wtorek, 24 lutego 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 13 Kara i okropny ból

     Następnego wieczoru, punktualnie o ósmej, Rosalie stawiła się w gabinecie Snape'a. Ten zaprowadził ją do swojej spiżarni i zostawił instukcje, co gdzie ma być. Dziewczyna skwapliwie zabrała się do pracy.
     Jednak praca wcale nie była lekka. Kilka etykietek było zamazanych i nie dało się odczytać, co to jest. Ros żałowała, że nie było z nią tu Lisy i Sonii - z nimi pracowało się bardzo przyjemnie.
     W końcu, około północy, przyszedł do niej Snape i zwolnił ją. Uznał, że dobrze się spisała i nie musi wracać jutro. Rosalie pognała do dormitorium i padła na łóżko nawet się nie przebierając.
     Rano wstała obudzona przez Milicentę. Bulstrode była podekscytowana - już dziś był drugi mecz Quiddicha. Ros nie podzielała jej entuzjazmu. Intuicja jej podpowiadała, że wygrają Gryfoni (znowu).
     Szybko przebrała się w zwykły strój, rozczesała włosy i zeszła na dół. W Pokoju Wspólnym było już dużo osób. Wszyscy rozmawiali o meczu i codziennych sprawach. Zaraz na dół zeszła Milicenta. Podeszła do Ros i razem poszły do Wielkiej Sali na śniadanie.
     Dziewczyny siadły przy stole i zaczęły rozmawiać na bardzo dziwny temat.
- Wiesz, chciałabym mieć smoka - zaczęła Bulstrode.
- Smoka? - zdziwiła się Rosalie.
- Tak, takiego dużego i kolczastego... Ech jak mi się marzy taki smoczek...
- Ale wiesz, że to niebezpiecznie trzymać takie stworzenia?
- Tak, wiem. Jest to nawet sprzeczne z prawem. Ale pomarzyć zawsze wolno, prawda?
- No pewnie.
     Rozmawiały jeszcze chwilę, gdy do stołu podeszła Pansy Parkinson.
- Ej, Dale, ponoć miałaś wczoraj karę u Snape'a! Za co?
- Nie twoja sprawa - wycedziła Ros.
- Ale się ważna zrobiła!
- Taa?
- Ty chyba myślisz, że cały swiat krąży wokół ciebie.
- Chyba ciebie.
     Pansy nie wytrzymała. Wyciągnęła różdżkę, ale Rosalie była szybsza.
- Expelliarmus! 
     Zaklęcie odrzuciło Pansy do tyłu. Dopiero teraz Ros zdała sobie sprawę, że patrzy na nią cała szkoła. Szybko podszedł do niej Snape. Zawołał ruchem Parkinson i zaprowadził obie do swojego gabinetu.
- Nie rozumem co w was wstąpiło! Panno Dale czy twoim priorytetem jest od dziś łamanie regulaminu szkolengo? Co to miało być! Oszołomić kogoś w sali pełnej uczniów. Dlaczego to zrobiłaś? - przemówił ostrym głosem Snape.
- Pansy mnie obraziła - zaczęła bronić się Ros.
- Ale to nie powód by miotać zaklęciami! Panno Dale, widzę, że tamta kara nic cię nie nauczyła. Będziesz więc teraz musiała odbyć drugą. Nie będziesz dziś na meczu i cały dzień będziesz pomagać pani Pince w bibliotece.
     Rosalie pomyślała, że ta kara wcale nie jest straszna. I tak nie miała ochoty na mecz, a segregowanie książek to nie to samo, co segregowanie składników do eliksirów.
- Tak więc Slytherin traci piętnaśćie punktów. I żeby mi się to nie powtórzyło! Może pani już iść, panno Dale. Powiadomię panią Pince, że będziesz jej pomagać. A co do ciebie, panno Parkinson, to jeszcze musimy pomówić.
     Ros wyszła z gabinetu i skierowała się prosto do biblioteki. Usiadła na krześle przy oknie, czekając, aż Snape przekaże bibliotekarce, że ma jej pomagać.
     Dziewczyna rozmarzyła się o swojej mamie i tacie. Rada była, że nie widzą jak ich córka łamie raz po raz przepisy szkolne. Choć pewnie porywczy Mike Dale też to często robił.
     Rosalie często rozmyślała nad tym, jak jej rodzice się poznali. Przecież Mike i Catherine uczyli się w innych szkołach i byli innej narodowości.
- Ach to ciebie tu przywiało za karę - powiedziała pani Pince wyciągając ją z rozmyślań. - Cóż, myślę, że możemy już zacząć.
     Dziewczyna zabrała się ochoczo do pracy. Układanie książek było męczącym, ale przyjemnym zajęciem. Ros była chyba jedyną dziewczyną, którą bibliotekarka wyraźnie lubiła. Toteż pani Pince nie szczędziła jej historii o dawnych czasach. Mówiła o Dumbledorze, o dawnym Hogwarcie i wielu ciekawych rzeczach. Rosalie słuchała jej chętnie. Lubiła opowieści o dawnych czasach. W końcu, nie wiedząc nawet kiedy, skończyły całą pracę. Pani Pince zwolniła ją nieco wcześniej.
     Rosalie podziękowała i poszła do dormitorium. Od razu jak weszła jej myśli się sprawdziły - wygrał Gryffindor. Wszyscy Ślizgoni byli jacyś przygaszeni.
     Dziewczyna skierowała się do swojego pokoju. Padła na łóżko i zaczęła ponownie rozmyślać o rodzicach. Wtem jej prawą rękę przeszył okropny ból.
- Ach! - krzyknęła i poderwała się z łóżka.
     Ręka nie przestawała boleć. W końcu Rosalie nie wytrzymała i zemdlała. Świat zawirował jej przed oczami.
     Miała wizję. Widziała dziesiątki tysięcy węży. Gadom przewodniczył dobrze jej znany biały człowiek. Szedł on dumnym krokiem z różdżką w ręce, a jego ramię oplatał największy wąż ze wszystkich.
     W jego oczach widać było żadzę mordu. Czerwone oczodoły przeszywały wszystko palącym i nienawistnym spojrzeniem.
     Lecz nagle to wszystko zniknęło, a pojawił się dziwny znak. Była to czaszka, z której powoli wypełzał wielki wąż. Gad wystawil długi język i wizja ponownie znikła.
     Tym razem pojawił się obraz tego, co Rosalie widziała w lustrze Ain Eingarp. Biały człowiek przytulał ją, a obok nich wiły się dwa węże.

sobota, 21 lutego 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 12 Ain Eingarp

     Ferie świąteczne mijały niezwykle szybko. W końcu, jak wszystko co dobre, się skończyły. Trzeba było wócić do szarej, szkolnej rzeczywistości.
     Do Hogwartu wrócili już wszyscy uczniowie, którzy wyjechali na święta, w tym Sonia, Draco i Milicenta. Już pierwszego dnia Rosalie dopadła Malfoya i podziękowała mu za prezent. Nie omieszkała też zapytać, czemu akurat o tematyce wężów.
- Mama tak mi poleciła - odpowiedział Malfoy.
     Minęło kilka dni. Rosalie myślała teraz dużo o tajemniczym zdjęciu, które znalazła w albumie od cioci Mary.
     Oprócz tego, dziewczyna ciągle przesiadywała w bibliotece. Bynajmniej nie żeby się uczyć. Częstymi gośćmi w bibliotece byli Harry Potter, Ron Weasley i Hermiona Granger. Pewnego dnia Ros postanowiła ich śledzić. Usłyszała, jak szepczą coś o jakimś Nicloasie Flamelu. Sama się tym zainteresowała i zaczęła przeglądać różne księgi.
     Zbliżał się drugi mecz Quiddicha. Jednak Rosalie wcale na niego nie czekała z niecierpliwością. Ot, mecz jak mecz.
     Kilka dni przed drugim meczem, Rosalie błądziła po zamku. Chodziła po lochach, zaglądała do wszystkich otwartych sal. Właściwie to sama nie wiedziała, po co to robi. Parę razy ledwie uciekła Filchowi i jego kotce, Pani Norris.
     Lecz dokładnie dwa dni przed meczem, znalazła dziwną salę. Była zamknięta, ale dziewczynie wydawało się, że w środku coś świeci. Nie zastanawiając się długo otworzyła ją.
- Alohomora - mruknęła, uderzając delikatnie różdżką w zamek.
     Kłódka szczęknęła i drzwi się otworzyły. Rosalie weszła do małej sali. W środku znajdowało się tylko lustro. Na jego ramie widniał taki napis:
AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO
     Ros przeczytała ten napis dwa razy. Nie mogła zrozumieć, co on znaczy. Zerknęła w lustro i zobaczyła niezwykłą scenę...
     Ujrzała siebie i białego męczyznę. Tego, który zabił jej rodziców. Nie wiedziała, co to miało znaczyć. Biały człowiek uśmiechał się do niej. Nie był to jednak wesoły uśmiech - był dziwny, jakby pozbawiony uczuć.
     Rosalie jescze raz zerknęła na napis. Nagle uderzyła ją myśl. Zaczęła cztać napis od tyłu:
- Odbi jam ni etw ątwar za letweg oserca pranie nia. Odbijam nie twą twarz, ale twego serca pragnienia! - krzyknęła uradowana. - Ale to i tak nie wyjaśnia, czemu widzę tego białego kolesia. I to jeszcze przytulającego mnie...
     Ros popatrzyła w lustro. Przypatrzyła się mężczyźnie. Miał czerwone oczy, białą twarz... Całe rysy były jakieś takie wężowe. Nagle zauważyła, że on nie ma nosa. Prawie krzyknęła, ale szybko się opanowała.
     Dziewczyna wyszła z sali. Wtem usłyszała czyjś głos:
- A co ty tu robisz?!
     Obróciła się i zobaczyła woźnego Filcha.
- Ja.. Ten... No... Tego... - nie wiedziała co powiedzieć.
- Dyrektor zakazał chodzić do tego pokoju! Chyba będziesz musiała zarobić szlaban. Porozmawiam z opiekunem twojego domu. Chodź ze mną - powiedział.
     Rosalie powlekła się za woźnym mruczącym pod nosem oblegi na uczniów. Naprawdę miała pecha. W końcu dotarli do gabinetu Snape'a. Ros nigdy tu jeszcze nie była.
- Panie proesorze, ta dziewczynka była w zakazanym pokoju - powiedział Filch wymachując miotłą.
- Taak?
- Widziałem na własne oczy! - upierał się woźny.
- No cóż, to w takim razie zasługuje ona na szlaban - powiedział znudzonym głosem Snape. - Możesz już odejść. Ja się nią zajmę.
     Filch wyszedł z gabinetu klnąc pod nosem i jeszcze bardziej wymachując miotłą. Tymczasem Snape wskazał Rosalie krzesło i gestem nakazał by usiadła. Dziewczyna zrobiła to i zaczęła się gorączkowo tłumaczyć:
- Panie profesorze, ja nie wiedziałam, że tam nie wolno wchodzić. Znaczy, fakt, drzwi były zamknięte i w ogóle... Ale bardzo przepraszam! Nic nie zepsułam ani nie wzięłam z tamtąd. Tam było tylko takie lustro i...
- A co w nim zobaczyłaś? - przerwał jej Snape.
- No.. Siebie i takiego białego mężczyznę - powiedziała, zatajając fakt, że biały człowiek ją przytulał.
- Hmmm.... Cóż, moja droga, nie pochwalam twojego czynu i powinnaś dostać szlaban - tu Rosalie spuściła głowę. - Będziesz pomagać mi porządkować składniki do eliksirów. A Slytherin, powiedzmy... Traci pięć punktów.
     Pięć? Tylko tyle? Rosalie podniosła głowę. McGonagall odjęła Lisie i Sonii po piętnaście puntków, choć były z jej domu. Dzięki Snape'owi Slizgoni naprawdę mieli taryfę ulgową.
- No więc, moja droga, masz się stawić u mnie w gabinecie jutro o ósmej. Możesz już iść.
     Rosalie wyszła lekkim krokiem. Szlaban był nawet lekki - segregowanie składników do elkisirów nie jest trudne, a można się wiele nauczyć. Choćby tego co daje się do jakiego eliksiru.
     Z taką myślą Ros wróciła do dormitorium. Szybko się przebrała  wskoczyła do łóżka. Nie zapomniała jednak o tym, co widziała w tajemniczym lustrze. Ta myśl ciągle krążyła po jej głowie.

piątek, 20 lutego 2015

On the Other Side Spell - Rozdział 3 List do Bonnie

     Matthew Lewis obudził się przez czyjeś wrzaski. Kiedy otworzył oczy nie wiedział gdzie się znajduje; leżał w łóżku łudząco podobnym do tego, w którym ,,spał" podczas kręcenia filmu. Szybko jednak skojarzył fakty - znajdował się w PRAWDZIWYM świecie Harry'ego Pottera.
     Równie szybko okazało się kto wrzasnął. Był to Rupert Grint. Na jego pościeli był pająk, a Rupert straszliwie bał się pająków.
     Skoro wszyscy się obudzili, Matthew postanowił już wstać. Szybko się przebrał i wyszedł z pokoju. W Pokoju Wspólnym czekała na niego Emma Watson.
- Co się stało? Kto tak wrzeszczał? - spytała.
- Rupert znalazł pająka w pościeli. Niezły z niego budzik, ale i tak wolę wstawać sam - powiedział Matthew.
     Za chwilę do Emmy i Lewisa dołączyli Daniel Radcliffe i czerwony na twarzy Rupert Grint. Rudzielec nie mógł pozbyć się uczucia szoku. Naprawdę nienawidził pająków.
- Dobra. Plan jest taki: zgarniamy Toma i idziemy do sowiarni. Bierzemy Hedwigę Harry'ego, czyli Daniela i piszemy list do Bonnie. Jasne? - przedstawiła plan działania Emma.
- Ok - zgodzili się wszyscy.
     Cała czwórka wyszła z dormitorium. Stanęli na korytarzu... I zaczęły się kłopoty.
- Em, Emma? Gdzie tak w ogóle znajduje się dormitorium Slytherinu? A tym bardziej sowiarnia? - spytał lekko zdezorientowany Daniel.
- No, ten... Nie wiem - przyznała Emma. - Chodźmy lepiej do Wielkiej Sali. Może tam spotkamy Toma.
     Przyjaciele poszli w jedyną znaną im stronę. Razem weszli do Wielkiej Sali i usiedli przy stole Gryffindoru. Zaczęli jeść śniadanie i oglądać się na wszystkie strony. W końcu Matthew znalazł Toma. Blondyn usiadł w tej chwili przy stole obok dwóch osiłków, w których można było rozpoznać Crabbe'a i Goyle'a.
- Pójdę do niego - powiedziała Emma wstając od stołu.
     Dziewczyna podeszła do stołu Slytherinu i powiedziała:
- Malfoy, jeśli ci życie miłe, to po śniadaniu wyjdź na błonia, jasne?
     Tom nic nie odpowiedział. Nieznacznie tylko puścił oczko. Watson odeszła od stołu.
- Czego chciała od ciebie ta Szlama? - spytała Pansy Parkinson.
- Chyba ma zamiar wyzwać mnie na pojedynek - szybko powiedział Tom i zajął się śniadaniem.
     Pansy wzruszyła ramionami.
    Po śniadaniu Tom pośpiesznie wyszedł na błonia zamku. Oczywiście sprawdził, czy nikt go nie śledzi. Podbiegł do stojącej nieopodal grupki jego przyjaciół.
- Dobra, co się stało? - spytał blondyn. - Jakby co, to już skapowałem, że jesteśmy w prawdziwym świecie Pottera i wcale mi się to nie uśmiecha.
- Nam też - powiedziała Emma. - Musimy znaleźć sowiarnię.
- Po co? - spytał chłopak.
- Żeby wysłać list do Bonnie. Pewnie teraz siedzi w domu Weasley'ów - odpowiedział Rupert.
- Ale nie rozumiem, po co wysyłać list!
- Żeby przysłała nam książki o Harry'm Potterze - powiedział Daniel, po czym dodał: - Musimy wiedzieć, jak mamy się zachowywać.
- Coś w tym jest - przyznał Felton.
- Ale najpierw, to musimy znaleźć sowiarnię - powiedziała z niesmakiem Emma.
- Hmm... Może by kogoś popytać? - podsunął Tom.
- Dobry pomysł - powiedział Rupert i podszedł do grupki stojących nieopodal Puchonek. Chwilkę z nimi rozmawiał gestykulując żywo. W końcu wrócił czerwony na twarzy. - Tam - powiedział wskazując na wieżę.
     Piątka przyjaciół pobiegła do zamku i skierowała się do wskazanej wieży. Na ich szczęście była to sowiarnia. Emma wyjęła kawałek pergaminu, pióro i atrament. Podała to Rupertowi.
- Ty napisz - powiedziała do rudzielca.
     Grint wziął pióro i zaczął coś skrobać.
- Droga Bonnie - Tom zaczął odczytywać nagłówek. - Powinno być chyba ,, Droga Ginny", bądź ,,Droga Siostrzyczko".
- Czemu? - spytał Rupert.
- A temu, że jeśli przeczyta ten list ktoś inny niż Bonnie mogą się zacząć kłopoty. Pani Weasley może pomyśleć, że ktoś prześladuje jej córkę - powiedziała Emma.
- Może i masz rację - powiedział Grint i zaczął pisać od nowa.
     Po wielu próbach i poprawkach wyszło mu mniej więcej takie coś:
Droga Ginny!
Jak tam u Ciebie? Mama zdrowa? U nas w Hogwarcie jest wspaniale. Poznałem prawdziwego Harry'ego Pottera! Mieszkamy razem w dormitorium.
Droga siostrzyczko, mam do Ciebie wielką prośbę. Zostawiłem w domu moją książkę o wybitnych czarodziejach współczesności. Czy mogłabyś mi ją wysłać? Proszę, będzie mi potrzebna.
Twój kochający brat
Ron
P.S. Jakbyś nie wiedziała jaka to książka, to pamiętaj, że na okładce jest narysowany Harry Potter.
- Może się połapie - powiedział Rupert wsadzając list do koperty.
- Raczej tak. Ale czemu podkreśliłeś wszystkie wzmianki o Harry'm Potterze? - spytał Tom.
- Żeby zrozumiała. A poza tym, jeśli by to ktoś inny przeczytał, to po prostu mógłby pomyśleć, że mam świra na punkcie Harry'ego Pottera, bo jest moim kumplem - wyjaśnił Grint.
- Sprytne - przyznała Emma.
     Rupert zaadresował kopertę i przywiązał list do nóżki śnieżnobiałej sowy - Hedwigi. Miał nadzieję, że Bonnie wyśle im książki, bo nie chciał mieć niespodzianek na każdym kroku.
- No. Gotowe - powiedział, kiedy sowa odleciała.
- To teraz idziemy na lekcje - powiedziała Emma.
- LEKCJE? - spytała cała czwórka chłopaków.
- Tak, LEKCJE. Jak już tu jesteśmy, to powinniśmy się dostosować - i zeszła w dół zostawiając zdziwionych i wstrząśniętych chłopaków.

On the Other Side Spell - Rozdział 2 Rowling! Coś ty najlepszego zrobiła!

- Rowling! Coś ty najlepszego zrobiła! - zawołał Chris Columbus, kiedy kobieta się przebudziła.
- To nie moja wina! To był wypadek! - broniła Rowling.
- Mówiłaś, że nad tym panujesz!
- Bo panuję! To się stało przez przypadek! 
     Columbus usiadł zrezygnowany. Nie mógł kręcić filmu, bo aktorzy się przenieśli do PRAWDZIWEGO Hogwartu, do PRAWDZIWEJ Magicznej Anglii. Bo Magia ISTNIEJE. A pani Rowling jest tego niezbitym dowodem.
     Podczas pisania swoich książek, Rowling automatycznie stworzyła prawdziwy świat Harry'ego Pottera. Oczywiście przestrzegła Columbusa, że kręcenie filmu będzie trochę niebezpieczne. Ale cóż! Uparł się i teraz ponosi konsekwencje.
- Dobra - rzekł Chris już trochę spokojniejszy. - Jak możemy ich tu wrócić? Bo da się, prawda?
- Tak, można to zrobić, ale jest to niezwykle trudne... Trzeba znaleźć wszystkich czarodziejów świata.
- A ile ich jest?
- Ja znam dwóch. Jednym jest Andrzej Maleszka z Polski, autor serii o ,,Magicznym Drzewie", a drugim twórca ,,Władcy Pierścieni", czyli pan Tolkien.
- Ale John Ronald Reuel Tolkien nie żyje!
- On nie, ale jego syn Christoper, tak. Zapewne otrzymał on moc po ojcu.
- No to jedziemy po młodego Tolkiena!
- Nie tak prędko! Czarodziei jest mało na świecie, ale są też ci źli. Musimy jakoś zataić naszą misję.
- To wiadome. Bo chyba nie zapukamy do byle jakiego domu w Londynie i nie zapytamy się: ,,Przepraszam, czy jest pan może czarodziejem?"
- Właśnie. Więc musimy działać sprytnie.
- No.To wyruszamy po młodego Tolkiena! - powiedział Steve Kloves, twórca scenariuszu do filmu. Podsłuchiwał on całą rozmowę Rowling i Colubusa.


                                                                ***


- Ile razy mamy ci powtarzać Steve: nie jedziesz z nami! - powiedział z wymuszonym spokojem Chris.
- Ale.... - zaczął Kloves.
- Nie. Wolimy to załatwić sami.
- Ale...
- Steve - zaczęła Rowling. - Naprawdę doceniamy twoje zaangażowanie, ale lepiej jeśli pojedziemy tylko ja i Chris.
- No dobra - powiedział spokojnie Kloves. - Ale jakby mi się tak przez przypadek coś wymsknęło o waszej podróży...
- To ma być szantaż?
- No, przecież jeśli bym pojechał z wami, to nikomu bym nic nie wypaplał, a wam mógłbym się sprzydać - uśmiechnął się Steve.
- No dobra - Columbus wywrócił oczami. - Ale pamiętaj: dowodzimy tu ja i Joanne. Ty jesteś tylko takim jakby... Hm... Jak majtek na statku, jasne?
- Tak jest, panie kapitanie!
- To wyruszamy do domu Christopera Tolkiena - powiedziała Rowling.

środa, 18 lutego 2015

On the Other Side Spell - Rozdział 1 - Taki maciupki wypadeczek

- I wtedy siadasz na stołku, a pani Maggie Smith włoży ci tiarę, jasne?
- Tak proszę pana.
     Wszyscy byli na planie filmowym. Kręcony był film o Harym Potterze. Chris Columbus instruował młodego Daniela Radcliffa, co ma robić.
- Harry Potter! - zawoła pani Smith.
     Daniel podszedł do stołka i usiadł. Maggie włożyła mu tiarę. Chwilę czekał, obrócił głową i nagle rozległy się oklaski. Chłopak zszedł i odłożył tiarę.
- Brawo! Idealnie to wyszło. Nasi specjaliści zrobią to tak, by wyglądało, że tiara mówi.
     Daniel mruknął coś niezrozumiałego. Cieszył się, że gra w filmie, ale miał dość tego, że pan Columbus zwraca się do niego jak do małego dziecka.
     Chłopak poszedł za scenę. Od razu rzuciła się na niego Emma Watson (grająca Hermionę). 
- Och, Dan, choć na gorącą czekoladę! Zawsze dobrze coś wypić po tym żmudnym graniu.
- Już, już - powiedział i zdjął okulary.
     Chłopak poszedł za Emmą. Weszli do pomieszczenia, które Rupert (odtwórca roli Rona) nazywał kuchnią. W kuchni było niewiele osób - tylko Rupert, Matthew (grający Neville'a) i Tom (grający Dracona Malfoya).
     Daniel usiadł między Rupertem a Matthew'em. Sączył powoli czekoladę rozmyślając nad filmem. Wtem do kuchni wpadła Bonnie Write (odtwórczyni roli Ginny). 
- Zaraz będzie tu pani Rowling i pan Columbus! Pewnie chcą oznajmić jak wyszła scena przydziału - powiedziała.
     Rzeczywiście. Zaraz po Bonnie weszła autorka ,,Harry'ego Pottera" i reżyser filmu.
- Naprawdę, dziś graliscie fenomenalnie... - zaczął Chris.
- I bardzo was podziwiamy - wcięła mu się w słowo Rowling. - To dzięki wam film wyjdzie magiczny. To już była ostatnia scena do kręcenia. Zostawiliśmy ją na koniec, bo chcieliśmy tak jakby tym uczcić wasz sukces. Naprawdę, wszyscy jesteście bardzo utalentowani i szkoda, że Magia nie istnieje. Bylibyście zapewne wielkimi i wspaniałymi czarodziejami. I....
     Pani Rowling nagle przyłożyła rękę do buzi. Jej oczy wyrażały przerażenie. Popatrzyła się na młodych aktorów. I zemdlała.
     Tymczasem Daniel i cała reszta poczuła, że opadają w ciemność. Czuli, że spadają. Próbowali krzyczeć i machać rękami, ale nic to nie dawało. W końcu spadli. Wylądowali wśród dużej grupy dzieci.
- Przepraszam, gdzie my jesteśmy? - spytał Daniel stojącego najbliżej chłopaka.
- No jak to gdzie? W Hogwarcie! - powiedział tamten i nieznacznie odsunął się od Radcliffe'a.
- Granger, Hermiona! - zawołała jakaś osoba. 
     Była to McGonagall. Emma Watson niepewnie podeszła do stołka i na nim usiadła. ,,Co to ma niby znaczyć?" - myślała.
     Tiara wrzasnęła: ,,GRYFFINDOR!" i Emma poszła do stołu. Odczekała, aż reszta przyjaciół będzie obok niej. Wkrótce dosiadł się do niej Matthew, Daniel i czerwony na twarzy Rupert. Biedy Tom siedział sam przy stole Slytherinu i rzucał im co jakiś czas przerażone spojrzenia.
- Hej, chyba wiem co tu jeste grane - powiedziała do chłopaków Watson. - Musieliśmy się jakoś dostać do prawdziwego świata Harry'ego Pottera. To już nie jest plan filmowy. To jest prawda! Więc jeśli tu jesteśmy, to znaczy, że Magia istnieje!
- No i? - spytał Rupert czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- I to, że musimy uważać. Jak na razie proponuję zachowywać się tak, jak postacie, które gramy. Jak wszystko dobrze pójdzie, to może wymyślimy jakiś sposób na powrót do domu.
- Ale my nie wiemy jak mamy się zachowywać! Przeczytaliśmy tylko jeden tom! - zawołał Daniel.
- Ale Bonnie ma przy sobie książki. Trzeba jej będzie wysłać list .
- Ale jak? - spytał Matthew.
- Jak to jak? Sową! Jutro rano musimy to załatwić - powiedziała Emma i zaczęła, jak gdyby nigdy nic jeść pasztecik dyniowy.

Córka Slytherinu - Rozdział 11 Boże Narodzenie

     Tego dnia Rosalie była przy Lisie prawie cały czas. Gryfonka była pod opieką pani Pomfrey. Niestety pielęgniarka przegoniła ją i Sonię przed kolacją.
     Następnego dnia Rosalie obudziła się bardzo wcześnie. Nie wiedziała jednak czemu. W końcu wszystko się wyjaśniło - na jej nos kapała woda. 
     Dormitorium Slytherinu mieściło się w lochach, pod jeziorem, dlatego Ślizgoni byli często narażeni na takie ,,mokre niespodzianki".
     Rosalie wstała z łóżka. Jak narazie tylko ona była przebudzona. Milicenta i inne dziewczyny jeszcze smacznie spały. Tymczasem Dale szybko się ubrała i zeszła do Pokoju Wspólnego. Zabrała się za odrabianie zadań - wczoraj nie mogła tego zrobić, bo czuwała przy Lisie. 
     Kiedy skończyła, dormitorium powoli zapełniało się uczniami. Dziewczyna odłożyła swoje przybory i zeszła na śniadanie.
     Lekcje minęły dość szybko. Po obiedzie Lisa wyszła już ze szkrzydła szpitalnego. Opowiedziała Soni i Rosalie o rozmowie z nauczycielami. Wszystkie trzy zastanawiały się, po co przyszedł tam Quirrell - nauczyciel Obrony przed Czarną Magią. Jedenak nie doszły do żadnego wniosku.



     Czas mijał szybko. Minął deszczowy listopad, a nastał grudzień. Grudzień, jak wiadomo, kojarzy się ze świętami. A święta - z prezentami. Dlatego też Rosalie była bardzo poddenerwowana. Nie wiedziała jeszcze co da swoim przyjaciołom. Myślała nad czymś praktycznym, ale i fajnym. W końcu postanowiła popytać, kto co by chciał. Oczywiście musiała zrobić to dyskretnie.
     Jednak nie musiała się dużo wypytywać. Szybko okazało się, że Milicenta jest wielką fanką kotów (Rosalie postanowiła dać jej album z kotami), a Draco uwielbia Quiddich (jemu postanowiła dać książkę ,,Quiddich przez wieki" i zestaw do konserwacji miotły). Pozostawał jeszcze dylemat, co da Lisie i Sonii. Nie wiedziała co mogłoby się im spodobać.
     Któregoś dnia poszła z nimi do biblioteki. Rozmawiały o obrazach w zamku. Rosalie przyznała, że zawsze chciała mieć własny portret. Sama rysowała okropnie. Właściwie dlatego, że nie miała okazji ćwiczyć. 
     Potem rozmawiały jeszcze o książkach. Jak się okazało, Lisa nie czytała żadnych czarodziejskich książek przed przyjazdem do Hogwartu. Dlatego też Rosalie postanowiła dać jej i Sonii książki - dla Berry o różnych przydatnych zaklęciach i dla Sonii o czarodziejskich zwierzętach. Oprócz książek postanowiła dać im nausznice w kształcie lwa - symbolu Gryffindoru.
     W drugim tygodniu grudnia, na tablicy odgłoszeń pojawiła się lista osób zostających na święta. Rosalie od razu się wpisała, ale była jedną z niewielu Ślizgonów.
     Draco, Sonia i Milicenta jechali na święta do domu, toteż kilka dni przed świętami Rosalie udała się do sowiarni. Szybko wybrała trzy duże sowy. Dała im paczki i poistruowała, gdzie mają lecieć. 
     Dzień przed świętami obudziła się dosyć późno. Na szczęście nie było już żadnych lekcji. Wtem sobie coś przypomniała. ,,Przecież nie mam nic dla cioci Mary, Grace i Dylana!"
     Szybko się przebrała i pędem zbiegła do Pokoju Wspólnego. Gorączkowo myślała co dać ciotce i kuzynostwu. W końcu postanowiła. Spowrotem wbiegła do sypialni i zaczęła przeszukiwać kufer. Jest. Dziewczyna znalazła starą broszkę w kształcie motyla i swoje stare mugolskie figurki.
     Rosalie wyjęła różdżkę i spróbowała transmutować broszkę. Pierwsza próba się nie powiodła - zamiast zamierzonego kształtu kruka powstało coś, co przypominało motyla z ptasim dziobem i szponami. Druga próba przyniosła pomyślny rezultat.
     Teraz Dziewczyna zabrała się za prezent dla Dylana. Wzięła figurkę mugolskiej sprzątaczki z miotłą.
- Diffindo! - mruknęła, delikatnie uderzając różdżką o postać.
     Zabawka rozpadła się na trzy części. Rosalie odsunęła kawałki pokojówki zostawiając tylko część z miotłą. Sprawnie usunęła z niej pozostałości figurki i ponownie chwyciła różdżkę.
- Engorgio! - miotła stała się większa. Pozostało jeszcze tylko sprawić, by sama lewitowała.
     Rosalie wiedziała, że Dylan uwielbia Quiddicha. Zbierał wszystkie figurki i karty z graczami narodowej drużyny. Był wielkim fanem Wiktora Kruma - plakaty bułgarskiego gracza zajmowały prawie pół pokoju chłopca.
     Rosalie skończyła z miotłą. Udało jej się sprawić, by sama lewitowała. Opakowała ją i broszkę w ozdobny papier (dodając oczywiście do pakunków mnóstwo słodyczy). Pozostawała teraz jeszcze tylko kwestia prezentu dla ciotki. Nie można jej przecież dać byle czego! Dale znowu zaczęła grzebać w kufrze. Nagle zauważyła dziwną książkę. Wyciągnęła ją i otworzyła na pierwszej stronie.
     Był to album rodzinny. Na pierwszym zdjęciu byli jej rodzice - Mike i Catherine Dale. Obok taty stała ciocia Mary z mężem Robertem Jones, natomiast obok mamy - ciocia Apolonia z mężem Fabrice'm* Delacour. Tak, Rosalie miała korzenie Angielsko-Francuskie. Nigdy jednak nie nauczyła się języka francuskiego, ani nie miała francuskiego akcentu. Wszystko to przez śmierć jej rodziców.
     Rosalie przejrzała cały album. Zdjęć było naprawdę dużo. Większość z nich przedstawiała jej mamę i tatę w różnych miejscach, a kilka było nawet ze ślubu.
     Dziewczyna jeszcze raz obejrzała zdjęcia i z niechęcią zamknęła album. ,,Robota czeka" - pomyślała i zaczęła spowrotem przekopywać zawartość kufra. Znalazła jeszcze wiele ciekawych, choć nieprzydatnych rzeczy. Były to między innymi: ubrania, książki, reszta mugolskich figurek, spinki, gumki, kawałki materiału (w wolnych czasach lubiła szyć) i nie wiedzieć czemu - patyki.
     Rosalie usiadła zrezygnowana na łóżku. Naprawdę nie wiedziała, co dać ciotce. W końcu ją olśniło. Zebrała wszystkie kawałki materiału na jedno miejsce i wyjęła igły. Pochowała resztę gratów do kufra. Zostawiła tylko album.
     Dziewczyna z zapałem zabrała się do szycia. Szło jej to szybko i sprawnie, bo nie miała podśmiechujących się Grace i Dylana z tego, że musi to robić po mugolsku. Oni woleli cerować używając różdżki.
     Rosalie miała zamiar uszyć cioci serwetkę. Ale nie taką zwykłą serwetkę - miała to być serwetka z portretem ciotki. Dzięki czarom portret wyglądał jak prawdziwy. ,,Przynajmniej umiem dobrze szyć" - pomyślała Rosalie pakując prezent dla cioci.
     Dziewczyna poszła do sowiarni. Wybrała sowę i podała adres cioci. Miała nadzieję, że doleci na czas. Ros skierowała się do wyjścia i poczuła, że jest głodna. No tak. Nie jadła śniadania, a było już południe. Poszła się do Wielkiej Sali z niadzieją, że załapie się jeszcze na obiad.



     Następnego dnia Rosalie obudziła się dość wcześnie. Zerwała się z łóżka. Obok niego był pokaźny stos prezentów.
     Dziewczyna wzięła pierwszy lepszy. Był od Lisy. Ros zerwała delikatnie papier i jej oczom ukazała się książka.
- ,,Najpiękniejsze Baśnie Świta" - przeczytała głośno tytuł. - Zapowiada się ciekawie!
     Lecz to nie było wszystko. W paczce od Lisy był jeszcze portret Rosalie (namalowany samodzielnie przez Gryfonkę) i śliczna bransoletka z zawieszką w kształcie węża.
     Odłożyła książkę, bransoletkę i portret. Wzięła drugi pakunek. Był on od Dylana. Potrząsnęła nim. Coś w środku gruchnęło. Dziewczyna powoli odpakowała prezent i aż oniemiała. W środku było to, o czym zawsze marzyła - Szachy Czarodziejów! Rosalie przyjrzała się dokładnie czarnym i białym figurom. Po dokładnych oględzinach położyła je obok baśni. Teraz wzięła paczkę owiniętą różowym papierem. Był on od Grace. Krukonka uwielbiała różowy i wszystko pakowała w papier tegoż koloru.
     Prezentem od Grace był nowiutki zestaw igieł i nici. Teraz przyszła kolej na czwarty pakunek. Był on od Milicenty. Rosalie poznała to już po papierze w kocie łapki. W środku była natomiast książka o sławnych czarodziejach i czarownicach - bardzo przydatne. Ros przejrzała szybko książkę. Naprawdę ciekawy tom.
     Rosalie sięgnęła po kolejną paczkę. Ta była od Dracona. Otworzyła ją i aż krzyknęła z zachwytu.
- Rety!
     Jej oczom ukazał się komplet srebrnej biżuterii. Składały się na nią: nausznica w kształcie węża z szmaragdowym okiem, kolia z dwoma malutkimi wężami i bransoletka w kształcie węża zjadającego swój ogon.
     Cały zestaw był niezwykle piękny. Rosalie zastanawiał jednak fakt, czemu akurat wszystko było w wężowym motywie? Może to dlatego, że była w Slytherinie?
     Teraz wzięła piąty prezent. Był od Sonii. Po otwarciu wypadła książka o eliksirach. Równie przydatne.
     Szósty prezent był od cioci Mary. Był to album. Kolejny album ze zdjęciami. Rosalie otwarła go. Na pierwszej stronie był list od cioci:
Droga Rosalie!
Miałam zamiar dać Ci to dawno, ale uznałam, że lepiej będzie jednak dać Ci to kiedy już pójdziesz do Hogwartu. Tych zdjęć nigdy nie widziałaś. Mam nadzieję, że Ci się spodobają. 
Ciocia Mary
     Rosalie wyjęła list i zaczęła oglądać zdjęcia. Byli na nich jej rodzice, tyle, że w wieku szkolnym. Jej tata należał do drużyny Quiddicha. Był Krukonem. Jego czarne włosy falowały na wietrze. Natomiast mama nie uczyła się w Hogwarcie. Catherine Delacour uczyła się w Beauxbatons. Obok mamy, na większości zdjęć stał jej brat. Było też kilka zdjęć ze ślubu, których nie widziała.  Na jednym z nich Rosalie wypatrzyła małą, blondwłosą dziewczynkę - jej kuzynkę. Tak właściwie nie wiedziała nawet jak owa dziewczynka ma na imię. Wiedziała tylko, że ta kuzynka jest od niej o trzy lata starsza.
     Ros patrzyła z lubością na zdjęcia. Nigdy ich nie widziała. Ciocia miała rację.
     Ostatnie zdjęcie było jednak dziwne. Była pokazana kołyska i nachylający się nad nią człowiek w kapturze. Nie mógł to być jej ojciec. Dziewczyna była prawie pewna, że tym kimś, był biały człowiek pojawiający się w jej snach.
     Nie zaprzątała sobie tym głowy zbyt długo. Szybko przebrała się i włożyła bransoletki od Lisy i Dracona.
     Zeszła do Pokoju Wspólnego. Było tam niewiele osób; większość stanowili starsi chłopcy. Rosalie jednak nie została w Pokoju Wspólnym. Poszła do Wielkiej Sali na uroczyste śniadanie.
     Kiedy weszła do Sali, prawie krzyknęła z zachwytu. Pomieszczenie było pięknie udekorowane, a różnorodność dań była powalająca. Oprócz potraw były też sztrzelające niespodzianki. Rosalie pociągnęła za jeden koniec jednej, a jakiś wysoki, siedemnastoletni chłopak za drugi. Petarda wybuchła przeraźliwie i spowiła ich obłoczkiem niebieskiego dymu, a ze środka wypadło pudełko ze świecącymy balonami.
- Weź je ty. Damy mają pierwszeństwo - powiedział chłopak wręczając pudełko Rosalie.
- Dzięki - rzekła.
     W Wielkiej Sali panowała wspaniała, świąteczna atmosfera. Wszyscy chichotali, jedli, pili, wybuchali śmiechem. Cały ten rozgardiasz wprawił Rosalie w wyśmienity humor.
- Wesołych Świąt, Ros! - zawołała Grace przechodząc obok niej.
- Tak, wesołych Świąt! - powiedział Dylan, po czym głośno czknął.
- Dzięki i nawzajem! - odkrzyknęła Dale.
      W końcu uczta dobiegła końca. Odchodząc od stołu, Ros zauważyła Lisę. Podbiegła do Gryfonki. We dwie udały się do wolnej sali i zaczęły rozmawiać o wszystkim i o niczym.
     Rosalie dziękowała gorąco Gryfonce za prezenty. Naprawdę spodobał jej się portret. Wyglądała na nim prawie jak żywa.
     Zrobiło się późno. Rosalie pożegnała się z Lisą i poszła do lochów. Weszła do Pokoju Wspólnego, a z tamtąd do swojego dormitorium. ,,To były najlepsze święta!" - pomyślała wchodząc do łóżka.