środa, 29 października 2014

Córka Slytherinu - Rozdział 6 Noc duchów i co się podczas niej wydarzyło

     Następnego dnia, wychodząc ze szpitala, Rosalie zauważyła, że niektórzy uczniowie dziwnie się jej przyglądają. Było to dość irytujące. Daleówna skierowała się prosto do dormitorium Ślizgonów. Nie była głodna.
- Hasło - odezwała się postać z obrazu.
- Łuski Węża - odpowiedziała Ros.
- Niestety to nie to hasło. Zostało wczoraj zmienione z powodów ostrożności - odrzekła postać.
     ,,No jeszcze tego mi brakuje!" - pomyślała Rosalie. Stała chwilę przy obrazie. W końcu nie wytrzymała.
- Otwieraj!!
     Postać na obrazie ruszyła się. Przejście się otworzyło.
- Czy takie jest hasło? - spytała zdziwiona Ros wchodząc do pokoju wspólnego Ślizgonów.



Nie zabijaj nas! Proszę! - wołała kobieta.
- Czemu mam was nie zabijać? - spytał ktoś przeraźliwym głosem.
- Zostaw nas w spokoju - zawołał mężczyzna podchodząc do łóżeczka z małym dzieckiem.
- Ooo, a kto to? - spytał człowiek o trupiobladej twarzy podchodząc do łóżeczka.
     Podszedł do mężczyzny zasłaniającego łóżko. Odtrącił go. Upadł. Kobieta krzyknęła. Biały człowiek podszedł do małego dziecka.
- Właśnie taka, to ona - powiedział do siebie po czym dodał głośno: - Oszczędzę was, jeśli mi ją oddacie.
- Nie! - krzyknęło jednocześnie małżeństwo.
- Cóż, to sam ją sobie wezmę. AVADA KEDAVRA!!! - zawołał celując różdżką w ojca małej dziewczynki. 
- Oddasz mi ją, czy ciebie też zabić? - zwrócił się do kobiety.
     Matka dziewczynki zaczęła szlochać. Blady mężczyzna zaczął celować w nią różdżką.
- Zostaw, ją zostaw moją małą Rosalie, proszę - powiedziała.
- AVADA KEDAVRA!!!
     Kobieta padła martwa. Morderca podszedł do łóżeczka.
- Hmm, Rosalie. Ładne imię, takie wężowe - po czym położył na niej białą rękę. - Od dziś zostajesz moją córką. Oddaję ci część mojej mocy. 
     Biały mężczyzna wyszedł z gruzów domu. Zmienił się w czarne coś, podobne do dymu i poleciał.

- Aaa! - krzyknęła Ros gwałtownie się budząc i uderzając o poręcz łóżka.
- Co się stało? - spytała Milicenta.
- Ach, nic. Miałam koszmar - odpowiedziała Rosalie.
- Ostatnio często je miewasz - powiedziała Bulstrode wychodząc.
- Och, tak. Wiem - rzekła do siebie Ros.



     Od tego koszmaru minęły dwa miesiące. W tym czasie Rosalie już nie miała takich snów. Nim się spostrzegła, nadszeszdł dzień poprzedzający Noc Duchów. Grace i Dylan opowiadali jej ( a raczej przechwalali się tak, by jej było smutno ), że to najlepszy dzień w roku. Mnóstwo dyń i innych przysmaków. Od samej tej myśli ślinka ciekła.
- Hej, Ros! - zawołał na nią Draco.
- C-co? - spytała Dale. ,,No tak. Znowu się zamyśliłam" - pomyślała.
- Znów odpłynęłaś - powiedział blondyn.
- Masz absolutną rację - powiedziała dziewczyna śmiejąc się.
     Oboje zeszli na ucztę świąteczną. Wielka Sala była przyozdobiona nietoperzami ( ,, One są żywe!" - zawołała Ros ). Jedzenie było podawane w złotych półmiskach, tak, jak podczas uczty powitalnej pierwszego września.
     Rosalie zachwycała się różnorodnością dań, kiedy wpadł profesor Quirrell. Cały zdyszany zawołał:
- Troll! W lochach! Uznałem, że powinien pan wiedzieć.
     Po czym zemdlał. Wybuchło się zamieszanie. Wszyscy krzyczeli zrywali się z miejsc. W końcu Dumbledore'owi udało się jako tako uciszyć uczniów. Kazał prefektom zaprowadzić uczniów do dormitoriów. Prefekt Ślizgonów zgarnął swoją grupę i wyprowadził ja do lochów. W dormitorium Rosalie znów zabolała głowa.
- Aaa! - krzyknęła i upadła, na szczęście, na fotel stojący obok niej. Nie zemdlała, ale kilkoro uczniów popatrzyło się na nią dziwnie.
- Co ci się stało? - spytał Malfoy.
- A, t-to nic - powiedziała jąkając się. Poprawiła się w fotelu i położyła głowę na oparciu.
     Draco jeszcze raz na nią zerknął i gdzieś pobiegł. Ros patrzyła jak pędzi do dormitorium chłopców.

wtorek, 14 października 2014

Córka Slytherinu - Rozdział 5 Nauka latania i początek Tajemnicy

- W czwartek lekcje latania! - oznajmiła Milicenta siadając przy stole.
- Serio? Super! - odrzekła rozpromieniona Rosalie. Bardzo chciała nauczyć się latać - Grace i Dylan ciągle wychwalali latanie na miotle, było więc do przywidzenia, że Ros także chce tego spróbować.
- Szkoda, że pierwoszoroczni nie mogą grać w Quiddicha - powiedział Draco siadając między Crabbem i Goyle'm.
- Noo, zgadzam się. Moi kuzyni są w drużynie Krukonów. Ja też bym chciała zagrać w tę grę i być w drużynie Slytherinu - powiedziała Rosalie.
- Ja już latałem na miotle - powiedział z dumą Malfoy.
- Serio? - spytała Milicenta szerzej otwierając oczy.
- Tak. Tata kupił mi kiedyś miotłę, więc mogłem potrenować.
- Szczęściarz - powiedziała Rosalie.



     W końcu nadszedł czwartek. O piętnastej trzydzieści zaczęła się pierwsza lecja latania. Nauczycielką była pani Hooch.
- Niech każdy stanie przy miotle, wyciągnie prawą rękę i powie ,,do mnie!" - powiedziała nauczycielka.
     Uczniowie szybko wykonali jej polecenie.
- Do mnie - powiedziała stanowczo Rosalie. Miotła podskoczyła do jej ręki, a dziewczyna szybko ją złapała.
     Kiedy wszyscy uczniowie trzymali miotły ( a upłynęło sporo czasu ), pani Hooch pokazała im jak się dosiada miotły.
- Kiedy usłyszycie gwizdek, odepchniecie się nogami od ziemi. Utrzymujcie miotły w równowadze, wznieście się na kilka stóp i lądujcie wychylając się do przodu. Na mój gwizdek... Trzy...Dwa...
     Wtem jedna miotła uniosła się w powietrze. Był na niej Neville.
- Wracaj! - krzyczała pani Hooch.
     Nagle rozległo się głośne łupnięcie. Neville gruchnął w ziemię spadając z miotły, która jak gdyby nigdy nic poleciała do Zakazanego Lasu. Pani Hooch wzięła Longbottoma do skrzydła szpitalnego, nakazując reszcie, by nie ruszała się ziemi, do czasu kiedy wróci.
- Widzieliście jego twarz? Jak kawał białej plasteliny! - kpił Draco.
- Odczep się, Malfoy! - warknęła Parvati, jedna z bliźniaczek.
- Co, bronisz Longbottoma? - zapytała z kpiną Pansy uśmiechając się krzywo. - Nigdy bym nie pomyślała, że lubisz takie małe, tłuste, rozmazane maluchy!
     Parvati wlepiła w nią wzrok marszcząc nos, po czym odwróciła się i poszła.
- Hej, zobaczcie! - zawołał Draco podnosząc coś z trawy. - To ta głupia zabawka, którą mu przysłała babcia.
- Oddaj to, Malfoy - wycedził Harry przez zęby.
- Bo co? - blondyn uśmiechnął się drwiąco. - Hmm, chyba ją tu gdzieś zostawie, żeby Longbottom ją znalazł. Może by tak... Na drzewie?
     Draco wskoczył na miotłę. I podleciał w górę. Tuż za nim poszybował Harry. Rosalie wstrzymała oddech i rozglądała się nerwowo, czy nie ma w pobliżu jakiegoś nauczyciela. Na szczęście nie było.
Zerknęła w górę. Draco rzucił przypominajkę i zleciał na ziemię. Tymczasem Harry złapał przeźroczystą kulkę.
- HARRY POTTER!!! - zawołała nadbiegająca ku nim profesor McGonagall. - Harry Potter do mnie!
     Chłopak poszedł za profesorką. Malfoy, Crabbe i Goyle uśmiechali się drwiąco, gdyż mieli nadzieję, że Harry'ego spotka kara.
     Uczniowie rozeszli się. Rosalie podążała w zamyśleniu za grupą Ślizgonów. Rozległ się dzwonek. Dziewczyna postanowiła zostać na błoniach. Usiadła pod drzewem i zatopiła się w myślach. W końcu jednak wstała i skierowała się w stronę zamku.
     Rosalie weszła do szkoły. Stanęła w korytarzu, gdy nagle zabolała ją głowa.
- Aaach! - krzyknęła upadając.
     Kilku uczniów obejrzało się na Rosalie. Dziewczyna była nieprzytomna.
- Co tu się stało?! - spytał nadchodzący profesor Snape.
- Panie profesorze, ona zemdlała! - zawołał Lee Jordan.
     Snape wziął Ros i zaniósł do skrzydła szpitalnego. Dziewczyna ocknęła się otoczona grupą ludzi. W owej grupie była pani Pomfrey - pielęgniarka, dyrektor Dumbledore, profesor Snape, i nie wiedzieć czemu, profesor Quirell.
     Rosalie otworzyła szerzej oczy. W kącie stali Milicenta i Draco. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła, po czym padła na poduszkę.
- Co się stało, Rosalie? - spytał Dumbledore.
- Nnnie wiem dokładnie. Zabolała mnie nagle głowa i zemdlałam - powiedziała Ros.
- Czy coś jadłaś lub piłaś? - spytał profesor Snape.
- Tylko śniadanie, nic poza tym - odrzekła Ros.
- To na pewno nie trucizna. Więc co? - spytał Dumbledore,
- A m-m-może t-t-to j-j-jakiś zły u-u-urok? - spytał jąkając się profesor Quirell.
- Nie wykluczone - odrzekł dyrektor po czym dopowiedział: Ale lepiej już zostawmy pannę Dale. Przyjaciele chcą się z nią zobaczyć.
     Nauczyciele rozeszli się. Do łóżka Rosalie podbiegli Draco i Milicenta.
- Jak się czujesz? - spytała Bulstrode.
- Dziwnie - odrzekła Ros. - Ani dobrze, ani źle.
     Chwilkę rozmawiali, ale pojawiła się niezadowolona pielęgniarka.
-Dobrze, kochaneczki, wynocha! Pacjentka musi odpocząć! - wygoniła ich pani Pomfrey.
- Trzymaj się, do jutra! - pożegnali się przyjaciele.
     Rosalie pomachała im. Zamknęła oczy i zapadła w sen...

Rosalie, moja Rosalie! Chodź do mnie, chodź, gdyż ja nie mogę! Rosalie posłuchaj mnie: zawsze przy tobie będę! Zawsze! Tak jak ty będziesz zawsze przy mnie! Rosalie!!!

- Aaaa! - krzyknęła Ros podnosząc się. - To tylko sen, tylko zły sen!
     Dziewczyna wzięła głęboki wdech po czym opadła na poduszkę. To tylko koszmar. Rosalie znów zasnęła. Tym razem jednak nic nie śniła.

Córka Slytherinu - Rozdział 4 Snape, sen i zielone oczy

     Rosalie już zdążyła się przyzwyczaić do Hogwartu. Z wielkim entuzjazmem zabierała się do lekcji. Każdy przedmiot był ,,super-ultra-mega-fajny" oprócz nudnej historii Magii i obrony przed czarną Magią. W piątek była niezwykle uradowana, gdyż dnia wczorajszego zdobyła dziesięć punktów dla Slytherinu, bo jako jedyna zmieniła całkowicie zapałkę w igłę na transmutacji. Chełpiła się tym jeszcze bardziej, gdyż ,,pokonała" Hermionę Granger, która była najlepszą uczennicą.
- Co dziś mamy? - zapytała Milicenty.
- Dwie godziny eliksirów z Gryfonami, obrona przed czarną magią i zielarstwo z Krukonami.
     Ros uśmiechnęła się w duchu. Z Krukonami! Luna!
- Ej, masz może zadanie dla Quriella? - zaczepiła ją Pansy siadając obok Milicenty.
- Mam - rzekła Rosalie mieszając w misce.
- Dasz spisać?
- Nie! - powiedziały w tej samej chwili Milicenta i Ros.
- Nie, bo Quirell się zorientuje, że ktoś przepisywał, a wtedy możemy stracić puntkty. Slytherin miał Puchar Domów od wielu lat. W tym roku też powinien! - uzupełniła Bulstrode
- Jak nie, to nie - żachnęła się Pansy i przeniosła się w inne miejsce przy stole.
- Ona to jest snob. I pomyśleć, że Draco ją lubi - powiedziała do Rosalie Milicenta.
     Grom. Grom uderzył Ros. Oczy szerzej jej się otworzyły, a łyżka pełna owsianki stanęła w połowie drogi do ust. Łyżka szybko opadła znów do miski ( rozlewając przy tym pół jej zawartości ). Dziewczyna szybko się opanowała i znów stała się normalna.



     Zaczęła się lekcja eliksirów. Nauczycielem tego przedmiotu był profesor Snape. Zaraz po wejściu uczniów zaczął odczytywać listę obecności.
- Harry Potter - powiedział mrożącym krew w żyłach głosem profesor Snape zatrzymując się przy nazwisku Harry'ego. - Nasza nowa znakomitość.
     Draco, Crabbe i Goyle zakryli twarze rękami, by nauczyciel nie zauważył, że się śmieją. Rosalie skierowała wzrok na Harry'ego.
- Potter! - zawołał nagle Snape. - Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?
- Nie wiem - odrzekł Harry.
- Dobrze, spróbujmy jeszcze raz. Potter, gdzie będziesz szukał, jeśli ci powiem byś znalazł bezoar?
- Nie wiem.
- Dobrze, dobrze, a jaka jest różnica między mordownikiem a trojadem żółtym?
- Nie wiem. Myślę jednak, że Hermiona wie, czemu więc pan jej nie zapyta?
     Rosalie dopiero teraz zauważyła czerwoną na twarzy Hermionę wyciągającą rękę w górę, jakby od tego zależało jej życie.
- Siadaj! - warknął Snape na Hermionę. Dziewczyna usiadła rumieniąc się. - A więc, Potter, dowiedz się, że asfodelus i piołun dają napój usypiający o takiej mocy, że znany jest również jako wywar żywej śmierci. Bezoar, to kamień tworzący się w żołądku kozy. Chroni przed wieloma truciznami. A jeśli chodzi o mordownik i trojad żółty, to jest ta sama roślina zwana również akonitem. Dlaczego tego nie zapisujecie?
    Zrobił się ruch, Każdy rzucił się po pióra i atrament.
- Potter, Gryffindor stracił przez ciebie jeden punkt - rzekł Snape odwracając się.
     Reszta lekcji minęła dość spokojnie. Do czasu... Snape podzielił ich na pary. Mieli przygotować wywar leczący z czyraków. Ros była razem z Draconem. Snape raz po raz chwalił ich pracę. Wtem rozległ się głośny syk, a loch wypełniła chmura gryzącego, zielonego dymu. Neville zakołysał przez przypadek kociołek, a mieszczący się w nim płyn wypalił dziury w podłodze i w butach osób stojących obok Longbottoma. Najwięcej jednak wycierpiał sam Neville - płyn oblał go prawie całego. Na rękach i nogach miał gigantyczne bąble.
- Idiota - warknął Snape oczyszczając podłogę jakimś zaklęciem. - Oczywiście dodałeś kolce jeżozwierza przed zdjęciem kociołka, tak?
     Neville zaczął szlochać i nic nie odpowiedział. Snape kazał Seamusowi zaprowadzić go do skrzydła szpitalnego, po czym zwrócił się do Harry'ego:
- Dlaczego nie powiedziałeś mu, żeby nie dodawał kolców?Myślałeś, że jeśli jemu się nie uda to ty na tym zyskasz? Przez to Gryffindor traci jeszcze jeden punkt.



     Do końca dnia Rosalie rozmyślała nad zachowaniem Snape'a. Fakt, Harry nie ostrzegł Neville'a, ale żeby już go zaraz karać?
- Skończyłaś? - spytał Malfoy wyrywając ją z rozmyślań.
- Prawie. Jeszcze tylko dwa zdania - odrzekła Ros pochylając się nad pergaminem. Szybko nakreśliła parę słów i zwinęła go w rulon.
- No, gotowe! - powiedziała.
     Draco uśmiechnął się i zwinął swój pergamin. Wstał od stolika. Rosalie zrobiła to samo. Chłopak pożegnał się z nią i skierował się do dormitorum chłopców. Ros podeszła do lustra wiszącego nad kominkiem - jedynym źródłem ciepła w tym pomieszczeniu. Zerknęła w lustro. Nagle zmarszczyła brwi. Czy jej się wydaje, czy ma teraz zielone oczy?
- Hej, Draco, poczekaj! - zawołała podbiegając do chłopaka.
- Co się stało?
- Mam takie pytanko. Jakiego koloru mam oczy?
     Malfoya wmurowało. W końcu wydukał:
- Nnno, zielone, a co?
- Zielone? Hmm, miałam przecież szare.
- Może ci się wydawało, że miałaś szare. Masz na pewno zielone.
- Eee, może - powiedziała odwracając się.
     ,,Nie mogło mi się przewidzieć. Miałam szare, a teraz mam zielone! Ale czemu mi się zmieniły?" - myślała Ros. Weszła do dormitorium. Szybko się przebrała i weszła do łóżka. Miała niespokojny sen. Śnił jej się Snape i jakiś mężczyzna o trupiobladej twarzy. Przebudziła się zlana potem. Wydawało jej się, że skądś zna tego człowieka. 

niedziela, 5 października 2014

Córka Slyherinu - Rozdzał 3 Przydział

- Pirszoroczni za mną! Hej, pirszoroczni! - wołał Hagrid. Rosalie zauważyła go bez trudu.
     Olbrzym poprowadził uczniów nad jezioro i kazał wejść do łódeczek.
- Po czterech, nie więcej! - zawołał.
     Ros wsiadła do łódki z Draconem, Crabbem i Goyle'm. Przepłynęli pół jeziora, gdy Hagrid zawołał:
- Hej, ty! To chyba twoja ropucha?!
- Teodora! - krzyknął czarnowłosy chłopiec, po czym odebrał ropuchę od olbrzyma.
- Tak to jest z żabolubnymi - powiedział Draco, a reszta pokładu łódeczki wybuchnęła śmiechem. Ros nie miała zwierzęcia, ale postanowiła, że przy najbliższej okazji kupi sobie sowę.
     Flotylla małych łódeczek przepłynęła pod bramą. Hagrid kazał im schylić głowy, by nie uderzyli w żelazo. Oczom nowych uczniów ukazał się wielki zamek - Hogwart. Dobili do brzegu. Wysiedli z łódek. Hagrid zaprowadził ich do szkoły. Na uczniów czekała wysoka czarnowłosa kobieta.
- Pirszoroczni, pani profesor McGonagall - przedstawił kobietę olbrzym.
     Pani profesor zaprowadziła ich do sali wejściowej. Zza drzwi słychać było gwar. Profesor McGonagall coś mówiła, ale Rosalie jej nie słuchała. Oglądała salę, choć nie było w niej nic ciekawego. Po chwili profesor gdzieś wyszła, a pojawiły się duchy. Kilka osób z nimi porozmawiało, choć, jak zauważyła Ros, z wykrywalnym przerażeniem. McGonagall wróciła i poprowadziła ich do Wielkiej Sali. Uczniowie ustawili się w rzędach, a kobieta ustawiła przed nimi stołek.
     Położyła na nim wystrzępioną, brudną i połataną tiarę. Wtem tiara się odezwała:
Może i nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy, 
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,                                                  
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem, 
Gdzie  odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara, 
Los wam wyznaczę na starcie!

   Przez salę rozległa się burza oklasków. Gdy hałas ucichł wystąpiła profesor McGonagal trzymając długi zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osobasiada na stołku i nakłada tiarę - powiedziała, po czym dodała: - Abbot, Hanna!
     Z szeregu wystąpiła blondynka o różowej buzi. Usiadła na stołku. Przez chwilę nic się nie działo, ale nagle tiara krzyknęła:
- HUFFLEPUFF!
     Hanna podreptała do stolika, przy którym rozległy się oklaski.
- Berry, Lisa!*
- GRYFFINDOR!
- Bones, Susan!
- HUFFLEPUFF!
- Bott, Terry!
- RAVENCLAW!
- Brocklehurst, Mandy!
- RAVENCLAW!
- Brown, Lawender!
- GRYFFINDOR!
- Bulstrode, Milicenta!
- SLYTHERIN!
- Dale, Rosalie!
     Ros wyszła niepewnym krokiem z szergu. Usiadła na stołku, po czym profesor McGonagall nałożyła jej tiarę. Tiara spadła jej aż na oczy zasłaniając szare oczy i część kasztanowych włosów. Wtem dziewczyna usłyszała cichy głosik:
- Hmm, trudny wybór. Mądrą, odważna. W głębi serca pragnie osiądnąć władzę. Hmm, gdzie ją tu dać? Na pewno odpada Hufflepuff i Ravenclaw. A! Mam... Ta cecha przeważa. Ale skąd się wzięła?No cóż. Już wiem. Niech będzie...
- SLYTHERIN!!! - wrzasnęła tiara.
     Rosalie zeskoczyła ze stołka i popędziła do stolika Ślizgonów. Oklaski jakie słyszała były wręcz ogłuszające (a przynajmniej tak jej się wydawało). W głębi szeregu Malfoy uśmiechnął się. Polubił Ros, a wiedział, że i on z pewnością trafi do Slytherinu.
     Tymczasem profesor McGonagall odczytywała resztę nazwisk.
- Granger, Hermiona!
- GRYFFINDOR!
- Longbottom, Neville!
     Neville, chłopiec któremu zginęła ropucha podszedł niezgrabnie do stołka, przewracając się.
- GRYFFINDOR!
     Wracając, zapomniał zdjąć tiary, i musiał się wracać do stołka oddając ją profesor McGonagall.
- MacDougal, Morag!
- SLYTHERIN!**
- Malfoy, Draco!
     Z szeregu wystąpił Malfoy. Jak zauważyła Ros, był bledszy niż zwykle.
- SLYTHERIN!
     Nastąpiła burza oklasków Ślizgonów. Rosalie klaskała tak mocno, że zaczęły ją boleć ręce. Draco usiadł między nią a Milicentą.
- Fajnie, że jesteśmy w tym samym domu - powiedział.
- Tak - odrzekła Ros.
     McGonagall odczytywała resztę nazwisk: Moon, Nott, Pansy Parkinson ( która {o zgrozo!} trafiła {na nieszczęście Ros} do Slytherinu ), Parvati i Padma Patil, Perks Sally Anna, aż w końcu...
- Potter, Harry!
     Cała sala wstrzymała oddech. Ros zrobiła to samo. Z szeregu wyszedł tym razem chłopiec o ciemnych włosach i okrągłych okularach. Przypomniała sobie słowa Dracona w pociągu: ,, Święty Potter, taki ważny i sławny. I zadaje się z Weasley'ami. Największy czarodziej świata, a nawet pewnie nie umie najprostrzego zakęcia!". Lecz dla niej Harry wydawał się zwykłym młodym czarodziejem, który dziś rozpocznie naukę Magii. Podobnie zresztą jak i ona.
- GRYFFINDOR!!! - wrzasnęła na całą salę tiara.
     Przez Wielką Salę przeszła burza oklasków. Wszyscy ze stołu Gryfonów poklepywali Harry'ego, a jacyś dwaj rudzi i piegowaci chłopcy wyli ,, Mamy Pottera! Mamy Pottera!".
- Thomas, Dean! - zawołała McGonagall, gdy oklaski choć trochę ucichły.
- GRYFFINDOR!
- Turpin, Lisa!
- RAVECLAW!
- Weasley, Ronald!
- GRYFFINOR!
- Winner, Sonia!
- GRYFFINOR!***
- Zabini, Balise!
- SLYTHERIN!
     Na nim skończył się przydział. Profesor McGonagall zabrała Tiarę Przydziału i stołek. Powstał dyrektor szkoły: Albus Dumbledore.
- Witajcie! Witajcie w nowym roku szkolnym! - powiedział. - Zanim rozpoczniemy nasz bankiet, chciałbym wam powiedzieć kilka słów. A oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję wam - po czym usiadł.
- On to ma nierówno pod kopułą - powiedział Malfoy.
    Ros zaśmiała się z tego dowcipu. Nałożyła sobie porządną porcję ziemniaków, frytek i kotleta schabowego. Szybko wsunęła tę kolację pełniącą i obiad, bo w pociągu nic nie jadła. Po chwili pojawiły się desery. Rosalie sięgnęła tylko po biszkopta. Czuła się już pełna i senna. Wtem znowu wstał Dumbledore. Coś tam mówił ale Ros go nie słuchała. Zatopiła się w myślach. Lecz jednak nie odpłynęłą całkowicie, bo dotarło do niej słowo, które ją, cóż, zaciekawiło, a mnianowicie ,,zaśpiewajmy". Z różdżki Dumbledora wystrzeliła harfa ze słowami hymnu.
- Każdy śpiewa na ulubioną melodię! - zawołał, po czym cała sala zawyła, każdy inaczej:
Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzebem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego, 
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas co pożyteczne,
Pamięć wzrusz co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!
     Każdy skończył śpiewać w innym czasie. W końcu śpiewali już tylko rudzi bliźniacy, ci co wykrzykiwali ,,Mamy Pottera". Śpiewali na powolną muzykę marsza żałobnego. Kiedy skończyli po sali przetoczyły się oklaski. Najgłośniej klaskał, o dziwo, sam dyrektor. Bliźniacy zaczęli się dla zgrywy kłaniać. W końcu usiedli.
     Dumbledore oświadczył, że pora spać. Ślizgoni wymaszerowali za swoim prefektem z Wielkiej Sali. Zeszli w głąb szkoły, do lochów. Tu znajdowało się ich dormitorium. Prefekt podał hasło do obrazu i ukazało się wejście. Ślizgoni weszli.
- Dormitoria dziewcząt są po prawej stronie, a chłopców po lewej - powiedział prefekt po czym dodał jakby niechętnie - życzę miłej nocy.
     Ros podążyła w stronę dormitorum dziewczyn. Okazało się, że dzieliła sypialnię z Milicentą i jakimiś trzema dziewczynami, których nie znała. Wbrew pozorom, cieszyła się, że nie musi mieszkać tu razem z Pansy. Jakoś jej nie polubiła. Szybko przebrała się i wskoczyła do łóżka. Poczuła dziwny dreszcz dotykając posłania, ale pomyślała, że to normalne. Chwilkę rozmyślała, aż w końcu zapadła w sen.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

* Lisa Berry to postać wymyślona przez moją koleżankę. O przygodach Lisy można przeczytać tutaj. :)

*** Sonia Winner to postać wymyślona przez moją drugą koleżankę. O przygodach Sonii można przeczytać tutaj. :)

** W książce nie było podanego domu do którego trafił MacDougal, więc ja go przydzieliłam do Slytherinu, żeby było.