niedziela, 24 maja 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 15 - U świętego Munga

     Tom Felton leżał w szpitalu w wpatrywał się w sufit. Obok niego krzątało się kilka Uzdrowicieli, czyli odpowiedników ludzkich lekarzy i pielęgniarzy. Większość zajmowała się innymi pacjentami, nie zwracając uwagi na tego młodzika. Zresztą nikt nie był do końca pewny, czemu go tu wysłano. Nie dostał żadną klątwą, nic go nie pogryzło, ani nie otruł się eliksirem.
     Mimo to, jego choroba, a raczej dolegliwość, była bardzo ciężka. Ramiona miał całe w ranach, z których ciągle sączyła się krew. Ale najgorsze było to, że tych ran nijak nie można było zaleczyć. Po wielu próbach udało się powstrzymać upływ krwi, ale rany jak były, tak były. Nic nie mogło ich zniwelować, choć próbowano wszystkich znanych sposobów.
     Tak więc Tom leżał i myślał. Wszystko go bolało, ale ten ból tak jakby uciekał z jego mózgu; chłopak w ogóle go nie czuł. Zastanawiał się, kim jest ten mężczyzna, który go zaatakował. Znał jego imię i nazwisko. Ale to i tak nic nie mówiło! Mogło być przecież mnóstwo Jonatanów Christianów Cox'ów na tym świecie. Ale ten był wyraźnie inny. Był wyraźnie złym charakterem. Ale dlaczego? O co mu chodziło? Po co zaatakował Toma? Te i podobne pytania krążyły w głowie Feltona.


     Emma, Rupert, Daniel i Matthew wraz z Hagridem weszli do szpitala świętego Munga. To właśnie gajowy zgodził się dobrowolnie zaopiekować się tą czwórką na czas odwiedzin – inaczej o wizycie u Toma nie byłoby mowy.
     Tak więc czwórka uczniów i pół-olbrzym stali w długiej kolejce. Kiedy dzień wcześniej spytali oni dyrektora o pozwolenie, ten był nieco zdziwiony. Mimo wszystko zgodził się, choć naprawdę ciekawiło go, czemu Harry Potter chce odwiedzić swojego największego wroga – Dracona Malfoya. Hagrid również był tym zdziwiony. Ale obydwaj – i dyrektor, i olbrzym – uznali, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i że może jednak Potter polubił owego młodego arystokratę.
- Następny! - rozległo się wołanie i Hagrid, Emma, Daniel, Rupert oraz Matthew przesunęli się o kilka kroków. Zauważyli wtedy wielką tablicę informacyjną. Z zaciekawieniem zaczęli ją czytać.

WYPADKI PRZEDMIOTOWE........................................................................................parter
(eksplozje kociołków, samoporażenia różdżkami, kraksy miotlarskie etc.)

URAZY MAGIZOOLOGICZNE......................................................................................I piętro
(ukąszenia, użądlenia, oparzenia, wbite kolce etc.)

ZAKAŻENIA MAGICZNE...........................................................................................II piętro
(choroby zakaźne, np. smocza ospa, znikanie epidemiczne, skrofungulus etc.)

ZATRUCIA ELIKSIRALNE I ROŚLINNE.....................................................................III piętro
(wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot etc.)

URAZY POZAKLĘCIOWE.........................................................................................IV piętro
(uroki nieusuwalne, klątwy, niewłaściwe zastosowanie zaklęcia etc.)

SKLEP I HERBACIARNIA DLA ODWIEDZAJĄCYCH...................................................V piętro

Jeśli nie wiesz, dokąd pójść, nie jesteś w stanie mówić normalnie, albo nie potrafisz sobie przypomnieć, dlaczego tu jesteś, zwróć się do naszej recepcjonistki, chętnie ci pomoże.

- Jak myślicie, gdzie będzie Tom? - spytała szeptem Emma.
- Chyba na czwartym piętrze – powiedział Matthew jeszcze raz oglądając tablicę.
- Następny! - ponownie rozległo się wołanie i całą piątka stanęła przed biurkiem recepcjonistki.
     Była to młoda Czarownica. Miała piękny promienny uśmiech na który pewnie poleciałby niejeden młody mężczyzna. Ale jej osobowość była raczej nie pociągająca. Była opryskliwa i szorstka zarówno dla pacjentów jak i odwiedzających.
     Hagrid zapytał, gdzie znajduje się Draco Malfoy, przeniesiony tu kilka dni temu. Recepcjonistka potwierdziła przypuszczenia Matthew'a – był on na czwartym piętrze. Tak więc cała piątka skierowała się do schodów i ruszyła na owe piętro. Wspinaczka po schodach była dość mozolna, ale wkrótce stanęli przed właściwymi drzwiami. Hagrid postanowił nie wchodzić. Powiedział, że jak skończą odwiedziny, to mają przyjść do herbaciarni. I ruszył na piąte piętro.
     Tymczasem pozostała czwórka weszła niepewnie sali. Było tu pięciu chorych. Jeden z nich wyglądał jakby umarł – z tą jednak różnicą, że miał otwarte oczy. Inny był cały w bliznach i ranach. Jakaś kobieta była cała pokryta łuskami, a inna – miała nienaturalnie zielony kolor. Dopiero w końcu sali, pod oknem był Tom. Leżał zamyślony i nawet nie zwrócił uwagi na wchodzących gości. Dopiero kiedy podeszli do jego łóżka, spuścił wzrok z sufitu i popatrzył się po odwiedzających.
- Witam, witam – zaczął. - Przyszliście odwiedzić biednego, schorowanego kumpla?
- Cześć, Tom – powiedzieli chórem.
- Jak się masz? - spytała Emma.
- Żyję, ale ledwo. Wczoraj zostałem tu przeniesiony. Wcześniej byłem na... - urwał i popatrzył na Daniela z lękiem w oczach. - A ten tu po co?!
- Przeprosić i wyjaśnić – powiedział Daniel. - Zostałem opętany, dlatego cię zaatakowałem.
     Tom spojrzał na niego spod przymkniętych powiek.
- Skąd mam mieć pewność, że nie kłamiesz? - spytał.
- Popatrz – odpowiedział Dan i nachylił się pokazując oko. Nie było na nim śladu łusek. - Teraz mi wierzysz?
- Może. Ale jak się odpętałeś?
- Współczucie.
- Co?
- Współczucie – powtórzył Daniel tonem, który mówił, że to koniec rozmowy.
     Tom popatrzył się dziwnie na przyjaciela, ale nic nie powiedział. Za to odezwała się Emma:
- Wiedzą co ci jest, co się stało? - spytała.
- Nie – blondyn pokręcił głową. - Nie mają pojęcia i to jest najgorsze. Poza tym rany nie chcą się goić.
- A co ci się w ogóle stało? - poruszył ważną sprawę Rupert.
- Zaatakował mnie mężczyzna. Taki jeden. Nazywał się Jonatan Christian Cox.
     Przyjaciele spojrzeli po sobie. Znowu ten Cox. Kim on właściwie jest? Dlaczego upatrzył sobie na ofiarę akurat ich? Czemu wszędzie gdzie dzieje się coś złego spotykają jego nazwisko?...
- Czemu się tak dziwnie patrzycie? - spytał Tom. - Czyżbyście go znali?
- Niestety nie – odpowiedział Daniel. - Ale to właśnie Jonatan Christian Cox mnie opętał.
- On? - zdziwił się blondyn.
- Tak, on. Dziwny zbieg okoliczności.
- Bardzo dziwny.
     Cała piątka nie odzywała się przez dość długi czas. W milczeniu rozważali te informacje próbując utożsamić owego Cox'a z kimś z „Harry'ego Pottera”. Niestety nie przypomniali sobie, by istniała taka postać.
- A kiedy cię wypisują? - spytała po chwili Emma.
- Jeśli wszystko będzie dobrze i mój stan się nie pogorszy, a w najlepszym przypadku polepszy, to może nawet za tydzień. Ale bardzo boję się soboty.
- Dlaczego? - zdziwił się Matthew.
- Mają mnie odwiedzić „moi rodzice” - Tom zaznaczył w powietrzu cudzysłów. - Narcyza i Lucjusz Malfoyowie.
- Czego się obawiasz? - spytał niepewnie Rupert.
- Sam nie wiem. Boję się, że może to mieć jakiś dziwny wpływ, czy coś. Ale nie umiem wytłumaczyć, dlaczego tak myślę.
- To nic. Jakoś będzie – pocieszał Matthew. - Poza tym to tylko jeden dzień. Nie masz się czego obawiać. Będą święcie przekonani, że jesteś Draco Malfoyem...
- No właśnie o to chodzi! - przerwał mu Tom. - Nienawidzę udawać Malfoya. Grać tak, ale udawać nie. W tym problem.
- Przecież grać i udawać to prawie to samo! - powiedział Rupert.
- Wcale nie! - zezłościł się Tom. - Dla was to to samo, ale dla mnie nie.
- No dobra, dobra – mruknął Rupert urywając rozmowę.
     Przyjaciele znowu nie odzywali się przez dłuższą chwilę. Sama wizyta im się nieco przedłużała i stawała się coraz bardziej uciążliwa. Nie mieli o czym rozmawiać, a i Uzdrowiciele patrzyli na nich niezbyt miłym wzrokiem, czekając tylko, aż sobie pójdą. Tak więc po bardzo uroczystym pożegnaniu, Rupert, Matthew, Emma i Daniel wyszli z sali i skierowali się na piąte piętro. Tam znaleźli Hagrida i razem wrócili do Hogwartu. Nie wiedzieli jednak, że przez całą wizytę byli przez kogoś obserwowani...

niedziela, 17 maja 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 14 W Polsce

- I wreszcie w Polsce! - zawołał z ulgą Chris Columbus wychodząc z samolotu. Wbrew pozorom, podróż była męcząca. I jeszcze do tego atak drużyny Malcolma! Więc wszystkim Poszukiwaczom Czarodziei ulżyło, gdy znaleźli się w kraju, gdzie góruje wspaniały orzeł w złotej koronie.
- Czyli teraz szukamy Andrzeja Maleszki, tak? - spytał Steve Kloves, z tym, że imię Czarodzieja brzmiało mniej więcej tak: Inżeja Maleskii.
- Tak - odpowiedziała Rowling. - Na szczęście wiem gdzie mieszka. Złożymy mu małą wizytę. Ale najpierw musimy się dostać do jakiegoś hotelu. Nie będziemy przecież dźwigać tych wszystkich bagaży!
     Chris pokiwał głową. Oczywiście to on dźwigał NAJCIĘŻSZE walizki, tak jak uprzednio. Więc kiedy znaleźli hotel i dostali pokoje, z ulgą rzucił bagaże na łóżko i otarł sobie czoło z potu. Odsapnął, po czym zapytał:
- Kiedy wyruszamy na poszukiwania?
- Już teraz - odpowiedziała twardym głosem Rowling.
     Cała trójka wyszła z hotelu i wsiadła do jakiegoś autobusu jadącego we właściwą stronę. Podczas drogi nic nie mówili. Niektórzy ludzie rzucali im zdziwione spojrzenia. Kilka osób poprosiło nawet o autografy. Co jak co, ale i tak byli dość sławni. Pisarka, reżyser i scenarzysta z Anglii. Wszystkich zastanawiało po co przyjechali do Polski. I czemu jadą autobusem. Czemu i gdzie... Jednak nikt nie odważył się spytać. Po pierwsze większość nie znała zbyt dobrze języka angielskiego, po drugie wszyscy się wstydzili. A ciekawość to ponoć pierwszy stopień do piekła.
     W końcu tajemnicza trójka wysiadła. Przeszli jeszcze kawałek, po czym Rowling gwałtownie skręciła do jakiegoś domu. Kloves i Columbus podążyli za nią. Kobieta obejrzała dokładnie drzwi wejściowe, po czym nacisnęła dzwonek do drzwi. Rozległ się krótki ostry dźwięk.
- Już, idę idę! - rozległo się wołanie zza drzwi.
     Zaraz też zostały otwarte przez mężczyznę w średnim wieku. Miał na sobie jeszcze kurtkę i rozwiązane buty, jakby dopiero skądś wrócił, albo miał zamiar wychodzić. Pod pachą trzymał kilka książek (swojego autorstwa). Natomiast jego mina wyrażała wielkie zdumienie. Otworzył szeroko oczy, po czym z niedowierzaniem zapytał:
- Rowling? To ty? Co cię tu sprowadza?
     Chris i Steve nic nie zrozumieli, ale Joanne rozumiała wszystko świetnie. Jednym z przywilejów Czarodziejów była możliwość rozmunienia innych Czarodziejów, nawet jeśli mówiliby w najdziwniejszych językach. Dzięki temu cała Magiczna Społeczność łatwiej się porozumiewała.
- Witaj, Andrzeju - powiedziała kobieta. - Mam do ciebie ważną sprawę. Stało sie coś okropnego!
- Tak? A co?
- Miałam wypadek...
- Ile zostało przeniesionych? - Maleszka wszystko doskonale zrozumiał. Nie trzeba było obszernych wyjaśnień.
- Młodzi aktorzy z planu. Dwie dziewczynki i czterech chłopców.
- To nie dobrze - mruknął. - Ależ nie stójcie tak, wejdźcie do środka! - to ostatnie było skierowane do Chrisa i Steve'a. Było też powiedziane już w języku angielskim.
     Columbus i Kloves weszli niepewnie za Rowling i Maleszką do domu. Andrzej zaprowadził ich do salonu, po czym przygotował ciastka i zaparzył czery kawy. Szybko się przebrał (nie wypada przecież gościć gości w kurtce i rozwiązanych butach!), po czym i on zasiadł do stołu.
- Dobrze, Joanne - zaczął. - Opowiedz mi wszystko dokładnie i ze szczegółami.
     Kobieta powiedziała wszystko, co zdarzyło się tego feralnego dnia. Zacząwszy od kręcenia po pechowe podzękowania. Andrzej Malszeka kiwał co jakiś czas głową. W końcu powiedział:
- Trzeba zorganizować grupę Czarodziei Książkowych. I to możliwie jak najprędzej. Jeśli Malcolm, lub co gorsza sam Jonatan się o tym dowiedzą, to jesteśmy na straconej pozycji.
- No właśnie. Oni już wiedzą - powiedziała grobowym tonem Rowling i zaczęła opowiadać o ataku w samolocie.
- To przedstawia sytuację w nieco innym świetle. Jednak nadal jest to wykonalne. Musimy zwerbować wszystkich starych znajomych. I tych nowych oczywiście też.
     Chris i Steve przysłuchiwali się tej rozmowie rozumiejąc tylko to, co mówiła Rowling. Jednak wiedzieli, że Maleszka też jest przejęty tą sprawą. Jego mina była poważna. Wiedzieli, że on chętnie im pomoże, jeśli będzie trzeba.
- Dobra - powiedział nagle Andrzej. - Musimy ustalić plan działania. Kogo wpierw szukamy, kogo potem, i tak dalej, i tak dalej. Wiadomo, że na pewno Tolkiena i Mulla. ,,Baśniobór" to iście Magiczna i bardzo popularna książka, więc sam Brandon z pewnością dostał Magię.
- Masz rację - wcięła się w rozważania Joanne.
- Poza tym, jeszcze Holly Webb. Może i jej pierwsze książki były o zwierzakach, ale teraz pisze o Magii. Jest jeszcze Ursula Kroeber Le Guin. Napisała ,,Czarnoksiężnika z Archipelagu".
- Nigdy o niej nie słyszałam.
- Trzeba podążać za nowniknami, moja droga - uśmiechnął się Andrzej. - Poza tym, sama Ursula do mnie napisała. Bractwo jej kazało.
- Tak, Bractwo Dwóch Światów - zamyśliła się kobieta. Wkrótce jednak opanowała się i zaczęła wymieniać inne nazwiska: - Jest jeszcze Dave Luckett.
- Ten co napisał trylogię ,,Rhianny"?
- Tak, ten. No i jeszcze Rick Riordan, twórca przygód o ,,Percy'm Jacksonie" i Olimpie, Zeusie i wszystkich mitycznych stworzeniach.
- Oczywiście, kochany Rick! Bractwo nie chciało go przyjąć, bo niby w jego książkach jest za mało Magii. A ja się z tym nie zgadzam! Jest tam dużo przedmiotów Magicznych, a poza tym, cała akcja ma Magiczną obsadę.
- Właśnie. Bractwo powinno dotrzegać szegóły, a nie od razu iść na całość. To w detalach tkwi prawda świata.
     Maleszka wstał i skierował się do okna. Popatrzył na zatłoczoną ulicę; biegające dzieci, śpieszących się dorosłych, pędzące auta jeżdżące w te i we wte... Jego wzrok przykuła jednak postać, która stała idealnie na przeciwko jego domu. Patrzyła się prosto na pisarza, ale kiedy Andrzej przetarł oczy ze zdumienia, jej już nie było. Uznał, że musiało mu się przywidzieć, więc wrócił do stołu i rozważań o Magii i Czarodziejach.
- No dobrze, moja droga - zaczął twardym głosem. - Teraz powiedz mi jeszcze tylko jedno.
- Co takiego? - spytała Rowling.
- Powiedz, ile DOKŁADNIE osób wie o tym wypadku? Tylko nasza czwórka, prawda?
     Kobieta zmieszała się. Dopiero teraz przypomniała sobie pierwszą naważniejszą zasadę Bractwa Dwóch Światów: ,,Kiedy zdarzy ci się wypadek Magiczny, staraj się go zataić przed osobami zewnętrznymi. Możesz to zdradzić tylko tym, którym w pełni ufasz. To zmniejszy ryzyko, że dowiedzą się o tym Czarodzieje z Bractwa Ciemnego Słońca".
- Wiesz... - zaczęła tonem, z którego można było wywnioskować, że jednak wie więcej osób. - Wyjaśniłam tę sprawę rodzicom aktorów. By się nie martwili...
- No i masz! - Malszka pacnął ręką w czoło. - No cóż, to wiemy już skąd Malcolm się o tym tak szybko dowiedział. Musiał wyciągnąć te informacje od rodziców. Ale, to nic, Joanne. Nie martw się. I tak cofniemy ten Czar.
- A kiedy wyruszamy w dalszą podróż?
- Za równy tydzień.

niedziela, 10 maja 2015

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 6 - Noc Duchów

     Nastał październik. Dni zaczęły robić się coraz krótsze i chłodniejsze. Mimo to James i Michael nie mieli czasu na odpoczynek. Ostro trenowali przed pierwszym w sezonie meczem, który miał odbyć się już za niedługo. Jednak nie to było najważniejszym wydarzeniem, jakie miało mieć miejsce w tym miesiącu. Największym wydarzeniem miała być Noc Duchów. Starsi uczniowie ciągle opowiadali młodszym, jaki to wspaniały dzień, a raczej wieczór.Nic więc dziwnego, że James, Claudia i Michael rozmawiali ciągle o tym dniu. Nawet Dom Wilkołaków zszedł na drugi plan.
- O rajciu! To dopiero będzie! - zawołała nagle Claudia. - Jak sobie pomyślę o tych wszystkich smakołykach i atrakcjach, to aż mi się brzuch skręca z niecierpliwości!
- Mi też – przyznał Michael pochylając się nad pergaminem. Nakreślił parę zdań, po czym odłożył pióro. Jego wypracowanie było gotowe, natomiast James'a i Claudii ledwo rozpoczęte.
- Wyobrażacie sobie? Te pajęczyny, dynie! Duchy będą wszędzie latać... Ech, to dopiero będzie. Już nie mogę się doczekać – rozmarzył się Potter.
- A ja nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie skończycie odrabiać zadanie! - rzekł Michael.
- No co ty, Mich, mamy jeszcze dużo czasu! Ono jest dopiero na za tydzień! - powiedziała Claudia.
     Davies coś tam mruknął, po czym wstał i poszedł do swojego pokoju. Tam wziął jakąś książkę i zaczął ją czytać. Fakt, lubił James'a i Claudię, ale nie cierpiał tego, że oni w ogóle nie przykładali się do nauki. Zawsze on, Michael, kończył pisać wypracowania wcześniej, zawsze znał właściwe odpowiedzi, zawsze znajdywał jakieś logiczne wytłumaczenie. Natomiast Potter i Finch-Fletchley zdawali się na łut szczęścia. Nie obchodziło ich, że mogą oblać egzaminy, że potem nie będą nic umieć.
     Nagle ktoś zapukał do dormitorium. Zwykle to się nie zdarzało, przecież każdy może tu wejść! Zaraz też w drzwiach pojawiła się głowa James'a, a potem cały chłopak.
- Przepraszamy, Mich. Masz rację, lepiej odrobić wcześniej – powiedział Potter ze skruchą.
- No – odburknął Davies.
- A mam taką prośbę... Mógłbyś nam użyczyć trochę treści ze swojego wypracowania? Tak żebyśmy z Claudią trochę ruszyli?
- No dobra, dobra, wy leniuchy jedne – mruknął Michael uśmiechając się pod nosem. Tak, zawsze kończyło się na tym, że James i Claudia od niego przepisywali. Jednak jemu to aż tak nie przeszkadzało. Choć i tak wyznawał ideę „Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”, w tym przypadku „Jak się nauczysz, tak będziesz umieć”.



     W końcu nadeszła upragniona i wyczekiwana przez wszystkich Noc Duchów. Już od samego rana czuło się świąteczną atmosferę. Do Wielkiej Sali przywędrowały dynie wyhodowane przez Hagrida, a także chmary nietoperzy (żywych!) i pajęczyn z pająkami.
     Uczniowie w wolnych chwilach raz po raz zaglądali do owej sali. Już sobie wyobrażali te wszystkie pyszności, które pojawią się na złotych zastawach. Niestety nie mogli zbyt długo oglądać strojenia sali, bo ciągle zostawali wyganiani przez woźnego. Mimo to zaraz wracali i robił się nowy tłum gapiów.
     Wreszcie nastał ten wyczekiwany wieczór. Wszyscy, i uczniowie i nauczyciele, zeszli na uroczystą kolację. Wpierw jednak odbyło się wielkie widowisko z udziałem duchów. Szybowały one w powietrzu nad stołami robiąc przeróżne akrobacje. Aplauz jaki dostały był niezwykle głośny i przypominał nagły wybuch.
 W końcu duchy skończyły swój popisowy numer. Wszyscy zaczęli teraz „rzucać” się na jedzenie, które wyglądało niezwykle smakowicie. Były różne wykwintne dania, a także niektóre dobrze znane. Największą furorę robiła jednak odświętna pieczeń, którą kosztowali wszyscy.
     Kiedy każdy był najedzony, powstał profesor Wilson. Coś tam ogłosił, ale większość i tak go nie słuchała z powodu przejedzenia. Jednak kiedy z jego różdżki wystrzelił srebrny promień przypominający wstęgę, niektórzy zaczęli wykazywać zainteresowanie. Otóż na owej wstędze pojawiły się słowa i znikąd zaczęła grać muzyka.
     I cała sala zawyła śpiewając Hymn Duchów. Same duchy zresztą też razem z nimi śpiewały. Było to tak głośne, że o ile tamte oklaski mogły wydawać się hałasem, to te musiałyby być hałasem wprost nieziemskim.
     Jednak jak wszystko co dobre, i ta uczta musiała się skończyć. Uczniowie wychodzili powoli i niechętnie z Wielkiej Sali za prefektami swoich domów. Także James, Claudia i Michael podążyli w stronę wieży Gryffindoru. Nagle jednak Claudia się zatrzymała. Przyjaciele to zauważyli, więc i oni stanęli.
- Co się stało? - spytał James.
- Lizzie. Nie widziałam jej na uczcie – wyjaśniła dziewczyna.
- Może została w dormitorium? - podsunął Michael.
- Nie, wyszłam ostatnia i jej już nie było.
- A może po prostu nie zauważyłaś jej w tłumie?
- Możliwe – powiedziała Finch-Fletchley, choć była pewna, że Lizzie na pewno nie było na uczcie. Claudia miała zdolność do odnajdywania znajomych twarzy nawet w największym tłumie. Bez problemu odnalazłaby Lizzie, która i tak ma szczególne rysy twarzy.
     Z takimi rozterkami powlekła się za chłopakami do wieży Gryffindoru. Kiedy poszła spać, odruchowo spojrzała na zewnątrz. Księżyc był w pełni i bił swoim blaskiem po twarzy blondynki. Claudia westchnęła. Ile by dała, żeby wiedzieć, jaką tajemnicę skrywa Lizzie Brown... 

środa, 6 maja 2015

Zakład - Rozdział 4 - Malfoy Dojmistrz

- KUKURYKU!!!! - rozległo się głośne pianie koguta. Draco Malfoy wykonał serię skomplikowanych ruchów pod kołdrą, by zaraz potem spaść ze swojego łóżka.
- Co to za alarm?! Pali się czy co? - zawołał oglądając się nerwowo.
- To nie żaden alarm, tylko kogut – wyjaśniła Astoria również już obudzona.
     Malfoy zaklął pod nosem, po czym poczłapał do łazienki. Tymczasem jego żona powędrowała (jeszcze w koszuli nocnej) do kuchni, by przygotować śniadanie. Były to oczywiście domowe konfitury. Dziś dopiero miała poszukać sklepów w okolicy.
     Po jakiś dziesięciu minutach w kuchni pojawił się Draco. Chwilę coś pomarudził (bo o jego nogi znowu otarł się kot i zostawił białe włosy na czarnych spodniach), po czym zabrał się konsumpcję śniadania.
- Jeszcze 362 dni nie licząc tego – stęknął. - A ja już mam dość.
- Nie marudź kochanie – powiedziała Astoria całując męża w czoło. Poszła do łazienki.
     Tymczasem Malfoy zastanawiał się, co będą tu w ogóle robić. Były konie – można się pouczyć jazdy konnej. Albo nauczyć gęsi latać! Albo wykąpać kota. Albo nauczyć psa stania na jednej łapie na piłce. Albo złapać kurę i ją też wykąpać. Albo...
    Te rozważania przerwała wchodząca Astoria. Była ubrana jak typowo wiejska dziewczyna – koszulka w kratę, chustka na szyi, luźne dżinsy i wysokie buty. Nawet włosy związała w koński ogon.
- No, no, gdzie to się wybierasz? - spytał Draco. Miało to być w sensie żartobliwym, ale Astoria odpowiedziała zupełnie serio.
- Idę wydoić krowę.
     Malfoy otworzył oczy szeroko ze zdumienia. To krowy się doi?
     Astoria nie zauważyła zdziwionej miny męża. Szybko wyszła i poszła do stodoły. Tam uczyniła swoją powinność szybko i sprawnie, zważywszy to, że nigdy nie doiła krowy. Kiedy skończyła, przyszła do domu z wielkim wiadrem mleka. Zaraz też szybko się przebrała. Postanowiła wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś sklepu, a chyba nie wypada iść w takim stroju!
     Po szybkim ogarnięciu się, Astoria wsiadła do auta. Wyjechała do miasta nieopodal. Tymczasem Draco wyszedł na pole. Postanowił wcielić jeden ze swoich planów w życie, a mianowicie – nauczyć gęsi latać. W tym celu poszedł do stodoły i wygonił kilka tych ptaków na podwórze. Wyszły one niechętnie, a i na powietrzu były ospałe i raczej nie miały ochoty na lekcje latania.
- Dobrze – powiedział Malfoy tonem jakiegoś sensei'a. - A teraz nauczymy się latać. Róbcie to co ja.
     Mężczyzna wyciągnął ręce i zaczął nimi machać. Gęsi nie zwracały na to uwagi. Chodziły spokojnie po podwórku i robiły na złość Malfoyowi. Blondyn zaklął kilka razy, ale się nie poddawał. Ciągle machał rękami i próbował nakłonić ptaki do robienia tego samego.
- Co pan robi? - nagle rozległo się pytanie.
     Draco odwrócił się nerwowo, prawie tracąc równowagę. Obok płotku odgradzającego podwórko od wybiegu dla koni stał chłopak. Miał na oko dziesięć lat.
- Co pan robi? - ponowił pytanie.
- A nic – odpowiedział mężczyzna cały się rumieniąc.
- A mi się wydaje, że pan uczył się latać.
- Uczyłem latać gęsi – powiedział Malfoy niepewnie. Nie wiedział, jak ten chłopak zareaguje na taką absurdalną wiadomość.
- Ja też kiedyś próbowałem, ale się nie udało. Więc panu też się nie uda, proszę nie próbować – powiedział chłopak tonem znawcy.
- Dziękuję za informację – odpowiedział Draco, a chłopak przelazł przez ogrodzenie i poszedł do swojego domu.
     Malfoy patrzył się za nim przez chwilę, po czym sam udał się do domu. Tam wziął jakąś książkę z biblioteczki i usiadł wygodnie w fotelu. Zabrał się za czytanie, lecz po kilku kartkach oczy zaczęły mu się kleić. Zasnął. Ta drzemka nie trwała jednak długo. Obudził go powrót Astorii ze sklepu. Kobieta była cała obładowana zakupami. Szybko pognał i pomógł jej wnieść wszystkie torby.


- Jeszcze 361 dni – mruknął Malfoy. - A ja już mam dość.
- Wczoraj mówiłeś to samo – odpowiedziała Astoria zalewając dwie kawy.
- Ech, ale i tak nie wytrzymam.
- To ty się założyłeś, więc musisz dać radę.
- No, masz rację.
     Draco wziął kubek z kawą i zaczął ją powoli sączyć. Wpatrywał się przy tym w okno. Po podwórku chodziły gęsi, które wczoraj miały szansę nauczyć się latać, ale nie chciały. Oprócz nich na podwórzu były też kury i kaczki.
- Draco, wiesz – zaczęła Astoria i Malfoy zrozumiał, że to co powie nie będzie raczej przyjemne. - Powinieneś wydoić krowę.
- CO?! - wrzasnął mężczyzna otwierając szeroko oczy ze zdziwienia.
- No tak, ja to robiłam wczoraj, i to wcale nie jest trudne.
- Ale...
- Żadnego „ale”. Masz wydoić – powiedziała Astoria ostrym tonem.
     Chcąc nie chcąc Malfoy zwlekł się z krzesła i poszedł za żoną do stodoły. Astoria wszystko już przygotowała – było wiadro, była krowa. Dziwna krowa! Malfoy miał wrażenie, że jest przez nią obserwowany. Usiadł niepewnie na stołku.
- Asti, muszę? - jęknął Draco.
- Ja dałam radę to ty też.
- Ale ta krowa się na mnie gapi!
- Dracuś, nie wymiękaj, dasz radę. Jestę mężczyzną, no nie? A jak ładnie wydoisz, to w nagrodę zrobię ci twoje ulubione kakao z pianką.
     Malfoy z wielką niechęcią i obrzydzeniem dotknął jednego wymiona. Chwycił je nieco silniej i poleciało mleko. Blondyn, który miał dotąd zamknięte oczy teraz je otworzył. Popatrzył na śmiejącą się żonę i zaczął z wielkim skupieniem (i obrzydzeniem) doić dalej. W końcu skończył. Spocił się przy tym i to jak! Astoria cały czas się uśmiechała. Cmoknęła męża w policzek i powiedziała:
- I co? To nie takie trudne.
- Mów co chcesz. Ta krowa i tak jest podejrzana.
     Astoria pokręciła głową i poszła do domu. Malfoy podążył za nią cały czas obracając głowę w stronę stodoły jakby się bał, że krowa się jednak rozmyśli i go zaatakuje. Ale zwierzę wcale o tym nie myślało. Jadło w spokoju swoje siano.
     Małżeństwo wróciło do domu. Poszli do kuchni. Astoria zrobiła kakao i dała je swojemu „bohaterowi”.
- I co? Żyjesz? Żyjesz – zaśmiała się znowu Astoria. Wbrew pozorom lubiła tę nieporadność swojego męża.
- Ale mogłem nie żyć! - histeryzował mąż popijając kakao.
- Tak, tak – mruknęła Astoria i zaczęła zmywać naczynia. - Mogłeś zostać zabity przez krowę-zabójcę, która uciekła z więzienia dla zwierząt.
- Asti, nie śmiej się, to poważne! - powiedział Draco. - Bo się obrażę.
- No już, już – zaśmiała się kobieta i objęła męża na pocieszenie. Lepiej?
- Lepiej.
     Malfoy wstał i skierował się do biblioteczki. Wyjął książkę, którą czytał wczoraj i zagłębił się ponownie w lekturze. Jednak i czytać w spokoju nie było mu dane. Do pokoju wślizgnął się biały kot. Mężczyzna w myślach nazwał go Przeszkadzacz. Bo ten kot we wszystkim przeszkadzał i się łasił. Psu dał przezwisko Język – bo uwielbiał lizać, zwłaszcza po twarzy. 
     Draco chwycił kota i położył go na książce. Ten zaczął mruczeć przymilnie i łasić się do jego twarzy. Tak, polubił on bardzo Malfoya. Jak zresztą wszystkie tutejsze zwierzęta (nie licząc oczywiście gęsi i krów).