poniedziałek, 13 lipca 2015

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 8 - Boże Narodzenie

     Nastał wreszcie grudzień. Uczniowie coraz mniej przykładali się do nauki; niektórzy nawet odpuszczali sobie zadania domowe (co potem było opłakane w skutkach), ponieważ zbliżały się ferie bożonarodzeniowe. O ile wcześniej wielką furorę robiło Święto Duchów, tak Bożego Narodzenia wszyscy nie mogli się doczekać jeszcze bardziej. Nawet nauczyciele.
     Kilka dni przed świętami, profesor Neville obszedł wszystkie domy ze spisem uczniów. Wpisywali się tam ci, którzy na święta zostawali w zamku. James, podobnie jak Claudia, Michael i, o dziwo, Lizzie od razu się tam wpisali. Większość uczniów (głównie pierwszorocznych) wolała święta spędzić w domu, z rodziną. Ale ten kto został, wcale nie miał żałować.
     W Wielkiej Sali pojawiło się równo dwanaście choinek. Profesor Filius Flitwick (nauczyciel zaklęć) i pani Diana Hephelstone (nauczycielka astronomii) przyozdabiali drzewka różnymi rzeczami, od śpiewających kolędy ptaszków, aż po bombki, które mieniły się wszystkimi kolorami. Ale również i cała Wielka Sala była pięknie udekorowana; wszędzie wisiały kolorowe festony, girlandy z ostrokrzewu i jemioły, a także zamiast zwykłych świec, były świeczki, które świeciły na czerwono i zielono. Poza tym, każda z nich miała zapach typowych świątecznych potraw, takich jak pudding bożonarodzeniowy czy indyk pieczony.
     W dzień Bożego Narodzenia, James zerwał się jak oparzony z łóżka. Kiedy tylko wstał, zauważył pokaźny stosik prezentów. Czym prędzej obudził Michaela (bo reszta chłopców z ich dormitorium wracała do rodziny) i razem zabrali się za odpakowywanie swoich paczek.
- Patrz! - wykrzyknął James. - Dostałem zestaw miotlarski od mojego taty! Ale super!
     Tak jak i syn, Harry Potter również został w Hogwarcie na święta. Mimo wszystko, tęsknił za swoją dawną szkołą.
- Ej, ja też! - odpowiedział również z entuzjazmem Michael. - I też od twojego taty! Ciekawe dlaczego dał to też mi?
     Kiedy Davies się zastanawiał, młody Potter zdążył otworzyć już resztę paczek. Najpierw wziął pierwszą z brzegu. Była od Claudii. Kiedy go otworzył, ujrzał książkę. Ale nie byle jaką książkę! Był to „Quidditch przez wieki”. Claudia wiedziała co kupić. Następny prezent był od Michaela – multum słodyczy i cała „armia” figurek przedstawiających graczy Quidditcha. Każda postać była bardzo dobrze wykonana, a także potrafiła się poruszać! Na dodatek figurki miały miniaturowe miotełki i malutkie piłeczki, więc mogły latać i grać w Mini-Quidditcha.
- Dzięki Mich! - zawołał James. - To super prezent!
- E, tam – Davies machnął ręką.
     Tymczasem Potter „dobrał się do kolejnych paczuszek. Były w nich ręcznie robione na drutach przez babcię Molly Weasley szalik i czapka (plus do tego domowej roboty krówki), kilka przydatnych książek (głównie o tematyce Quidditch'a) oraz wiele słodyczy. Ale ostatnia paczka była dziwna. Bardzo miękka. James otworzył ją dopiero na końcu. Ze środka wyleciał jakiś duży kawał materiału.
- Co to jest? - spytał na głos.
- Pokaż – poprosił Michael. James podał mu owy prezent. Davies dokładnie go obejrzał, po czym wydał opinię. - Wygląda jak jakiś płaszcz. Przymierz!
     Młody Potter wziął od przyjaciela niezidentyfikowany materiał i szybko go zarzucił.
- I jak? - spytał, ale w odpowiedzi usłyszał tylko stęki i jęki Michaela. Palec chłopaka powędrował mniej więcej na wysokość kolan James'a, więc ten spojrzał i również o mało nie zemdlał. Nie było widać ciała! Tylko głowa wisiała w powietrzu.
- Co...? - wydukał w końcu Mich.
- Ja już wiem co to jest – mruknął Potter. - Ale nie wierzę.
- Co to jest? W co nie wierzysz?
- To chyba Peleryna Niewidka mojego taty. Ale nie wierzę, że się z nią rozstał! To niemożliwe!
     Chłopak zdjął podarunek i zaczął przeglądać opakowanie. Znalazł w środku list. Były tam tylko takie słowa:
Ta Peleryna przechodziła z pokolenia na pokolenie w Waszej rodzinie. Miał ją Twój Dziadek, miał ją Twój Ojciec. Czas, byś i Ty ją dostał.
     Nie było podpisu. Mimo, że James i Michael wytężali mózgi, to i tak nie mogli wykombinować, kto ją przysłał. Jedyną osobą, która im przychodziła do głowy, był Harry Potter. Ale jakoś trudno było im uwierzyć w to, że Potter Senior pozbył się swojego największego skarbu. Z taką właśnie
myślą zeszli (uprzednio oczywiście przebrawszy się w stroje dzienne) na uroczyste, Bożonarodzeniowe śniadanie.
     Kiedy tylko weszli do Wielkiej Sali, aż osłupieli. Było tam przepięknie! Co prawda niewielu uczniów zostawało na święta (z każdego domu tylko po około dwadzieścia osób), ale i tak była przyjemna atmosfera. Wszędzie padał sztuczny śnieg, który dodawał uroku.
     Chłopcy usiedli przy stole Gryfonów. Claudia już na nich czekała. Rozmawiała z Lizzie, ale gdy James i Michael przyszli, Brown dyskretnie poszła w inne miejsce. Wydawało się, że wstydzi się ona większego towarzystwa. I w sumie było to prawdą...


     Choć Bożonarodzeniowe śniadanie było uroczyste, to obiad był jeszcze znakomitszy. James nie jadł nigdy, nawet w domu, takiego obfitego, świątecznego posiłku. Był wielki indyk, gotowane ziemniaki, frytki, pudding, a poza tym – Magiczne strzelające niespodzianki. James i Michael pociągnęli za jedną. Petarda wybuchła ze straszliwym hukiem, a ze środka wypadły najprawdziwsze szachy Czarodziei i żywe białe myszki, spowite obłoczkiem błękitnego dymu, który dość szybko się rozpłynął. Niestety myszki gdzieś uciekły, ale szachy zostały. Chłopcy postanowili, że będzie to ich wspólny zestaw. James obiecał, że nauczy Michaela grać.
     Poza tym, z owych niespodzianek wypadło jeszcze dużo ciekawych przedmiotów, niekoniecznie użytecznych. Młody Potter wzbogacił się o czarny berecik, czapkę-niewidkę, która sprawiała, że głowa znika na parę minut, świecące balony, małą figurkę lwa, która potrafiła ruszać się i ryczeć, oraz jeszcze więcej rupieci. Kiedy przyszło mu odejść od stołu, ledwo co niósł te prezenciki.
     Po południu spędził trochę czasu ze swoim tatą. Nie pytał o Pelerynę. Wolał, żeby ojciec mu sam powiedział. Ale Harry o niczym takim nie wspomniał, co bardzo zdziwiło jego syna.
     Potem, czyli wieczorem, James uczył Michela grać w szachy. Potter znał już zasady; w końcu uczył się od mistrza, czyli wujka Rona. Oczywiście nigdy z nim nie wygrał. Bo wuj Weasley nie dawał ulgowego nawet początkującemu graczowi.
     Tymczasem Claudia i Lizzie urządziły sobie babski wieczorek. Finch-Fletchley było chyba żal tej smutnej i cichej dziewczynki. Postanowiła się z nią zaprzyjaźnić, otworzyć ją na świat. A taka imprezka tylko dla nich dwóch była idealnym pretekstem do tego, by zacieśnić więzy. Plotkowały, przeglądały magazyny „Czarownica”, które Claudia regularnie kupowała, a także dużo się śmiały. Lizzie miała piękny, perlisty śmiech. Poszły spać dopiero po północy. Za to chłopcy nie myśleli wtedy jeszcze o spaniu. Zrobili sobie mini-wieczorek strasznych historii. Wcześniej jeszcze opychali się słodyczami z prezentów i grali w mugolską „Wojnę” kartami. Lepszy okazywał się o dziwo Michael. Ale James tłumaczył to sobie tak, że „masz po prostu większe szczęście; w następnej rundzie ja wygram”, a oczywiście te słowa się nie spełniały.
     Chłopcy położyli się spać dopiero nad ranem, około godziny piątej. James nawet w czasie snu myślał o Pelerynie. Przez to miał o niej głupi sen – że znika pod nią, a kiedy zdejmuje, staje się swoim tatą.
     Następnego dnia chłopcy odczuli skutki zbyt późnego pójścia spać. Obudzili się w południe. Znaczy się, jeszcze by spali, ale to Claudia wpadła do ich pokoju i zaczęła ich wyrywać ze snu, co nie spodobało się ani Michaelowi, ani James'owi. Mimo to, ucieszyli się, że nie przespali całych świąt. W domu Potterów nigdy nie udałoby się przespać czegokolwiek. Lily była lepsza niż budzik, kiedy wskakiwała na łóżko i zaczynała po nim skakać. Ale tu nie było natrętnej małej siostrzyczki.
- Co chłopaki, mieliście zamiar stać się stworzeniami nocnymi? - zażartowała Claudia. - W dzień śpicie, a w nocy żerujecie i się bawicie?
- Haha, bardzo śmieszne – mruknął Michael, po czym ziewnął przeciągle.
- Chodźcie! Profesor Wilson zorganizował zawody w rzucaniu magicznymi śnieżkami do ruchomego celu! Zabawa jest przednia, ale tylko was brakuje!
- Ok, już schodzimy – powiedział James. - A co jest tym ruchomym celem?
     Claudia zaśmiała się, po czym odpowiedziała:
- Sam profesor Wilson.
     Po czym uciekła zostawiając osłupiałych przyjaciół stojących na środku pokoju w piżamach...
- Wszyscy powariowali. Wszyscy – mruknął Michael. James zaraz się z nim zgodził, dodając, że ten świat schodzi na śnieg. Oczywiście sam nie wiedział, co to znaczy.

czwartek, 2 lipca 2015

Zakład - Rozdział 5 - Przechytrzyć naturę

     Słońce zaczęło wynurzać się powoli znad linii horyzontu. Na dworze było jeszcze dość ciemno, ale Draco Malfoy już od dobrych piętnastu minut był na nogach. Dzisiejszego poranka postanowił przechytrzyć koguta i wstać jeszcze wcześniej niż on. Teraz co prawda kleiły mu się oczy od zbyt małej ilości snu, ale był przynajmniej zadowolony. Złorzeczył sobie pod nosem na tego przeklętego kura, gdy mył zęby i się golił. Nic nie mogło zepsuć mu humoru. Ale jednak miał szybko zmienić zdanie...
- Draco – zaczęła Astoria, kiedy jedli śniadanie. - Jadę dziś do miasta na zakupy. Może mnie nie być cały dzień, bo wstąpię jeszcze do mugolskiego fryzjera i jakiegoś makijażysyty. Bo jak już żyjemy jak mugole, to na całego! Chcę popróbować takiego życia. Dasz sobie radę sam, prawda?
- Pewnie! - odrzekł mąż, choć jak się później okazało, nie była to nawet po części prawda.
     Zaraz po wyjeździe Astorii, Malfoy wyszedł na podwórko. Towarzyszył mu Przeszkadzacz, który ciągle ocierał się o jego nogi. Mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił. Kiedy był już przy kurniku, poczuł mocne uderzenie w czoło. Zwaliło go na trawę. Kiedy choć trochę oprzytomniał, zauważył, że sprawcą całego zamieszania były pozostawione grabie. Na nieszczęście musiał na nie wejść, więc metalowy trzonek mocno pacnął go w twarz zostawiając pulsującego bólem guza.
     Malfoy wycofał się od tego „narzędzia zbrodni”, po czym wstał. Idąc dalej patrzył uwarznie pod nogi, by znów nie dostać. Ale idąc ze spuszczoną głową, nie mógł zauważyć, że idzie prosto w drzewo, więc mimo jego usilnych starań, nabił sobie kolejnego guza – tym razem jednak idealnie na środku głowy.
- Co to ma znaczyć! - wrzasnął, po czym z jego ust padł istny potok niecenzuralnych słów. Na szczęście nikt tego nie słyszał, oprócz całego zwierzyńca będącego w tej chwili na dworze.
     Po chwili, która trwała dobre dziesięć minut, mężczyzna zdołał się opanować. Zrobił kilka mocnych wdechów i wydechów, po czym ostrożnie usiadł na huśtawce. Z tego co pamiętał ze słów staruszka, czasem przyjeżdżały do niego wnuczki. Ta huśtawka była zrobiona specjalnie dla nich, a teraz służyła Malfoyowi za ławkę.
- Jak ja nienawidzę wsi – mruknął, po czym bardzo niechętnie zszedł ze swojej pseudo-ławki. Skierował się do stojącej opodal stodoły. Nieco tam poszperał, więc zaraz też w głowie zaświtał mu nowy plan.
     Z rozwalającego się drewnianego budynku zaczęły wypadać przeróżne rzeczy. Na pierwszy ogień wyleciała wielka balia, potem dwa wiadra, wąż ogrodowy, kolejne przeklęte grabie (ale tylko dlatego, że torowały przejście; nie były one potrzebne w realizacji pomysłu) i przede wszystkim – sam Malfoy. Wyleciał on ze stodoły jak oparzony, ponieważ zauważył gigantycznego pająka, który miał najwyraźniej miał zamiar opaść na jego nos.
     Zaraz gdy tylko wyszedł (a raczej wybiegł), zaczął układać wszystkie rzeczy. Grabie oparł o stodołę, a balię wyciągnął aż pod kurnik. Potem wziął węża ogrodowego i obydwa wiadra i poszedł do kuchni. Tam „podłączył” go do kranu, wpierw jeszcze napełniając wiadra. Odkręcił kurek, wyszedł z domu, po czym zaczął napełniać balię wodą. Kiedy skończył, udał się na poszukiwanie potencjalnych brudasów.
- Cip, cip, cip, kurki – zaczął przymilnym tonem, gdy znalazł skupisko tychże ptaków.
     Blondyn podszedł powoli do jednej. Miał szczęście, bo nie zauważyła go, będąc zajętą polowaniem na jakiegoś robaka. Toteż Malfoyowi udało się ją złapać. Szybko zaciągnął ją do balii pełnej wody, ponieważ kura wyrywała się i dziobała go w palce. Ale kiedy tylko znaleźli się nad wodą, mężczyzna z ulgą wpuścił ją w sam środek.
     Nie sposób opisać słowami tego, co się tam wtedy wydarzyło. Kura zaczęła po prostu wrzeszczeć. Po ptasiemu, ale i tak. Wyskoczyła z wody, gubiąc przy tym kilka piór, po czym „napadła” na Malfoya. Po prostu skoczyła na niego z dziobem, więc ten musiał się ratować ucieczką. Kilka razy oberwał w nogę, ale w końcu dostał się do domu. Zadowolona kura pogapiła się chwilę na drzwi, po czym ruszyła w swoją stronę. Draco postanowił, że w najbliższym czasie nie będzie próbował zaczepiać kur, i że resztę tego dnia spędzi w domu.
     Tak więc gdy tylko zaszył się bezpiecznie w sypialni, opadł ze znużenia na łóżko. Nie, nie był zmęczony, ale się po prostu nudził. Życie arystokraty nie jest jakimś szczególnie emocjonującym życiem, więc wieś stała się idealną wymówką do tego, by spróbować nowego trybu bycia. No ale siedząc w domu i chowając się przed wściekłą kurą raczej nie dozna żadnych emocjonujących wrażeń. Dlatego też Draco postanowił zaryzykować i wyjść z domu. Odciągał trochę tę chwilę, ale w końcu się przemógł.
     Było już południe, więc słońce nieźle przypiekało. Malfoy niepewnie poszedł do miejsca, w którym zostawił balię. Wylał wodę w krzaki (on jej nie wylał od tak sobie; on podlał te „biedne, usychające krzaczki”) i schował węża, wiadra i balię do szopy. Na szczęście zdołał już zapomnieć o pająku-gigancie, więc nie bał się tam wejść. Kiedy skończył wnosić poszczególne sprzęty, usiadł zziajany na huśtawce.
- Dzień dobry! - nagle rozległo się czyjeś wołanie. Malfoy tak się przestraszył, że prawie spadł.
- Dzień dobry – odpowiedział, bo zobaczył jakoby znajomą postać, a mianowicie chłopca, którego spotkał wczoraj.
- Jest może pan Calthrop? Moja mama kupuje od niego mleko co środa, ale widziała, że gdzieś wyjeżdża. Czy już wrócił?
- Niestety nie i naprawdę nie wiem, kiedy wróci – odrzekł Malfoy ze smutkiem w głosie. Wbrew pozorom, już polubił tego chłopczyka. - Ja i moja żona przyjechaliśmy opiekować się tym gospodarstwem, ponieważ jego właściciel pojechał na leczenie się do specjalnych ośrodków.
- Acha. A czy można będzie od was kupować mleko? Moja mama bardzo lubi świeże mleko, takie prosto od krowy. Tatuś i ja też – bezpośredniość tego chłopca zdziwiła Malfoya. Aż go wmurowało.
- Nie wiem. Spytam się mojej żony. Teraz jest w mieście i powinna wrócić dopiero wieczorem.
- Moja mamusia też zawsze długo jest na zakupach. Mówi, że jedzie na godzinkę, a wraca po pięciu godzinach. Lubi zawsze oglądać różne sklepy z modą. Ale i tak nie stać nas na drogie ubrania.
     Malfoy spojrzał ze współczuciem na tego chłopca. Był mały i najwyraźniej nie wiedział, że to trochę nie na miejscu mówić, że kogoś na coś nie stać. Ale dzięki temu Draco dowiedział się, że nie każdy ma tak dobrze jak on. Że nawet wśród mugoli zdarzają się bogatsi i biedniejsi.
- A powiedz mi, jak masz na imię? - spytał nagle Malfoy.
- Jestem Jim. Jim Enderby. A pan? - po raz drugi chłopiec powalił swoją bezpośrednością.
- Nazywam się Draco Malfoy.
- Ładne ma pan imię. Oryginalne. A ja mam takie zwykłe i popularne „Jim” - zasmucił się chłopiec.
- Wcale nie. A nawet jeśli, to masz bardzo oryginalne nazwisko.
- Tak pan uważa? - Jim się nieco ożywił, po czym nagle sobie chyba coś przypomniał. - Przepraszam pana, ale muszę wracać już do domu. Obiecałem dziś mamie, że pojadę z nią do miasta. Ma mi kupić nową koszulę do szkoły. Do widzenia!
- Do widzenia! - zawołał Malfoy za oddalającym się już chłopcem. - Uroczy dzieciak – dodał już sam do siebie.
     Kiedy się obrócił, prawie zemdlał. Naprzeciwko niego stała kura. Ta sama, którą próbował wykąpać. Mężczyzna przełknął głośno ślinę, mając nadzieję, że ptaki mają krótką pamięć.
- Cip, cip, cip, dobra kurka, dobra – zaczął trzęsącym się głosem, nieznacznie wycofując się w tył, w stronę domu.
     Kura popatrzyła się na niego, po czym jak nie wrzaśnie po ptasiemu i jak nie rzuci się na Malfoya! Mężczyzna po prostu pognał do domu. Kiedy tylko znalazł się w korytarzu, zatrzasnął drzwi, zasunął zasłony i zaszył się pod kołdrą. Bał się nawet wyjść z łóżka, a co dopiero z pokoju, czy domu. Nie chciał przecież zostać ofiarą dla wściekłej kury!
     Toteż, gdy wieczorem Astoria wróciła do domu i zastała męża leżącego w łóżku, mocno się przeraziła. Zaczęła wypytywać go, co się stało. Otrzymała nieco chaotyczną odpowiedź.
- Co? Kura? Jaka znowu kura!? Chyba powinieneś się przespać, bo jakieś bzdury z niewyspania pleciesz – poradziła Astoria. Draco tak też właśnie zrobił.