nawet nie wiedząc czemu.
- Czyli nie złościcie się i pomożecie, tak? - spytała cicho Rowling by się upewnić.
- Tak! Co prawda, trochę skomplikowana sprawa z tym będzie. Trzeba skołować dużo Mocy i odpowiedni Czar, ale damy radę! - rozemocjonował się Brandon. - Już widzę minę tych młodziaków, jak ich wyciągniemy!
- Ale będzie z tym dużo pracy – zauważyła Avery.
- I musimy ukryć to przed Mistrzem – dopowiedział Conrad.
- Akurat tym razem się z tobą zgadzam – powiedziała dziewczyna. - To MUSI być tajemnica.
- Tak! - Conrad uśmiechnął się promieniście. Młoda Casterville przyznała mu rację PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU, więc to było coś.


     W tym samym czasie pewien mały człowieczek podobny nieco do karła biegł zatłoczoną ulicą. Potrącał wielu przechodniów, ale za bardzo się śpieszył, by przepraszać. Zamiast tego wyklinał wszystkich ludzi na ulicy. Nie mógł się spóźnić; miał niecałe piętnaście minut, ale jeszcze dużo drogi przed sobą. A krótkie nóżki wcale nie ułatwiały sprawy.
     Nagle przystanął. Wymruczał jakiś Czar i nagle urósł. Jego nogi stały się chyba trzy razy dłuższe od tych malutkich nóżek. Teraz to mógł biec. Pognał szybko jak błyskawica. Skręcił w boczną uliczkę i trafił w ślepy zaułek. Stuknął trzy razy w ścianę domu i ukazał się w niej kontur drzwi. Stuknął kolejne trzy razy – z konturu powstały drzwi. Jeszcze raz stuknął trzy razy i drzwi się otworzyły. Wszedł przez nie do małego, niezbyt zadbanego pomieszczenia. Usiadł na ławce zdejmując kaptur peleryny. Jego żylasta twarz pokryta bliznami sprawiała wrażenie wiekowego staruszka. Tymczasem przybysz nie miał nawet trzydziestu lat.
- Zjawiłeś się, Melchiorze – do przybysza podszedł barczysty mężczyzna.
- Wątpiłeś, że się zjawię, Amosie?
- Tak, przyznam, że wątpiłem. Ale jesteś i to się liczy. Masz towar?
     Melchior wyciągnął zza pazuchy jakiś przedmiot opakowany w brązowy papier. Podał go Amosowi, ale momentalnie cofnął rękę.
- A zapłata? - uśmiechnął się szelmowsko.
- Masz – mężczyzna rzucił mu woreczek, który brzdęknął obiecująco. Melchior dał mu pakunek, po czym obydwoje się rozstali. Pół-karzeł wyszedł z budynku, o ile można nazwać tak to miejsce, a drugi poszedł po schodach w górę. Jednak kiedy Melchior wyszedł na ulicę i zerknął do worka aż krzyknął.
- O ten zdrajca! Niech go diabli wezmą do siebie!
     W worku zamiast monet były rozbite szklane figurki pomalowane na złoto.
- Jeszcze mi za to zapłacisz Amosie… Oj, zapłacisz. I to drogo...


_______________________________________


Chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji nowego roku!
Ten rozdział jest specjalnie dedykowany dla Liseg, która mnie zmotywowała do jego napisania :) Dziękuję Ci za to! :D