wtorek, 9 grudnia 2014

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 2 - Dwoje nauczycieli

- Nie, nie, nie, nie! - przez te słowa obudził się James.
- Co się sta-ało? - spytał ziewając.
- Zgubiłem różdżkę! - Michael był wyraźnie zakłopotany.
- Leży na szafce, obok mojej - rzekł sennie Potter.
- Ach, och, tak, masz rację - powiedział zawstydzony Davies.
     James postanowił, że już koniec spania. Wstał, zrobił kilka przysiadów i siadł na łóżku.
- Rozgrzany? To się przebieraj i jazda na dół, na śniadanie! - powiedział Michael.
     W pokoju nie było już nikogo. Matt, Patrick i Jack już poszli do Wielkiej Sali. Tylko Michael i James ,,się guzdrali", jak wyraził się Jack. Już pierwszego dnia poznali jego sarkastyczne poczucie humoru, ale i tak był fajny.
   Jack był średniego wzrostu blondynem. Nie cierpiał jednak tego koloru włosów. Był też jednak przystojny jak Matt, co go trochę pocieszało (,,Będę miał lepsze powodzenie u dziewczyn!").
     Matt był bardzo wysoki. Miał gęstą, czarną czuprynę. Był ,,bardzo łoł" (jak to się wyraził Jack). Matt bardzo lubił, jak go komplementowano, ale nie był snobem i przechwalaczem.
     Patrick był przeciwnością Matta. Był niski i miał brązowe włosy. Nosił okulary. Nie był jednak kujonem i nie lubił, gdy ktoś tak o nim mówił - mógł dostać od niego porządnie w nos!
     James już się ubrał i razem z Michaelem pognali do Wielkiej Sali. Usiedli przy stole Gryfonów obok Claudii i Lizzie.
- Hejo! - przywitała się żywo Claudia.
- Cześć - mruknęła niezrozumiale jej koleżanka i przesiadła się robiąc miejsce chłopcom.
- Hej, jak tam pierwszy dzień? - przywitał się James.
- A, dobrze. Wiecie co, fajnie tu jest. To jest, że w Gryffindorze - rzekła Finch-Fletchley.
- No - powiedział Michael napychając sobie buzię kanapkami. Próbował połknąć trzy na raz. O dziwo udało się, ale James musiał go ,,ratować", podając mu czarkę z wodą, by przepił.
     Po tym zdarzeniu dostali podziały zajęć. Pierwsza była obrona przed czarną Magią. Lecz nikt nie wiedział, kto będzie jej nauczał, ponieważ profesor Wilson nic o nim nie powiedział.
     Po zjedzonym śniadaniu (w przypadku Michaela - połkniętym) Gryfoni udali się do klasy, gdzie miała odbyć się obrona przed czarną Magią. Czekał tam na nich profesor Longbottom.
- Jak zapewne wiecie, nie ja nauczam tego przedmiotu - rzekł, gdy pierwszoroczniacy weszli do sali.- Lecz zostałem poproszony przez dyrektora Wilsona, by zapoznać was z waszmi nauczycielami obrony przed czarną Magią.
     Po sali przeszedł pomruk. ,,Nauczycielami?" - dziwili się uczniowie. Profesor Neville puścił to jednak mimo uszu.
- Chcę wam przedstawić - tu się na krótko zaciął - profesora Dracona Malfoya.
     Do sali wszedł mężczyzna o bladej cerze i blond włosach. Matt szturchnął Jacka. Ten wystawił mu język.
- I -kontynuował Longbottom - profesora Harry' ego Pottera.
     Tym razem po sali przeszedł głośny okrzyk, a James prawie nie zemdlał. ,,Tata? Tu? Teraz wiem, czemu był taki tajemniczy przez wakacje" - myślał gorączkowo młody Potter.
     Tymczasem do sali wszedł sławny i teraz Harry Potter. Stanął obok Malfoya, nieznacznie jednak przesuwając się od niego. Stary uraz, mimo że wyblakły, nadal pozostał.
- No, dobrze - rzekł zakłopotany profesor Neville - ja już pójdę, też mam teraz lekcję.
     Longbottom wyszedł pośpiesznym krokiem. Widocznie widok Pottera i Malfoya w jednej sali (i to obok siebie!) musiał go przyprawić o dreszcze.
     Lekcja minęła jednak spokojnie. Wszyscy uczniowie niechętnie wyszli z sali po jej zakończeniu. James przypomniał sobie jednak, że zostawił w sali pióro i zawołał do Michaela:
- Ja muszę po coś wrócić, nie czekaj na mnie.
     Po czym poszedł.
- Kto cię tu wezwał, mów! - dał się słyszeć ostry głos profesora Malfoya.
- Mógłbym cię spytać o to samo! - odkrzyknął ojciec James'a.
- Wezwał mnie tu dyrektor Wilson - rzekł Malfoy.
- Coś takiego, mnie też - rzekł sarkastycznie Harry. - Ale nie mówił, że ty tu będziesz. Jeżeliby powiedział to nigdy bym się nie zgodził!
- Ja też! - odrzekł Draco.
     Rozmowa na chwilę się urwała. W stronę sali zbliżała się jakaś postać. James w panice skoczył za filar. Osoba na szczęście go nie zauważyła. Weszła do klasy.
- Panowie, wiem, że nie jesteście zadowoleni z mojej decyzji... Tak, słychać was aż na schodach. Ale musiałem was wezwać z powodu ważnej sprawy. Jako najlepsi w tej dziedzinie... Tak, JA uważam was za najlepszych... Zwracam się do was z prośbą, a mianowicie z prośbą o odszukanie Domu Wilkołaków - powiedział profesor Wilson, bo to on był właśnie.
     James'a zatkało. ,,Domu Wilkołaków? Co to?" - pytał sam siebie.
- Dom Wilkołaków... Dom Wilkołaków... Czy to ma jakiś związek z Voldemortem? - spytał Harry.
- Nie jesteśmy pewni, ale chyba tak - powiedział dyrektor.
- Ale czemu wezwał pan NAS? - spytał Draco.?
- Cóż, panie Malfoy, niech mi pan powie, czy to nie pan Potter pokonał Sam-Wiesz-Kogo?
- No, tak, ale...
- A czy pan nie był Śmierciożercą?
- N-no tak.
     James nie widział ich twarzy, ale pomyślał, że w tej chwili profesor Malfoy musiał się zarumienić.
- No właśnie. Poprosiłem was, nie kogo innego.
- Ale co to właściwie ten cały Dom Wilkołaków? - spytał ojciec James'a.
- Nie jesteśmy dokładnie pewni, ale chyba były dom Fenrira Greyback'a. Mieszka tam w chwili obecnej dużo wilkołaków. Jest to dla nich schronienie. Nie, nie chcemy go niszczyć, ale chcemy wiedzieć gdzie się znajduje, by chronić innych ludzi.
- Hmm, i my mamy go znaleźć? - domyślił się Draco.
- Tak - rzekł dyrektor Wilson. - Ja już muszę wracać do gabinetu.
     Po czym wyszedł. James odczekał chwilkę i także popędził w dół. Był grubo spóźniony, a miała być teraz opieka nad magicznymi stworzeniami. Nauczał jej Hagrid. Szybko pojawił się przed chatką olbrzyma.
- Oj, James, nieładniś się zachował. Spóźniać się na lykcję ze mną? Obraziłeś się na mnie, czy co? No? - zawołał do niego Hagrid.
- Nie, nie obraziłem się. Przepraszam - rzekł młody Potter.
- No. Tyraz idź. Twoji kolydzy powiedzą ci cożeśmy już omówili.
- Dobrze.
     James podszedł do Michaela i szepnął mu na ucho:
- Potem powiem ci coś ważnego. Ale jak będziemy sami, ok?
- Ale sami z Claudią, dobra?
- Ok.

poniedziałek, 24 listopada 2014

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 1 - Potter? Potter? Potter!

- Dobrze James, na trzy! - powiedział Harry chwytając syna za rękę. James zerknął na ojca. Uśmiechnął się.
- Raz, dwa trzy! - Harry i James przeszli przez barierkę. Zaraz po nich pojawiła się Ginny z Albusem i Lily.
- Dobrze James. Idź już lepiej do pociągu - powiedziała jego mama.
     James trochę się ociągał, ale w końcu wszedł. Pomachał jeszcze rodzicom i rodzeństwu. Wreszcie i on przejdzie przez mury zamku, w których rozegrało się wiele ważnych wydarzeń...
- Wolne? - spytał wchodząc do przedziału
- Jasne - powiedział dość chudy chłopak. - Jestem Michael Davies, a ty?
- James Potter. A dokładniej: James Syriusz Potter.
     Michael wybałuszył oczy. Wpatrywał się przez chwilę w chłopaka, po czym wydukał:
- Cz-czy ty j-jesteś synem Harry'ego Pottera?
- No tak - odrzekł James siadając naprzeciw Davies'a. Walizkę i klatkę z Harriet (gekonem) położył obok siebie.
     Michael parzył się nadal na Pottera. James'a trochę to irytowało. Wtem do przedziału wpadła dziewczynka. Miała na oko jedenaście lat, czyli też pierwszoroczna.
- Mogę tu z wami siedzieć? Wszędzie pełno, nie ma miejsc - rzekła.
- Pewnie, siadaj - powiedział Michael, a James tylko skinął głową.
     Dziewczynka siadła obok Pottera. Walizkę położyła pod nogami. Klatkę z sową położyła obok siebie. Wyciągnęła różdżkę.
- Jakie macie różdżki? Ja cis, włos jednorożca i 15 cali - powiedziała.
- Ja mam modrzew, pióro z ogona feniksa i 12 cali - rzekł James.
- A ja tarninę, pióro feniksa i 11 i pół cala - powiedział Davies.
- Hmm, ponoć różdżka odzwierciedla czarodzieja. O! A tak w ogóle to jestem Claudia. Claudia Finch-Fletchley, a wy?
- Michael Davies.
- James Syriusz Potter.
     Claudia rozdziawiła buzię. James wywrócił oczami, a Michael zaśmiał się pod nosem.
- Twój tata, Harry Potter - zwróciła się do Jamesa - był wielkim czarodziejem. To on pokonał Sam-Wiesz-Kogo!
- No, tak - powiedział James. Nudziły go trochę te tematy. Wolał pogadać o Quiddichu, lub nawet o samym Hogwarcie.
- Jak, myślicie, jak będzie? - spytał.
- Gdzie? W szkole? Pewno fajnie. Chciałbym już tam być i zagrać w Quiddicha - rzekł rozmarzonym tonem Davies. Rozmowa toczyła się wreszcie po właściwych torach.
     Cała trójka była tak pochłonięta rozmową, że dopiero gwizdek im przerwał. Szybko porwali szaty i założyli je na siebie byle jak. Wyszli z pociągu.
- Pirszoroczni, hyj, pirszoroczni do mnie!! - wołał ktoś grubym głosem.
- Hagrid! - krzyknął James i pognał do krzyczącego olbrzyma.
- No, James! Witaj! Jak tam zdrówko mamy i tatki?
- Cześć Hagrid. Mama i tata zdrowi. Ale ciocia Hermiona ma ospę. Wujek Ron tak wariuje, że gdyby mógł, to wysadziłby dom!
- Ho, ho. Biedna Hermiona. Będę musiał do nich napisać. Ale teraz musimy jiść - nachylił się do James'a - znalazłeś już jakiś kolyżków?
- Tak. Poznałem w pociągu Michaela Davies'a i Claudię Flicz.. Flincz.. Flencz... No, jakąśtam na F.
- Ho, ho! To dobrze. Śińdzicie ze mną, dobrze?
- Jasne! Zawołam ich.
     ,,Pochód" uczniów ruszył. James przebił się do Michaela i Claudii. Szybko powiedział im o zaproszeniu Hagrida. Zgodzili się i w chwilę potem siedzieli z olbrzymem w łódce.
- Pamintam, jak spotkałem tu pierwszy raz waszych rodziców - rzekł. - A powiedz mi Michael, twój tata, Roger.... Z kim się ożenił? To jest, jak ma na imię twoja mama?
- Mama ma na imię Cho.
- Cho! - Hagrid zakołysał niebezpiecznie łódeczką. - Och, Cho Chang! Cieszę się niezmiernie! Cho była porządną dziewczyną. Myślałem, że po śmierci Cedrika Diggory'ego się nie wyzbiera, ale proszę! Och, jak się cieszę! A twoi rodzice Claudio?
- Moja mama ma na imię Hanna, a tata to Justn.
- Ho, ho! Także się cieszę. Hanna była dobra z zielarstwa. Powiedz, czym się zajmuje?
-Pracuje na Pokątnej, w sklepie zielarskim.
-Ho, ho!
     Reszta podróży minęła w równie miłej atmosferze. Nim się spostrzegli, dopłynęli do Hogwartu. Wyszli z łódeczek. Weszli do zamku. Tam przywitał ich nie kto inny, tylko nauczyciel zielarstwa - Neville Longbottom. James uśmiechnął się. Lubił wujka Neville'a. A teraz będzie go uczył!
- Witam was w nowym roku szkolnym. Za chwilę odbędzie się ceremonia przydziału. Każdy z was zostanie przydzielony do domu... Ale o tym za chwilę. Wejdźcie do Wielkiej Sali i ustawcie się w rzędzie - rzekł.
     Chmara uczniów weszła do sali. Stanęli w rzędzie. Na środku sali stał stołek, a na nim była tiara. Tiara ta była brudna i podziurawiona. Nagle... Zaczęła śpiewać:
Tyle lat Hogwartowi służę,
Tyle lat tu jestem.
Lecz ja nigdy się nie znużę,
Tylko to wam mówię, rzeczę.
Jam tu po to by was dać
Do domów odpowiednich.
Nie warto mi się opierać,
Bo jestem tu ja jak mnich.
Są domy cztery,
Jak cztery żywioły.
W Hufflepuffie są maniery
i chlubą jest on szkoły.
Ravenclaw mądrości i wiedzy da wam,
Stąd wyjdą uczeni
I sami mędrcy zasiadają tam.
W Gryffindorze sławą oplecieni
Gryfoni królują wam.
W tym domu wydarzeń wiele
Wydarzyło się tu nam.
A w Slytherinie też prawych wiele,
Choć sławę ma złą
Stąd wywodzili się czarodzieje
Co poszli drogą nie tą.
Lecz teraz dobrze już się dzieje.
Więc się nie bójcie,
Na głowy mnie wkładajcie
Żebyście wiedzieli wszyscy
Gdzie odtąd zamieszkacie.
- Osoba którą wyczytam siada na stołku i zakłada tiarę. Po wyborze idzie do stołu swojego domu - powiedział profesor Neville, po czym dodał - Brown, Lizzie!
     Do stołka podeszła chuda dziewczynka o twarzy pokrytej bliznami. Miała smutny wyraz twarzy. Ciemnobrązowe, kręcone włosy opadały jej na twarz. Siadła na stołku. Profesor włożył jej tiarę.
- GRYFFINDOR! - wrzasnęła tiara.
     Dziewczynka podeszła do stołu Gryfonów. Tymczasem profesor Neville dalej odczytywał listę:
- Cook, Amelie!
- HUFFLEPUFF!
- Davies, Michael!
     Michael podszedł niepewnie do stołka. Profesor włożył mu tiarę na głowę.
- GRYFFINDOR!
     Davies poszedł chwiejnym krokiem do stołu.
- Diaz, Eric!
- RAVENCLAW!
- Evans, Henry!
- RAVENCLAW!
- Claudia Finch-Fletchley!
     Claudia podeszła do stołka pewnym krokiem. Nie bała się, a przynajmniej tego nie okazywała.
- GRYFFINDOR!
     Claudia poszła do stołu Gryfonów. Siadła obok Michael'a.
- Gray, Sally!
- HUFFLEPUFF!
- Gray, Wendy!
- HUFFLEPUFF!
- Goyle, Max!
- SLYTHERIN!
- Hill, Mark
- HUFFLEPUFF!
- Jackson, Thomas!
- SLYTHERIN!
- Kelly, Angie!
- RAVENCLAW!
- King, Matt!
- GRYFFINDOR!
- Long, Patrick!
- GFFINDOR!
- Moon, Luna!
- SLYTHERIN!
- Nelson, Amy!
- SLYTHERIN!
- Parker, Peter!
- HUFFLEPUFF!
- Peterson, Garry!
- RAVENCLAW!
- Potter James!
     James cały w nerwach wyszedł z szeregu. Usiadł na stołku. Tiara opadła mu na oczy. Usłyszał cienki głosik: ,, Hmm, widać, widać, to Potter. Zupełnie taki jak ojciec. Odważny, mądry, sprytny... Ale też rozrabiaka! Hmm, hmm... Cóż... Najbardziej pasuje do... "
- GRYFFINDOR!!! - rozległo się na całą salę.
     James podszedł chwiejnym krokiem do stołu Gryfonów. Jacyś bliźniacy krzyczeli ,,Mamy Pottera! Mamy Pottera!". Sam Potter natomiast był poklepywany przez wiele osób. W końcu dobrnął do miejsca, w którym siedzieli Claudia i Michael.
     Do końca listy zostało niewielu, ale James nie słuchał. W końcu zaczął przemawiać dyrektor - profesor Lewis Wilson. Lecz tak naprawdę niewielu go słuchało. James próbował się skupić, ale nie umiał. W końcu jednak zabrali się do uczty. Po posiłku prefekci zaprowadzili ich do dormitoriów. Prefekt Gryffindoru zaprowadził Gryfonów na wieżę. Tam znajdował się obraz Grubej Damy. Powiedział hasło i postać ich wpuściła.
- Dormitoria chłopców są po lewej, a dziewcząt po prawej. Życzę miłej nocy - rzekł.
     James dzielił dormitorium z Michaelem, Mattem, Patrickiem i Jackiem Wrightem (z końca listy). Cieszył się z tego przydziału. W końcu poszedł spać. Nie wiedział, że śpi dokładnie w tym miejscu, w tym łóżku, co kiedyś jego ojciec.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Córka Slytherinu - Rozdział 7 Wielka Kłótnia

- Myślisz, że jesteś taka super, jak tak mdlejesz? Myślisz, że przez to jesteś sławna? - nie wytrzymała Pansy.
- Hej, odczep się od niej! - Milicenta stanęła w obronie nieco zdezorientowanej Rosalie.
- Bo co? Może i jesteś czystej krwi, ale wyglądasz na szlamę, Bulstrode! - rzuciła Parkinson wciskając palec w brzuch dziewczyny.
- Na za wiele sobie pozwalasz, Pansy - powiedziała tym razem Rosalie.
- Taa? Serio? A co taka dziewczynka jak ty mi zrobi?! - zaśmiała się drwiąco Parkinson.
- Mamy tyle samo lat. Nie wywyższaj się - rzekła Ros wstając.
- Co? Może będziesz się bić? - spytała czarnowłosa.
- A jakże! - krzyknęła i wyciągnęła różdżkę.
     Wszyscy Ślizgoni będący w tej chwili w pokoju wspólnym popatrzyli się na kipiącą gniewem Rosalie. Kasztanowowłosa celowała różdżką w Pansy. Niewiadomo co by się stało, gdyby w ostatniej chwili nie przybył Draco Malfoy.
- Co się tu wyprawia!? - krzyknął.
- Będą się bić! - odpowiedział jakiś trzecioroczniak.
- Hmm, bo jeszcze pozwolę - mruknął blondyn.
     Przy pomocy Crabbe'a i Goyle'a rozdzielił dziewczyny. Pansy poszła do dormitorium, a Ros poszła z Draconem na błonia.
- Co to miało znaczyć?! Takie zachowanie jest złe! - wybuchnął
- Nie jesteś moim ojcem! - krzyknęła Ros, po czym ukryła twarz w dłoniach i siadła pod drzewem.
- Prze-przeprzaszam. Poniosło mnie. Pansy wyzwała Milicentę od szlamy, a wiadomo, że Mila jest czystokrwista. I w ogóle ta Parkinson powiedziała, że jestem sławna przez te wiesz.... No to jak mdleję.. I powiedziała, że jest ode mnie lepsza - powiedziała w końcu.
- Hmm, to dziwne. Przy mnie zawsze zachowuje się jak aniołek - zastanowił się Malfoy.
- No, to wiadome - mruknęła pod nosem Ros.
- Co mówiłaś?
- A n-n-nic tak sobie...
- Powiedz! - kazał Draco wyciągając różdżkę.
     Ros trochę się przestraszyła i wydukała:
- N-n-no bo ona chce c-ci się przy-ypodobać.
- A. Dobrze wiedzieć - powiedział chowając różdżkę. - Już ciemno.
     Faktycznie. Niebo było już czarne, ale w zamku świeciły się światła. Dwójka Ślizgonów weszła cichaczem do zamku - o tej porze nie powinni być na dworze. Mogliby dostać karę, lub stracić punkty. Cichaczem wślizgnęli się do pokoju wspólnego, a z niego do swoich dormitorów.
     Rosalie szybko się przebrała. Chciała się wyspać. Odkryła kołdrę i jej oczom ukazała się mała karteczka. Było na niej nagryzmolone:
Jutro o północy. Wieża astronomiczna. Weź różdżkę. Przyjdź, jeśli się nie boisz...
     Rosalie wiedziała. Napisała to Pansy Parkinson. ,, O nie. Ja się nie dam i przyjdę. Masz to jak w banku" - pomyślała kładąc się spać.

środa, 29 października 2014

Córka Slytherinu - Rozdział 6 Noc duchów i co się podczas niej wydarzyło

     Następnego dnia, wychodząc ze szpitala, Rosalie zauważyła, że niektórzy uczniowie dziwnie się jej przyglądają. Było to dość irytujące. Daleówna skierowała się prosto do dormitorium Ślizgonów. Nie była głodna.
- Hasło - odezwała się postać z obrazu.
- Łuski Węża - odpowiedziała Ros.
- Niestety to nie to hasło. Zostało wczoraj zmienione z powodów ostrożności - odrzekła postać.
     ,,No jeszcze tego mi brakuje!" - pomyślała Rosalie. Stała chwilę przy obrazie. W końcu nie wytrzymała.
- Otwieraj!!
     Postać na obrazie ruszyła się. Przejście się otworzyło.
- Czy takie jest hasło? - spytała zdziwiona Ros wchodząc do pokoju wspólnego Ślizgonów.



Nie zabijaj nas! Proszę! - wołała kobieta.
- Czemu mam was nie zabijać? - spytał ktoś przeraźliwym głosem.
- Zostaw nas w spokoju - zawołał mężczyzna podchodząc do łóżeczka z małym dzieckiem.
- Ooo, a kto to? - spytał człowiek o trupiobladej twarzy podchodząc do łóżeczka.
     Podszedł do mężczyzny zasłaniającego łóżko. Odtrącił go. Upadł. Kobieta krzyknęła. Biały człowiek podszedł do małego dziecka.
- Właśnie taka, to ona - powiedział do siebie po czym dodał głośno: - Oszczędzę was, jeśli mi ją oddacie.
- Nie! - krzyknęło jednocześnie małżeństwo.
- Cóż, to sam ją sobie wezmę. AVADA KEDAVRA!!! - zawołał celując różdżką w ojca małej dziewczynki. 
- Oddasz mi ją, czy ciebie też zabić? - zwrócił się do kobiety.
     Matka dziewczynki zaczęła szlochać. Blady mężczyzna zaczął celować w nią różdżką.
- Zostaw, ją zostaw moją małą Rosalie, proszę - powiedziała.
- AVADA KEDAVRA!!!
     Kobieta padła martwa. Morderca podszedł do łóżeczka.
- Hmm, Rosalie. Ładne imię, takie wężowe - po czym położył na niej białą rękę. - Od dziś zostajesz moją córką. Oddaję ci część mojej mocy. 
     Biały mężczyzna wyszedł z gruzów domu. Zmienił się w czarne coś, podobne do dymu i poleciał.

- Aaa! - krzyknęła Ros gwałtownie się budząc i uderzając o poręcz łóżka.
- Co się stało? - spytała Milicenta.
- Ach, nic. Miałam koszmar - odpowiedziała Rosalie.
- Ostatnio często je miewasz - powiedziała Bulstrode wychodząc.
- Och, tak. Wiem - rzekła do siebie Ros.



     Od tego koszmaru minęły dwa miesiące. W tym czasie Rosalie już nie miała takich snów. Nim się spostrzegła, nadszeszdł dzień poprzedzający Noc Duchów. Grace i Dylan opowiadali jej ( a raczej przechwalali się tak, by jej było smutno ), że to najlepszy dzień w roku. Mnóstwo dyń i innych przysmaków. Od samej tej myśli ślinka ciekła.
- Hej, Ros! - zawołał na nią Draco.
- C-co? - spytała Dale. ,,No tak. Znowu się zamyśliłam" - pomyślała.
- Znów odpłynęłaś - powiedział blondyn.
- Masz absolutną rację - powiedziała dziewczyna śmiejąc się.
     Oboje zeszli na ucztę świąteczną. Wielka Sala była przyozdobiona nietoperzami ( ,, One są żywe!" - zawołała Ros ). Jedzenie było podawane w złotych półmiskach, tak, jak podczas uczty powitalnej pierwszego września.
     Rosalie zachwycała się różnorodnością dań, kiedy wpadł profesor Quirrell. Cały zdyszany zawołał:
- Troll! W lochach! Uznałem, że powinien pan wiedzieć.
     Po czym zemdlał. Wybuchło się zamieszanie. Wszyscy krzyczeli zrywali się z miejsc. W końcu Dumbledore'owi udało się jako tako uciszyć uczniów. Kazał prefektom zaprowadzić uczniów do dormitoriów. Prefekt Ślizgonów zgarnął swoją grupę i wyprowadził ja do lochów. W dormitorium Rosalie znów zabolała głowa.
- Aaa! - krzyknęła i upadła, na szczęście, na fotel stojący obok niej. Nie zemdlała, ale kilkoro uczniów popatrzyło się na nią dziwnie.
- Co ci się stało? - spytał Malfoy.
- A, t-to nic - powiedziała jąkając się. Poprawiła się w fotelu i położyła głowę na oparciu.
     Draco jeszcze raz na nią zerknął i gdzieś pobiegł. Ros patrzyła jak pędzi do dormitorium chłopców.

wtorek, 14 października 2014

Córka Slytherinu - Rozdział 5 Nauka latania i początek Tajemnicy

- W czwartek lekcje latania! - oznajmiła Milicenta siadając przy stole.
- Serio? Super! - odrzekła rozpromieniona Rosalie. Bardzo chciała nauczyć się latać - Grace i Dylan ciągle wychwalali latanie na miotle, było więc do przywidzenia, że Ros także chce tego spróbować.
- Szkoda, że pierwoszoroczni nie mogą grać w Quiddicha - powiedział Draco siadając między Crabbem i Goyle'm.
- Noo, zgadzam się. Moi kuzyni są w drużynie Krukonów. Ja też bym chciała zagrać w tę grę i być w drużynie Slytherinu - powiedziała Rosalie.
- Ja już latałem na miotle - powiedział z dumą Malfoy.
- Serio? - spytała Milicenta szerzej otwierając oczy.
- Tak. Tata kupił mi kiedyś miotłę, więc mogłem potrenować.
- Szczęściarz - powiedziała Rosalie.



     W końcu nadszedł czwartek. O piętnastej trzydzieści zaczęła się pierwsza lecja latania. Nauczycielką była pani Hooch.
- Niech każdy stanie przy miotle, wyciągnie prawą rękę i powie ,,do mnie!" - powiedziała nauczycielka.
     Uczniowie szybko wykonali jej polecenie.
- Do mnie - powiedziała stanowczo Rosalie. Miotła podskoczyła do jej ręki, a dziewczyna szybko ją złapała.
     Kiedy wszyscy uczniowie trzymali miotły ( a upłynęło sporo czasu ), pani Hooch pokazała im jak się dosiada miotły.
- Kiedy usłyszycie gwizdek, odepchniecie się nogami od ziemi. Utrzymujcie miotły w równowadze, wznieście się na kilka stóp i lądujcie wychylając się do przodu. Na mój gwizdek... Trzy...Dwa...
     Wtem jedna miotła uniosła się w powietrze. Był na niej Neville.
- Wracaj! - krzyczała pani Hooch.
     Nagle rozległo się głośne łupnięcie. Neville gruchnął w ziemię spadając z miotły, która jak gdyby nigdy nic poleciała do Zakazanego Lasu. Pani Hooch wzięła Longbottoma do skrzydła szpitalnego, nakazując reszcie, by nie ruszała się ziemi, do czasu kiedy wróci.
- Widzieliście jego twarz? Jak kawał białej plasteliny! - kpił Draco.
- Odczep się, Malfoy! - warknęła Parvati, jedna z bliźniaczek.
- Co, bronisz Longbottoma? - zapytała z kpiną Pansy uśmiechając się krzywo. - Nigdy bym nie pomyślała, że lubisz takie małe, tłuste, rozmazane maluchy!
     Parvati wlepiła w nią wzrok marszcząc nos, po czym odwróciła się i poszła.
- Hej, zobaczcie! - zawołał Draco podnosząc coś z trawy. - To ta głupia zabawka, którą mu przysłała babcia.
- Oddaj to, Malfoy - wycedził Harry przez zęby.
- Bo co? - blondyn uśmiechnął się drwiąco. - Hmm, chyba ją tu gdzieś zostawie, żeby Longbottom ją znalazł. Może by tak... Na drzewie?
     Draco wskoczył na miotłę. I podleciał w górę. Tuż za nim poszybował Harry. Rosalie wstrzymała oddech i rozglądała się nerwowo, czy nie ma w pobliżu jakiegoś nauczyciela. Na szczęście nie było.
Zerknęła w górę. Draco rzucił przypominajkę i zleciał na ziemię. Tymczasem Harry złapał przeźroczystą kulkę.
- HARRY POTTER!!! - zawołała nadbiegająca ku nim profesor McGonagall. - Harry Potter do mnie!
     Chłopak poszedł za profesorką. Malfoy, Crabbe i Goyle uśmiechali się drwiąco, gdyż mieli nadzieję, że Harry'ego spotka kara.
     Uczniowie rozeszli się. Rosalie podążała w zamyśleniu za grupą Ślizgonów. Rozległ się dzwonek. Dziewczyna postanowiła zostać na błoniach. Usiadła pod drzewem i zatopiła się w myślach. W końcu jednak wstała i skierowała się w stronę zamku.
     Rosalie weszła do szkoły. Stanęła w korytarzu, gdy nagle zabolała ją głowa.
- Aaach! - krzyknęła upadając.
     Kilku uczniów obejrzało się na Rosalie. Dziewczyna była nieprzytomna.
- Co tu się stało?! - spytał nadchodzący profesor Snape.
- Panie profesorze, ona zemdlała! - zawołał Lee Jordan.
     Snape wziął Ros i zaniósł do skrzydła szpitalnego. Dziewczyna ocknęła się otoczona grupą ludzi. W owej grupie była pani Pomfrey - pielęgniarka, dyrektor Dumbledore, profesor Snape, i nie wiedzieć czemu, profesor Quirell.
     Rosalie otworzyła szerzej oczy. W kącie stali Milicenta i Draco. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła, po czym padła na poduszkę.
- Co się stało, Rosalie? - spytał Dumbledore.
- Nnnie wiem dokładnie. Zabolała mnie nagle głowa i zemdlałam - powiedziała Ros.
- Czy coś jadłaś lub piłaś? - spytał profesor Snape.
- Tylko śniadanie, nic poza tym - odrzekła Ros.
- To na pewno nie trucizna. Więc co? - spytał Dumbledore,
- A m-m-może t-t-to j-j-jakiś zły u-u-urok? - spytał jąkając się profesor Quirell.
- Nie wykluczone - odrzekł dyrektor po czym dopowiedział: Ale lepiej już zostawmy pannę Dale. Przyjaciele chcą się z nią zobaczyć.
     Nauczyciele rozeszli się. Do łóżka Rosalie podbiegli Draco i Milicenta.
- Jak się czujesz? - spytała Bulstrode.
- Dziwnie - odrzekła Ros. - Ani dobrze, ani źle.
     Chwilkę rozmawiali, ale pojawiła się niezadowolona pielęgniarka.
-Dobrze, kochaneczki, wynocha! Pacjentka musi odpocząć! - wygoniła ich pani Pomfrey.
- Trzymaj się, do jutra! - pożegnali się przyjaciele.
     Rosalie pomachała im. Zamknęła oczy i zapadła w sen...

Rosalie, moja Rosalie! Chodź do mnie, chodź, gdyż ja nie mogę! Rosalie posłuchaj mnie: zawsze przy tobie będę! Zawsze! Tak jak ty będziesz zawsze przy mnie! Rosalie!!!

- Aaaa! - krzyknęła Ros podnosząc się. - To tylko sen, tylko zły sen!
     Dziewczyna wzięła głęboki wdech po czym opadła na poduszkę. To tylko koszmar. Rosalie znów zasnęła. Tym razem jednak nic nie śniła.

Córka Slytherinu - Rozdział 4 Snape, sen i zielone oczy

     Rosalie już zdążyła się przyzwyczaić do Hogwartu. Z wielkim entuzjazmem zabierała się do lekcji. Każdy przedmiot był ,,super-ultra-mega-fajny" oprócz nudnej historii Magii i obrony przed czarną Magią. W piątek była niezwykle uradowana, gdyż dnia wczorajszego zdobyła dziesięć punktów dla Slytherinu, bo jako jedyna zmieniła całkowicie zapałkę w igłę na transmutacji. Chełpiła się tym jeszcze bardziej, gdyż ,,pokonała" Hermionę Granger, która była najlepszą uczennicą.
- Co dziś mamy? - zapytała Milicenty.
- Dwie godziny eliksirów z Gryfonami, obrona przed czarną magią i zielarstwo z Krukonami.
     Ros uśmiechnęła się w duchu. Z Krukonami! Luna!
- Ej, masz może zadanie dla Quriella? - zaczepiła ją Pansy siadając obok Milicenty.
- Mam - rzekła Rosalie mieszając w misce.
- Dasz spisać?
- Nie! - powiedziały w tej samej chwili Milicenta i Ros.
- Nie, bo Quirell się zorientuje, że ktoś przepisywał, a wtedy możemy stracić puntkty. Slytherin miał Puchar Domów od wielu lat. W tym roku też powinien! - uzupełniła Bulstrode
- Jak nie, to nie - żachnęła się Pansy i przeniosła się w inne miejsce przy stole.
- Ona to jest snob. I pomyśleć, że Draco ją lubi - powiedziała do Rosalie Milicenta.
     Grom. Grom uderzył Ros. Oczy szerzej jej się otworzyły, a łyżka pełna owsianki stanęła w połowie drogi do ust. Łyżka szybko opadła znów do miski ( rozlewając przy tym pół jej zawartości ). Dziewczyna szybko się opanowała i znów stała się normalna.



     Zaczęła się lekcja eliksirów. Nauczycielem tego przedmiotu był profesor Snape. Zaraz po wejściu uczniów zaczął odczytywać listę obecności.
- Harry Potter - powiedział mrożącym krew w żyłach głosem profesor Snape zatrzymując się przy nazwisku Harry'ego. - Nasza nowa znakomitość.
     Draco, Crabbe i Goyle zakryli twarze rękami, by nauczyciel nie zauważył, że się śmieją. Rosalie skierowała wzrok na Harry'ego.
- Potter! - zawołał nagle Snape. - Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?
- Nie wiem - odrzekł Harry.
- Dobrze, spróbujmy jeszcze raz. Potter, gdzie będziesz szukał, jeśli ci powiem byś znalazł bezoar?
- Nie wiem.
- Dobrze, dobrze, a jaka jest różnica między mordownikiem a trojadem żółtym?
- Nie wiem. Myślę jednak, że Hermiona wie, czemu więc pan jej nie zapyta?
     Rosalie dopiero teraz zauważyła czerwoną na twarzy Hermionę wyciągającą rękę w górę, jakby od tego zależało jej życie.
- Siadaj! - warknął Snape na Hermionę. Dziewczyna usiadła rumieniąc się. - A więc, Potter, dowiedz się, że asfodelus i piołun dają napój usypiający o takiej mocy, że znany jest również jako wywar żywej śmierci. Bezoar, to kamień tworzący się w żołądku kozy. Chroni przed wieloma truciznami. A jeśli chodzi o mordownik i trojad żółty, to jest ta sama roślina zwana również akonitem. Dlaczego tego nie zapisujecie?
    Zrobił się ruch, Każdy rzucił się po pióra i atrament.
- Potter, Gryffindor stracił przez ciebie jeden punkt - rzekł Snape odwracając się.
     Reszta lekcji minęła dość spokojnie. Do czasu... Snape podzielił ich na pary. Mieli przygotować wywar leczący z czyraków. Ros była razem z Draconem. Snape raz po raz chwalił ich pracę. Wtem rozległ się głośny syk, a loch wypełniła chmura gryzącego, zielonego dymu. Neville zakołysał przez przypadek kociołek, a mieszczący się w nim płyn wypalił dziury w podłodze i w butach osób stojących obok Longbottoma. Najwięcej jednak wycierpiał sam Neville - płyn oblał go prawie całego. Na rękach i nogach miał gigantyczne bąble.
- Idiota - warknął Snape oczyszczając podłogę jakimś zaklęciem. - Oczywiście dodałeś kolce jeżozwierza przed zdjęciem kociołka, tak?
     Neville zaczął szlochać i nic nie odpowiedział. Snape kazał Seamusowi zaprowadzić go do skrzydła szpitalnego, po czym zwrócił się do Harry'ego:
- Dlaczego nie powiedziałeś mu, żeby nie dodawał kolców?Myślałeś, że jeśli jemu się nie uda to ty na tym zyskasz? Przez to Gryffindor traci jeszcze jeden punkt.



     Do końca dnia Rosalie rozmyślała nad zachowaniem Snape'a. Fakt, Harry nie ostrzegł Neville'a, ale żeby już go zaraz karać?
- Skończyłaś? - spytał Malfoy wyrywając ją z rozmyślań.
- Prawie. Jeszcze tylko dwa zdania - odrzekła Ros pochylając się nad pergaminem. Szybko nakreśliła parę słów i zwinęła go w rulon.
- No, gotowe! - powiedziała.
     Draco uśmiechnął się i zwinął swój pergamin. Wstał od stolika. Rosalie zrobiła to samo. Chłopak pożegnał się z nią i skierował się do dormitorum chłopców. Ros podeszła do lustra wiszącego nad kominkiem - jedynym źródłem ciepła w tym pomieszczeniu. Zerknęła w lustro. Nagle zmarszczyła brwi. Czy jej się wydaje, czy ma teraz zielone oczy?
- Hej, Draco, poczekaj! - zawołała podbiegając do chłopaka.
- Co się stało?
- Mam takie pytanko. Jakiego koloru mam oczy?
     Malfoya wmurowało. W końcu wydukał:
- Nnno, zielone, a co?
- Zielone? Hmm, miałam przecież szare.
- Może ci się wydawało, że miałaś szare. Masz na pewno zielone.
- Eee, może - powiedziała odwracając się.
     ,,Nie mogło mi się przewidzieć. Miałam szare, a teraz mam zielone! Ale czemu mi się zmieniły?" - myślała Ros. Weszła do dormitorium. Szybko się przebrała i weszła do łóżka. Miała niespokojny sen. Śnił jej się Snape i jakiś mężczyzna o trupiobladej twarzy. Przebudziła się zlana potem. Wydawało jej się, że skądś zna tego człowieka. 

niedziela, 5 października 2014

Córka Slyherinu - Rozdzał 3 Przydział

- Pirszoroczni za mną! Hej, pirszoroczni! - wołał Hagrid. Rosalie zauważyła go bez trudu.
     Olbrzym poprowadził uczniów nad jezioro i kazał wejść do łódeczek.
- Po czterech, nie więcej! - zawołał.
     Ros wsiadła do łódki z Draconem, Crabbem i Goyle'm. Przepłynęli pół jeziora, gdy Hagrid zawołał:
- Hej, ty! To chyba twoja ropucha?!
- Teodora! - krzyknął czarnowłosy chłopiec, po czym odebrał ropuchę od olbrzyma.
- Tak to jest z żabolubnymi - powiedział Draco, a reszta pokładu łódeczki wybuchnęła śmiechem. Ros nie miała zwierzęcia, ale postanowiła, że przy najbliższej okazji kupi sobie sowę.
     Flotylla małych łódeczek przepłynęła pod bramą. Hagrid kazał im schylić głowy, by nie uderzyli w żelazo. Oczom nowych uczniów ukazał się wielki zamek - Hogwart. Dobili do brzegu. Wysiedli z łódek. Hagrid zaprowadził ich do szkoły. Na uczniów czekała wysoka czarnowłosa kobieta.
- Pirszoroczni, pani profesor McGonagall - przedstawił kobietę olbrzym.
     Pani profesor zaprowadziła ich do sali wejściowej. Zza drzwi słychać było gwar. Profesor McGonagall coś mówiła, ale Rosalie jej nie słuchała. Oglądała salę, choć nie było w niej nic ciekawego. Po chwili profesor gdzieś wyszła, a pojawiły się duchy. Kilka osób z nimi porozmawiało, choć, jak zauważyła Ros, z wykrywalnym przerażeniem. McGonagall wróciła i poprowadziła ich do Wielkiej Sali. Uczniowie ustawili się w rzędach, a kobieta ustawiła przed nimi stołek.
     Położyła na nim wystrzępioną, brudną i połataną tiarę. Wtem tiara się odezwała:
Może i nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy, 
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,                                                  
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem, 
Gdzie  odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara, 
Los wam wyznaczę na starcie!

   Przez salę rozległa się burza oklasków. Gdy hałas ucichł wystąpiła profesor McGonagal trzymając długi zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osobasiada na stołku i nakłada tiarę - powiedziała, po czym dodała: - Abbot, Hanna!
     Z szeregu wystąpiła blondynka o różowej buzi. Usiadła na stołku. Przez chwilę nic się nie działo, ale nagle tiara krzyknęła:
- HUFFLEPUFF!
     Hanna podreptała do stolika, przy którym rozległy się oklaski.
- Berry, Lisa!*
- GRYFFINDOR!
- Bones, Susan!
- HUFFLEPUFF!
- Bott, Terry!
- RAVENCLAW!
- Brocklehurst, Mandy!
- RAVENCLAW!
- Brown, Lawender!
- GRYFFINDOR!
- Bulstrode, Milicenta!
- SLYTHERIN!
- Dale, Rosalie!
     Ros wyszła niepewnym krokiem z szergu. Usiadła na stołku, po czym profesor McGonagall nałożyła jej tiarę. Tiara spadła jej aż na oczy zasłaniając szare oczy i część kasztanowych włosów. Wtem dziewczyna usłyszała cichy głosik:
- Hmm, trudny wybór. Mądrą, odważna. W głębi serca pragnie osiądnąć władzę. Hmm, gdzie ją tu dać? Na pewno odpada Hufflepuff i Ravenclaw. A! Mam... Ta cecha przeważa. Ale skąd się wzięła?No cóż. Już wiem. Niech będzie...
- SLYTHERIN!!! - wrzasnęła tiara.
     Rosalie zeskoczyła ze stołka i popędziła do stolika Ślizgonów. Oklaski jakie słyszała były wręcz ogłuszające (a przynajmniej tak jej się wydawało). W głębi szeregu Malfoy uśmiechnął się. Polubił Ros, a wiedział, że i on z pewnością trafi do Slytherinu.
     Tymczasem profesor McGonagall odczytywała resztę nazwisk.
- Granger, Hermiona!
- GRYFFINDOR!
- Longbottom, Neville!
     Neville, chłopiec któremu zginęła ropucha podszedł niezgrabnie do stołka, przewracając się.
- GRYFFINDOR!
     Wracając, zapomniał zdjąć tiary, i musiał się wracać do stołka oddając ją profesor McGonagall.
- MacDougal, Morag!
- SLYTHERIN!**
- Malfoy, Draco!
     Z szeregu wystąpił Malfoy. Jak zauważyła Ros, był bledszy niż zwykle.
- SLYTHERIN!
     Nastąpiła burza oklasków Ślizgonów. Rosalie klaskała tak mocno, że zaczęły ją boleć ręce. Draco usiadł między nią a Milicentą.
- Fajnie, że jesteśmy w tym samym domu - powiedział.
- Tak - odrzekła Ros.
     McGonagall odczytywała resztę nazwisk: Moon, Nott, Pansy Parkinson ( która {o zgrozo!} trafiła {na nieszczęście Ros} do Slytherinu ), Parvati i Padma Patil, Perks Sally Anna, aż w końcu...
- Potter, Harry!
     Cała sala wstrzymała oddech. Ros zrobiła to samo. Z szeregu wyszedł tym razem chłopiec o ciemnych włosach i okrągłych okularach. Przypomniała sobie słowa Dracona w pociągu: ,, Święty Potter, taki ważny i sławny. I zadaje się z Weasley'ami. Największy czarodziej świata, a nawet pewnie nie umie najprostrzego zakęcia!". Lecz dla niej Harry wydawał się zwykłym młodym czarodziejem, który dziś rozpocznie naukę Magii. Podobnie zresztą jak i ona.
- GRYFFINDOR!!! - wrzasnęła na całą salę tiara.
     Przez Wielką Salę przeszła burza oklasków. Wszyscy ze stołu Gryfonów poklepywali Harry'ego, a jacyś dwaj rudzi i piegowaci chłopcy wyli ,, Mamy Pottera! Mamy Pottera!".
- Thomas, Dean! - zawołała McGonagall, gdy oklaski choć trochę ucichły.
- GRYFFINDOR!
- Turpin, Lisa!
- RAVECLAW!
- Weasley, Ronald!
- GRYFFINOR!
- Winner, Sonia!
- GRYFFINOR!***
- Zabini, Balise!
- SLYTHERIN!
     Na nim skończył się przydział. Profesor McGonagall zabrała Tiarę Przydziału i stołek. Powstał dyrektor szkoły: Albus Dumbledore.
- Witajcie! Witajcie w nowym roku szkolnym! - powiedział. - Zanim rozpoczniemy nasz bankiet, chciałbym wam powiedzieć kilka słów. A oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję wam - po czym usiadł.
- On to ma nierówno pod kopułą - powiedział Malfoy.
    Ros zaśmiała się z tego dowcipu. Nałożyła sobie porządną porcję ziemniaków, frytek i kotleta schabowego. Szybko wsunęła tę kolację pełniącą i obiad, bo w pociągu nic nie jadła. Po chwili pojawiły się desery. Rosalie sięgnęła tylko po biszkopta. Czuła się już pełna i senna. Wtem znowu wstał Dumbledore. Coś tam mówił ale Ros go nie słuchała. Zatopiła się w myślach. Lecz jednak nie odpłynęłą całkowicie, bo dotarło do niej słowo, które ją, cóż, zaciekawiło, a mnianowicie ,,zaśpiewajmy". Z różdżki Dumbledora wystrzeliła harfa ze słowami hymnu.
- Każdy śpiewa na ulubioną melodię! - zawołał, po czym cała sala zawyła, każdy inaczej:
Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzebem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego, 
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas co pożyteczne,
Pamięć wzrusz co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!
     Każdy skończył śpiewać w innym czasie. W końcu śpiewali już tylko rudzi bliźniacy, ci co wykrzykiwali ,,Mamy Pottera". Śpiewali na powolną muzykę marsza żałobnego. Kiedy skończyli po sali przetoczyły się oklaski. Najgłośniej klaskał, o dziwo, sam dyrektor. Bliźniacy zaczęli się dla zgrywy kłaniać. W końcu usiedli.
     Dumbledore oświadczył, że pora spać. Ślizgoni wymaszerowali za swoim prefektem z Wielkiej Sali. Zeszli w głąb szkoły, do lochów. Tu znajdowało się ich dormitorium. Prefekt podał hasło do obrazu i ukazało się wejście. Ślizgoni weszli.
- Dormitoria dziewcząt są po prawej stronie, a chłopców po lewej - powiedział prefekt po czym dodał jakby niechętnie - życzę miłej nocy.
     Ros podążyła w stronę dormitorum dziewczyn. Okazało się, że dzieliła sypialnię z Milicentą i jakimiś trzema dziewczynami, których nie znała. Wbrew pozorom, cieszyła się, że nie musi mieszkać tu razem z Pansy. Jakoś jej nie polubiła. Szybko przebrała się i wskoczyła do łóżka. Poczuła dziwny dreszcz dotykając posłania, ale pomyślała, że to normalne. Chwilkę rozmyślała, aż w końcu zapadła w sen.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

* Lisa Berry to postać wymyślona przez moją koleżankę. O przygodach Lisy można przeczytać tutaj. :)

*** Sonia Winner to postać wymyślona przez moją drugą koleżankę. O przygodach Sonii można przeczytać tutaj. :)

** W książce nie było podanego domu do którego trafił MacDougal, więc ja go przydzieliłam do Slytherinu, żeby było. 

piątek, 26 września 2014

Córka Slytherinu - Rozdział 2 W pociągu

     Jeszcze tylko tydzień... Sześć dni! Pięć. Cztery. Jeszcze tylko trzy dni! Już tylko dwa... To już jutro.. To dziś!
     Rosalie otworzyła swój kufer. Wszystko jest. Dziewczyna pędem zbiegła na parter, po czym się pacnęła w czoło i wróciła. Zapomniała o kufrze! Chwyciła go i zwlekła do łóżka, a później ze schodów.
- Jestem gotowa! - zawołała.
- To dobrze. Lepiej już jedźmy bo w Londynie są ogromne korki - powiedziała ciocia Mary.
     Cała rodzina wyszła z domu. Dylan zamknął drzwi na klucz, a Grace i Rosalie wpakowały się do auta. Ciocia Mary siadła za kierownicą, a tuż po niej do auta wszedł Dylan. Jechali prawie dwadzieścia minut. Na peronie byli za pięć jedenasta.
- Grace, Dylan, Rosalie, idźcie już do pociągu - powiedziała ciotka. Trójka dzieci przebiła się przez tłum. Gwizdnął gwizdek ponaglając uczniów. Ros wpadła do pociągu przewracając się. Kilka starszych uczniów zaśmiało się z niej.
- Zamknijcie się! - zawołał ktoś podając rękę Rosalie. Dziewczyna chwyciła ją i się podniosła. Jej oczom ukazał się blady chłopak o blond włosach. Chwycił jej kufer i odtorowując sobie drogę ręką przebił się przez tłumek w pociągu. Ros sunęła za nim jak duch.
- Tu jest wolne miejsce - powiedział blondyn otwierając drzwi przedziału. Wpakował tam kufer Rosalie i postawił obok (zapewne) swojego.
- Jestem Draco Malfoy, a ty? - przedstawił się ów chłopak.
- Rosalie Dale - powiedziała Ros siadając.
- Jesteś czystej krwi? - spytał Draco.
- Tak. Moi rodzice byli czarodziejami.
- Byli? Co się z nimi stało? - zaciekawił się chłopak.
- Zabił ich jakiś zły czarodziej. Mieszkam u cioci. Muszę wytrzymywać moich starszych kuzynów Dylana i Grace. Oboje są w Ravenclawie.
- Współczuję ci. Jak myślisz, w którym domu będziesz?
- Nie wiem. Każdy jest fajny. No, może oprócz Hufflepuffu..
- Ja chciałbym być w Slytherinie.
    Wtem do przedziału weszłą dwójka chłopców. 
- O! To są moi koledzy: Crabbe i Goyle.
- Cześć, jestem Rosalie Dale - przedstawiła się Ros.
- Hej - mruknęli tępo.
- Idziemy się przejść? - spytał Draco.
- Wy idźcie, ja tu posiedzę - odpowiedziała dziewczyna.
     Chłopcy wyszli z przedziału na korytarz. Ros spojrzała w okno. Widać było mijające pola i lasy. Nagle otworzyły się drzwi przedziału i do środka weszła dziewczyna o krótkich czarnych włosach. Spojrzała na Rosalie pytającym spojrzeniem.
- Siedzi tu ktoś? - spytała owa dziewczyna.
- Ja i taki jeden chłopak, Draco Malfoy - odpowiedziała Ros.
- Aha. Jestem Pansy Parkinson, a ty?
- Rosalie Dale.
- Jaki masz status krwi? Ja jestem czystej.
- Ja też - odpowiedziała Ros. ,,Czy każdy będzie mi zadawać to pytanie?" pomyślała.
- Dobra, ja już idę. Lepiej się przebierz. Za niedługo Hogwart - rzuciła nieco oschle wychodząc.
     Rosalie popatrzyła się za nią. Pansy, myśląc, że nikt się na nią nie patrzy, zrobiła minę w stronę Dale'ówny. I nie była to wcale miły mina. Wystawiła jej ukradkiem język...
     Ros pokręciła głową, po czym ponownie spojrzała w okno. Rozmarzyła się. Wtem ktoś znowu wszedł do przedziału. Była to dziewczyna o długich czarnych włosach.
- Cześć - powiedziała.
- Hej - odpowiedziała Ros.
- Jestem Milicenta Bulstrode, a ty?
- Rosalie Dale.
- Ładne masz imię.
- Dzięki.
- Jesteś czarodziejką, czy pochodzisz z mugolskiej rodziny?
- Z czarodziejskiej.
- Ja jestem pół na pół.. Chyba  już pójdę. Muszę się przebrać. Tobie radzę to samo.
     Milicenta wyszła. Rosalie popatrzyła się za nią. Bulstrode zauważyła to, więc uśmiechnęła się w stronę kasztanowowłosej. Ros odwazjemniła gest, po czym szybko włożyła szatę. Usiadła. Do przedziału wszedł Draco mrucząc coś pod nosem.
- Święty Potter, taki ważny i sławny. I zadaje się Wesley'ami. Największy czarodziej świata, a nawet pewnie nie umie najprostszego zaklęcia! - wybuchnął.
- Jaki Potter? - spytała Rosalie.
- Nie znasz Pottera? Harry'ego Pottera? To taki gość, który niby pokonał Sama-Wiesz-Kogo - wytłumaczył, po czym dodał: - Wiesz kto to Sama-Wiesz-Kto, prawda?
- Jasne - rzekła, choć wcale nie wiedziała kto to. Nie chciała wyjść na nic niewiedzącego głupka.
- To dobrze. Mogłabyś na chwilę wyjść? Chcę się przebrać.
     Ros automatycznie zarumieniła się i wyszła z przedziału. Przeszła kilka kroków i zauważyła przedział, w którym siedziała Milicenta. Dziewczyna odwróciła się, więc Roaslie jej pomachała. Bulstrode zrobiła to samo uśmiechając się. Wtem ktoś chwycił ją za ramię.
- Już możesz wejść - powiedział Draco.
- Ok - powiedziała Ros idąc za chłopakiem. Nie zdążyli nawet wejść do przedziału, gdy odezwał się donośny głos:
- Stacja! Hogwart! Proszę wysiąść!
      Chmara uczniów wysypała się z pociągu. ,, Doczekałam się!" pomyślała Rosalie stojąc już na stacji.

poniedziałek, 22 września 2014

Córka Slytherinu - Rozdział 1 Dale

     Mike Dale siedział w pomalowanym na biało salonie i nerwowo przerzucał różdżkę z jednej dłoni do drugiej. Był bardzo zdenerwowany i przerażony jednocześnie. Jego żona, Catherine kołysała na rękach małą dziewczynkę.
- Mike, nie przejmuj się. Może nie wiedzą… - zaczęła kobieta.
- Cathy, to zbyt prawdopodobne. Na pewno wiedzą – mąż brutalnie jej przerwał.
     Mężczyzna wstał. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Kto to może być? - spytała drżącym głosem Catherine.
- Nie wiem, pójdę otworzyć. Raczej to nie ONI. A jeśli tak, to pamiętaj – chroń Rosalie. Nie może stać się jej nic złego.
     Mike ruszył ostrożnie w stronę holu. Mocno ściskał różdżkę (na wszelki wypadek) i w myślach przypominał sobie znane formułki przydatnych zaklęć. Szybkim ruchem otworzył drzwi gotów rzucić czar. Jednak w progu stała znajoma postać.
- Severus? - zdziwił się mężczyzna.
- Mike, nie mamy czasu – odpowiedział Snape. - Szukają cię, mają cię na celowniku. Mogę ci pomóc, wstawię się za tobą, jeśli tylko zechcesz do nas dołączyć…
- Nigdy! Nie przekabacisz mnie! Wiem o co Ci chodzi, chcesz bym zmienił strony. Ale mnie tak ławo nie przekupisz, nie przekabacisz. Nie uda ci się. Nigdy! - przerwał mu ostro Mike jednocześnie celując w niego różdżką. W tej samej chwili z salonu zaczął dobiegać przeraźliwy dźwięk dziecięcego płaczu i kojące słowa matki.
- Mike, jeszcze raz Cię proszę – zaczął Severus, ale nie dokończył.
     W tym samym momencie budynek mocno się zatrząsł. W niektórych miejscach odpadły kawałki tynku. „Idą” - pomyślał Dale. Snape momentalnie wypadł z domu i deportował się na skraju ulicy. Mike zauważył tylko końcówkę czarnego płaszcza znikającą na tle nocy. Wtem rozległ się kolejny huk i tuż przed nim aportowało się około dziesięciu czarodziejów. Jeden momentalnie go rozbroił, a dwóch tęgich osiłków chwyciło go mocno.
- Znów się spotykamy, Mike – powiedział skrzeczącym głosem jeden z nich.
- Nie mam ci nic do powiedzenia Leonie – odparł Dale starając się odwrócić głowę jak najdalej tej plugawej twarzy. Leon zaśmiał się.
- Ile to lat minęło, co Mike? Cztery, pięć? Jak widać nic się nie zmieniłeś. Porywczy, pochopny i… nieostrożny. Przyjdzie ci za to pokutować – syknął mu prosto do ucha dawny przyjaciel.
     Kiedyś Mike i Leon byli najlepszymi przyjaciółmi w Hogwarcie, mimo tego, że Leon był Puchonem i mugolakiem, a Dale Krukonem pochodzącym z prastarego rodu czarodziejskiego. Byli prawie nierozłączni, oni i Gryfon Borys Berry. Jednak pod koniec piątego roku nauki coś zaczęło się psuć w ich relacjach. Mike poważnie pokłócił się z Leonem i nigdy go nie przeprosił. A teraz były kompan trzymał go w swojej stalowej ręce grożąc i prawie dusząc.
- Czego ode mnie chcesz? - zdołał wydusić Dale.
- Ja? Niczego. Ale z pewnością dobrze mi zapłacą za wydanie ciebie i twojej żony. Z tego co wiem, ona sama nie zawiniła zbyt wiele, więc ją pewnie puszczą wolno. Co do ciebie to nie byłbym taki pewny. A co ona pocznie bez ciebie? Taka biedna i samotna... wdowa...
     W tej samej chwili do holu wpadła rozwścieczona Catherine. Miała rozwiane włosy i mord w oku. Słyszała całą tę rozmowę, ale na słowo „wdowa" nie wytrzymała. Musiała zareagować. Wymachiwała swoją różdżką krzycząc przeróżne zaklęcia. Powstał okropny zamęt, dzięki któremu Mike wyswobodził się z uścisku osiłka i dopadł swojej różdżki leżącej na podłodze. Rozpętało się istne piekło – kolorowe błyski latały na wszystkie strony, jednak większość chybiała. W pewnym jednak momencie jakieś zaklęcie trafiło w Mike'a Dale'a. Mężczyzna nerwowo zaczerpnął powietrza i osunął się na podłogę. Jego żona zamarła w pół ruchu i krzyknęła. Natychmiast klęknęła obok niego nie zważając na zagrożenie. Sprawdziła mu puls – nie bił. Mike Dale umarł.
     Catherine wstała. Nie zważała na to, że i ona mogła zostać trafiona śmiercionośnym zaklęciem, których pełno latało w powietrzu. Szła przed siebie z wyciągniętą różdżką. Podeszła prosto do Leona, który w tym czasie śmiał się perfidnie. Wymierzyła w niego swoją jedyną broń i wrzasnęła na całe gardło najgorsze zaklęcie…
- Sectumsempra!
     Kobieta opadła na podłogę trafiona od tyłu zaklęciem „Avada Kedavra”. Leon również opadł na podłogę i krztusił się. Na jego ciele widać było wielkie rany cięte, które cały czas krwawiły. Reszta ludzi znajdujących się w pokoju zachowywała się różnie. Większość szybko się deportowała, ale znaleźli się tacy, którzy wynieśli krwawiącego kompana i teleportowali się razem z nim.
     W domu Dale'ów zapadła głucha cisza przerwana jedynie nieustannym płaczem małego dziecka. Córka martwego już małżeństwa nie rozumiała co się wokół niej dzieje, dlaczego mamusia i tatuś nie wracają i dlaczego wcześniej tak krzyczeli. Była zbyt mała by pojąć, że jej rodzice już nigdy do niej nie wrócą.
     Nagle coś poruszyło się w kącie. Zaciekawiona Rosalie przestała płakać i obróciła główkę w tę stronę. Spod mebli wyczołgał się malutki wąż. Podpełzł on do dziewczynki, a ta zaczęła się śmiać i wystawiać do niego rączki. Gad wszedł kołyski, w której się znajdowała i zaczął przybliżać się do dziecka. Kiedy był już na tyle blisko, że dotykał jej prawej dłoni, jak gdyby nigdy nic oplótł ją; głowę położył na ramieniu, a całe ciało przeplatało jej rękę kończąc się na środkowym palcu. I wtedy wąż ją ukąsił. Dziewczynka krzyknęła z bólu i chciała strzepać „to złe coś”, lecz nie mogła. Wąż zniknął. Za to nad nią pojawił się jakiś człowiek o białej twarzy. Chwilę się jej przypatrywał, aż w końcu dotknął jej ręki i powiedział:
- Witaj, Rosalie.


     Od tamtego czasu minęło przeszło jedenaście lat. Rosalie była już teraz prawie nastolatką. Miała długie kasztanowo-rude włosy i duże, przejrzyste szare oczy. Mieszkała z ciotką i wrednym kuzynostwem. Wiedziała, że kiedy była bardzo mała jej rodzice zostali zabici przez złych czarodziejów, ale kiedy chciała zapytać o coś więcej, ciotka pomrukiwała lub szybko zmieniała temat.
     Dziś rano Rosalie wstała w miarę wcześnie. Szybko ubrała się i umyła. Miała nadzieję, że uda jej się niepostrzeżenie wymknąć się z domu na spacer do sklepu ze słodyczami. Uwielbiała czekoladę i inne słodkie przysmaki tak bardzo, że czasem kupowała je po kryjomu i zjadała w nocy, żeby ciotka nie zauważyła. Zaoszczędziła kilka mugolskich pieniędzy, więc nic nie stało na przeszkodzie żeby i dziś wykorzystać ten sposób. Prawie nic.
- A gdzie to się wybierasz, co? - spytał nagle kuzyn dziewczyny pojawiając się znikąd.
- A co cię to obchodzi, Dylan? - spytała odważnie Rosalie. Była od niego o dwie głowy niższa, więc wyglądało to nieco komicznie.
- Dziś zapewne będzie poczta z Hogwartu, ale pewnie cię to nie obchodzi, bo przecież wszyscy wiemy, że jesteś jeszcze za głupiutka na naukę w tej szkole – zakpił z niej Dylan.
     W Rosalie zaczęło się aż gotować ze złości. Dylan był bezczelny! Kuzyn często z niej kpił i dziewczyna puszczała to mimo uszu, jednak kiedy zaczynał jej wypominać, że nie może jeszcze posługiwać się czarami albo że nie może jeszcze chodzić do Hogwaru, zawsze kończyło się to awanturą. A karę ponosiła młoda Dale.
     Na szczęście sytuację nieco złagodziło pojawienie się cioci dziewczyny, a matki chłopaka. Mary Jones była czterdziestoparoletnią kobietą o ciemnych włosach z prześwitującymi gdzieniegdzie siwymi pasemkami. Jak na swój wiek była osobą, po której było widać, że życie nie szczędziło jej przykrości. Najpierw śmierć brata, czyli ojca Rosalie, a potem, dwa lata później, wypadek jej męża, Roberta Jones'a. Była jednak silną osobą i nigdy się nie poddawała.
     Kiedy tylko kobieta weszła do przedpokoju nastolatkowie natychmiast umilkli. Matka Dylana kazała im iść do kuchni, ponieważ zaraz będzie śniadanie. Obydwoje posłusznie za nią poszli i przysiedli się do czekającej na posiłek Grace, siostry-bliźniaczki Dylana. Dziewczyna kartkowała jakiś magazyn i prawie w ogóle nie zwracała na nich uwagi.
     Podczas śniadania wszyscy milczeli. Rosalie raz po raz spoglądała na okno wyczekując sowy z Hogwartu. Wiedziała, że list przyjdzie sową, ponieważ przez ostatnie sześć lat tak właśnie było. Bowiem Dylan i Grace byli już na siódmym i ostatnim roku nauki. Czekały ich teraz najważniejsze egzaminy, czyli owutemy, sprawdzające ich wiedzę z ostatnich siedmiu lat nauki.
     Nagle rozległo się stukanie do okna. Rosalie zerwała się w krzesła jak poparzona i pobiegła do okna. Szybko je otworzyła, a do pokoju wleciał przepiękny, majestatyczny puchacz z trzema listami: jednym do Grace Amelii Jones, drugim do Dylana Jones, a trzecim… Do Rosalie Catherine Dale:
Pani Rosalie Catherine Dale
Mały pokój na piętrze
Magnolia Crescent
Little Whinging
Surrey
     Dziewczyna była tak zapatrzona w kopertę, że nie zauważyła dokąd idzie i wpadła prosto na krzesło. Oczywiście nie umknęło to uwadze kuzynostwa i oboje zaczęli się śmiać. Rosalie nie zważała jednak na nich, tylko, udając, że nic tu nie zaszło, usiała na krześle i zaczęła czytać list. Skończyła w tym samym czasie co Grace i Dylan.
- To już ostatni rok. Szkoda. Ravenclaw straci dwójkę najlepszych uczniów - powiedziała Grace.
- Tak, masz rację. Dwójkę najlepszych uczniów, a także najlepszych graczy Quiddicha – dopowiedział jej brat z szelmowską miną. Był ewidentnie najlepszym obrońcą Domu Orła wszech czasów i ciągle się tym chwalił, co często doprowadzało kuzynkę do białej gorączki. Ona nie mogła jeszcze grać w Quidditcha, choć tak bardzo chciała.
- Po śniadaniu pójdziemy na Pokątną, żeby kupić wam podręczniki i niezbędne rzeczy do szkoły – powiedziała ciotka Mary tym samym kończąc przechwałki syna.
     Tak też zrobili. Zaraz po posiłku udali się na najsłynniejszą ulicę czarodziei. Panował tu duży ruch, ale Rosalie bardzo szybko kupiła potrzebne przedmioty. Została jej tylko różdżka. Wiedziała, że najlepsze są w sklepie u Ollivandera i tam też się skierowała. We wszystkich zakupach towarzyszyła jej ciotka, ale teraz spotkała jakąś dawną znajomą, więc Dale poszła tam sama. Dziewczyna niepewnie pchnęła drewniane drzwi i weszła do budynku. Nie było tu żywej duszy i już miała wychodzić, gdy usłyszała cichy i melodyjny głos jakiegoś starca:
- Dzień dobry – powiedział cicho niewątpliwie właściciel sklepu.
- Dzień dobry – powiedziała Rosalie lekko trzęsącym się głosem. W tym starcu było coś magicznego i strasznego zarazem. Sprawiał wrażenie wiekowego i jednocześnie bardzo młodego. Emanowała z niego Magia. Bardzo piękna i tajemnicza Magia.
- Panna Dale, jak mniemam? - spytał ciepłym głosem. - Córka Mike'a Dale'a, posiadacza brzozowej różdżki o dwunastu i pół calach z rdzeniem pióra Feniksa. Natomiast pani matka, Catherine Dale, którą poznałem osobiście, była posiadaczką dziesięciocalowej, wierzbowej różdżki o rdzeniu z włosa z głowy wili. Tak, pamiętam te różdżki… Obie bardzo piękne i potężne… - rozmarzył się chwilę, po czym zapytał - Która ręka ma moc? Prawa? - dziewczyna kiwnęła głową.
     Mężczyzna wyciągnął z kieszeni długą taśmę ze srebrną podziałką i zaczął mierzyć Rosalie prawą rękę. Kiedy skończył schował ją z powrotem i zaczął przechadzać się pomiędzy wysokimi półkami. Wyciągał z nich długie pudełeczka, otwierał je i kręcił głową mrucząc coś samemu do siebie. W pewnej jednak chwili stanął na środku sklepu z dziwną miną i krzyknął „Mam!”. Zaraz po tym pobiegł na zaplecze sklepu i przyniósł bardzo zakurzone pudełko. Wręczył je Rosalie bardzo uroczyście, jakby był to drogocenny klejnot. Dziewczyna niepewnie otworzyła pakunek i wyjęła z niego długą różdżkę.
- Proszę nią machnąć – polecił właściciel sklepu.
     Tak też zrobiła. Młoda Dale machnęła różdżką i po całym sklepie przeszła srebrna łuna, a ją samą przeszył zimny dreszcz. Pan Ollivander zaczął z zadowoleni klaskać w dłonie jak małe dziecko. Odebrał od niej przedmiot i włożył go z powrotem do pudełeczka.
- Kasztan, włókno ze smoczego serca, 15 i pół cala. Długa i bardzo sztywna. Idealna do rzucania uroków i klątw – powiedział ponownie dając pakunek Rosalie. - 8 galeonów. To naprawdę piękną różdżka. Piękna i potężna, jak się pani zapewne za niedługo przekona – i puścił do niej „oczko”.
     Rosalie uśmiechnęła się i zapłaciła odpowiednią kwotę. Wyszła ze sklepu cała rozpromieniona. Już za niedługo Hogwart. Wreszcie ona, Rosalie Dale, przekroczy mury tej wspaniałej szkoły. Będzie chodzić tymi samymi korytarzami co jej ojciec, uczyć się w tych samych salach. Jest już gotowa, by rozpocząć naukę i zagłębić się w tajniki Magii.

piątek, 19 września 2014

Kilka słów ode mnie

Cześć. Postanowiłam założyć bloga o Hogwarcie. Będą w nim głównie opowiadania pisane przeze mnie. Rozdziały opowiadań będą pisane różnie, tzn. założę na raz kilka opowiadań, ale będę pisać rozdziały raz w jednym, raz w drugim. Mam nadzieję, że spodoba się wam mój blog.