środa, 18 stycznia 2017

Jak się spawy mają?

Witam. Pewnie już nikt tu nie zagląda, ale cóż, posta warto napisać. Więc tak. Nie dawałam znaku życia od 12 października, a nie pisałam rozdziałów od... 9 kwietnia. Nie mam usprawiedliwienia. Po prostu wena nie pykła, pisanie na tego bloga nie sprawia mi takiej radości jak wcześniej.
Co mam zamiar zrobić? Zamknąć bloga, usunąć go, na siłę pisać nie będę. Z bloggera przerzuciłam się na Wattpada, gdzie piszę głównie one shoty o tematyce boy x boy.
Co mam w planach? W planach mam przenieść moje ulubione opowiadnie, czyli "On the Other Side Spell" na Wattpada i po małych zmianach, tam je kontynuować. Być może przeniosę też "Uczniowie Hogwartu Pół Żartem Pół Serio" oraz "Zakład", bo wiem, że dużo osób (tak, Jula, mówię o Tobie) go uwielbiało.
A co z "Córką Slytherinu" i "7 Lat Hogwartu"? Te dwa opowiadania uważam za niewypał. Pomysł był, gorzej z utrzymaniem akcji. Te historie raczej znikną bezpowrotnie, może jedynie zostawię zamysł "Córki", by do niego powrócić, ale to raczej mało prawdopodobne.
Mam nadzieję, że rozumiecie mój wybór.
Zapraszam na moje konto na Wattpada (Wentialine) gdzie za niedługo powinien pojawić się poreebotowy rozdział "On the Other Side Spell".
Do zobaczenia, Wen

środa, 12 października 2016

Kolejny post informacyjny

Witajcie Kochani Czytelnicy.
Zapewne zauważyliście, że nie pisałam tu od wieków. Nudne usprawiedliwienie - brak czasu i weny. Nie mogę obiecać, że się poprawię, bo pewnie będzie tak samo jak zawsze: obiecuję, że będę pisać systematycznie i tylko na obietnicy się skończy.
Jest jednak też inna sprawa. Postanowiłam usunąć trzy opowiadania, a mianowicie "Revive to Heart", "Wspomnienia Remusa Lupina" i "Kwiat Węża". Dlaczego? Dlatego, że uznałam, że są mało ciekawe i może mniejsza ilość opowiadań jakoś mnie zmotywuje do pisania ;)
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli za to "uszczuplenie" bloga. Poza tym, dziękuję za wyrozumiałość i cierpliwość.
Wasza Wen

środa, 11 maja 2016

Post informacyjny

Witam Was serdecznie po tej dłuuugiej przerwie. Tak, ostatnio nic nie pisałam, ale postaram się to zmienić w najbliższym czasie. Jednak nie po to piszę tego posta.
Otóż patrząc na moje stare rozdziały stwierdzam, że są strasznie denne. Nie, nie usuwam bloga! Mam zamiar zrobić reboot, czyli tak jakby napisać je od początku. Najwięcej zmian zajdzie w "Córce Slytherinu", ponieważ teraźniejsza fabuła (w mojej głowie) różni się od wstępnej. Nie wiem, ile mi to zajmie, ale zaraz po reboot'cie wracam z regularnym (no, w miarę regularnym) dodawaniem rozdziałów.
Na blogu zaraz pod stronami pojawi się informacja, który rozdział jest po reboot'cie, który w trakcie, a który czeka na poprawę, co ułatwi Wam rozeznanie się w sytuacji.

Zapraszam do komentowania :)

Wasza Wen 

środa, 17 lutego 2016

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 8 - Trening

     Minęło kilka dni. Rosalie już zdążyła podpaść profesor McGonagall, spóźniając się piętnaście minut na lekcję (nie jej wina, że Irytek postanowił urządzić totalny armagedon i obrzucać wszystkich łajnem). Poza tym udało jej się też zniechęcić do siebie Lockharta. Na jego lekcjach pozwalała sobie na wiele i nie była za to karana.
     Sobotniego poranka przy śniadaniu podszedł do niej Malfoy z tajemniczą miną i powiedział, że ma dla niej niespodziankę. Dale prawie siłą chciała od niego wymusić co to jest, ale blondyn był nieugięty. Uśmiechał się lekko szyderczo i nic nie powiedział. Na szczęście Rosalie nie musiała długo czekać – niespodzianka sama do niej przyszła. Był to Marcus Flint, kapitan drużyny Ślizgonów.
- Ty jesteś Rosalie Dale? - powiedział głosem chropowatym jak jego twarz.
- Tak, to ja – odpowiedziała spięta Ros.
- Dracon powiedział, że nadawałabyś się do drużyny. A akurat brakuje nam jednego ścigającego. Latałaś już na miotle?
- Tak. - Faktycznie raz latała. Miała wtedy dziesięć lat i Dylan pożyczył jej miotłę. Niechętnie, bo kazała mu mama, ale jednak. Rosalie dała wtedy taki popis, że kuzyn musiał ją pochwalić.
- Dziś pierwszy trening. Przyjdź zaraz po śniadaniu na błonia.
- Zgoda, ale jest jedno ale.
- Jakie? - Flint obrócił się, bo już miał wychodzić.
- Mam całe wyposażenie, ale nie mam miotły – odpowiedziała lekko zmieszana.
- Nie martw się. Masz – powiedział ponownie tajemniczym tonem Dracon.
     Kiedy skończyli śniadanie Malfoy i Rosalie udali się do dormitorium Ślizgonów. Dracon też był w drużynie, na pozycji szukającego*. Blondyn zaprowadził Dale do swojego pokoju, który dzielił z Crabbe'm Goyle'm, Zabinim Blaisem i kimś jeszcze, kogo imienia nigdy nie pamiętał. Sięgnął pod swoje łóżko i wyciągnął z niego długi pakunek. Wręczył go uroczyście Rosalie z miną, by otworzyła to tu i teraz.
     Dziewczyna spojrzała na kartkę. Było na niej napisane: ,,Dla Rosalie Catherine Dale od Lucjusza Malfoya”. Szybko odpakowała owy prezent i omal nie krzyknęła. W środku była miotła wyścigowa! I to nie byle jaka! Sam Nimbus Dwa Tysiące Jeden! Najnowszy model.
- Tata kupił wszystkim w drużynie, ale chciał, bym tobie doręczył osobiście. Chyba bardzo cię polubił – powiedział blondyn wyciągając swój strój do Quidditcha. - Ty też powinnaś się przebrać.
- Racja – powiedziała wychodząc. - I podziękuj ode mnie tacie! - dodała.
     Rosalie prawie wyleciała z dormitorium Dracona i prawie wpadła do swojego. Bardzo szybko się przebrała w szaty od Dylana i założyła rękawice od Lisy zbiegając spowrotem na dół. Malfoy już na nią czekał. Razem ruszyli na błonia, gdzie mieli się spotkać z resztą drużyny. Kiedy do nich doszli, całą siódemką ruszyli w stronę boiska. Jednak nie byli tu sami. Drużyna Gryffindoru miała w tej chwili trening!
- Flint! To nasz czas treningu! Dostaliśmy specjalne pozwolenie! Zjeżdżajcie stąd! - krzyknął do nich Oliver Wood, kapitan Gryfonów pikując w dół.
- Tu jest dużo miejsca, Wood. Pomieścimy się – powiedział szyderczo Marcus.
     Reszta drużyny Gryffindoru też wylądowała chcąc sprawdzić co to za zamieszanie. Rosalie odnalazła w tłumie Lisę. Miała ona wcale nie najnowszą miotłę, bo Zmiatacza Siódemkę. Najwidoczniej też była w drużynie
- Ale to ja wynająłem boisko! Zamówiłem je! - wrzasnął Wood opryskując Flinta kropelkami śliny.
- Tak? A ja mam tutaj specjalne pisemko, podpisane przez profesora Snape'a. Proszę:
Ja, profesor S. Snape, udzielam Ślizgonom pozwolenia na trenowanie w dniu dzisiejszym na boisku quidditcha, ze względu na konieczność przećwiczenia ich nowego szukającego.
- Macie nowego szukającego? Kogo? - spytał Oliver zdumiony.
     Z tłumu Ślizgonów wyszedł nie kto inny, tylko Draco Malfoy. Stanął wyniośle przed innymi zawodnikami.
- Jesteś synem Lucjusza Malfoya? - spytał jeden z rudych bliźniaków, Fred.
- To śmieszne, że wspomniałeś akurat o ojcu Malfoya – powiedział szybko Flint, a pozostali członkowie drużyny Ślizgonów uśmiechnęli się szyderczo. - Zobacz, jak wspaniałomyślnie wyposażył naszą drużynę.
     Cała dużyna wyciągnęła przed siebie swoje miotły, na których złotymi literami było napisane Nimbus Dwa Tysiące Jeden. Były one bardzo piękne i niewątpliwie szybkie.
- Najnowszy model – Marus udawał, że strzepuje pyłek ze swojej miotły. - Wypuścili go w ubiegłym miesiącu. Podobno przewyższa Nimbusa Dwa Tysiące pod wieloma względami. A jeśli chodzi o stare Zmiataczki – tu spojrzał na rudzielców i Lisę - to przy nim nadają się tylko do zamiatania boiska.
     Gryfonów aż zatkało z wrażenia. Te miotły naprawdę robiły wrażenie.
- O, popatrzcie - mruknął Flint. - Jakaś inwazja, czy co?
     Ku nim zmierzało jeszcze dwóch Gryfonów. Byli to Ron i Hermiona.
- Co się stało? - spytał Ron Harry’ego. - Dlaczego nie ćwiczycie? I co on tutaj robi? - wskazał na Malfoya stojącego obok Rosalie.
- Jestem nowym szukającym Ślizgonów, Weasley - oświadczył dumnie i wyniośle Malfoy. - Wszyscy zachwycają się miotłami, które mój ojciec kupił dla całej drużyny. Niezłe, co? - powiedział ironicznie. - Może sypniecie złotem i kupicie sobie takie same? W każdym razie tych Zmiataczek już dawno powinniście się pozbyć. Myślę, że jakieś muzeum chętnie by je przyjęło.
     Ślizgoni ryknęli śmiechem. Nawet Rosalie się uśmiechnęła, ale ukradkiem. Nie chciała, by Lisa ją widziała, jak wyśmiewa się z jej przyjaciół.
- Ale przynajmniej żaden członek drużyny Gryfonów nie musiał się do niej wkupywać – powiedziała nagle Hermiona - Każdy po prostu miał talent.
     Malfoya na chwilę przytkało i lekko zblednął.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, ty nędzna szlamo - warknął.
     Rosalie wiedziała co to słowo znaczy. To było określenie dziecka mugoli, bardzo niekulturalne. Przez to rudzi bliźniacy prawie rzucili się na Dracona; zasłonił go Flint. Jakaś Gryfonka wrzasnęła: „Jak śmiesz!”, a Ron wyciągając różdżkę, wycedził przez zęby: „Zapłacisz mi za to, Malfoy!” i  zręcznie wymierzył nią w twarz Malfoya.
     Mocno huknęło. Echo potoczyło się po stadionie, a z końca różdżki rudzielca wystrzelił strumień zielonego ognia. Jednak zamiast w Dracona trafił on w właściciela różdżki.
- Ron! Ron! Nic ci się nie stało? - zapiszczała cienko przerażona Hermiona.
     Chłopak otworzył usta, ale nie udało mu się wykrztusić ani jednego słowa. Zamiast tego beknął potężnie i z ust wypadło mu na kilkanaście tłustych i obślizgłych ślimaków.
     Ślizgonów aż sparaliżowało ze śmiechu. Nawet Rosalie zaśmiała się głośno. Nie obchodziło ją, co Lisa na to powie. Zresztą i tak pewnie jej nie zauważyła w tym całym zamieszaniu. Marcus Flint zgiął się wpół rechocząc. Musiał wspierać się na miotle, żeby nie upaść. Malfoy klęczał, bijąc pięścią w ziemię, a Rosalie jedną rękę trzymała na jego plecach a drugą na swoim brzuchu. Gryfonom natomiast nie było do śmiechu. Zgromadzili się wokół Rona, który wciąż wymiotował wielkimi mięczakami. Każdy brzydził się go dotknąć.
- Zaprowadźmy go lepiej do Hagrida, to najbliżej - powiedział Harry do Hermiony, która kiwnęła i oboje podnieśli Rona na nogi, ciągnąc go za ręce.
     Kiedy oddalili się, Ślizgoni nie czekając na dalszy rozwój akcji wzbili się w powietrze i zaczęli trening. Zrezygnowany Wood wrócił do szkoły. Wiedział, że z treningu nici. Tymczasem drużyna Domu Węża szalała po boisku. Rosalie okazała się naprawdę świetną ścigająca, mimo iż to był jej pierwszy raz. Ani razu nie upuściła kafla, nawet pod presją i celnie mierzyła do bramki.
     Po prawie dwóch godzinach treningu wrócili wreszcie do szkoły. Szybko przebrali się w zwykłe stroje. Rosalie i Dracon zabrali się za odrabianie zadań, choć więcej przegadali o Gryfonach, Quidditchu i nowych taktykach aniżeli o nauce. Po lunchu obydwoje poszli do biblioteki. Dale chciała poszukać pewnego zaklęcia, a Malfoy… Cóż, chyba tylko jej potowarzyszyć.
     Jednak obecność blondyna bardzo pomogła Rosalie w poszukiwaniach. Był idealnym przytrzymywaczem książek i podajnikiem z wyższych półek. Dale dokładnie wiedziała czego szuka. Było to skomplikowane zaklęcie Zmniejszająco-Zwiększające. W końcu znalazła je w jednej z ksiąg z zaawansowanymi czarami. Była to bardzo stara i poniszczona księga, więc wątpiła, by bibliotekarka zechciała ją komuś pożyczyć. Dlatego też Rosalie przepisała formułkę czaru (Capacious extremis) na oddzielną kartkę i wraz z Malfoyem opuścili bibliotekę.
     Chłopak nie dopytywał się, po co jej ten czar i to właśnie w nim ceniła. Nie był wścibski i niemiły w stosunku do niej. Zawsze był chętny do pomocy czy nawet obrony. Był jej najlepszym przyjacielem. Jednak kiedy dochodziło do konfrontacji Ślizgonów z Gryfonami, ten nagle się zmieniał i zaczynał szydzić i obrażać wszystkich i wszystko, ale głównie Pottera. Nigdy jednak nie skierował ostrych słów do niej, nie licząc tego jedynego razu, kiedy w tamtym roku zabronił jej spotykać się z Lisą i Sonią, Gryfonkami. Potem jednak chyba tego żałował, bo Berry uszkodziła mu nos silnym uderzeniem. Od tego czasu Malfoy nie mieszał się w relacje Rosalie z tymi dziewczynami.
     W Pokoju Wspólnym czekali na nich Crabbe i Goyle. Obaj dzierżyli pokaźne stosy ciastek z pierwszego dnia szkoły. Na szczęście były tak zaczarowane, że nie psuły się przez długi czas. Cała czwórka zrobiła sobie mini imprezkę w pokoju chłopców. Poza objadaniem się ciastkami, grali też w różne czarodziejskie gry, takie jak szachy czy Eksplodujący Dureń. Siedzieli tak do bardzo późna, bo potem dołączyli się do nich Zabini i Milicenta. Dopiero koło północy się rozstali i dziewczyny wróciły do swojego pokoju. Rosalie prawie na śmierć zapomniała o zaklęciu, na szczęście przypomniała sobie o nim, gdy już miała zasypiać. Wyciągnęła kartkę, zaświeciła różdżkę zaklęciem Lumos i wyciągnęła torebkę, którą przygotowała już wcześniej. Kiedy jednak miała wymówić formułkę, usłyszała dziwny szept:
- Chodź… chodź do mnie… rozszarpię cię… rozerwę cię na strzępy… zabiję…
     Jednocześnie w tej samej chwili dziewczyna poczuła, jakby jej prawą rękę coś spalało od środka. Był to okropny ból i musiała zagryzać wargi, by nie krzyknąć i nie pobudzić współlokatorek. Kiedy na nią spojrzała, zauważyła jakby zarys węża, który jednak szybko zniknął. Pewnie jej się coś przywidziało. Dziewczyna położyła się z powrotem na łóżku. Nie zdążyła nawet się przykryć i odłożyć różdżki, bo momentalnie zasnęła.
     Przez całą noc śniły jej się okropne koszmary. W każdym z nich występował ogromny wąż i jakiś chłopak. Wyglądał na piętnaście lub szesnaście lat. Po przebudzeniu jednak nie pamiętała z nich zupełnie nic. Za to cały czas miała wrażenie, że coś jej wypala całą rękę od środka. Kończyna była bezwładna i dziewczyna prawie jej nie czuła. Ledwo dała radę się umyć i przebrać, a czesanie po prostu sobie odpuściła. Nie wiedziała co się z nią dzieje!
     Podczas śniadania powiedziała o tym Draconowi i Milicencie. I tak sami zauważyli, że Dale posługuje się lewą ręką (bardzo niezgrabnie).
- Powinnaś iść z tym do pani Pomfrey – powiedziała Milicenta nalewając jej soku z dyni.
- Nie. Na pewno zaraz mi przejdzie – mruknęła Rosalie, choć wcale nie była przekonana. Ból nie ustępował, ale przynajmniej nie wzrastał.
- Mila ma rację. Powinnaś pójść do skrzydła szpitalnego – również Malfoy bardzo się tym przejął.
     Rosalie jednak wiedziała, że pielęgniarka jej tu nie pomoże. To nie był zwykły ból, taki jaki da się uśmierzyć lekami czy naparami. Ten ból był inny. Dziewczyna miała niejasne poczucie, że zwiastuje on coś niedobrego, bardzo złego.
     Przeprosiła przyjaciół i nie dokończywszy śniadania wyszła na błonia i usiadła pod tym pamiętnym drzewem, gdzie Lisa złamała nos Malfoyowi. Dale zapatrzyła się w horyzont. Rozmyślała nad wszystkim i niczym, ale głównie o minionym roku i… Koszmarach, mimo że ich zupełnie nie pamiętała. Starała sobie przypomnieć o co w nich chodziło, jednak wiedziała tylko tyle, że był w nich wielki wąż i nastolatek.
     Kiedy wróciła do szkoły, było już po południu. Przesiedziała na błoniach prawie pół dnia, ale wcale nie czuła upływającego czasu. W Hogwarcie płynął on inaczej niż w świecie mugoli, w którym mieszkała. Tu godziny mijały zdecydowanie szybciej.

__________

Do Julii: Łapacz, Odbijacz, Podawacz i  Broniacz :D 

czwartek, 28 stycznia 2016

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 7 - Lockhart

     Pierwszego września Rosalie wstała wyjątkowo wcześnie. Za oknami było jeszcze bardzo ciemno, ale dziewczyna była rześka i wyspana. Włączyła światło i zabrała się za przepakowywanie kufra. Wyjęła wszystkie „śmieci” i zaczęła starannie układać ubrania w kostkę. Włożyła je do kufra razem z nowymi podręcznikami. Najpewniej po pierwszym tygodniu już nie będzie takiego porządku, ale teraz musiała się czymś zająć.
     Kiedy w pubie zaczął się jaki taki ruch zeszła na śniadanie. Poczytała nowości w „Proroku Codziennym”, pogadała ze stałymi bywalcami i nim się spostrzegła, była już dziesiąta. Ale wtedy Rosalie przypomniała sobie pewną ważną kwestię. Jak dostanie się na peron?… Nie pomyślała o tej sprawie a teraz było już za późno.
     Jednak rozwiązanie samo do niej przyszło. Był to Dylan. Zarezerwował on mugolską taksówkę i oboje pojechali nią na peron. Podczas podróży starali zachowywać się normalnie, ale Dale tyle chciała wiedzieć… Dowiedziała się, że kuzyn zgłosił się do pracy i za miesiąc ma lecieć do Rumunii. Poza tym ciocia Mary czuje się coraz lepiej, a Grace dobrze powodzi się we Francji.
     W końcu dojechali na peron. Oboje przeszli przez barierkę między peronami 9 i 10. Trafili na peron 9 i ¾. Tam się pożegnali i Rosalie weszła do pociągu. Co prawda miała mały problem z bagażami (kufer, klatka z Alką i klatka-terarrium Azoga) ale w końcu się udało. Weszła do pierwszego lepszego pustego przedziału. Było jeszcze dość wcześnie, bo dopiero wpół do jedenastej. Rosalie pomachała jeszcze Dylanowi. Ten również jej pomachał i zaczął powoli się wycofywać. Wrócił z powrotem do świata mugoli.
     Za jakieś piętnaście minut w pociągu i na peronie zrobił się jeszcze większy ruch. Do przedziału Rosalie dosłownie wpadł Draco. Wepchali go tu jacyś starsi uczniowie. Oczywiście musiał na nich pozłożeczyć. Dale, mimo że sama nigdy nie przeklinała, lubiła, o dziwo, słuchać jak młody Malfoy złożeczy i przeklina. Dla niej to było bardziej śmieszne niż straszne.
     Wkrótce dołączyli do nich Crabbe, Goyle i Milicenta. Pansy Parkinson również chciała się dosiąść, ale na szczęście „brakło im miejsca”, więc poszła szukać gdzie indziej. Pansy była największym wrogiem Rosalie ze szkoły. Już pierwszego dnia się znienawidziły, a potem było już tylko gorzej.
     Drogę do Hogwartu spędzili głównie na graniu w Eksplodującego Durnia. Najlepiej szło Ros i Goyle'owi. Wygrywali nawzajem, ale mimo wszystko to Gregory był leszy. W końcu jednak przestali i postanowili już się przebrać. Za chwilę mieli dojechać do szkoły.
     Kiedy pociąg w końcu stanął, znowu zrobiło się zamieszanie. Wszyscy się pogubili. Jednak Rosalie cały czas miała na oku blond czuprynę Malfoya, więc szybko się odnaleźli. W tym roku do Hogwartu mieli się dostać powozem. Dale wraz z blondynem wsiedli do jednego z pierwszych „pojazdów”. Niestety, na nieszczęście Ros dosiadła się do nich Pansy Parkinson i jakiś Puchon z ostatniej klasy. Nie była to ekipa ze snów, ale na szczęście powozy już ruszyły. Nie miały one zaprzęgu, po prostu jechały same. Podróż minęła im w milczeniu. Rosalie toczyła niemą wojnę z Pansy na spojrzenia. Kiedy wjechali na szkolny dziedziniec, bryczki zatrzymały się. Uczniowie wysiedli i przez weszli przez wielką bramę do szkoły. Czekał na nich woźny Argus Filch.
- Hola, hola! Panienko Dale, proszę tu do mnie! - zawołał za Rosalie, kiedy ta go minęła. Dziewczyna posłusznie podeszła do mężczyzny.
- Coś się stało? - spytała słodkim głosem.
- Tak, pański wygląd się stał – woźny zazgrzytał zębami.
- Coś z nim jest nie tak?
- To „coś” na twojej głowie! A raczej na twoich włosach.
- Pasemka? Co z nimi nie tak?
- Wszystko! To niedopuszczalne! Kto jest Twoim opiekunem?
- Profesor Snape.
     Jakby na zawołanie znalazł się przy nich owy profesor. Miał wyniosłą postawę i przenikliwe spojrzenie.
- Przypadkiem przechodziłem tędy i usłyszałem waszą rozmowę. Co drogi Argusie jest według ciebie nie tak z moją wychowanką? - powiedział cicho, a jednocześnie z wielką mocą.
- Te jej pasemka! Co to w ogóle jest?! - wybuchnął woźny wymachując rękami.
- Ja uważam, że to nic złego. Ma prawo je nosić – odrzekł ze stoickim spokojem mężczyzna.
- Ale profesorze…
- Ja jestem opiekunem jej domu i to ja decyduję o swoich uczniach – przerwał mu Severus Snape. Możesz iść, Dale.
     Rosalie szybko wymknęła się i pognała do Wielkiej Sali. Była pewna, że przegapiła piosenkę Tiary Przydziału i przydział kilku uczniów. Wślizgnęła się i szybko znalazła się przy stole Ślizgonów. Usiadła obok Malfoya. Nie pomyliła się – przydział dostali już wszyscy uczniowie, których nazwiska zaczynały się do litery G.
- Co się stało? - zapytał ją szeptem Draco.
- Filch mnie zatrzymał. Wściekł się o te moje pasemka. Na szczęście przyszedł Snape i zainterweniował.
- Nie rozumiem, co w tym złego, że masz trzy-kolorowe włosy?
- No tak szczerze ja też nie wiem.
     Na chwilę ucichli. Posłuchali reszty przydziałów i stosunkowo krótkiej przemowy dyrektora. Pojawiły się przed nimi półmiski z jedzeniem. Było tam dużo potraw. Rosalie wzięła jednak tylko warzywną sałatkę i sok dyniowy. Wolała poczekać na deser.
     Po skończonym posiłku i obfitym deserze (czyli lodami z galaretką, bitą śmietaną, waflami i owocami polanymi dodatkowo sosem czekoladowym) wszyscy uczniowie mieli udać się ze swoimi prefektami do dormitoriów. Także prefekt Slytherinu zaprowadził swoich podopiecznych do lochów. Podał hasło („Srebrny Smok”) i weszli.
- Dormitoria dziewcząt są po prawej stronie, a chłopców po lewej – poinstruował młodziaków prefekt po czym dodał od niechcenia - Życzę miłej nocy.
     Rosalie udała się do swojego pokoju. Dzieliła go z Milicentą Bulstrode, Dafne Greengrass, Tracey Davis oraz jakąś okularnicą. Cieszyła się, że nie musi go dzielić z Pansy Parkinson. Poza tym jej współlokatorki były bardzo miłe. Mimo wszystko Dale marzyła tylko o tym, by zanurzyć się w śnieżnobiałej pościeli i zasnąć. Tak też uczyniła.
     Następnego dnia wstała dość wcześnie. Szybko się przebrała i wyszła z dormitorium i z lochów. Skierowała się do Wielkiej Sali na śniadanie. Było tam już kilku uczniów, którzy także byli rannymi ptaszkami. Rosalie siadła przy stole Slytherinu i zabrała się za jedzenie owsianki. Sączyła ją bardzo powoli rozglądając się po całym pomieszczeniu. Brakowało jej tego miejsca.
     Po chwili do Sali zaczęło przybywać coraz więcej ludzi. Przyszedł także Draco z Crabbe'm i Goyle'm. I wtedy zaczęła się totalna „uczta”. Vincent i Gregory przemycili zwędzone wczoraj ptysie i kremówki i podzielili je między siebie, Rosalie i Dracona. Początek roku zapowiadał się dość „słodko”. Poza tym, Dale wpadła na genialny pomysł, jak podkradać więcej pyszności, ale jeszcze go nikomu nie zdradziła. Wpierw musiała sama wypróbować ten sposób.
     Kiedy oblizywali palce, do Sali wpadło ze sto sów i puchaczy z listami i paczkami dla uczniów. Rosalie nie spodziewała się żadnej poczty, podobnie jej przyjaciele. Już mieli wychodzić, gdy nagle rozległ się okropny, przeszywający krzyk:
- ...PO TYM, JAK UKRADŁEŚ SAMOCHÓD, WCALE BYM SIĘ NIE DZIWIŁA, GDYBY CIĘ WYRZUCONO ZE SZKOŁY, POCZEKAJ, AŻ SIĘ DO CIEBIE DOBIORĘ, NIE SĄDZĘ, ŻEBYŚ W OGÓLE POMYŚLAŁ, CO TWÓJ OJCIEC I JA PRZEŻYLIŚMY, KIEDY ZOBACZYLIŚMY, ŻE GO NIE MA…
     Ros i Draco w tej samej chwili spojrzeli w stronę, z której dobiegały te krzyki. Wyjca dostał nie kto inny, tylko Ronald Weasley, syn Artura Weasleya.
- ...DOSTALIŚMY WCZORAJ LIST OD DUMBLEDORE'A, MYŚLAŁAM, ŻE TWÓJ OJCIEC UMRZE ZE WSTYDU, CO Z CIEBIE WYROSŁO, TY I HARRY MOGLIŚCIE POŁAMAĆ SOBIE KARKI…
      Wzrok Ślizgonów padł na Pottera. Chłopiec z Blizną był lekko zmieszany, ale udawał, że wcale nie słyszy tych wrzasków.
- ...WSTRĘTNE I OBURZAJĄCE, TWOJEGO OJCA CZEKA DOCHODZENIE W PRACY, TO WYŁĄCZNIE TWOJA WINA I JEŚLI JESZCZE RAZ ZROBISZ COŚ NIE TAK, WRÓCISZ DO DOMU I KONIEC ZE SZKOŁĄ.
     Zapadła okropna, głucha cisza. Wszyscy wpatrywali się się w Rona i Harry'ego jeszcze przez chwilę, ale po chwili wrócił dawny gwar i ciżba. Do stolika Ślizgonów podszedł prefekt i rozdał uczniom plan zajęć. Drugoklasiści mieli pierwszą Transmutajcę z profesor McGonagall. Te lekcje zawsze były harówką, ale akurat dziś były wyjątkowo trudne. Uczniowie mieli zamienić żuka w guzik, ale przez wakacje zdążyli zapomnieć jak to się robi.
     Następną lekcją miała być Obrona przed Czarną Magią. Rosalie, podobnie jak reszta Ślizgonów, bardzo była ciekawa na te zajęcia. Obawiała się, że będą totalną klapą i nie myliła się. Kiedy udali się do odpowiedniej sali i usiedli na swoich miejscach, znikąd pojawił się ich nowy nauczyciel.
- To ja – powiedział Gilderoy Lockhart wyniosłym tonem, kiedy cała klasa jako tako się uciszyła. - Gilderoy Lockhart, kawaler Orderu Merlina Trzeciej Klasy, honorowy członek Ligi Obrony przed Czarną Magią i pięciokrotny laureat nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika „Czarownica”… Ale nie o tym chcę mówić. Nie pozbyłem się zjawy z Bandonu uśmiechając się do niej!
     Zrobił krótką przerwę, oczekując, że uczniowie będą się śmiać. Nikomu jednak nie przyszło to do głowy. Kilka osób uśmiechnęło się wymuszenie, ale większość miała go gdzieś.
- Widzę, że wszyscy zakupiliście komplet moich książek. Znakomicie. Zaczniemy od małego quizu. Nie ma powodu do niepokoju… chcę po prostu sprawdzić, co wam zostało z lektury… - Rozdał wszystkim arkusze i wrócił na przód klasy. - Macie trzydzieści minut. Zaczynamy!
     Rosalie popatrzyła tępo w swoją kartkę i przeczytała pytania.
1. Jaki jest ulubiony kolor Gilderoya Lockharta?
2. Jakie jest skryte pragnienie Gilderoya Lockharta?
3. Jakie jest, według ciebie, największe do tej pory osiągnięcie Gilderoya Lockharta?
     Tego typu pytań było aż 54, a ostanie brzmiało:
54. Kiedy przypadają urodziny Gilderoya Lockharta i jaki byłby idealny dla niego prezent?
     Dale otworzyła szerzej oczy i zabrała się do pisania. Z zakamarków pamięci wydobyła odpowiedzi na te pytania. Draco, który siedział z nią w ławce, co jakiś czas spoglądał ukradkiem do jej testu odpisując. Ros pozwalała mu to. Sama czasem „odgapiała” od niego na lekcji Eliksirów.
     Pół godziny później Lockhart zebrał od nich arkusze testowe i szybko je przejrzał; był jednak zawiedziony z wyników, bo w miarę czytania mina mu zrzedła.
- Cóż, najwyraźniej większość z was nie czytała moich dzieł. Oprócz panny Dale i pana Malfoya. Oni jako jedyni pamiętali, że moim ulubionym kolorem jest liliowy, a moim skrytym pragnieniem: oczyszczenie świata ze zła i wypromowanie mojej własnej serii eliksirów  do pielęgnacji włosów.
     Cała klasa zwróciła oczy w stronę Rosalie i Malfoya. Obydwoje lekko się zmieszali.
- Zasługujecie na nagrodę! Dwadzieścia punktów dla Slytherinu! No. Ale teraz przejdziemy do części właściwej lekcji – wyjął spod biurka klatkę okrytą płótnem. - Muszę was jednak ostrzec! Moim zadaniem jest uzbrojenie was w oręż przeciwko najbardziej odrażającym potworom znanym w świecie czarodziejów! W tym pomieszczeniu możecie przeżyć strach, jakiego dotąd nie zaznaliście. Wiedzcie jednak, że nie grozi wam nic, dopóki ja tu jestem. I proszę o zachowanie spokoju. - Zrobił krótką pauzę. - Proszę nie wrzeszczeć. To mogło by je sprowokować. Tak jest. Oto one… - zamaszystym ruchem ściągnął płótno z klatki.  -  Oto świeżo schwytane chochliki kornwalijskie.
    Cała klasa wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Gilderoy Lockhart stał zdezorientowany nie wiedząc co zrobić. Chciał uciszyć śmiejących się Ślizgonów, ale to graniczyło z cudem. W końcu jednak uczniowie sami przestali; niektórzy nadal uśmiechali się pod nosem.
- Cóż, to może je wypuszczę i zobaczycie, że to wcale nie są takie śmieszne, niewinne stworzonka?
     Lockhart już pochylał się nad klatką, gdy usłyszał głos tak zimny, że aż namacalny:
- Nie ma potrzeby, panie profesorze.
     Powiedziała to Rosalie. Nauczyciel na chwilę zamarł, po czym zaczął kontynuować lekcję, spoglądając co jakiś czas w kierunku Dale. Ta jednak niewiele sobie z tego robiła, a także w ogóle nie uważała rozmawiając z Malfoyem i co jakiś czas odwracając się do siedzących za nimi Crabbe'a i Goyle'a. A kiedy zadzwonił dzwonek – pierwsza wyszła z sali.
     Następną mieli Historię Magii, czyli najnudniejszy przedmiot. Nauczał go profesor Binns, czyli jedyny duch-nauczyciel. Potem był lunch. Ros zjadła bardzo niewiele. Szybko się uwinęła, podobnie jak Draco,Vincent i Gregory. Razem wyszli na dziedziniec. Mieli mieć teraz godzinę Zielarstwa z Krukonami. Chwilę rozprawiali o nowym nauczycielu, gdy nagle usłyszeli:
- …A potem byś je podpisał, co?
     Był to jakiś młody Gryfon z aparatem. Stał z obiektywem w górze patrząc na Harry'ego Pottera.
- Zdjęcia z autografem? Rozdajesz swoje zdjęcia z autografem, Potter? - Malfoy wyczuł idealny moment, by znów pokpić z Chłopca z Blizną. Trafił w jego słaby punkt. - Wszyscy ustawić się w ogonku! Harry Potter rozdaje swoje zdjęcia z autografem!
- Nie, nie rozdaję – powiedział Harry ze złością. - Zamknij się, Malfoy.
- Jesteś po prostu zazdrosny! - pisnął młody Gryfon głosem cienkim jak struna.
- Zazdrosny? - syknął Malfoy. - O co? O tę okropną bliznę na czole? Może myślisz, że sam chciałbym coś takiego mieć? Nie, dzięki. A jak by tak tobie rozwalić głowę, też nie stałbyś się kimś niezwykłym.
     Crabbe i Goyle zaczęli się śmiać. Rosalie nie przyłączyła się do nich; patrzyła to na Malfoya, to na Pottera. W duchu kibicowała Draconowi, ale nie okazywała tego na zewnątrz. Nagle zauważyła w tłumie Lisę. Szybko odwróciła wzrok. Znów wróciło to uczucie „ściany” oddzielającej Gryfonkę od Ślizgonki.
- Odwal się, Malfoy – mruknął Ron Weasley.
     Crabbe przestal się śmiać i zaczął pocierać sobie knykcie. Nastała nienaturalna cisza.
- Uważaj, Weasley. Lepiej nie zaczynaj, bo przyjedzie twoja mamcia i zabierze cię ze szkoły – drwił Malfoy. - Jeśli jeszcze raz zrobisz coś nie tak, wrócisz do domu… - dodał piskliwym głosem.
     Ślizgoni ryknęli śmiechem. Sam Malfoy uśmiechnął się głupkowato.
- Potter, daj jedno zdjęcie z autografem Weasleyowi, będzie więcej warte niż cały dom jego rodziny.
     Ron już wyciągał różdżkę z chęcią odwetu za te słowa, gdy Hermiona krzyknęła: „Uwaga”. Ku nim kroczył dumnie Gilderoy Lockhart. Malfoy, Crabbe, Goyle i Rosalie zniknęli w tłumie nadal chichocząc pod nosem. Pędem zbiegli na błonia i w ostatniej chwili udało im się zdążyć na zajęcia z panią Sprout. Przez całą lekcję Draco był w wyśmienitym humorze, który także udzielił się Ros. Towarzyszył jej on do późna. Nawet następnego dnia obudziła się uśmiechnięta. Wiedziała już, że ten rok zapowiada się bardzo dobrze.

wtorek, 26 stycznia 2016

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 6 - W Esach i Floresach

     Kilka dni po urodzinach Rosalie przyszedł do niej list ze spisem podręczników. Dziewczyna ucieszyła się, ponieważ był to znak, że już za niedługo czas do szkoły. A poza tym była to też wymówka, by odwiedzić Ulicę Pokątną.
- ,,Standardowa Księga Zaklęć, drugi stopień" Mirandy Goschawk, ,,Jak pozbyć się upiora" Gilderoya Lockharta, ,,Jak zaprzyjaźnić się z ghulami" Gilderoya Lockharta, ,,Wakacje z wiedźmami" Gilderoya Lockharta, ,,Wędrówki z trollami" Gilderoya Lockharta, ,,Włóczęgi z wilkołakami" Gilderoya Lockharta i ,, Rok z Yeti", też Gilderoya Lockharta - wyliczała Rosalie głośno. - Rety, ten Lockhart to musi był niezły gość...

     W najbliższą środę Rosalie wybrała się na zakupy. Wpierw odwiedziła bank Gringotta, w którym dawno nie była. Wraz z goblinem zjechała wózkiem do swojej skrytki, 229. Czekały tam na nią góry monet: złotych galeonów, srebrnych sykli i brązowych knutów. Odziedziczyła po rodzicach niezłą sumkę. Zgarnęła kilkanaście monet do sakiewki i wróciła z powrotem do wózka.
     Kiedy wyjechali z podziemi, Dale czym prędzej wyszła z banku. Mimo wszystko nie lubiła dusznych podziemi. Chwilę stała zdezorientowana nie wiedząc, gdzie się udać. W końcu ruszyła do ulubionego sklepu Dylana, czyli do sklepu z markowym sprzętem do Quidditcha. Miała już szatę i rękawiczki, ale nadal nie miała miotły. Chciała pooglądać dostępne modele.
     Przed sklepem stała niewielka grupa chłopców. Podziwiali oni miotły wyścigowe rozprawiając nad ich zaletami. Ros weszła jednak do sklepu. Najpierw pooglądała stare modele, takie jak Komety czy Zmiataczki. Przy nowszych zatrzymała się jednak na dłużej. Najbardziej spodobał jej się Nimbus 2001, ale był to najnowszy i najdroższy model. Kiedy już miała wychodzić ze sklepu usłyszała znajomy głos:
- Ros?
     Obejrzała się i zobaczyła Dracona Malfoya, który stał niecały metr od niej. Ale nie był tu sam. Obok niego stał wysoki mężczyzna i Rosalie wywnioskowała, że musi to być tata chłopaka. Podobieństwo było uderzające – te same platynowoblond włosy, ta sama blada cera i to samo władcze spojrzenie.
- Cześć Rosalie – powiedział Draco, kiedy dziewczyna do nich podeszła. - To mój tata.
- Rosalie Dale, miło mi – powiedziała wyciągając dłoń.
- Lucjusz Malfoy, mi również bardzo miło – odpowiedział Lucjusz potrząsając delikatnie dłonią dziewczyny. - Draco wiele mi o tobie opowiadał.
     Malfoy lekko, prawie niewidocznie się zarumienił i mruknął coś w stylu „Tato, przestań”. Rosalie tylko się uśmiechnęła.
- No, co Ros? Jak tam wakacje? - zaczął po chwili dziarskim tonem młody blondyn.
- Całkiem całkiem. Większość spędziłam w Dziurawym Kotle…
- Dlaczego?
- To długa historia. A jak tobie minęły wakacje?
- Też nieźle.
     Przez chwilę cała trójka stała milcząc i podziwiając miotły, kiedy nagle Lucjusz Malfoy zapytał:
- Rosalie, z tego co wiem, opiekuje się tobą ciocia, prawda?
- Tak. Jest ona siostrą mojego zmarłego taty… - dziewczyna lekko się zmieszała. Nie lubiła mówić o rodzicach. To przywoływało ogromny ból. A w pamięci nadal miała ten straszny list…
- Bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców. Nie znałem Mike'a zbyt dobrze, ale wiem, że był wspaniałym czarodziejem – powiedział pan Malfoy. Jednak szepnął on do siebie tak cicho, że nikt go nie usłyszał – A więc ona nie wie… Ale nie dziwię się, że On ją wybrał. Ma w sobie to coś….
     Cała trójka wyszła ze sklepu. Rozmawiali przez chwilę o miotłach wyścigowych, gdy Rosalie zauważyła dziwnie znajomą czarną czuprynę włosów upiętą w bardzo wysoki kucyk. To była Milicenta Bulstrode, jej najlepsza przyjaciółka ze Slytherinu. Ros powiedziała o tym Draco i oboje postanowili ją dogonić. Przeprosili na chwilę pana Malfoya i razem wmieszali się w tłum. Mieli pół godziny. Po tym czasie oboje mieli przyjść do księgarni Esy i Floresy.
- Masz bardzo fajnego tatę – zaczęła Dale.
- Zależy kiedy. Jak ma dobry humor to jest spoko, ale jak się złości to trzeba wiać.
- Z moją ciocią jest podobnie, ale ona ciągle się złości. Głównie na mnie. Przez te moje iście „slytherińskie” pasemka we włosach – tu zaprezentowała swoje trzy-kolorowe pukle.
- Ja uważam, że są bardzo ładne. Dodają ci uroku.
     Na tym ucięli rozmowę. Jednak był to błąd, ponieważ właśnie wtedy się rozdzielili. Między nimi przebiegła jakaś grupka małych chłopców rozpychając ich na boki i obydwoje stracili orientację. Rosalie chciała go poszukać, jednak uznała, że najlepszym wyjściem będzie spotkać się w księgarni. Tam byli umówieni za pół godziny więc na pewno Dracon właśnie tam się uda.
     Dziewczyna szła dalej gdy nagle się z kimś zderzyła i to dość mocno. Już miała zwyzywać tę osobę, gdy rozpoznała w niej kogoś znajomego.
- Lisa?! Zaczekaj! – krzyknęła Rosalie, bo Gryfonka zdążyła już się oddalić. Lisa zatrzymała się i Dale do niej podeszła.  – A ty co taka zamyślona?
- Zastanawiam się nad… Tajnikiem wylądowania, używając proszku Fiuu, bez obdzierania sobie kolan, łokci, wybiciu zębów czy złamaniu nosa – powiedziała Berry.
- Acha. No tak, zagaduje, że pewnie dzisiaj po raz pierwszy korzystałaś z proszku Fiuu. Jakie wrażenia?
- Średnio przypadał mi do gustu ten środek podróży. Wolę jednak zwykłą miotłę, bądź mugolskie wynalazki .
- Przyzwyczaisz się, zobaczysz – pokrzepiająco powiedziała Ros. Doskonale pamiętała swój pierwszy raz. Miała wtedy sześć czy siedem lat. Tak wyrżnęła głową o ruszt, że Grace i Dylan śmiali się z niej przez prawie dziesięć minut bez ustanku.  – Gdzieś się wybierasz? Może mogłybyśmy razem…
- Szukam kogoś – odparła błyskawicznie Berry.
- Szkoda… Draco, też mi gdzieś zniknął…
- Draco? – zdziwiła się Lisa.
- No… - zaczęła niepewnie. – Był tu jeszcze niedawno… Miałam szukać Milicenty…
- Przepraszam, Ros, ale muszę już iść, umówiłam się... Miło było Cię spotkać. Pa! – Gryfonka pomachała nerwowo i szybko się oddaliła
- Pa! – mruknęła jeszcze Rosalie. Zachowanie Lisy było bardzo dziwne. Berry zachowywała się tajemniczo, jakby coś ukrywała.
     Jednak Dale nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, bo właśnie w tej chwili spostrzegła w tłumie Milicentę Bulstrode. Szybkim krokiem do niej podeszła i już zaczęły się witać i obściskiwać. Niestety nie mogły zbyt długo pogadać, bo mama czarnowłosej popędzała córkę. Tak więc obydwie znowu zaczęły się obściskiwać i żegnać, po czym się rozstały.
     Rosalie ruszyła w stronę księgarni i nie pomyliła się. Draco już tam był. Stał obok swojego taty przed sklepem o czymś z nim rozmawiając, ale wydawał się jakoś dziwnie przygaszony i markotny. Dziewczyna podeszła do nich. Chwilę potem weszli do sklepu. Była tam ogromna kolejka, ponieważ niejaki Gilderoy Lockhart miał podpisywać swoje książki. Dale i młody Malfoy czym prędzej chwycili odpowiednie podręczniki i w miarę szybko udało je się kupić. Obydwojgu nie zależało wcale na autografie tego czarodzieja, więc nie musieli czekać w kilkumetrowej kolejce. Już mieli wychodzić, gdy nagle owy sławny czarodziej wyszedł z zaplecza. Szedł dumnym krokiem, a jakiś starszy, niski człowieczek kręcił się w tłumie i pstrykał mu zdjęcia.
     W tym całym zamieszaniu Ros znowu zgubiła Dracona. Musiał się pewnie oddalić. Dziewczyna stała obok Lucjusza Malfoya, który położył rękę na jej ramieniu. Zupełnie jakby pomylił ją sobie ze swoim synem lub… uważał ją za część rodziny albo bliską osobę...
- Czy to możliwe? Harry Potter? - Gilderoy Lockhart zauważył w tłumie Chłopca z Blizną.
     Fotograf dosłownie wyrwał Harry'ego na podest, na którym stał już Lockhart. Rosalie zauważyła, że chłopiec nie był zbyt z tego zadowolony. Jednak sławny czarodziej wręcz przeciwnie.
- Panie i panowie! — zawołał, uciszając tłum drugą ręka. — Cóż to za niezwykła chwila! Najlepsza chwila na złożenie pewnego oświadczenia, nad którym zastanawiałem się od pewnego czasu! Kiedy ten oto młodzieniec wkroczył dziś do Esów i Floresów, zamierzał jedynie kupić moją autobiografię, którą teraz chciałbym mu wręczyć… za darmo, rzecz jasna. — Tłum ponownie okazał swoją radość. — Nie miał pojęcia — ciągnął Lockhart, wstrząsając Harrym, aż okulary zjechały mu na czubek nosa — że wkrótce otrzyma o wiele, o wiele więcej niż książkę „Moje magiczne ja”. On i jego koledzy szkolni naprawdę otrzymują moje prawdziwe, magiczne ja. Tak, panie i panowie, mam wielką przyjemność i zaszczyt oznajmić, że we wrześniu obejmuję stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie!
- Co? - mruknęła zdziwiona Rosalie. Ten typek miałby ich uczyć?! On bardziej pasowałby do sesji zdjęciowych, jako model, a nie nauczyciel jednego z bardziej niebezpiecznych i ważniejszych przedmiotów w szkole Magii.
     Harry, po jeszcze wielu zdjęciach, wyszarpał się z objęć czarodzieja. Ros nic więcej nie widziała, ponieważ widok zasłonili jej tłoczący się ludzie. Kiedy jednak go zauważyła, nie stał sam. Rozmawiał, o ile można było to nazwać rozmową, z Draconem Malfoyem. Zapowiadało się na niezbyt przyjemne spotkanie, więc chciała powiedzieć o tym panu Malfoyowi. Ale Lucjusz to zauważył. Wskazał głową, żeby poszła z nim i tak też uczyniła.
- Ron! Co ty wyrabiasz? Tu można zwariować, wychodzimy – rozległ się głos Artura Weasleya, taty Rona Weasleya.
- No, no, no… Artur Weasley – syknął lodowato pan Malfoy, kiedy wraz z Rosalie znaleźli się przy owym jegomościu. Mężczyzna położył swoją rękę na ramieniu syna tak jak uprzednio na ramieniu Rosalie.
- Witam, Lucjuszu – powitał go jeszcze chłodniej mężczyzna, lekko skłaniając głowę.
- Mówią, że macie dużo roboty w ministerstwie. Te wszystkie inspekcje, interwencje, rewizje… Mam nadzieję, ze płacą wam za nadgodziny?
     Sięgnął do kociołka małej Ginny Weasley i wyciągnął stary, poniszczony podręcznik „Wprowadzenia do transmutacji dla początkujących”. Obejrzał go, po czym mruknął:
- Jak widać, chyba nie. Powiedz mi, Weasley, jaką masz korzyść z hańbienia tytułu czarodzieja, skoro nawet ci za to dobrze nie płacą?
- Mamy bardzo różne pojęcie tego, co hańbi czarodzieja, Malfoy — odpowiedział czerwony na twarzy pan Weasley.
- Najwyraźniej — rzekł pan Malfoy, kierując wzrok na pana i panią Granger, którzy przyglądali mu się uważnie. — To towarzystwo, w którym przebywasz, Weasley… A ja myślałem, że twoja rodzina nie może już stoczyć się niżej…
     I wtedy kociołek Ginny przewrócił się z łoskotem. Artur Weasley dosłownie rzucił się na Lucjusza Malfoya w przypływie furii. Popchnął go na półkę z książkami; tuziny opasłych tomisk zwaliły się wszystkim na głowę. Rudzi bliźniacy krzyczeli: ,,Dołóż mu, tato!”, pani Weasley krzyknęła: „Nie, Arturze, nie!”, tłum cofnął się gwałtownie, zwalając kilka następnych półek z książkami. Jeden ze sprzedawców zawołał: „Panowie, proszę… proszę!”… A po chwili ponad tym wszystkim zagrzmiał gruby głos: „Dość tego, chłopaki, dość tej bójki… ”
     To był Hagrid. W jednej chwili chwili rozdzielił bijących się mężczyzn. Pan Weasley miał rozciętą wargę, a pan Malfoy podbite oko. Nadal trzymał podręcznik do transmutacji. Wrzucił go z powrotem do przewróconego kociołka; oczy aż płonęły mu ze złości.
- Proszę… oto twoja książka, dziewczyno… najlepsza, na jaką stać twojego ojca…
     Wyrwał się z uścisku Hagrida, skinął na syna oraz na Rosalie i cała trójka opuściła księgarnię. Dale jeszcze rzuciła okiem na Lisę, która stała obok Harry'ego. W tym całym zamieszaniu czuła się dość dziwnie patrząc na przyjaciółkę. Jakby coś je od siebie oddzielało.
- Niektórzy czarodzieje już po prostu tacy są – powiedział Lucjusz Malfoy po dość długim milczeniu, rozcierając swoją „śliwę” pod okiem.
- Zgadzam się z panem – powiedziała Ros. Nie wiedziała co nią kierowało, dlaczego tak powiedziała. To był impuls.
     Lucjusz Malfoy spojrzał na dziewczynę i lekko się uśmiechnął. Całą trójką udali się do Dziurawego Kotła i tam się pożegnali. Jednak jeszcze przed rozstaniem pan Malfoy wziął ją na chwilę na stronę.
- Rosalie, mam dla ciebie propozycję. Wakacje co prawda już się kończą, ale co byś powiedziała, na odwiedzenie nas w przyszłym roku? Moja żona bardzo chce cię poznać.
- To byłby zaszczyt, panie Malfoy. Było by mi bardzo miło – odpowiedziała Rosalie. Nie mogła uwierzyć w to co słyszy!
- Ostatniego dnia szkoły zabierzemy cię z dworca. O ile twoja ciocia się zgodzi, no i ty oczywiście, moja droga.
- Ciocia raczej nie będzie miała nic przeciwko. A jak dla mnie może być właśnie wtedy.
- To jesteśmy umówieni.
     I Lucjusz Malfoy oddalił się wraz z synem. A Rosalie szybko pobiegła na górę do swojego pokoju i zaczęła skakać z radości. Propozycja pana Malfoya była bardzo kusząca. A spędzenie wakacji we dworze (bo z tego co słyszała, Draco mieszkał właśnie we dworze) też zapowiadało się ciekawie.

czwartek, 31 grudnia 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 18 - Mistrz

     Sala Rozmów była gigantyczną aulą. Tak wielką, że pomieściłoby się tu wojsko całego świata, a tak przynajmniej twierdził potem Steve Kloves. Wraz z Chrisem Columbusem, Joanne Kathleen Rowling i Andrzejem Maleszką oraz całym zastępem Czarodziejów udali się do owej sali. Na scenie, na podwyższeniu stał stosunkowo mały człowieczek w za długim płaszczu. A może to był tren? Nie ważne. Miał spuszczoną głowę, ale kiedy ją poniósł, praktycznie każdy aż wstrzymał oddech. Nagle owy ktoś przemówił.
- Drodzy Czarodzieje! Książkowi, Filmowi, Zwykli. Zebraliśmy się tutaj z powodu, jak chyba już każdy z was wie, Bractwa Ciemnego Słońca, które ostatnio nie próżnuje. Podobnie jak i my. Zbieramy informacje o nowych Czarodziejach, rekrutujemy ich. Ale nasi przeciwnicy chcą nam to udaremnić. Ostatnio porwali naszą najlepszą agentkę Sylwię Szmaragd, znaną jako Beryl. Ta strata jest dla nas bardzo bolesna, ale nasi najlepsi ludzie szukają jej wszędzie. Ponadto, z tego co mi zaapelowała Morgan Case, szykuje się wojna z Bractwem Ciemnego Słońca. Dlatego też wszyscy Czarodzieje o Mocach związanych z Wojną i Bitwą, Broniami i tego typu rzeczami mają się niezwłocznie zgłosić do Majora Generała Mickey'a...
     Przemowa Mistrza trwała bardzo długo i mówił on ciągle o jednym i tym samym. Przemawiał on bardzo chaotycznie i nie do końca zrozumiale. Chris już na początku przestał go słuchać. Jednak ostatnie słowa nim wstrząsnęły.
- Musimy też uważać na fałszywców, którzy tylko podszywają się pod Czarodziejów, a tak naprawdę są zwykłymi ludźmi. W ostatnich czasach pełno takich krętaczy.
     Chris i Steve spojrzeli po sobie przerażeni. Czyżby Mistrz wiedział o ich braku czarodziejskich umiejętności? A jeśli tak, w jaki sposób się tego dowiedział?… Jednak najbardziej sensownym wytłumaczeniem było to, że po prostu tak powiedział, nie musiał od razu kogoś (czyli Columbusa i Kloves'a) podejrzewać.
     Po zebraniu cała czwórka, czyli Joanne, Andrzej, Steve i Chris poszli do Kąciku Ciszy. Była to przeogromna biblioteka. Skierowali się oni do dość dużego stolika całego zawalonego książkami. Ponad nimi ślęczał dość młody mężczyzna.
- Witaj, Brandonie – powiedziała Rowling.
- Witaj i ty, Joanne. Oraz wy, mimo że nie znam waszych imion – powiedział dostojnym tonem Brandon Mull podnosząc głowę znad opasłych tomów.
- Bran, nie musisz być taki oficjalny! - powiedział Andrzej Maleszka, po czym szepnął cicho do Columbusa i Kloves'a – zwykle zgrywus z niego.
- Co u ciebie słychać? - spytała Rowling.
- Bywało lepiej. Co noc mam ten sam sen – jak Seth zabija demona. Nie wiem czy to dobrze czy źle, a Nelly jest zbyt zajęty. Ma wspaniałą moc, ale męczącą. Wszyscy się do niego zgłaszają z różnymi przypadłościami… Tak to jest być Magicznym Lekarzem.
- A nie zwracałeś się z tym do Mistrza?
     Zapadła grobowa cisza. Brandon spuścił głowę i z powrotem zabrał się za pisanie eseju. Tuż obok nich stanął dość młody chłopak. Miał lekko zmasakrowany lewy policzek i zwierzęcy błysk w oku. Spojrzał na nich i powiedział:
- Mistrz się zmienił. Bardzo. Nie wiadomo, czy można mu ufać. Musiało was tu długo nie być.
- Conrad! - zawołali równocześnie Andrzej i Joanne.
- Witam, witam, pani Rowling i panie Maleszka – odpowiedział chłopak całując rękę Joanne, zgodnie z zasadami dobrego wychowania.
- Witamy cię i my, drogi Conradzie. Jak się trzymasz? - powiedziała autorka.
- Bywało lepiej – odpowiedział tak samo jak wcześniej Brandon, który teraz udawał, że pisze, choć tak naprawdę przysłuchiwał się rozmowie. - Beryl jest porwana, a Mistrz coś kręci. Dawno was tu nie było, że nie wiecie, że nie przyjmuje on już audiencji. Zwłaszcza w takich błahych sprawach jak kłopoty z Magią.
- Młody ma rację – odezwał się nagle Mull. - Nasz przywódca się zmienił, niekoniecznie na lepsze. Ma więcej sekretów i tajemnic.
- A ja sądzę, że tak powinno być – powiedziała z przekąsem jakaś dziewczyna stając tuż obok Conrada.
- Avery! Miło cię widzieć! - powiedział Andrzej.
- Nawzajem, was również.
     Steve i Chris przysłuchiwali się tej dziwnej rozmowie lekko na uboczu, dopóki ktoś ich przez przypadek nie potrącił. Był to jakiś mały człowieczek, który nawet nie przystanął by ich przeprosić, tylko pobiegł dalej.
- Nie wiedziałem, że przyjmują tu także skrzaty – mruknął scenarzysta. Jednak to zdarzenie przykuło uwagę Joanne i szybko włączyła ich do rozmowy.
     Po ogólnym przedstawianiu się i tego typu rytuałach grzecznościowych, Rowling wzięła na chwilę Maleszkę na stronę. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz wrócili.
- Jest tu podsłuch? - spytała autorka.
- Nie, nie ma, ale ściany mają uszy – powiedziała Avery. - Jeśli chcecie przekazać komuś sekret, to radzę iść do Sali Kości...
- Tam to dopiero jest atmosferka – wtrącił Conrad.
- Ponieważ prawie nikt tam nie wchodzi, chyba, że musi.
- To w takim razie prowadźcie. Bran, idziesz z nami. Musimy wam powiedzieć coś ważnego. Nie zaszkodziłoby też Ricka Riordana znaleźć.
     Mieli szczęście i po drodze do Sali Kości znaleźli owego mężczyznę. Dołączył on do „grupy” i poszedł ciekaw tego, co Rowling chce im powiedzieć. W końcu doszli do właściwego pomieszczenia, ale nie było to zbyt nastrojowe miejsce. A może – za bardzo nastrojowe… Ściany były utrzymywane w ciemnej tonacji, zamiast lamp były świece i kadzidła. Na ścianach wisiały ponure obrazy. Ale najgorszy widok był na przeciwległej ścianie od wejścia. Był tam ołtarz zbudowany z… Ludzkich kości i czaszek.
- O rany, to NIE JEST za przyjemne miejsce – odezwał się Steve i zaraz tego pożałował, bo było tu piekielne echo.
- Cóż, to jedyne bezpieczne miejsce. Nie ma co wybrzydzać – powiedziała Joanne. - A teraz muszę powiedzieć wam coś strasznie strasznego, ale też okropnie ważnego.
     I powiedziała. W kilkunastu zdaniach streściła katastrofę, którą wywołała przez przypadek. Na końcu opowieści poprosiła o pomoc. Przez chwilę nikt nic nie mówił i w tej ciszy słyszeli bicie swoich serc. W końcu jednak po kolei, Conrad, Brandon, Rick i na końcu Avery zaczęli okazywać chęć pomocy. Po chwili aż zaczęli się przekrzykiwać, nawet nie wiedząc czemu.
- Czyli nie złościcie się i pomożecie, tak? - spytała cicho Rowling by się upewnić.
- Tak! Co prawda, trochę skomplikowana sprawa z tym będzie. Trzeba skołować dużo Mocy i odpowiedni Czar, ale damy radę! - rozemocjonował się Brandon. - Już widzę minę tych młodziaków, jak ich wyciągniemy!
- Ale będzie z tym dużo pracy – zauważyła Avery.
- I musimy ukryć to przed Mistrzem – dopowiedział Conrad.
- Akurat tym razem się z tobą zgadzam – powiedziała dziewczyna. - To MUSI być tajemnica.
- Tak! - Conrad uśmiechnął się promieniście. Młoda Casterville przyznała mu rację PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU, więc to było coś.


     W tym samym czasie pewien mały człowieczek podobny nieco do karła biegł zatłoczoną ulicą. Potrącał wielu przechodniów, ale za bardzo się śpieszył, by przepraszać. Zamiast tego wyklinał wszystkich ludzi na ulicy. Nie mógł się spóźnić; miał niecałe piętnaście minut, ale jeszcze dużo drogi przed sobą. A krótkie nóżki wcale nie ułatwiały sprawy.
     Nagle przystanął. Wymruczał jakiś Czar i nagle urósł. Jego nogi stały się chyba trzy razy dłuższe od tych malutkich nóżek. Teraz to mógł biec. Pognał szybko jak błyskawica. Skręcił w boczną uliczkę i trafił w ślepy zaułek. Stuknął trzy razy w ścianę domu i ukazał się w niej kontur drzwi. Stuknął kolejne trzy razy – z konturu powstały drzwi. Jeszcze raz stuknął trzy razy i drzwi się otworzyły. Wszedł przez nie do małego, niezbyt zadbanego pomieszczenia. Usiadł na ławce zdejmując kaptur peleryny. Jego żylasta twarz pokryta bliznami sprawiała wrażenie wiekowego staruszka. Tymczasem przybysz nie miał nawet trzydziestu lat.
- Zjawiłeś się, Melchiorze – do przybysza podszedł barczysty mężczyzna.
- Wątpiłeś, że się zjawię, Amosie?
- Tak, przyznam, że wątpiłem. Ale jesteś i to się liczy. Masz towar?
     Melchior wyciągnął zza pazuchy jakiś przedmiot opakowany w brązowy papier. Podał go Amosowi, ale momentalnie cofnął rękę.
- A zapłata? - uśmiechnął się szelmowsko.
- Masz – mężczyzna rzucił mu woreczek, który brzdęknął obiecująco. Melchior dał mu pakunek, po czym obydwoje się rozstali. Pół-karzeł wyszedł z budynku, o ile można nazwać tak to miejsce, a drugi poszedł po schodach w górę. Jednak kiedy Melchior wyszedł na ulicę i zerknął do worka aż krzyknął.
- O ten zdrajca! Niech go diabli wezmą do siebie!
     W worku zamiast monet były rozbite szklane figurki pomalowane na złoto.
- Jeszcze mi za to zapłacisz Amosie… Oj, zapłacisz. I to drogo...


_______________________________________


Chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji nowego roku!
Ten rozdział jest specjalnie dedykowany dla Liseg, która mnie zmotywowała do jego napisania :) Dziękuję Ci za to! :D