poniedziałek, 24 listopada 2014

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 1 - Potter? Potter? Potter!

- Dobrze James, na trzy! - powiedział Harry chwytając syna za rękę. James zerknął na ojca. Uśmiechnął się.
- Raz, dwa trzy! - Harry i James przeszli przez barierkę. Zaraz po nich pojawiła się Ginny z Albusem i Lily.
- Dobrze James. Idź już lepiej do pociągu - powiedziała jego mama.
     James trochę się ociągał, ale w końcu wszedł. Pomachał jeszcze rodzicom i rodzeństwu. Wreszcie i on przejdzie przez mury zamku, w których rozegrało się wiele ważnych wydarzeń...
- Wolne? - spytał wchodząc do przedziału
- Jasne - powiedział dość chudy chłopak. - Jestem Michael Davies, a ty?
- James Potter. A dokładniej: James Syriusz Potter.
     Michael wybałuszył oczy. Wpatrywał się przez chwilę w chłopaka, po czym wydukał:
- Cz-czy ty j-jesteś synem Harry'ego Pottera?
- No tak - odrzekł James siadając naprzeciw Davies'a. Walizkę i klatkę z Harriet (gekonem) położył obok siebie.
     Michael parzył się nadal na Pottera. James'a trochę to irytowało. Wtem do przedziału wpadła dziewczynka. Miała na oko jedenaście lat, czyli też pierwszoroczna.
- Mogę tu z wami siedzieć? Wszędzie pełno, nie ma miejsc - rzekła.
- Pewnie, siadaj - powiedział Michael, a James tylko skinął głową.
     Dziewczynka siadła obok Pottera. Walizkę położyła pod nogami. Klatkę z sową położyła obok siebie. Wyciągnęła różdżkę.
- Jakie macie różdżki? Ja cis, włos jednorożca i 15 cali - powiedziała.
- Ja mam modrzew, pióro z ogona feniksa i 12 cali - rzekł James.
- A ja tarninę, pióro feniksa i 11 i pół cala - powiedział Davies.
- Hmm, ponoć różdżka odzwierciedla czarodzieja. O! A tak w ogóle to jestem Claudia. Claudia Finch-Fletchley, a wy?
- Michael Davies.
- James Syriusz Potter.
     Claudia rozdziawiła buzię. James wywrócił oczami, a Michael zaśmiał się pod nosem.
- Twój tata, Harry Potter - zwróciła się do Jamesa - był wielkim czarodziejem. To on pokonał Sam-Wiesz-Kogo!
- No, tak - powiedział James. Nudziły go trochę te tematy. Wolał pogadać o Quiddichu, lub nawet o samym Hogwarcie.
- Jak, myślicie, jak będzie? - spytał.
- Gdzie? W szkole? Pewno fajnie. Chciałbym już tam być i zagrać w Quiddicha - rzekł rozmarzonym tonem Davies. Rozmowa toczyła się wreszcie po właściwych torach.
     Cała trójka była tak pochłonięta rozmową, że dopiero gwizdek im przerwał. Szybko porwali szaty i założyli je na siebie byle jak. Wyszli z pociągu.
- Pirszoroczni, hyj, pirszoroczni do mnie!! - wołał ktoś grubym głosem.
- Hagrid! - krzyknął James i pognał do krzyczącego olbrzyma.
- No, James! Witaj! Jak tam zdrówko mamy i tatki?
- Cześć Hagrid. Mama i tata zdrowi. Ale ciocia Hermiona ma ospę. Wujek Ron tak wariuje, że gdyby mógł, to wysadziłby dom!
- Ho, ho. Biedna Hermiona. Będę musiał do nich napisać. Ale teraz musimy jiść - nachylił się do James'a - znalazłeś już jakiś kolyżków?
- Tak. Poznałem w pociągu Michaela Davies'a i Claudię Flicz.. Flincz.. Flencz... No, jakąśtam na F.
- Ho, ho! To dobrze. Śińdzicie ze mną, dobrze?
- Jasne! Zawołam ich.
     ,,Pochód" uczniów ruszył. James przebił się do Michaela i Claudii. Szybko powiedział im o zaproszeniu Hagrida. Zgodzili się i w chwilę potem siedzieli z olbrzymem w łódce.
- Pamintam, jak spotkałem tu pierwszy raz waszych rodziców - rzekł. - A powiedz mi Michael, twój tata, Roger.... Z kim się ożenił? To jest, jak ma na imię twoja mama?
- Mama ma na imię Cho.
- Cho! - Hagrid zakołysał niebezpiecznie łódeczką. - Och, Cho Chang! Cieszę się niezmiernie! Cho była porządną dziewczyną. Myślałem, że po śmierci Cedrika Diggory'ego się nie wyzbiera, ale proszę! Och, jak się cieszę! A twoi rodzice Claudio?
- Moja mama ma na imię Hanna, a tata to Justn.
- Ho, ho! Także się cieszę. Hanna była dobra z zielarstwa. Powiedz, czym się zajmuje?
-Pracuje na Pokątnej, w sklepie zielarskim.
-Ho, ho!
     Reszta podróży minęła w równie miłej atmosferze. Nim się spostrzegli, dopłynęli do Hogwartu. Wyszli z łódeczek. Weszli do zamku. Tam przywitał ich nie kto inny, tylko nauczyciel zielarstwa - Neville Longbottom. James uśmiechnął się. Lubił wujka Neville'a. A teraz będzie go uczył!
- Witam was w nowym roku szkolnym. Za chwilę odbędzie się ceremonia przydziału. Każdy z was zostanie przydzielony do domu... Ale o tym za chwilę. Wejdźcie do Wielkiej Sali i ustawcie się w rzędzie - rzekł.
     Chmara uczniów weszła do sali. Stanęli w rzędzie. Na środku sali stał stołek, a na nim była tiara. Tiara ta była brudna i podziurawiona. Nagle... Zaczęła śpiewać:
Tyle lat Hogwartowi służę,
Tyle lat tu jestem.
Lecz ja nigdy się nie znużę,
Tylko to wam mówię, rzeczę.
Jam tu po to by was dać
Do domów odpowiednich.
Nie warto mi się opierać,
Bo jestem tu ja jak mnich.
Są domy cztery,
Jak cztery żywioły.
W Hufflepuffie są maniery
i chlubą jest on szkoły.
Ravenclaw mądrości i wiedzy da wam,
Stąd wyjdą uczeni
I sami mędrcy zasiadają tam.
W Gryffindorze sławą oplecieni
Gryfoni królują wam.
W tym domu wydarzeń wiele
Wydarzyło się tu nam.
A w Slytherinie też prawych wiele,
Choć sławę ma złą
Stąd wywodzili się czarodzieje
Co poszli drogą nie tą.
Lecz teraz dobrze już się dzieje.
Więc się nie bójcie,
Na głowy mnie wkładajcie
Żebyście wiedzieli wszyscy
Gdzie odtąd zamieszkacie.
- Osoba którą wyczytam siada na stołku i zakłada tiarę. Po wyborze idzie do stołu swojego domu - powiedział profesor Neville, po czym dodał - Brown, Lizzie!
     Do stołka podeszła chuda dziewczynka o twarzy pokrytej bliznami. Miała smutny wyraz twarzy. Ciemnobrązowe, kręcone włosy opadały jej na twarz. Siadła na stołku. Profesor włożył jej tiarę.
- GRYFFINDOR! - wrzasnęła tiara.
     Dziewczynka podeszła do stołu Gryfonów. Tymczasem profesor Neville dalej odczytywał listę:
- Cook, Amelie!
- HUFFLEPUFF!
- Davies, Michael!
     Michael podszedł niepewnie do stołka. Profesor włożył mu tiarę na głowę.
- GRYFFINDOR!
     Davies poszedł chwiejnym krokiem do stołu.
- Diaz, Eric!
- RAVENCLAW!
- Evans, Henry!
- RAVENCLAW!
- Claudia Finch-Fletchley!
     Claudia podeszła do stołka pewnym krokiem. Nie bała się, a przynajmniej tego nie okazywała.
- GRYFFINDOR!
     Claudia poszła do stołu Gryfonów. Siadła obok Michael'a.
- Gray, Sally!
- HUFFLEPUFF!
- Gray, Wendy!
- HUFFLEPUFF!
- Goyle, Max!
- SLYTHERIN!
- Hill, Mark
- HUFFLEPUFF!
- Jackson, Thomas!
- SLYTHERIN!
- Kelly, Angie!
- RAVENCLAW!
- King, Matt!
- GRYFFINDOR!
- Long, Patrick!
- GFFINDOR!
- Moon, Luna!
- SLYTHERIN!
- Nelson, Amy!
- SLYTHERIN!
- Parker, Peter!
- HUFFLEPUFF!
- Peterson, Garry!
- RAVENCLAW!
- Potter James!
     James cały w nerwach wyszedł z szeregu. Usiadł na stołku. Tiara opadła mu na oczy. Usłyszał cienki głosik: ,, Hmm, widać, widać, to Potter. Zupełnie taki jak ojciec. Odważny, mądry, sprytny... Ale też rozrabiaka! Hmm, hmm... Cóż... Najbardziej pasuje do... "
- GRYFFINDOR!!! - rozległo się na całą salę.
     James podszedł chwiejnym krokiem do stołu Gryfonów. Jacyś bliźniacy krzyczeli ,,Mamy Pottera! Mamy Pottera!". Sam Potter natomiast był poklepywany przez wiele osób. W końcu dobrnął do miejsca, w którym siedzieli Claudia i Michael.
     Do końca listy zostało niewielu, ale James nie słuchał. W końcu zaczął przemawiać dyrektor - profesor Lewis Wilson. Lecz tak naprawdę niewielu go słuchało. James próbował się skupić, ale nie umiał. W końcu jednak zabrali się do uczty. Po posiłku prefekci zaprowadzili ich do dormitoriów. Prefekt Gryffindoru zaprowadził Gryfonów na wieżę. Tam znajdował się obraz Grubej Damy. Powiedział hasło i postać ich wpuściła.
- Dormitoria chłopców są po lewej, a dziewcząt po prawej. Życzę miłej nocy - rzekł.
     James dzielił dormitorium z Michaelem, Mattem, Patrickiem i Jackiem Wrightem (z końca listy). Cieszył się z tego przydziału. W końcu poszedł spać. Nie wiedział, że śpi dokładnie w tym miejscu, w tym łóżku, co kiedyś jego ojciec.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Córka Slytherinu - Rozdział 7 Wielka Kłótnia

- Myślisz, że jesteś taka super, jak tak mdlejesz? Myślisz, że przez to jesteś sławna? - nie wytrzymała Pansy.
- Hej, odczep się od niej! - Milicenta stanęła w obronie nieco zdezorientowanej Rosalie.
- Bo co? Może i jesteś czystej krwi, ale wyglądasz na szlamę, Bulstrode! - rzuciła Parkinson wciskając palec w brzuch dziewczyny.
- Na za wiele sobie pozwalasz, Pansy - powiedziała tym razem Rosalie.
- Taa? Serio? A co taka dziewczynka jak ty mi zrobi?! - zaśmiała się drwiąco Parkinson.
- Mamy tyle samo lat. Nie wywyższaj się - rzekła Ros wstając.
- Co? Może będziesz się bić? - spytała czarnowłosa.
- A jakże! - krzyknęła i wyciągnęła różdżkę.
     Wszyscy Ślizgoni będący w tej chwili w pokoju wspólnym popatrzyli się na kipiącą gniewem Rosalie. Kasztanowowłosa celowała różdżką w Pansy. Niewiadomo co by się stało, gdyby w ostatniej chwili nie przybył Draco Malfoy.
- Co się tu wyprawia!? - krzyknął.
- Będą się bić! - odpowiedział jakiś trzecioroczniak.
- Hmm, bo jeszcze pozwolę - mruknął blondyn.
     Przy pomocy Crabbe'a i Goyle'a rozdzielił dziewczyny. Pansy poszła do dormitorium, a Ros poszła z Draconem na błonia.
- Co to miało znaczyć?! Takie zachowanie jest złe! - wybuchnął
- Nie jesteś moim ojcem! - krzyknęła Ros, po czym ukryła twarz w dłoniach i siadła pod drzewem.
- Prze-przeprzaszam. Poniosło mnie. Pansy wyzwała Milicentę od szlamy, a wiadomo, że Mila jest czystokrwista. I w ogóle ta Parkinson powiedziała, że jestem sławna przez te wiesz.... No to jak mdleję.. I powiedziała, że jest ode mnie lepsza - powiedziała w końcu.
- Hmm, to dziwne. Przy mnie zawsze zachowuje się jak aniołek - zastanowił się Malfoy.
- No, to wiadome - mruknęła pod nosem Ros.
- Co mówiłaś?
- A n-n-nic tak sobie...
- Powiedz! - kazał Draco wyciągając różdżkę.
     Ros trochę się przestraszyła i wydukała:
- N-n-no bo ona chce c-ci się przy-ypodobać.
- A. Dobrze wiedzieć - powiedział chowając różdżkę. - Już ciemno.
     Faktycznie. Niebo było już czarne, ale w zamku świeciły się światła. Dwójka Ślizgonów weszła cichaczem do zamku - o tej porze nie powinni być na dworze. Mogliby dostać karę, lub stracić punkty. Cichaczem wślizgnęli się do pokoju wspólnego, a z niego do swoich dormitorów.
     Rosalie szybko się przebrała. Chciała się wyspać. Odkryła kołdrę i jej oczom ukazała się mała karteczka. Było na niej nagryzmolone:
Jutro o północy. Wieża astronomiczna. Weź różdżkę. Przyjdź, jeśli się nie boisz...
     Rosalie wiedziała. Napisała to Pansy Parkinson. ,, O nie. Ja się nie dam i przyjdę. Masz to jak w banku" - pomyślała kładąc się spać.