środa, 29 kwietnia 2015

Zakład - Rozdział 3 - Gospodarstwo na wiejskiej wsi

- Masz wszystko co potrzebne? - spytała chyba po raz setny Astoria. - Wiesz, że jedziemy tam na rok.
- Mam wszystko, kochanie – odpowiedział Malfoy siadając za kierownicę.
- Tylko żeby potem nie było – mruknęła Astoria i wsiadła na siedzenie obok.
     Malfoyowie mieli jechać na rok na wieś zajmować się gospodarstwem jakiegoś mugola, który wyjechał leczyć się w specjalnych ośrodkach. To właśnie Astoria zarezerwowała im tam miejsce. Szukała jakiejś typowo wiejskiej okolicy – z mnóstwem zwierząt, stodołą i dużym polem. Znalazła ogłoszenie w (mugolskim!) sklepie i od razu zadzwoniła pod podany numer. Właściciel chętnie ich przyjął i ucieszył się, że mogą przyjechać już następnego dnia.
     Małżeństwo jechało w ciszy wymieniając co jakiś czas uwagi. W końcu, po godzinie jazdy dojechali. Już od razu w oczy rzucił im się duży wybieg dla koni i dwa domki – stodoła i dom mugola, który miał być teraz ich domem.
     Draco i Astoria wysiedli z auta. Skierowali się w stronę domu. Zauważyli sędziwego, ale bardzo miłego staruszka. Zaraz też „zatopił” ich potokiem słów. Były to głównie instrukcje i podziękowania. Małżeństwo posłusznie przytakiwało. W końcu staruszek zaczął ich oprowadzać po domu i stajni. Mówił, że to wszystko jest do ich dyspozycji.
     Po jakiś dwudziestu minutach pod dom przyjechało kolejne auto. Wysiadła z niego dość młoda kobieta. Podeszła do Malfoyów.
- Witam, jestem Sheila. Dziękuję, że postanowiliście zaopiekować się gospodarstwem dziadka. To naprawdę miłe z waszej strony. Jest on bardzo przywiązany do tego miejsca, i wątpię, by chciał go opuszczać nie mając zapewnienia, że ktoś się zaopiekuje jego zwierzętami. Ja sama nie mam czasu, chodzę na studia. Jeszcze raz wam dziękuję – przedstawiła sprawę kobieta.
- Czujemy się zaszczyceni, mogąc tu przebywać – odpowiedziała Astoria.
     Sheila rozmawiała jeszcze z nimi przez chwilę, po czym poszła po dziadka i zaraz oboje wsiedli do auta taszcząc bagaże. Auto odjechało z piskiem opon, a Draco i Astoria zostali sami na tym gospodarstwie.
- Dobra, więc co robimy? - spytał zdezorientowany Draco.
- Proponuję obchód dookoła domostwa. Tak na spokojnie – odrzekła Astoria.
     Małżeństwo ruszyło przed siebie. Obejrzeli dokładnie wybieg dla koni, potem kurnik i stodołę. W stodole było chyba najwięcej zwierząt. Była tam krowa, gęsi, kaczki, panoszył się paw i indor, a w boksach stały trzy konie: klacz i dwa ogiery. Potem Malfoyowie poszli do sadu. Było tam mnóstwo drzew owocowych. W końcu po dokładnych oględzinach postanowili wracać do ich nowego domu. Poszli do auta, wyjęli walizki i wnieśli je do domu. Musieli zrobić jeszcze jedną rundkę. Draco zaofiarował się, że on pójdzie.
     Mężczyzna poszedł do auta. Szybko wyjął ostatnie walizki i zamknął bagażnik. Obrócił się, by podnieść bagaże, gdy wielkie biszkoptowe cielsko zwaliło go na ziemię.
- Aaa! Co to jest?! - krzyknął zdezorientowany i przestraszony.
     Astoria pędem wypadła z domu z garniturem w jednej ręce i ze spódnicą w drugiej. Spojrzała na męża atakowanego przez „potwora”. Okazał się nim wielki biszkoptowy labrador. Lizał on teraz Malfoya po twarzy i za nic nie dał się odkleić od swojej „ofiary”.
- No proszę, nawet tu masz już wielbicieli! - zażartowała Astoria.
- Haha, bardzo śmieszne – odburknął blondyn.
     Draco powoli odciągnął psa, który teraz na zmianę zaczął szczekać i biegać dookoła niego. Otarł rękawem bluzki mokrą twarz od psiej śliny i jak gdyby nigdy nic chwycił walizki i zaniósł je do domu.
- No, no, ktoś cię tu polubił – zaśmiała się znowu Astoria.
- Bardzo śmieszne – powtórzył Malfoy. - A tak w ogóle, czy ten staruszek mówił coś o psie? Czy to jego?
- Coś wspominał, ale on tyle paplał, że nic nie zrozumiałam z jego instrukcji. W ogóle cała ich rodzina to chyba straszne gaduły. Nawet ta Sheila.
- Oj tak, straszne gaduły – przyznał Draco, po czym zaczął rozpakowywać wszystkie przedmioty z walizek. Trochę się tego nazbierało.
- No nie! - krzyknął nagle Malfoy.
- Co się stało?
- Nie wziąłem maszynki do golenia!
- Wiedziałam, że tak to się skończy... - Astoria pokręciła głową. - Sprawdź, czego jeszcze nie ma, to jutro pójdę poszukać jakiś sklepów to kupię.
     Kobieta wyszła z pokoju zostawiając męża w wielkiej rozterce z powodu maszynki. Skierowała się do kuchni. Pobuszowała w szafkach, ale nie wiedziała, czy mogą korzystać z tych produktów. Na wszelki wypadek wolała nie. Wyjęła więc ze swojej torby ręcznie robione konfitury (według przepisu jej mamy) i kilka kromek chleba. To miało być zaopatrzenie na drogę, ale i tak podczas jazdy nic nie jedli. Teraz jednak ten prowiant spełniał rolę kolacji.
- Asti? - dobiegło z pokoju wołanie Malfoya.
- Tak?
- Mogłabyś tu na chwilę przyjść?
- Już idę.
     Astoria wyszła z kuchni i skierowała się do sypialni. Tam jednak nie było jej męża. Kobieta weszła do pokoju obok. Były w nim wielkie regały ze stosami ksiąg i książek. Obok jednego regału stał właśnie Malfoy. W ręku trzymał dziwną książkę. Zaciekawiona Astoria podeszła bliżej i zerknęła do owego tomiku.
- Popatrz – powiedział Malfoy grobowym tonem.
     Na jednej karcie był narysowany nie kto inny, tylko Lord Voldemort. Był on jednak przekreślony. Draco przewrócił kartkę. Na następnej była jego ciotka, Bellatriks Lestrange, również przekreślona. Na kolejnych kartach były inne osoby, które miały związek z czarną Magią. Większość była przekreślona i Astoria zrozumiała, że są to zabici Śmierciożercy.
- Czy ty... - Astorii uwiązł głos w gardle.
- Nie do końca – powiedział Malfoy i odwrócił jeszcze kilka kartek.
     Astoria spojrzała i odetchnęła z ulgą. Na obrazku był Draco, ale nie był przekreślony. Natomiast nad nim były małym druczkiem napisane słowa: „Uniewinniony”.
- Wiesz, co to znaczy? - spytał Malfoy.
- Co?
- Że ten staruszek jest czarodziejem.
- Niemożliwe!
- Bardzo możliwe... Skoro w tej książce są Śmierciożercy, to on musi mieć jakiś związek z naszym światem. Ale nie myślmy o tym. Mieliśmy tu zapomnieć o czarach.
- Masz rację. A tak w ogóle to chodź na kolację.
     Astoria i Draco poszli do kuchni. Mężczyzna usiadł przy stole, gdy coś musnęło jego nogę. Kiedy zajrzał pod stół, znalazł tam dużego białego kota.
- Ten dom to istny zwierzyniec! - zawołał, po czym podniósł kota i zaczął go głaskać.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Zakład - Rozdział 2 - Wizyta u Weasley'ów

– ŻE CO?! – wybuchła Astoria. Po jej tonie nie można było wywnioskować czy jest bardzo zła czy może nie aż tak.
– No, tak jakoś wyszło – Malfoy zrobił zmieszaną minę.
– To... Cudownie! Mam wreszcie pretekst, by utrzeć nosa tej Hermionie Weasley. Musimy wygrać!
     Draco zrobił dziwną minę. Nie spodziewał się takiej reakcji swojej żony. Mimo wszystko, to dobrze, że ona też poparła ten pomysł. Całe napięcie i zdenerwowanie zniknęł.
– A wiesz co? – zagadnęła nagle Astoria.– Mam pomysł.
– Jaki?
– Pojedziemy jutro, czyli w nasz pierwszy dzień, do domów Weasley'ów – powiedziała uroczyście kobieta.
– Ale po co? – spytał zdziwiony tą propozycją Draco.
– A tak, na herbatkę – Astoria uśmiechnęła się szyderczo. – I żeby oddać im nasze różdżki.
– Tylko po co, kochanie?
–Niech mają jakieś świadectwo, że nie kłamiemy. Bo jak mamy czarować bez różdżek?
     Małżeństwo uśmiechnęło się, po czym obydwoje zaczęli się śmiać.


– I pamiętaj Hugo, przy państwu Malfoyach masz się grzecznie zachowywać, jasne? – powiedziała Hermiona do syna.
– Tak, mamusiu – odparł posłusznie Hugo, po czym poszedł już do salonu.
– A ja nadal nie wiem, po co oni tu przychodzą – powiedział Ron wyglądając nerwowo prze okno.
– Też się dziwię, ale to oni złożyli propozycję. I to przez telefon, po mugolsku – odpowiedziała Hermiona krojąc tort truskawkowy.
     Nagle przed dom przyjechał czarny mercedes. Wysiadły z niego dwie postacie i podążyły do drzwi rezydencji Weasley'ów. Byli to oczywiście Astoria i Draco Malfoyowie.
     Astoria była ubrana bardzo wyniośle. Miała mocny makijaż: srebrny cień na powiekach, wymalowane rzęsy i ciemnoczerwoną szminkę na ustach. Włosy upięte były we wspaniały kok. Sukienka kobiety sięgała aż do ziemi. Była cała czarna. Na biżuterię składały się wielkie srebrne kolczyki ze szmaragdowymi oczkami, potężna bransoleta, również ze szlachetnymi kamieniami i srebrna kolia.
     Draco również był ubrany elegancko. Wspaniały czarny garnitur (kupiony w mugolskim sklepie), i również czarne lakierki idealnie prezentowały się na wysokim, blondwłosym mężczyźnie.
– Witajcie – powiedział Ron (ubrany w podobny garnitur) półoficjalnym tonem.
     Wprowadził Malfoyów do długiego holu pełnego obrazów w ozdobnych ramach. Większość z nich to były krajobrazy (nabyte na mugolskim targu), ale znalazły się tu też rękodzieła jego siostry, Ginny, która wykazywała dość duże zdolności artystyczne. Oczywiście nie była jakąś sławną artystką. Lubiła sobie pomachać trochę pędzlem, a jej dzieła były całkiem ładne.
     Ron jednak nie dał gościom przypatrzeć się tej galerii. Zaprowadził ich do całkiem obszernego, jasnego salonu. Wskazał sofę, a sam zaszył się w kuchni.
     Draco i Astoria usiedli. Zaraz też podszedł do nich mały rudzielec – Hugo. Przywitał się z gośćmi, po czym i on poszedł do kuchni. Nie na długo, bo zaraz pojawił się w towarzystwie mamy i taty oraz talerzy z różnymi frykasami.
– Więc – Hermiona próbowała zagaić rozmowę. – Wasz syn pojechał wczoraj do Hogwartu, tak?
– Tak. Scorpius to bardzo mądry chłopak. Jest niezwykle dobrze wychowany – odpowiedziała nieco wyniośle Astoria. – A jak tam wasza córka? Ona też wczoraj pojechała do Hogwartu, prawda?
– Och tak. Rose nie mogła się już doczekać tego dnia – powiedziała Hermiona.
     Mimo to rozmowa i tak się nie kleiła. W końcu Ron ''poprosił, by Draco wyszedł z nim na chwilę na taras”. Malfoy wstał i podążył za rudzielcem.
– Zapewne – zaczął Ron grzebiąc w kieszeni. – Przyszliście tu w związku z wczorajszym zakładem, prawda?
– Tak, owszem.
– A mianowicie w jakim celu?
– Chcielibyśmy, to jest ja i moja żona, omówić wszystkie szczegóły, a także przekazać wam na, cóż, przetrzymanie, jedną rzecz.
– Tak? A jaką?
– Nasze różdżki. Chcielibyśmy, abyście byli w stu procentach pewni, że nie oszukujemy.
– No dobrze, dobrze. Jak dla mnie, może być. Palisz? – Ron wyciągnął paczkę papierosów. Malfoy spojrzał i wyciągnął jednego. Ron podał mu zapalniczkę, a po chwili obydwoje mężczyźni truli powietrze dymem papierosowym niszcząc przy okazji swoje drogocenne płuca.
     Tymczasem Astoria i Hermiona ucięły sobie iście kobiecą pogawędkę na temat kosmetyków. Znudził im się rozprawianie o swoich cudownych dzieciaczkach, więc zaczęły rozmawiać o urodzie. To był jedyny temat na który mogłyby gadać godzinami. Narzekały na londyńskich fryzjerów, wychwalały te nowe kremy, złościły się na temat tych głupich czerwonych pomadek, zachwycały się nad nową linią cieni do powiek... Gdyby wszedł tu jakiś typowy mężczyzna, to mógłby zwariować.
– A wiesz, moja droga, za tydzień ma wyjść nowa kolekcja tej sławnej paryskiej projektantki? Ponoć ma to być hit tej jesieni! - powiedziała nagle Astoria i zaczęły się sypać nowinki na temat mody i sławnych projektantów.
     Kobiety rozmawiały o tym jeszcze przez chwilę, gdy przerwał im powrót mężów z tarasu. Było od nich czuć dym papierosowy, ale nic nie mówiły. Hermiona była już przyzwyczajona, choć i tak prosiła Rona, by przestał palić. Astoria była jednak zdziwiona tym, że od Dracona też czuć – on nigdy nie palił, ani nie próbował. Jednak przed Weasley'ami chciał się popisać.
– My już będziemy wracać – powiedział po chwili Malfoy.
– A dlaczego tak wcześnie? – spytała Hermiona, choć tak naprawdę goście byli u nich dobre dwie godziny, jak nie więcej i zaczęło się już ściemniać.
– Musimy się spakować. Jutro wyjeżdżamy na wieś – odpowiedział Draco.
– A dlaczegóż to?
– Warto zażyć świeżego wiejskiego powietrza i zmienić klimat. Miasto to miasto.
– W sumie to macie rację – powiedziała Hermiona i odprowadziła ich do drzwi. Ona jednak, w przeciwieństwie do Rona, pozwoliła im pooglądać obrazy w holu.
     W końcu Malfoyowie wyszli. Wsiedli do auta i pojechali do domu. Dopiero tam zaczęli omawiać całą sprawę.
– Dałem mu nasze różdżki. Oczywiście jeszcze wczoraj ochroniłem je na wszelki wypadek zaklęciem ochronnym, choć wątpię, by ten Weasley mógł z nimi coś zrobić.
– Dobrze zrobiłeś. O czym jeszcze rozmawialiście?
– O szczegółach zakładu. Możemy wysyłać sowy do Scorpiusa, jakby co. Poza tym możemy się spotykać z innymi czarodziejami. Ale nie wolno nam odwiedzać Dziurawego Kotła, Pokątnej, ciekawe jak, bez różdżek, Hogsmeade... I w sumie to tyle. A ty o czym gadałaś z tą Weasley?
– Po pierwsze: to nie żadna „Weasley”, tylko Hermiona, po drugie: co cię to interesuje? Mam prawo rozmawiać z nią o czym chcę. A gadałyśmy o modzie i urodzie.
     Malfoy mruknął coś w stylu ,,Kobiety...” i poszedł na górę do sypialni. Wisiał tam już specjalny (mugolski!) kalendarz. Wziął marker i przekreślił dzisiejszą datę. Jeszcze 364 dni nieużywania czarów!
     Draco odłożył pisak i usiadł na łóżku. Nie siedział jednak długo. Wyjął z szafy jakąś walizkę i zaczął pakować do niej ubrania z szafy. Jutro mieli wyjechać na wieś. Na wczasy, ale też po to, by odizolować się od Magii i czarów. Przynajmniej tam będzie spokój... Chyba...  

sobota, 25 kwietnia 2015

Zakład - Rozdział 1 - Niebezpieczny poker

- Kochanie, ja jadę na chwilę do mamy, ty możesz robić co chcesz - rzuciła nagle Astoria Malfoy, kiedy odprowadzili już Scorpiusa na stację.
- Dlaczego akurat dziś? - spytał zdziwiony Draco.
- Obiecałam jej, że kiedyś przyjadę, a jakoś to odwlekałam i odwlekałam, a wiesz, pasowałoby.
- No cóż, skoro tak, to jedź. Ja pochodzę po Londynie.
     Astoria pocałowała męża w policzek i wsiadła za kierownicę czarnego Mercedesa. Auto odjechało, a Draco Malfoy został sam na peronie. No, nie do końca sam, bo było tu dużo ludzi.
     Mężczyzna chwilę jeszcze stał w miejscu, po czym ruszył przed siebie. Szedł przez Londyn oglądając witryny sklepowe i te wszystkie ,,markowe" mugolskie przedmioty. Miał zamiar wstąpić do Dziurawego Kotła na kolejkę Ognistej Whisky. Jednak nagle, sam nie wiedząc czemu, wszedł do jakiegoś mugolskiego kasyna. Nie wiedział, co go podkusiło. Jednak tę decyzję miał zapamiętać na długo...
     Wnętrze kasyna było ponure. Panowała tu odpowiednia atmosfera do żałoby albo i nawet samego pogrzebu. W kącie przy stoliku siedziała grupka osób. Malfoy wpatrywał się chwilę w to miejsce, gdy nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu i szepnął do ucha:
- Może byś z nami zagrał w pokera, co?
- W co? - spytał odruchowo Malfoy.
- W pokera. Taką grę karcianą - wyjaśnił nieznajomy. - Chodź, spróbuj.
     Draco nie był pewny czy dobrze robi, ale zgodził się. Bo czemuż by nie? Zawsze można spróbować czegoś nowego. Podszedł więc do stolika i usiał. Jeden z typów zaczął wyjaśniać pogmatwane zasady tej gry. Kiedy skończył, zaczął mówić inny
- To nie będzie zwykły poker. Pierwszy przegrany będzie musiał spełnić wyzwanie lub zakład wygranego. A z pewnością wygra nasz mistrz.
- A kto jest tym mistrzem? - spytał jakiś koleś, który tak jak Draco grał pierwszy raz.
     W tej samej chwili do stolika podeszła jedna postać. Był to wysoki mężczyzna o rudych włosach. Malfoy był prawie pewnien, że skądś go zna, ale w mrocznym kasynie nie mógł się dobrze przypatrzeć. Jednak kiedy postać została przedstawiona, wiedział, że wchodząc tu podjął złą decyzję.
- Pan Weasley. Pan Ronald Weasley - przedstawił go ten, który uprzednio wyjaśniał zasady.
- To co panowie, zaczynamy grę? - spytał Ron i zaczął tasować karty.
     Gra się rozpoczęła. Początkowa suma była niewielka, ale zaczęła się powiększać. Jak na razie prowadził jakimś cudem Malfoy, ale zaraz los się odmienił i zaczął prowadzić Ron. I był w tym naprawdę dobry. Szybko zgarnął potężną sumkę. Reszta zawodników zaczęła się poważnie denerwować. Weasley był coraz bliższy wygranej. W końcu gra się skończyła. Wygrał Ron, a pierwszym przegranym był właśnie Draco Malfoy.
- Hmm - zastanowił się Ron. - Kto pierwszy przegrał?
- On - jeden z zawodników wskazał na Malfoya.
- Ty? Jak się nazywasz? - spytał Ron, który wcale nie wiedział, że ma doczynienia ze swoim dawnym wrogiem.
- Malfoy - powiedział Draco.
     Ron uniósł brwi do góry. Czy on właśnie powiedział ,,Malfoy"? A może się przesłyszał? Przecież Malfoy nie mógł by tu wejść i zacząć grać w mugolską karcianą grę! Chyba, że mógł. Może to jednak był Malfoy?...
- Malfoy, tak? - powiedział wyniosłym tonem Ron, po czym zbliżył się do blondyna i szepnął mu na ucho - Zasady to zasady. Rad, żem cię tu widzę.
- Ja jakoś nie - odszepnął Malfoy. - Gadaj jakie wyzwanie.
- Muszę się zastanowić... A! Już wiem. Przez cały rok ty i twoja żona nie będziecie używać czarów. Waszego syna to się nie tyczy, bo wiem, że jest w Hogwarcie... Ale wy będziecie musieli wytrzymać rok żyjąc jak mugole. Chyba, że to zadanie cię przerasta, co Malfoy?
- Nigdy w życiu. Wykonam to wyzwanie. Ale jaką będzę miał korzyść z wygranej, albo niekorzyść z przegranej. Bo zawsze tak jest.
- Mądry jesteś. Jeśli wygrasz, to zrobię co tylko będziesz chciał. Ale jeśli przegrasz... To zostaniesz upokorzony. No i wykonasz to co zechcę. 
- Gra warta świeczki. Przyjmuję zakład. Przygotuj się Weasley na upokorzenie, bo z pewnością wygram.
- Nie przechwalaj się tak Malfoy. Co będzie to będzie. Jutro zaczynasz. A! I radzę ci się wyprowadzić z twojego dworu. Tam będzie cię kusić bardziej, a chyba tego nie chcesz - tu Ron ,,odkleił" się od ucha Malfoya i szyderczo zaśmiał. Wiedział, że temu arystokracie nie uda się wygrać zakładu. Nie wiedział jednak, że Malfoyowie byli pyszni, zarozumiali i dążący do celu, a dzięki temu umieli też postawić na swoim i wytrwać w postanowieniu, nie złamać się. A Draco Malfoy odziedziczył te cechy.
- Tak, jutro - mruknął Malfoy uśmiechając się pod nosem. Wygraną miał już w kieszeni. Bo co to jest: wytrwać rok bez czarów. Wcale nie trudne. Trzeba się tylko przyzwyczaić. A poza tym, zawsze warto utrzeć nosa Weasley'owi. Ciekawe tylko, co na ten zakład powie Astoria... Czy się zgodzi? Bo jeśli nie, to przegrana będzie bliska. A Malfoy i przegrana nigdy nie szły, nie idą i nie będą szły ze sobą w parze.
     Draco pożegnał się z uczestnikami gry i wyszedł na zatłoczoną ulicę. Światło słońca go nieco oślepiło po tej ponurej miejscówce kasyna. Malfoy jednak nie zważał na piękny dzień, tylko ruszył przed siebie, do domu. Uśmiechał się pod nosem knując, co każe zrobić Weasley'om jak wygra. Odrzucał od siebie myśli, że może mu się udać. Było to przecież absurdalne. Jednak... Bardzo możliwe...

On The Other Side Spell - Rozdział 13 Opowieść Daniela

- I co my teraz zrobimy? Jest nas trójka! Tylko trójka - powiedziała Emma pochylając się nad podręcznikiem od transmutacji. - Daniel opętany, Tom w szpitalu, Bonnie w domu Weasley'ów. Jesteśmy sami.
     Rupert i Matthew pokiwali głowami. Wiedzieli już co dolega Danowi, nie wiedzieli jednak kim jest ten cały Sovaris, ani jak go odpętać. Tom został przeniesiony do szpitala Świętego Munga, ponieważ jego stan był krytyczny. Chłopak mocno oberwał i ledwo co uszedł z życiem. Rupert zapytał się pani Pomfrey co mu się stało. Okazało się, że ktoś zaatakował Feltona.
- A może - zastanowił się Matthew.
- Co? - spytali w tej samej chwili Grint i Watson.
- A nic. Tak się zastanawiałem, kim może być ten Sovaris. Pomyślałem, że może jest on też kimś takim, co został tu przeniesiony przez przypadek i chce się zemścić.
- To może być prawda. Ale dowodów nie mamy - powiedziała Emma. - Może to być jakiś szalony i chory umysłowo Czarodziej.
     Przyjaciele zastanawali się nad tym przez chwilę. Byli sami w pokoju wspólnym, bo reszta uczniów korzystała z ładnej jeszcze pogody i przebywała na błoniach. Jednak Rupertowi, Emmie i Matthew'owi nie chciało się wychodzić. Woleli pobyć sami i porządnie zastanowić się nad tą sprawą.
- Ej, mogę wam coś powiedzieć? - spytała nagle Watson.
- Wal - odpowiedział Grint.
- Skoro już i tak za bardzo poplątaliśmy się w tym świecie, to uznałam, że nie musimy trzymać się idealnie fabuły. Co będzie, to będzie. Jakoś musimy przetrwać.
     Chłopcy przyznali jej rację. Wpatrywali się jescze przez chwilę w swoje podręczniki usiłując się uczyć, gdy nagle za ich plecami rozległo się głośne chrząknięcie. Jak oparzeni zerwali się z foteli i zobaczyli...
- Daniel?!
     Przed nimi stał nie kto inny tylko Daniel Radcliffe. Wyglądał jednak na wycieńczonego. Jego ubranie byłi w strzępach, a całe ciało miało na sobie blizny. Emma jednak spojrzała na jego oczy. Były one normalne! Nie miały na sobie łusek.
- Cześć? - powiedział niepewnie Dan.
- Och, Dan, wróciłeś! - krzyknęła Emma i rzuciła się chłopakowi na szyję. Zaraz się jednak opamiętała i z pełną powagą zapytała - Co się z tobą działo?
     Daniel stał chwilę zmieszany. W końcu jednak usiadł na fotelu przed kominkiem i zaczął swoją opowieść.
- Pamiętacie ten dzień, kiedy ja i Tom się pokłóciliśmy? Otóż zaraz po kłótni poszedłem do jakiejś pustej klasy. Spotkałem tam dziwnego mężczyznę, który przedstawił się jako Jonatan Christian Cox. Zapytał się mnie, co się stało. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale byłem tak wściekły, że odpowiedziałem mu, że pokłóciłem się z najlepszym przyjacielem. Potem on pytał mnie o różne inne sprawy, a ja głupi mu odpowiadałem! W końcu przybliżył się do mnie i pociągnął moją głowę w tył. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Ten cały Jonatan chuchnął na mnie i przez moje ciało przeszła gorąca fala. W sumie było to przyjemne uczucie. Zaraz potem poczułem się dziwnie. Jakbym miał w sobie dwie dusze...
- Dwie dusze? - przerwał mu Rupert.
- W sensie, że swoją i jakby nową, jakby ta gorąca fala ją utworzyła - wytłumaczył Daniel, po czym kontunuował swoją opowieść - Potem wyszłem i spotkałem Emmę. Nie wiem czemu, ale na nią nakrzyczałem. Kiedy odeszła, poczułem, że cały świat należy do mnie, że mogę wszystko, że... Że jestem wreszcie wolny. Ale tak naprawdę to nie byłem wolny, tylko zniewolony jeszcze bardziej. I następnego dnia spotkałem was i Toma. Nie wiem czemu, ale napadłem na niego. Wbiłem ręce, które stały się pazurami i wyssałem krew. Poczułem wtedy dziwną zmianę na oczach. Miałem na nich łuski.
Squamis Monstrum - mruknął prawie niedosłyszalnie Matthew.
- Szepnąłem Tomowi jakieś dziwne słowa, po czym uciekłem - mówił dalej Radcliffe. - Pobiegłem to tej samej pustej klasy. Tym razem nie było tam nikogo. Miałem palce całe z krwi. Oglądałem je z dziwną satyswakcją. Cieszyłem się z tego, co zrobiłem. Następnego jednak dnia, późnym rankiem, wyszedłem z tej sali. Tam nocowałem, jakby co. Zauważyłem rozchisteryzowaną pielęgniarkę wiec skierowałem się do skrzydła szpitalnego. Szybko odszukałem łóżko Toma i... - tu Daniel przerwał i ukrył twarz w dłoniach. - Zobaczyłem go całego we krwi i nieprzytomnego. Przeraziłem się, a czar, który mnie opętał znikł. Stałem się znów sobą... Ale to był okropny widok...
     Przyjaciele siedzieli w milczeniu rozważając słowa Daniela. Pocieszali się jednak tym, że jest już z nim wszystko w porządku. Jednak pojawiły się nowe problemy.
- A więc, co robimy? - spytał po dłuższej przerwie Rupert. Było mu już obojętne co postanowią. Sytuacja była może teraz nieco lepsza, ale i tak beznadziejna.
- Teraz nie pozostaje nic innego jak przystosować się i czekać co życie przyniesie - powiedziała ze smutkiem Emma. - Może i jest nas czwórka, ale Tom w szpitalu, a Bonnie w domu państwa Weasley'ów. Poza tym nie mamy pojęcia, jak wrócić do naszej, do niemagicznej Anglii. Musimy żyć, jakbyśmy byli postaciami z ,,Harry'ego Pottera".
- Łatwo mówić - mruknął Daniel. - Tu jest inaczej niż u nas. Tu może zdarzyć się wszystko. I wiele więcej.
- A poza tym - wtrącił się Matthew. - Musimy dowiedzieć się kim są Sovaris i Jonatan Christian Cox. Może to pomoże rozwiązać tę tajemnicę.
- Może... - zastanowiła się Emma spoglądając w ogień. - A może by tak... Jakby się zapytać...
- Co? - spytali w tej samej chwili chłopcy.
- Może dobrze było by odwiedzić Toma w szpitalu. Może on wie coś, co nam się sprzyda.
- Sugerujesz, że wie on coś o Sovarisie lub tym Cox'ie? - spytał Rupert.
- Kto wie... Był zakrwawiony, tak? A ta krew musiała się skądś wziąć - powiedziała Emma ucinając tym samym rozmowę. 

wtorek, 14 kwietnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 12 Pani profesor, czy mogła by pani...

- Em, mogłabyś mi przypomnieć po co my to właściwie robimy? - spytał nagle Matthew.
- Musimy dowiedzieć się, co to za dziwna postać -odpowiedziała Watson. - Może to jest rozwiązanie zagadki.
- A nie powinniśmy przypadkiem szukać sposobu na dostanie się no NASZEJ Anglii, tej niemagicznej? - wtrącił się do rozmowy Rupert.
- No tak, ale z Danielem jest coś nie tak i musimy wiedzieć co. Dopiero kiedy to się wyjaśni, to będziemy szukać sposobu na powrót.
- Acha - mruknął ponuro Grint.
     Przyjaciele doszli w końcu do celu ich podróży - gabinetu profesor McGonnagal. Zapukali i po krótkim, oschłym ,,Proszę!" weszli.
- Co was tu sprowadza, pani Granger, panie Weasley i panie Longbottom? - spytała nieco zdziwiona i zaczęła wzrokiem szukać Harry'ego Pottera, którego tu oczywiście nie było.
- No, bo wie pani - zaczęła Emma. - Jest taka książka, tylko w dziale Ksiąg Zakazanych, na której nam bardzo zależy. Pani profesor, czy mogła by pani...
- Napisać wam pozwolenie? - domyśliła się profesorka.
- Tak, o to nam właśnie chodzi - powiedział Rupert.
- A jaki jest jej tytuł?
- No, problem w tym... Że nie wiemy... - Emma spuściła głowę. - Wiemy tylko tyle, że jest ona o magicznych wypadkach.
- Interesujecie się takimi rzeczami? - McGonnagal była zaskoczona.
- No, bo zainteresowało nas, co się dzieje, kiedy pomyli się zaklęcie - wymyśliła naprędce Watson. - Uczyliśmy się na tym na Obronie przed Czarną Magią.
- Acha. No dobrze, napiszę to wam.
     McGonnagal wyciągnęła z szuflady kawałek pergaminu. Zamoczyła pióro w butelce z atramentem i napisała na nim kilka zdań. W końcu odłożyła pióro i podała kartkę Emmie.
- Dziękujemy! - powiedziała dziewczyna i już miała skierować się do wyjścia kiedy...
- A co się stało z Harry'm? Zwykle widywałam was razem, ale teraz z wami go nie ma... Czy coś się stało? - zapytała nagle profesorka.
- Z Harry'm? - Emma obejrzała się nerwowo po przyjaciołach. - Ach, ostatnio woli przebywać sam. Ma tak zwany; ,,trudny okres"... Wie pani...
- Mhm - mruknęła coś McGonnagal.
     Emma, Rupert i Matthew niepewnie odeszli. Zaraz też jak wyszli, puścili się pędem. Dobiegli do biblioteki. Przystanęli na chwilę by odsapnąć. Z trudem łapali oddechy.
- Widzicie? - zaczęła Emma ciężko dysząc. - Nawet nauczyciele widzą, że z Danem, to jest Harry'm, dzieje się coś niedobrego. Musimy dowiedzieć się co i temu zapobiec.
- No dobra. To idziemy? - spytał Rupert.
- Tak - odrzekli w tej samej chwili Matthew i Emma.
     Przyjaciele weszli do biblioteki. Uderzył isch jak zwykle zapach starych ksiąg i pergaminu oraz niezmącona niczym cisza. Zaraz też podeszła do nich pani Pince. Od razu zapytała ich co chcą. Emma wręczyła jej kartkę. Kobieta zerknęła na nią i złożecąc poszła do działu Ksiąg Zakazanych. Zaraz też wróciła taszcząc księgę o intrygującym tytule: ,,Najgorsze wypadki czarodziejskie" autorstwa niejakiego Rudolpha Prince'a. Pani Pince wręczyła im książkę i poszła ,,zająć" się innymi uczniami.
     Emma, Rupert i Matthew szybko wyszli taszcząc księgę. Zanieśli ją do wieży Gryffindoru. Usiedli obok kominka i zaczęli wertować opasły wolumin. Szybko okazało się, że to co mówił Tom było najszczerszą prawdą - nawet najodważniejsza osoba miałaby koszmary po obejrzeniu i przeczytaniu zawartości tego ,,dzieła".
- Tom mówił, że ten obraz znajduje się na ostaniej stronie - powiedział Matthew krzywiąc się na widok okropnego obrazka.
- Ok - powiedziała Emma i szybko poszła do ostatnich stronic.
     Dziewczyna otworzyła księgę dokładnie na owej ,,przesławnej kartce". Rysunek był naprawdę okropny. Jedno tylko się nie zgadzało - postać miała już otwarte oczy, a według opowieści Toma, były zamknięte. Dopiero potem się otworzyły.
- Squamis Monstrum to skutek uboczny bycia zbyt często ofiarą zaklęcia Conjunctivitis. Alis Nigro i 
Draco Cutis to efekty nieudanej transformacji w smoka - przeczytała Emma. - To nam nic nie wyjaśnia.
- Ej! Tu jescze coś jest! - zawołał nagle Matthew.
     Rzeczywiście, na stronie zaczęły pojawiać się nowe zdania. Były jednak napisanie pismem odręczynym, jakby ktoś to nabazgrał w wolnej chwili.
Squamis Monstrum to nie tylko skutek uboczny tego głupiego zaklęcia. Łuski Potwora są spowodowane zaklęciem wielkiego Sovarisa, najgorszego z najgorszych Czarnoksiężników tego świata. Jest on potężniejszy od samego Lorda Voldemorta. Sovaris potrafi opętać kogo tylko chce, a swoje ofiary noszą właśnie Squamis Monstrum jako znak ich zniewolenia. Wkrótce potem pojawiają się kolejne oznaki takiej zmiany: Alis Nigro i Draco Cutis. Alis Nigro są znakiem posłuszeństwa i wyglądają jak wielkie, czarne skrzydła, a Draco Cutis, skóra smoka - znakiem całkowitego oddania. Wkrótce ofara zostaje całkowicie zmieniona w Umbra Draco et Odium. Wtedy nie ma dla niej ratunku... - przeczytała Emma.
- Jest podpis - mruknął Matthew. - Podpisane, Jonatan Christian Cox. Znacie kogoś takiego?
- Nie - przyzanli szczerze Emma i Rupert.
     Przyjaciele spojrzeli po sobie.Wszystko wskazywało na to, że ten odręczny opis jest prawdą i że Daniel został opętany. Tylko jak go odpętać? W tej księdze nie było o tym ani słowa. Jednak przyjaciele wiedzieli, że da się to zrobić.
- Na pewno nam się uda go odpętać - powiedział nagle Rupert. - Napiszę list do Bonnie, może ona coś pomoże. W końcu mieszka z panią Weasley.
- Tak, tak - mruknęła Emma przypatrując się obrazkowi niemowlaka przemienionego w Umbra Draco et Odium. Myślała, jak takie małe dziecko mogło stać się ofiarą... A może wcale nie było? Może był to tylko przypadkowy rysunek?...
     Rupert pognał na górę do pokoju. Zabrał się za pisanie listu. Tym razem nie użył szyfru - bo i jak? List zabrał mu aż trzy strony. Grint opisał w nim całą sytuację i poprosił Bonnie o pomoc. Kiedy skończył, od razu pognał do sowiarni. Poinstruował sowę gdzie ma lecieć (,,Prosto do sypialni Ginny Weasley, tak, żeby mama nie wiedziała nic o tym liście") i zszedł powoli na dół. Pchany jakimś dziwnym instynktem, skierował się do skrzydła szpitalnego. Chciał odwiedzić Toma. Ale... Toma nie było...

niedziela, 12 kwietnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 11 Pechowy lot

- Więc tak... - Chris Columbus zaczął omawiać po raz setny plan działania.
- Chris, proszę cię, już to wiemy - przerwał mu Steve.
     Chris coś tam pomruczał pod nosem i zaczął oglądać widoki przez okno. Były ,,naprawdę wspaniałe", ponieważ przedstawiały tylko i wyłącznie chmury.
     Tymszasem na drugim końcu samolotu, Malcolm i jego drużyna byli pochłonięci bardzo ważną rozmową. Również omawilali plan działania, ale ich plan, był niezbyt przyjemny i bardzo ryzykowny... Był to bowiem plan napadnięcia na Rowling i jej ,,pachołków". W końcu, po piętnastu minutach wyjaśniania wszystkich szczegółów, Malcolm wstał z miejsca. Reszta jego drużyny zrobiła to samo. Przeszli prawie całą długość samolotu, aż natknęli się na Rowling...
- Witaj, moja droga Rowling. Dawno się nie widzieliśmy - powiedział mrocznym głosem Malcolm.
- Malcolm Beniamin Cox. Cóż za niespodzianka - powiedziała kobieta akcentując mocno ostatnie słowo.
- Doszły mnie ostatnio słuchy, że miałaś wypadek... Czy to prawda?
- Skąd to wiesz?
- Mam ja swoje źródła - tu Malcolm zaśmiał się szyderczo.
     Rowling i Malcolm zaczęli mierzyć się wzrokiem. Zaiteresowało to resztę pasażerów, którzy zaczęli przyglądać się ich niemym zawodom. Po dobrych pięciu minutach tej ,,zażartej walki", Malcolm nie wytrzymał. Podniósł gwałtownie rękę i opuścił ją spowrotem, powodując przy tym mocne turbulencje samolotu.
- Przestań! Tak nic nie zdziałasz! - zawołała Rowling chwiejąc się na wszystkie strony.
- Dałabyś wiarę? - Malcolm zaśmiał się szyderczo i skinął na resztę swojej dużyny.
     Felix dotknął ręką podłogi samolotu. Przez całą maszynę przeszła błękitna fala. Kiedy mężczyzna wstał, zaczął manipulować samolotem - najpierw zakołysał nim mocno, a potem zatrzymał w powietrzu.
     Tymczasem Lucas i Helena utworzyli czarną zasłonę dymną, by żaden z pasażerów im nie przeszkodził. Freddie natomiast wyciągnął przed siebie prawą rękę i zaczął syczeć. Zaraz też z wyciągniętej ręki chłopaka wysunął się długi wąż.
- Vasian, atakuj! - zawołał Freddie.
     Wąż spadł z łoskotem na podłogę i zaczął sunąć w stronę Rowilng. Kobieta przeraziła się, ale nie dała tego po sobie poznać. Wyciągnęła rękę i utworzyła zaporę dymną. W przeciwieństwie do tej, którą stworzył Malcolm, zapora Rowling była biała. Wąż wpadł na nią z impetem, lecz odrzuciło go w tył.
- Co tu się dzieje? - dał się słyszeć głos Chrisa.
     Columbus i Steve poszli poszukać Rowilng, ponieważ kobieta długo nie wracała. Kiedy doszli do miejsca osłoniętego czarnym dymem, usłyszeli krzyki. Czuli, że dzieje się tam coś niedobrego. Spróbowali więc wejść, ale nie udało im się.
- Co tu się dzieje?! - ponowił pytanie Columbus.
- Chris! - zawołała Rowling, po czym rozległ się dzwięk tłuczonego szkła. To Helena przez nieuwagę rozbiła jakimś zaklęciem szybę w samolocie,
- Helena! - zawołał wściekły Malcolm. - Co żeś ty najlepszego zrobiła?!
- Przepraszam, już to naprawiam - powiedziała kobieta i szybko odnowiła szybę.
     Rowling wykorzystała tę chwilę nieuwagi i szybkim ruchem ręki wyczarowała liny, które oplotły Malcolma. Mężczyzna upadł na podłogę klnąc i złożecząc. Joanne jednak nie zważała na to, tylko dopadła linami resztę drużyny Cox'a.
- Macie za swoje - powiedziała.
- Nie byłbym taki pewien - mruknął tajemniczo Jonatan.
     Mężczyzna zamknął oczy. Odwołał czarną zasłonę, po czym ścisnął powieki jeszcze bardziej i... Zaczął znikać! Rozpłynął się powoli w powietrzu i zostały po nim tylko leżące bezwładnie liny. Reszta jego drużyny zrobiła to samo. Najpierw zniknęła Helena, potem Felix, Lucas... Został tylko Freddie. Starał się skupić jak najmocniej, ale teleportacja nigdy nie była jego mocną stroną. W końcu jednak i jemu udało się uciec z tego miejsca.
- Kim byli ci ludzie? - spytał Steve wytrzeszczając oczy.
- To była drużyna Malcolma. Źli, bardzo źli Czarodzieje - wyjaśniła Rowling.
- Ten młodziak wcale nie wyglądał na aż tak złego - zauważył Chris.
- To Freddie Gonzalez. Ma dopiero szesnaście lat. Tak, on nie jest taki zły.
- Skąd tyle o nim wiesz?
- Byłam kiedyś z moimi książkami na wizytacji w ich szkole. Freddie wył nimi bardzo zafascynowany, choć czytał tylko jedną część, tom czwarty. Biedny Freddie był pośmiewiskiem w szkole, nikt go nie lubił. Nie akceptowali go, bo był inny. Sama widziałam, jak na przerwie jacyś starsi i więksi chłopcy go bili. Oczywiście zareagowałam, więc przestali.
- A dlaczego dołączył do tej całej ,,drużyny Malcolma"?
- Bo chce się zemścić - powiedział nagle Steve. - Zemścić za poniżanie go. Ja też bym tak zrobił, gdyby mnie spotkało coś takiego.
     Zapadła cisza. Wtem Rowling coś sobie przypomniała. Przecież samolot stoi! Kobieta szybko odwołała zaklęcie Lucasa i maszyna ruszyła.
- A kto to ten w czapce? - zapytał w pewnej chwili Chris.
- Lucas Prince. Nie znam go dokładnie. Wiem tylko tyle, że ma francuskie korzenie. Ten z papierosem to Felix Turner. Zamieszkał na ulicy, bo rodzice wyrzucili go z domu. Z co? Tego nie wiem. Ta kobieta, może ją znacie, to Helena Bonham Carter, dawna aktorka. Zrezygnowała z aktorstwa, bo wiele osób nie akceptowało jej zdloności.
- A ten ostatni? Ten z czaszką na twarzy?
- To Malcolm Beniamin Cox. Jego brat, Jonatam Christian Cox, został przeniesiony do świata Książek, do tego co ja wysłałam przez przypadek naszych młodych aktorów, Malcolm chce się za to zemścić na Książkowych Czarodziejach, czyli między innymi na mnie.
- Czekaj momencik - zastanowił się Chris. - To jest kilka rodziajów Czarodzieji?
- Tak. Są zwykli, czyli tacy jak drużyna Malcolma i są Książkowi, czyli tacy jak ja. Pisarze i pisarki.
- Acha. Ale my szukamy tylko tych Książkowych, prawda?
- Tak.
- Uff - odsapnął Chris, bo niezbyt uśmiechało mu się szukać WSZYSTKICH Czarodziejów tego świata.
     Reszta podróży przebiegła spokojnie. W końcu samolot zaczął powoli się zniżać. Wylądował na lotnisku.
- Witamy w Polsce! - zawołała Rowling wesołym głosem.

czwartek, 9 kwietnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 10 W skrzydle szpitalnym

- Jak się czujesz? - spytała Emma Toma.
- W miarę - odpowiedzał krótko Felton i odsapnął głęboko.
     Już następnego dnia Emma, Rupert i Matthew odwiedziali Toma w skrzydle szpitalnym. Trochę było trudno się w ogóle tu dostać (pani Pomfrey nie chciała ich za rzadne skarby świata wspuścić), ale jednak im się to udało. Teraz zaczęła się krótka pogawędka na temat Radcliffe'a.
- Dlaczego Dan to zrobił?- wypaliła nagle Emma.
- To nie był Dan. Przynajmniej nie taki Dan, którego znamy - powiedział Tom.
- Co przez to rozumiesz? - spytał Matthew.
- Kiedy byłem w bibliotece, w zakazanym dziale, przeglądałem książkę z różnymi okropieństwami. Na ostatniej stronie był najgorszy obrazek, okropna kreatura podobna do smoka. Miała zamknięte oczy, ale nagle je otworzyła! No krzyknąłem, bo się przeraziłem, ale zanim przyszedł Filch zdążyłem się jeszcze przypatrzeć tym oczom... Były na nich łuski. A kiedy Daniel mnie zaatakował, też zauważyłem na jego oczach łuski... I tak w ogóle to Daniel jeszcze coś mi powiedział. Tyle, że nie swoim głosem... Takim dziwnym...
- Co mówił? - spytała żywo Emma.
- Nie pamiętam dokładnie, ale coś o tym, że tu nie pasujemy.
- No fakt, nie pasujemy - podsumował Rupert.
- Ale nie oto chodzi! - sprzeciwił się Tom. - Powiedział to takim dziwnym tonem. Nie swoim, ale jakby ktoś przez niego przemawiał, ktoś był w jego ciele. Albo ktoś nim zawładnął.
     Przyjaciele przez chwilę rozważali te słowa w milczeniu. Mogła to być racja. Daniel nigdy nie zrobił by czegoś podobnego z własnej woli. Musiał nim ktoś sterować. Tylko kto? Lord Voldemort odpada. Wiedzieli, że w tej części jest tylko nędzną kreaturą żywiącą się duszą profesora Quirella. To nie mógł być on. Więc kto? Czyżby inny, znacznie gorszy przeciwnik?
- No moi drodzy, koniec tych odwiedzin i pogaduszek. Pacjent musi odpocząć - powiedziała pani Pomfrey zjawiając się nagle przy ,,obleganym" przez Matthew'a, Emmę i Ruperta łóżku.
- Ale ja - próbował sprzeciwić się Tom, jednak pielęgniarka tak łatwo się nie dała. Cóż, goście musieli wracać do siebie.
,,Jakie to wszystko jest dziwne i poplątane" - myślał Tom wpatrując się w sufit. Jescze niedawno był tylko zwykłym aktorem (i to dość dobrym, zważywszy na jego młody wiek), a teraz został wplątany w jakąś dziwną sprawę i musiał udawać Dracona Malfoya. Udawać, nie grać - to co innego. Łatwiej się kogoś gra, niż udaje. W rolę można się wczuć.
     Chłopak zastanawiał się, czy uda im się wrócić do zwykłej Anglii. Bardzo tęsknił za zwyczajnym domem i chciał do niego wrócić... Niestety, tkwił tu - w świecie prawdziwego ,,Harry'ego Pottera". Nigdy by nie przypuszczał, że takie coś jest możliwe.
     Nagle Tom poruszył się gwałtownie. Rany na ramionach okropnie go zapiekły, a przez całe ciało przeszła fala zimna.
- No witaj, mój drogi - rozległ się dziwny, mroczny głos. Tom podniósł głowę i zauważył osobę siedzącą naprzeciwko niego.
     Był to mężczyzna w młodym wieku. Miał ciemne włosy gładko przystrzyżone i delikatny, prawie niewidoczny zarost. Ubrany był w długi, sięgający prawie do ziemii płaszcz, a na rękach miał skórzane rękawiczki. W jednej ręce trzymał różdżkę i co jakiś czas przerzucał ją do drugiej ręki.
- Kim pan jest? - spytał Tom.
- Chcesz znać moje imię? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Otóż jestem Jonatan Christan Cox. Choć zapewne niewiele ci to mówi.
- Co pan tu robi?
     Jonatan zaśmiał się tajemniczo. Zaczął bawić się różdżką. Po chwili jednak mu się znudziło i podniósł głowę.
- Jak na jedenastolatka jesteś bardzo wścibski, mój drogi - powiedział powoli. - Jeśli już musisz koniecznie wiedzieć, to przyszedłem cię odwiedzić.
     Tom mu nie uwierzył. Czuł, że ten człowiek jest jakiś dziwny.
- Nad czym tak myślisz, mój drogi? Boisz się mnie?
     Chłopak nic nie odpowiedział. Mężczyzna wstał powoli z łóżka i zaczął przybliżać się do Toma. Rany chłopaka ponownie buchnęły krwią, a samemu Feltonowi mocno zakręciło się w głowie.
- Cóż to, nie czujesz się zbyt dobrze? - spytał Jonatan uśmiechając się szyderczo. Mężczyzna położył dłoń na krwawiącym ramieniu chłopaka, które buchnęło krwią jeszcze bardziej.
     Chłopak jęknął z bólu. Był tak słaby, że nie mógł się nawet bronić. Jonatan za to uśmiechał się jeszcze bardziej. Był bliski zwycięstwa, jeszcze tylko trochę...
     Nagle rozległ się głośny łomot. To Irytek wparował do skrzydła szpitalnego z kilkoma strzelającymi balonami, które zaczęły wybuchać jedno po drugim, niwelując przy tym działanie zaklęcia wyciszającego, które rzucił na salę mężczyzna - nie chciał, by ktoś usłyszał krzyki Toma.
     Teraz jednak zaklęcie nie działało i do miejsca ,,zbrodni" przybiegła pani Pomfey.
- Nie pokonacie mnie. Nie uda się wam. Jesteście za słabi - powiedział Jonatan rzucając się do drzwi. - Zdecydowanie ZA słabi.
     Mężczyzna zniknął błyskawicznie. Tymczasem pani Pomfrey złożecząc i grożąc, próbowała wygonić Irytka. Kiedy jej się udało, mimowolnie spojrzała na łóżko Toma...
- O niebiosa! - wyrwało się pielęgniarce.
     Tom leżał na wpół martwy...

środa, 8 kwietnia 2015

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 3 List od Sonii

- Wróciliśmy, mamo! - zawołał Dylan wchodząc do pokoju.
- To dobrze. Jest list do Rosalie - odpowiedziała oschle ciocia.
- List? - zdziwiła się Dale i czem prędzej pobiegła do stolika.
     Stała tam piękna, śnieżnobiała sowa. Obok niej był list. Ros przeleciała wzrokiem adres i prawie krzyknęła z uciechy - to był list od Sonii Winner, Gryfonki i jej przyjaciółki z Hogwartu. Treść listu brzmiała tak:
Cześć Ros!
Chciałabym Cię zapytać, czy nie miałabyś ochoty wpaść na piżama-party u mnie w domu? Będzie w środę, 27 lipca. Mam nadzieję, że przyjdziesz! Niecierpliwie czekam na Twoją odpowiedź. Mój adres to Charles Square 15.
Pozdrawiam, Sonia.
P.S. Zapraszam też Lisę.
     Rosalie podskoczyła kilka razy z radości. Wtem jednak sobie coś przypomniała. No tak, ciocia raczej nie pozwoli jej tam iść. Ale przecież Sonia i Lisa są Gryfonkami... Mimo to, ciocia może jednak jej nie pozwolić...
     Takie ponure myśli nieco osłabiły zapał Rosalie. Dziewczyna zaczęła myśleć, jak by tu przekonać ciotkę Mary. W końcu, po dobrych dziesięciu minatach stania i gapienia się w kuchenne okno, Ros wpadła na pewnien pomysł. Oczywiście był on ryzykowny, ale warty wypróbowania...
- Ciociu - zaczęła Rosalie wchodząc do salonu.
- Co takiego? - burknęła niezbyt zadowolona ciotka.
- Bo widzisz... Dostałam list od mojej koleżanki ze szkoły. GRYFONKI - specjalnie podkreśliła to słowo - Sonii Winner... Zaprosiła mnie na piżama-party do siebie... Na 27 lipca...
     Żadnej reakcji ze strony ciotki, więc Ros kontynuowała.
- I tak sobie pomyślałam, czy mogłabym iść? W sumie, nie przeszkadzałabym cioci. A potem mogłabym iść nocować na resztę wakacji do Dziurawego Kotła... Żeby cioci nie przeszkadzać. A na peron i tak trafię. Z pewnością spotkam kogoś znajomego, kto mi w tym ewentualnie pomoże... By nie przeszkadzać cioci.
     Na tym właśnie polegał plan Rosalie. Wiedziała, że odkąd należy do Slytherinu, ciocia traktuje ją jak piąte koło u wozu (czego nie można powiedzieć o Dylanie - ten zaczął ją milej traktować). Postanowiła się więc ,,wynieść" na czas wakacji z domu, by nie denerwować jeszcze bardziej cioci Mary.
     Ciotka chwilę się namyślała. Rozważała słowa swojej bratanicy. W końcu, po naprawdę długiej chwili rozmyślań odpowiedziała:
- Dobrze.
- Dziękuję ciociu! - zawołała Ros i rzuciła się jej na szyję. Szybko jednka się opamiętała i pognała na górę, do swojego pokoju.
     Pierwszą rzeczą, która rzuciła się w oczy były postawione w rogu pokoju klatki z sową i wężem. Ros pomyślała, że to pewnie Dylan je tu przyniósł. Podeszła do swoich nowych zwierząt i każde pogładziła delikatnie po łepku. Postanowiła nie mówić o nich ciotce, by nie stracić jej tymczasowego zaufania. Ciocia Mary i tak rzadko zaglądała do jej pokoju. Miała swoje powody...
     Pokój Rosalie był niegdyś zwykłym pokojem, niczym się nie wyróżniał. Teraz jednak jego wygląd zmienił się nie do poznania. Wszystkie ściany i szafki były oblepione plakatami z różnymi drużynami Quiddicha (dostała je od Dylana z ,,okazji powrotu do domu" jak to się wyraził), zasłony, kiedyś błękitne, były teraz szmaragdowo-srebrne, podobnie jak mały dywanik przy łóżku. Jednak nie to sprawiało, że pokój Rosalie był iście Ślizgoński, według Ros, najwspanialszą rzeczą, która mieściła się w tym pokoju, był jej portret namalowany przez Lisę Berry - jedną z jej najlepszych przyjaciółek ze szkoły. To on znajdował się w centralnym miejscu pokoju, na ścianie naprzeciw łóżka. Ros często spoglądała na ten malunek przypominając sobie wszystkie chwile, które spędziła z Lisą i Sonią.
     Rosalie wzięła z biurka kawałek papieru. Chwyciła swoje ulubione pióro i szybko napisała Sonii odpowiedź:
Droga Soniu!
Dziękuję za zaproszenie, na pewno się zjawię!
Pozdrawiam, Rosalie
     Był to bardzo krótki liścik, ale cóż więcej pisać. Ros wzięła czystą kopertę z dużego stosiku (który sprezentował jej również Dylan) i napisała na niej adres domu Sonii. Zaraz też włożyła do niej swoją odpowiedź i zbiegła na dół. Dała list sowie, przy okazji głaszcząc jej piękne, śnieżnobiałe pióra i długo jeszcze za nią patrzyła, kiedy ta odleciała. W końcu Ros jednak ocknęła się z tego chwilowego zapatrzenia i poszła do swojego pokoju. Skreśliła dzisiejszą datę, a dzień 27 lipca oznaczyła małym serduszkiem. Nie mogła się już doczekać! Ponownie spotka się z Lisą i Sonią!
     Dziewczyna podeszła do biurka. Obok stosu kopert i pergaminu znajdował się na nim prawie cały dobytek Ros. Była tam większość szkolnych podręczników, szkatułka z biżuterią, kilka butelek kolorowego atramentu, pióra, kilka mugolskich gazet o zwierzętach i przede wszystkim książka od Lisy, którą Rosalie dostała na Boże Narodzenie. To właśnie tę książkę wzięła teraz Ros z zamiarem ponownego jej przeczytania.
     Dziewczyna usiadła na łóżku. Po raz chyba dziesiąty tego dnia, zerknęła na portret od Lisy i zagłębiła się w lekturze. Znowu czytała ,,Królową Śniegu", swoją ulubioną baśń. Rosalie była pełna podziwu dla Gerdy, jej wytrzymałości i odwadze, by uratować ukochanego przyjaciela. Często sama zadawała sobie pytanie, czy jest tak samo dobra i wierna jak Gerda, czy ona także, pomimo wielu trudności, była by na tyle odważna, by uratować Kaja.
     Takie myśli często towarzyszyły Rosalie. W ogóle Ros często myślała i marzyła. Jej głównym tematem do rozmyślań byli często rodzice. Chciała dociec jak i kiedy się poznali, co sprawiło, że stali się dla siebie ,,tymi jedynymi". Jednak do tej pory nie uzyskała odpowiedzi na to pytanie. Ciocia Mary nie mówiła zbyt często o swoim bracie, a i sama Rosalie wolała o to nie pytać. Nie chciała bardziej denerwować i tak nerwowej już cioci. Postanowiła, że w najbliższym czasie zapyta się o to panią Emily Ross, z którą bardzo się zaprzyjaźniła. Emily była kimś w rodzaju zaginionej bliskiej osoby, która po odnaliezieniu stała się ostoją i ukojeniem myśli dla młodej Ślizgonki.

wtorek, 7 kwietnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 9 Na lotnsku

- Szybciej, Chris, bo się spóźnimy! - popędzał Columbusa Steve.
- No już, już! Wcale nie tak łatwo jest taszczyć NAJCIĘŻSZE bagaże! - złościł się Chris, ponieważ to jemu przypadło nosić najcięższe (jego zdaniem) walizki.
- Ale samolot odlatuje za dziesięć minut! Nie możemy się spóźnić! - wołał Kloves.
     W końcu klnąc i złorzecząc, Chris wraz ze Steve'm doszli do recepcji, gdzie czekała na nich Rowling. Joanne zarezerwowała już lot i czekała, aż reszta jej ,,drużyny" dowlecze się do umówionego miejsca. Kiedy już tam doszli, oddali bagaże do luku bagażowego i razem stanęli w kolejce do samolotu. Jednak nie dane było im do niego wejść...
- Przepraszamy wszystkich, ale lot do Polski zostaje opóźniony z powodu bardzo silnego wiatru - rozległ się głos stewardessy.
- No nie! Jeszcze tego nam brakuje! - wykrzyknął mocno już poddenerwowany Chris.
- Spokojnie, poczekamy. Nie śpieszy się nam aż tak bardzo - powiedział spokojnym tonem Kloves, choć i on nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.
     Tymczasem na drugim końcu lotniska odbywała się bardzo poważna rozmowa między pracownikiem lotniska, a grupą bardzo podejrzanych typów.
- Przepraszamy, ale naprawdę nie mamy już wolnych miejsc. Proszę spróbować albo w inny termin, albo na innym lotnisku - mówił spokojnym, ale i napiętym tonem pracownik.
- Nam to wisi! Musimy dostać się do Polski i to już dziś - odpowiedział jeden z typów wyjmując przy okazji z kieszeni papierosa.
- A tak poza tym, to MACIE jeszcze wolne miejsca - powiedziała czarnowłosa kobieta, najbardziej podejrzana ze wszystkich.
- Skąd pani to wie? A tak poza tym, to tu nie wolno palić, proszę pana! - powiedział drżacym głosem pracownik.
     Nagle, do owej grupki osób podeszła jeszcze jedna postać. Był to wysoki mężczyzna o długich, czarnych włosach związanych w koński ogon. Na ręce miał tatuaż w kształcie skrzyżowanych kości ze szkrzydłami, a połowa jego twarzy była wytatuowana tak, że przypominała czarną czaszkę. Ogólny widok tego mężczyzny przyprawiał o dreszcze.
- I jak Felix, udało wam się? - spytał ów mężczyzna wysokim głosem.
- Niestety, nie, Malcolm - odpowiedział koleś, który wyjął papierosa.
- Ale może tobie się uda? - spytała przesłodzonym głosem kobieta. - Ty tak dobrze umiesz przekonywać...
- Schlebiasz mi, Heleno - mężczyzna zwany Malcolmem uśmiechnął się i zwrócił do pracownika. - Ponoć nie chciałeś wpuścić moich przyjaciół do samolotu, hmm? Dlaczego?
     Pracownik nic nie odpowiedział, i zaczął nieznacznie wycofywać się w tył. Nie udało mu się to jednak, bo złapał go jeden z członków bandy.
- Mam nadzieję, że zająłeś się kamerą, Feddie? - spytał Malcom stojącego najbliżej wysokiego blondyna.
- Tak. Zrobiłem to zaraz po przyjściu tego tutaj - Freddie wskazał głową szamocącego się pracownika lotniska.
- Świetnie, bo chyba nie chcemy, by ktoś zobaczył nasz popisowy numer?
     Wszycy obecni zaśmiali się tajemniczo. Malcolm skinął na trzymającego pracownika lotniska Lucasa, by go puścił. Lucas zrobił to nie ukrywając szyderczego uśmiechu na twarzy.
- Tak więc, proszę bardzo. Nie chcesz nas wpuścić, hmm? To teraz zmienisz zdanie.
     Malcolm wskazał ręką na korytarz. Zaraz też przysłoniła go chmura czarnego dymu. Potem mężczyzna przeniósł dłoń na pracownika, bardzo już wystraszonego. Malcolm zacisnął pięść, a wtedy prcownik lotniska padł na podłogę z bólu. Zwijął się wrzeszcząc w niebogłosy, więc jego przeciwnik zatkał mu usta ręką. Kiedy ją podniósł, pracownik nie mógł już mówić! Malcolm odebrał mu głos!
- Dobrze. Ja z nim skończyłem. Heleno, wiesz co robić.
     Kobieta podeszła do niemego pracownika i przyłożyła palec wskazujący do policzka. Po kilku sekundach odsunęła palec, a w miejscu gdzie się znajdował była teraz mała blizna w kształcie połówki serca.
- Dobrze. Idziemy. Lucas, ty się nim zajmij - powiedział Malcolm rozdmuchując chmurę czarnego dymu.
     Malcolm i reszta jego świty ruszyła szybkim krokiem naprzód. Po paru minutach doszli do recepcji. Usiedli na krzesłach czekając na Lucasa W tym czasie Malcolm powiedział im dlaczego się spóźnił.
- Spotkałem się z Charlie'm Parkerem. Powiedział mi o niedawnym wypadku Rowling. Ta pisarka przeniosła szóstkę dzieciaków do swojego świata!
- A skąd Charile o tym wiedział? - spytał Freddie.
- Spotkał się wczoraj z ojcem małej Emmy Watson. W sumie ona też została przeniesona... Ale mniejsza z tym. Charlie czuł, że Watson coś ukrywa, więc zaprosił go późnym wieczorem do jakiegoś pubu i zamówł mu kilka kolejek. Spity Watson wszystko pięknie mu wyśpewał, a Parker wszystko to przkazał mi.
- Czujesz w tym szansę? - spytał Felix wyjmując na chwilę papierosa z ust.
- Tak, i to wielką. Musimy przeszkodzić Rowling.
- Nadal chcesz pomścić twojego brata, prawda? Nigdy nie odpuścisz? - zapytała Helena z wielkim podziwem.
- Tak. Jonatan to był mój jedyny brat, a także jedyny z rodziny, który mnie w pełni akceptował. Kochałem go bardziej niż wszystko inne. A kiedy został przeniesiony... Postanowiłem, że się zemszczę na wszystkich Książkowych Czarodziejach. Choćby to nawet była ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
- A potem zacząłeś werbować drużynę - uzupełniła fakty Helena.
- Tak. Spotkałem was, niezwyłe osoby o wielkiej mocy, również nieakceptowane przez innych, zwykłych ludzi. Ty, Heleno, potrafisz czytać w myślach. Znasz się na telepatii i telekinezie lepiej od wszystkich innych  Czarodziejów na świecie. Ty, Felixie, masz pełną kontrolę nad wszystkimi elektronicznymi przedmiotami. Potrafisz nawet sprawić, by kogoś zaatakowała lodówka. Ty, Freddie, jesteś panem wężów. Te gady słuchają ciebie jak nikogo innego. Lucas, oj, Lucas. On portafi zmienić się w inną osobę tak, że nikt tego nie rozpozna. A ja... Ja potrafię ożywiać trupy... Wszyscy jesteśmy niezwykle wyjątkowi i jedyni w swoim rodzaju.
     Po tej przemowie zapadała cisza. Zaraz też wzrok całej czwórki przykuł idący do nich mężczyzna, którego zaatakowali. Tak naprawdę to nie był on, tylko zmieniony Lucas. Szybko wyjaśnił wszystko reszcie drużyny i poszli razem dalej. Zatrzymali się dopiero, kiedy zauważyli chodząco nerwowo w kółko Rowling. Lecz zaraz też głos stewardessy oznajmił:
- Linia lotnicza do Polski jes już aktywna. Prosimy wszystkich pasażerów o wejście do samolotu. Życzymy miłej podróży.
     Rowling wraz z Chrisem i Steve'm zabrali swoje podręczne walizki i stanęli w kolejce do samolotu. Malcolm odczekał jeszcze chwilę, aż kolejka zrobi się dłuższa i wraz ze swoją drużyną również w niej stanął. Po kilku minutach wszyscy znaleźli się w samolocie i lot się rozpoczął.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 8 Zemsta Daniela

     Następnego dnia, Tom obudził się zdecydowanie nie w formie. Całą noc dręczyły go koszmary, a w najgorszym z nich Daniel zamieniał się w postać z rysunku z księgi, którą chłopak wczoraj znalazł. To było przerażające.
     Felton zwlekł się z łóżka i szybko wykonał swoją poranną toaletę. Zaraz też zszedł na dół, do Pokoju Wspólnego, a stamtąd na korytarz. Chłopak powlókł się niechętnie do Wielkiej Sali na śniadanie. Już widział w wyobraźni co szykuje na niego Daniel. Z ponurych myśli wyrwał go dopiero znajomy głos.
- Tom! - wykrzyknęła Emma na widok przyjaciela.
- Emma? - zdziwił się chłopak i szybko obejrzał wokoło. Oprócz nich na korytarzu nie było nikogo.
- Czy to prawda? Byłeś wczoraj w nocy w bibliotece, w dziale Ksiąg Zakazanych?
- No... Tak... A tak w ogóle to skąd ty to wiesz?
     Emma nieco zarumieniła się i wydukała:
- N-no, podsłuchałam jak Snape mówił o tym Dumbledore'owi.
- No, no! Panna Emma też jednak nie trzyma się idealnie fabuły tego świata - zaśmiał się Tom, ale mina szybko mu zrzedła, ba korytarzem zbliżał się Daniel ze swoją świtą w postaci Matthew'a i niewiedzącego o całej wczorajszej sprawie Ruperta.
     Rupert też nie działał idealnie z fabułą tego świata, ale nie z własnej woli. Grint objadł się na wczorajszym śniadaniu i okropnie rozbolał go brzuch. Przez to nie był na lekcjach cały dzień i nic nie wiedział o kłótni z Tomem.
- No proszę, kogo my tu mamy! - powiedział Radcliffe podchodząc do Emmy i Toma. - Pannę Mądralińską i Pana Arystokratę. No, no, no, parka nie z tej ziemi!
     Tom zaczął się nieznacznie wycofywać z ,,pola walki". Daniel zauważył jednak ruch blondyna i szybko zagrodził mu drogę. Spojrzał mu prosto w oczy. Felton prawie krzyknął. To nie były niebieskie oczy Daniela - to były oczy postaci z upiornego rysunku. Fakt, były nadal niebieskie, ale zamiast źrenic były szparki i cała powierzchnia oka miała przezroczyste, prawie niewidoczne łuski.
     Radcliffe chwycił Toma za ramiona. Nie był to uścisk jedenastolatka - siła równała się z siłą dorosłego atlety. Jednka nie to było najgorsze. Daniel wbił palce w skórę Toma. W sumie nie były to już palce - były to szpony.
     Chłopak krzyknął z bólu. Emma, a także Rupert i Matthew stali zdezorientowani. Cała trójka nie miała właściwie pojęcia co się dzieje. Daniel nigdy by czegoś takiego nie zrobił! W ogóle nie mieli pewności, czy to JEST Daniel.
     Tymczasem Radcliffe nachylił się i szepnął Tomowi kilka słów do ucha. Były dziwne i przypominały nieco syk węża:
- Wy tu nie pasujecie, tak jak ja... Nie macie szans przeżyć w tym świecie. On już mi się poddał, a ty będziesz następny...
     Daniel puścił ledwie żyjącego Toma i... Rozpłynął się w powietrzu! Nie mógł się teleportować, ani nic, więc było to bardzo podjerzane. Tymczasem jednak ogólne zamieszanie wywołała zemdlała postać Toma. Wokół niego zebrała się spora grupa przypadkowych uczniów zwabionych jego wcześniejszym głośnym krzykiem. Wszycy nerwowo szeptali i pokazywali ukradkiem na leżace bezwładnie ciało. Na całe szczęście Emma, Matthew i Rupert też wyrażali wielkie zdziwienie i osłupienie, bo inaczej pewnie byliby jednymi z podejrzanych.
- Co tu się dzieje? - dał się słyszeć wysoki głos profesora Snape'a.
- On... Zemdlał, panie psorze! - zawołał jakiś Puchon.
     Snape podszedł do bezwładnego ciała Toma, przy którym zrobiły się dwie małe kałuże krwi. Profesor wziął go na ręce i szybkim krokiem zaniósł do Skrzydła Szpitalnego. Wraz za nim podążyli uczniowie, ale szybko zrezygnowali, kiedy posłał im mordercze spojrzenie. Radzi nie radzi, musieli odejść.
- Ojejeku! - zawołała po raz kolejny Emma, kiedy wszyscy siedzieli już w pustej sali Zaklęć.
- Nie wierzę, że Dan mógł to zrbić! On nie jest taki. Fakt, często się wścieka, ale żeby atakować swojego najlepszego kumpla? - Matthew pokręcił głową.
- A ja tu czegoś nie rozumiem - powiedział nagle Rupert. - Mówicie, że wczoraj się pokłócili, tak?
- No tak - powiedziała niepewnie Emma.
- Acha. Tylko jakoś mi się nie widzi, że akurat oni mogli się kłócić. To jakieś dziwne! Najlepsi kumple, mający często to samo zdanie, potrafiący dochodzić do kompromisu lepiej od innych... Się pokłócili? To nie możliwe. To nie mógł być Daniel. On nigdy nie pokłóciłby się z Tomem. Nigdy!
- Nawet wtedy, kiedy byłby zły na cały świat? - zapytała niepewnie Emma.
- Nawet wtedy. Kiedyś, kiedy jeszcze byliśmy na planie filmowym, widziałem jak Dan mówił coś do Toma. Nie wiem o czym. Obydwaj się zbyt ze sobą nie zgadzali. Myślałem, że się pokłócą, jak to ludzie zwykle robią w takich sytuacjach. Ale nie... Coś tam powiedzieli sobie jeszcze, pośmiali się chwilę i byli kwita - powiedział Rupert.
- Jak tak przedstawiasz sprawę... - zamyślił się Matthew. - To jest podejrzane.
- Masz rację - wtrąciła się Emma. - Coś mi tu śmierdzi i to bardzo mocno... Musimy odkryć co...

niedziela, 5 kwietnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 7 Dzień z życia zwykłego Ślizgona

- Głupi Potter, głupi Radcliffe, głupi Potter... - wyklinał Daniela Tom idąc w stronę dormitorium Slytherinu. Nie zważał na spoglądających na niego uczniów. Szedł przed siebie szybkim krokiem i wkrótce stanął przed wejściem do Pokoju Wspólego. Podał hasło i wszedł. Od razu skierował się do swojego pokoju i rzucił się na łóżko nie zdejmując nawet butów.
     Tom był bardzo zły na Daniela. Fakt, w filmie się nienawidzili, ale normalnie to byli najlepszymi przyjaciółmi. Felton nie wiedział co myśleć o tej niespodziewanej kłótni wywołanej błahostką. Nigdy nie myślał, że Radcliffe to taki zazdrośnik, że nie znosi krytyki i prawdy. Co prawda, prawda bywa często bolesna, ale lepiej powiedzieć prawdę, niż wychwalać złe postępowanie. Tego uczyła go mama.
     Tom wstał z łóżka gnany dziwną myślą. Wyszedł z dormitorium, przeszedł przez Pokój Wspólny do przejścia i wyszedł na korytarz. Skierował się do biblioteki. Sam właściwie nie wiedział po co, ale i tak tam poszedł.
     Wszedł do pomieszczenia. Od razu poczuł zapach starych ksiąg i pergaminu. Wszedł w głąb biblioteki. Chodził wokół regałów i czytał tytuły. W pewnej chwili doszedł do działu Ksiąg Zakazanych. Wiedział, że nie można tam wchodzić i pożyczać stamtąd ksiąg - chyba, że za pozwoleniem jakiegoś nauczyciela. Ale już widział, jak jakiś nauczyciel daje JEMU pozwolenie. I to na piśmie...
- Czegoś szukasz, kochaneczku? - spytała nieco opryskliwym tonem bibliotekarka, pani Pince.
- Eee, czegoś o magicznych wypadkach - zmyślił naprędce chłopak.
     Pani Pince powiodła go w jeszcze dalszą część biblioteki omijając dział Ksiąg Zakazanych. Mruczała coś pod nosem i Tom słyszał tylko urywki zdań.
- Co ich tak wzięło... Magiczne wypadki i wpadki... Zmówili się czy co... Są nie do wytrzymania...
     W końcu zaszli do odpowiedniego działu. Choć wcześniej Tom myślał, że w bibliotece nie ma nikogo, to teraz rozwiał swoje wątpliwości. Przy stoliku siedziała Emma pochłonięta lekturą księgi o intrygującym tytule: ,,Wpadki i wypadki słynnych Czarodziejów".
- To tutaj. Życzę miłej lektury - powiedziała jakby od niechcenia pani Pince i odeszła zostawiając Toma w jeszcze większym problemie.
     Chłopak wziął pierwszą lepszą książkę (,,Jak zapobiec magicznym wypadkom" Beniamina Stuggs'a) i przysiadł się do Emmy.
- Też masz zamiar mnie męczyć? - spytała ni z gruszki, ni z pietruszki Watson.
- C-co? - zdziwił się Tom.
- Przed chwilą spotkałam Daniela i Matthew'a. Dan był strasznie zły i na mnie nakrzyczał i zwyzywał od kujonów i głupków - powiedziała Emma podśmiechując się pod nosem. - Mógł wymyślić coś bardziej oryginalnego.
- Wiem czemu. Pokłóciłem się z nim - powiedział Tom spuszczając głowę.
- To wytłumacza jego zachowanie. Dan łatwo się wścieka. A jak się wścieknie, to cały czas jest zły jak osa.
- To widać - zaśmiał się cicho Tom.
     Emma i Tom rozmawiali jeszcze przez chwilę, dopóki pani Pince się na nich nie wściekła i kazała wynosić. Wtedy pożyczyli dużo książek (czyli tyle, ile mogli unieść) i poszli w poszkiwaniu wolnej sali.
     Taką właśnie salą okazała się pusta już klasa Zaklęć. Walały się po niej poduszki (bo starsi uczniowie uczyli się lewitować przedmioty), pióra i wiele innych gratów. Oczywiście zanim weszli do sali musieli wygonić z niej Irytka, który rysował na tablicy karykatury profesora Flitwicka. Kiedy pozbyli się natrętnego ducha, musieli jeszcze zmyć te niefortunne obrazki, bo ktoś mógłby pomyśleć, że to oni je narysowali.
     Po tych zabiegach mieli już spokój i mniej więcej czyste pole pracy. Przysunęli sobie do kąta kilka poduszek i zaczęli wertować książki. Choć tak właściwie, to więcej gadali niż czytali, bo raz po raz znajdywali jakiś bardzo interesujący i ważny temat, który koniecznie musieli obgadać. Tak zeszło im całe popołudnie. W końcu Emma wyjrzała przez okno i zawołała:
- O rajciu! Ale już późno! Powinniśmy wracać już do naszych dormitoriów.
- Masz rację. Weźmy te książki, poczytamy kiedy indziej.
     Tom i Emma zaczęli zbierać opasłe tomiska porozrzucane po całej sali. Zajęło im to dobre dziesięć minut. W końcu wyszli i dyskretnie pożegnali się, życząc sobie nawzajem miłej nocy. Musieli uważać, by nikt ich nie przyłapał - Draco Malfoy i Hermiona Granger, dwie najbardziej znienawidzone osoby życzące sobie miłej nocy - byłaby sensacja na całą szkołę.
     Tom skierował się do dormitorium Slytherinu. Wszedł do Pokoju Wspólnego, gdzie czekali na niego Crabbe i Goyle. Chłopak rzucił im tylko, że chce pobyć sam i usiadł w fotelu obok kominka. Wziął jedną książkę z dość dużego stosu i zaczął czytać. Przecczytał tylko kilka stron i już zrobił się senny. Litery zaczęły się rozmazywać, a oczy same zamykać. W końcu, nie wiedząc nawet kiedy, Tom zapadł w sen.
     Obudził się około północy. Spał może godzinę, czy dwie, ale czuł się w pełni sił. W Pokoju Wspólnym nikogo nie było, ale może to i lepiej. Chciał pobyć przez chwilę sam ze swoimi myślami. A nocna i mroczna atmosfera dormitorium Ślizgonów tylko dodawała ciemnego uroku tym ponurym myślom o domu. O prawdziwym domu w niemagicznej Anglii.
     Nagle Tom niespodziewanie wstał. Przy okazji zrzucił z siebie kilka ksiąg, które miał na kolanach i narobił tym niezłego hałasu. Obejrzał się nerwowo, czy kogoś nie obudził, ale żaden uczeń nie zszedł na dół - widocznie wszyscy musieli już spać.
     Chłopak wyszedł dyskretnie z Pokoju Wspólnego i znalazł się na korytarzu. Zapalił różdżkę i skierował się do biblioteki. Szedł powoli i ostrożnie - nie chciał, by ktoś go nakrył. Nie, nie z powodu kary, ale z powodu tego, że działa ,,wbrew fabuły tego świata". Daniel, zwłaszcza w swoim ,,osowym" humorze nie przepuściłby takiej okazji. Zaczął by prześladywać Toma i robić z tego jeszcze większą aferę... Nie, Tom nie mógł pozwolić, by go nakryto. Nie zniósłby takiego upokorzenia.
     W końcu chłopak dotarł do celu swojej podróży. Wszedł ostrożnie do pomieszczenia i zaczął kluczyć między regałami. Doszedł do działu Ksiąg Zakazanych. Mruknął ,,Alohomora" i wszedł do zakazanej części biblioteki. Szybko okazało się, dlaczego jest ona zakazana. Niektóre księgi były bardzo podejrzane - jedne ruszały się, inne pomrukiwały, a jeszcze inne były przykute łańcuchami do półki. Nie był to wcale przyjemny widok.
     Tom nie zważał na te podejrzane książki. Szukał czegoś o magicznych wypadkach. O dziwo bardzo szybko znalazł taką książkę. Położył ją na najbliższym stoliku i zaczął powoli wertować w poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby wrócić jemu i reszcie aktorów wrócić do zwykłej Anglii.
     Szybko jednak zrezygnował z poszukiwań czegokolwiek w tej książce. Niektóre przypadki były okropne - człowiek z dwoma głowami, kobieta którą, zjadały własne włosy, mężczyzna do połowy transmutowany w węża... Ale najgorszy był obrazek na ostatniej stronie. Przedstawiał on małe dziecko o skórze pokrytej łuskami, rzędem kłów zamiast zębów i czymś, co przypominało wielkie, żylaste skrzydła. Na całe szczęście dziecko miało zamknięte oczy, bo pewnie i one byłyby okropne.
     Tom już miał zamykać tę okropną księgę, gdy nagle... Oczy namalowanego dziecka otworzyły się! Były one całe czerwone ze szparkami zamiast źrenic i także wyglądały, jakby miały łuski, tylko takie przezroczyste.
     Chłopak przeraził się tego nagłego ruchu rysunku i aż krzyknął. Nim się spostrzegł nie był już sam w bibliotece. Do pomieszczenia wparował Filch, który akurat przechodził obok patrolując korytarze. Na widok Toma uśmiechnął się złowieszczo.
- No, no, no, kogo my tu mamy? Młodego panicza Malfoya... Hmm, ojciec ci nie mówił, że to nieładnie szwędać się w nocy po zamku? I to jeszcze po dziale Ksiąg Zakazanych? Coś mi się wydaje, że kara pana nie ominie, panie Malfoy. O tak, kara pana nie ominie - powiedział z wyraźnym zadowoleniem Filch i powiódł Toma na korytarz. Stamtąd zabrał go prosto do gabinetu Snape'a, który był opiekunem Ślizgonów.
- Profesorze Snape, złapałem tego młodziaka jak szwędał się po bibliotece w nocy. I to po dziale Ksiąg Zakazanych - powiedział z wyraźną dumą Filch.
- Ach, tak? - Snape nie wyraził zbyt wielkiego zainteresowania tą sprawą.
- Mam nadzieję, że pan go dostatecznie ukara. Jakby co, to ja zawsze...
- Dam sobie radę, Argusie. Możesz już iść.
     Filch wyszedł z gabinetu klnąc cicho pod nosem. Żałował, że nie stosuje się już dawnych kar - czyli wieszania uczniów pod sufitem za ręce.
- A więc, panie Malfoy, może mi pan powiedzieć, co pan robił o tak późnej porze w bibliotece? W dziale Ksiąg Zakazanych? Tylko proszę mi nie mówić, że pan lunatykował, bo w to nie uwierzę - powiedział Snape grobowym tonem.
- J-ja - jąkał się Tom.
- Tak? - ponaglał Snape.
- Bo ja się założyłem z koegami, że to zrobię - zmyślił naprędce Tom.
- Ach, tak? - profesor wcale mu nie wierzył.
- N-no t-tak. Powiedziałem, że to zrobię, ale zostałem nakryty. Przepraszam...
- Cóż, twoje postępowanie nie jest godne podziwu i musisz zostać ukarany - Snape przeszedł na mniej oficjalny ton. - Masz szlaban na bibliotekę do odwołania. Acha, i Slytherin traci przez pańską głupotę dwadzieścia punktów, a jutro masz mi się tu stawić po kolacji, by odbyć swoją karę. Będziesz ważyć ze mną eliksir. Bardzo ważny eliksir. Tak więc jutro po kolacji idziesz prosto tutaj, tak panie Malfoy?
- Tak - powiedział bezbarwnym głosem Tom.
- No. To teraz idź PROSTO do dormiotorium Slytherinu. I nawet nie waż się zatrzymywać czy oglądać, bo pan Filch będzie mieć na ciebie oko. A chyba nie chcesz drugiej kary.
- Nie. Dobranoc - powiedział Tom i nie czekając na odpowiedź wyszedł.
     Szedł tak, jak przykazał mu Snape. Nigdzie się nie zatrzymywał, ani nawet nie oglądał do tyłu. Szedł miarowym krokiem prosto do dormitorium. Kiedy już znalazł się w swoim pokoju, szybko przebrał się i wszedł do łóżka. Nie miał ochoty na kolejną awanturę zważywszy na to, że pewnie już jutro będzie wyszydzany przez Daniela. Już sobie wyobrażał, co będzie mu prawić Radcliffe: ,,Ty kazałeś mi trzymać się fabuły, a sam łazisz po nocy i łamiesz regulamin szkolny! Taki ważny arystokrata!".
     Tom przewrócił się na bok. Bał się jutra bardziej niż wtedy, kiedy miał po raz piewszy wystąpić w filmie. Nie wiedział, czego może spodziewać się po Danielu. Co wymyśli Radcliffe, by go doszczętnie upokorzyć...

On The Other Side Spell - Rozdział 6 Rowling? Mamy problem...

     Chris Columbus wstał o czwartej nad ranem targany wątpliwościami. Miał jakieś przeczucie, że dziś wydarzy się coś, co opóźni poszukiwania Czarodziei. Gdyby miał wytłumaczyć, dlaczego się tak czuje - nie potrafiłby.
     Tymczasem Rowling i Steve omawiali szczegóły podróży. Oboje nie spali całą noc, wyszukując nazwiska osób, które potencjalnie mogłyby być Czarodziejami. Na ich liście znalazły się nazwiska takie jak: Brandon Mull, twórca serii ,,Baśniobór", Rick Riordan, twórca serii o Percym Jacksonie oraz Dave Luckett, twórca trylogii o Rhiannie.
- No. To tyle. Jesteśmy gotowi do podróży - powiedział ziewając Steve.
- Może najpierw się prześpimy? - zaproponowała Rowling.
- O tak! To dobry pomysł - przyznał Kloves.
     Steve i Rowling poszli do swoich pokojów z zamiarem zapadnięcia w sen. Pospali krótko, bo tylko dwie godziny, ale zawsze coś. Obudził ich Chris, i to bynajmniej nie dlatego, że było późno...
- Rowling? Mamy problem - powiedział, kiedy kobieta się obudziła.
     Joanne szybko wstała mając złe przeczucia. Columbus raczej nie obudził by jej, gdyby nie miał ważnego problemu. To wiedziała na pewno. W wielkim pośpiechu ,,przywróciła się do porządku" i poszła za Chrisem. Już wiedziała, po co ją budził.
     W kuchni byli rodzice młodych aktorów. No tak, wczoraj był ostatni dzień na planie filmowym, a dziś rodzice mieli odebrach swoje pociechy, by nacieszyć się nimi w domu przed kręceniem kolejnego filmu.
- Chcielibyśmy zobaczyć nasze dzieci - powiedział tata Daniela Radciffe'a.
- Właśnie - poparła go mama Toma. - Ten tu - wskazała na Columbusa - nie chciał nas do nich zaprowadzić.
- O tak - poparli ją inni rodzice.
- No cóż - zaczęła Rowling. - Najlepiej będzie, jak powiemy wam całą prawdę.
- Jaką prawdę? Czy naszym dzieciom coś się stało? - spytała mama Matthew'a.
- Nie, nie, skąd. Chodzi o to, że w tej chwili nie znajdują się w studio, ani nawet w Anglii - powiedziała Rowling.
- Co chce pani przez to powiedzieć? - zapytał nieco poddenerwowany tata Ruperta.
- No cóż, bo wiedzą państwo... Jestem Czarownicą... - i zaczęła opowiadać o całej tej sprawie z Czarami i przeniesieniem młodych aktorów do świata prawdziwego Harry'ego Pottera. O dziwo przyjęli to w miarę dobrze. Oczywiście strasznie zamartwili się znowu o swoje dzieci, ale nie mieli Rowling nic za złe.
- Dziękuję za wyrozumiałość - powiedziała nieco udobruchana Rowling, - Chris, Steve i ja jedziemy na spotkanie z Czarodziejami i za niedługo odwrócimy ten niefortunny Czar.
- Spokojnie, na pewno się wam uda - powiedział tata Bonnie. - Jakby co, my też służymy pomocą. Chętnie gdzieś podwieziemy, czy coś.
- Naprawdę dziękujemy jeszcze raz - powiedziała ponownie Rowling i rodzice wyszli.
     Steve i Columbus zaczęli jak gdyby nigdy nic pakować walizki. W planie mieli najpierw pojechać do Christopera Tolkiena, a potem do Andrzeja Maleszki. Nagle Rowilng naszła wielka, niespodziewana myśl.
- Zaczekajcie. Nie jedziemy po Tolkiena - powiedziała.
- Ale czemu? Przecież sama mówłaś... - zaczął Steve.
- Wiem, co mówiłam - przewała mu. - Jednak zmieniłam zdanie. Najpierw jedziemy, to jest lecimy do Polski. Do Andrzeja Maleszki. Potem dopiero do Christopera.
- Ale Polska jest strasznie daleko! Czemu musimy lecieć tam najpierw? Czemu nie możemy jechać do Tolkiena i innych z Anglii, a dopiero na końcu po pana Maleszkę? - zapytał nieco zdziwiony i niezadowolony Columbus.
- Nie wiem. Jakoś naszła mnie taka myśl, że najlepiej będzie teraz lecieć do Polski. A myśli Czarodziei lepiej nie poważać. Nie chcę się chwalić, ale mamy lepszą pamięć i intuicję od zwykłych ludzi - powiedziała Rowling.
- Ja tak sie nie znam, ale dobra. Lecimy do Polski - Chris niechętnie przystał na ten pomysł.
- I dobrze. Czuję w kościach, że zbliża się coś złego - powiedziała do siebie Joanne.
     I miała rację. Myśli Czarodziejów, zwłasza takie niespodziewane, prawie zawsze są trafne lub pomocne. Tym razem myśl Rowling miała uchronić ją i jej ,,brygadę poszukiwawczą" przed wielkim zagrożeniem, którego raczej by się nie spodziewali...


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Wiem, że pisałam to już pod tamtym rozdziałem, ale i tak jeszcze raz chcę Wam życzyć wesołych i zdrowych Świąt Wielkanocych, byście spędzili ten czas w miłym, rodzinnym gronie, byście opróżnili cały koszyk wielkanocny i byście zostali oblani (i sami kogoś oblali) w Lany Poniedziałek :)
Życzy i Pozdrawia
Aneta

środa, 1 kwietnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 5 Niby taki wielki mistrz eliksirów i wielka kłótnia

- I wtedy ja powiedziałem ,,No coś ty! On był na tym w kinie.". I wtedy on się tak na mnie popatrzył i zaczął się śmiać - skończył opowiadać swoją ,,porywającą" historię Seamus Finningan.
- O matko - mruknął Rupert mieszając w swojej misce z mlekiem.
- Ej, Ron - trącił go Dean Thomas. - To chyba do ciebie.
     W stronę Ruperta leciała śnieżnobiała sowa - Hedwiga. Grint odsunął nieco miskę robiąc jej miejsce. Kiedy wylądowała, wyjął list i szybko odszedł od stołu. Przechodząc kiwnął głową na resztę przyjaciół i skierował się na błonia.
- Dobra, pokaż co tam masz - powiedział Daniel, kiedy wszyscy już znaleźli się razem.
- Bonnie odpisała! - wykrzyknął Rupert.
- Otwieraj, pokazuj - ponaglała Emma.
     Grint otworzył kopertę i wyjął list. Już teraz czuł, że coś jest nie tak...
 - ,,Drogi Rupercie" - przeczytał Tom zaglądając Rupertowi przez ramię. - Dlaczego nie zachowała tego samego tonu co my?
     Rupert wzruszył ramionami i czytał dalej. Dalsza treść również nie była pocieszająca.
- O nie! I co my zrobimy! - wykrzyknęła Emma, która pierwsza skończyła czytać list.
- Chyba nie pozostanie nam nic innego jak tymczasowe przystosowanie się tutaj - powiedział ponurym głosem Matthew.
     Przyjacie poszli smutni na lekcje. Był piątek, więc pierwszą były Eliksiry. Nauczał ich Severus Snape. Jakoś nikomu się to nie uśmiechało. Podczas kręcenia filmu dowiedzieli się, jaki ma on charakter.
     Zaczęła się lekcja. Snape zaczął od odczytywania listy obecności i zatrzymał się przy nazwisku Harry'ego, czyli Daniela.
- Harry Potter - powiedział mrożącym krew w żyłach głosem. - Nasza nowa znakomitość.
     Daniel poruszył się niespokojnie na miejscu. Snape mierzył go wzrokiem i nagle ni z tego, ni z owego wypalił:
- Potter! Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?
- Napój usypiający o niezwykłej mocy. Takiej, że jest on uznawany jako Wywar Żywej Śmierci - odpowiedział spokojnie Daniel.
     Emma popatrzyła się na niego z oburzeniem. Nie wierzyła własnym uszom! To było sprzeczne z fabułą tego świata!
     Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy uczniowie z TEGO świata byli przekonani, że tak ma być - że sławny Hary Potter wszystko wie. Tymczasem Snape ciągnął dalej:
- Potter! Gdzie będziesz szukał, jeśli ci powiem byś znalazł bezoar?
- Bezoar to kamień tworzący się w żołądku kozy, więc najpewniej poszukam jakiejś kozy.
     Cała klasa wybuchła śmiechem. Jednak Snape się nie poddawał - chciał złamać Harry'ego.
- Potter! Jaka jest różnica między mordownikiem a trojadem żółtym?
- Nie ma żadnej. Jest to ta sama roślina, znana również jako akonit.
     Teraz Snape'a zamurowało. Nie przypuszczał, że TEN chłopak tyle wie!
     Lekcja toczyła się spokojnie dalej. Nic jej nie przerwało. A powinno! Neville, czyli Matthew powinien dodać ,,przez przypadek" kolce jeżozwierza i zakołysać kociołkiem, ale tego nie zrobił.
     W końcu lekcja się skończyła. Uczniowie wyszli z sali wyraźnie zadowoleni. Daniel wdał się w rozmowę z Matthew'em. Pochwalił jego postępowanie. Jednak ich rozmowę przerwał ktoś nieoczekiwany...
- Czy... Wyście... Powariowali!? - zawołała wściekła Emma.
- C-co? - spytał niepewnie Daniel. Jeszcze nigdy nie widział Watson tak wściekłej.
- Powinniście trzymać się fabuły! Przynajmniej teraz, kiedy ją znamy! Powinniście zrobić tak, jak miało być!
- Przepraszamy - powiedzieli chłopcy. Nie było to jednak szczere wyznanie.
     Emma prychnęła i poszła do damskiej łazienki. Daniel i Matthew stali zdezorientowani. Nagle podszedł do nich Tom.
- Co ją ugryzło? - spytał.
- Złości się, ponieważ nie działaliśmy idealnie tak jak miało być. Że ja nie zakołysałem tym kociołkiem i że Daniel odpowiedział poprawnie na wszystkie pytania - wyjaśnił Matthew.
- Ma prawo. Ja też uważam, że źle zrobiliście. Powinniśmy działać tak, jak wiemy, że jest. Nie możemy czegoś zrobić na własną rękę, bo konsekwencje mogą być okropne...
- A więc i ty przeciwko nam?! - zawołał Daniel. Zrobił to tak głośno, że kilka uczniów przechodzących korytarzem dziwnie się na nich popatrzyło. - Ty też?! Myślałem, że trzymasz naszą stronę! Tego bym się po tobie nie spodziewał!
- Dan, może trochę ciszej - próbował go uspokoić Matthew, bo wokół nich zebrała się już spora grupka zaciekawionych uczniów.
- Tak?! - tym razem krzyknął Tom. - Uważasz, że tobie wszystko wolno boś Harry Potter, hm? To ja ci odpowiem: NIE! Nie ty jesteś najlepszy, nie wszystko ci wolno!
- Powiedział to kto? Draco Malfoy, głupi Ślizgon! Wiadomo, że Ślizgoni są źli i służą Voldemortowi! Ty też jesteś zły! Zły i głupi! To TY uważasz się za lepszego od innych, bo to TWÓJ ojciec pracuje w Ministerstwie i zna się z samym ministrem!
- Tak? A TWOI rodzice nie żyją! - wrzasnął Tom i pobiegł na błonia. Tam usiadł pod drzewem i... Zaczął płakać. Tak, płakać. Nie sądził, że Daniel taki jest, że się wścieka przez byle co, przez to, że powie mu się prawdę...


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Jej! Już po sprawdzianie! :) Kochana LunesDor, miałaś rację :)
Tak jak mówiłam, teraz zabieram się za rozdziały ze zdwojoną siłą :) 
Pozdrawiam Wszystkich i życzę wszystkiego najlepszego z okazji nadchodzących świąt Wielkiej Nocy :)