czwartek, 28 stycznia 2016

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 7 - Lockhart

     Pierwszego września Rosalie wstała wyjątkowo wcześnie. Za oknami było jeszcze bardzo ciemno, ale dziewczyna była rześka i wyspana. Włączyła światło i zabrała się za przepakowywanie kufra. Wyjęła wszystkie „śmieci” i zaczęła starannie układać ubrania w kostkę. Włożyła je do kufra razem z nowymi podręcznikami. Najpewniej po pierwszym tygodniu już nie będzie takiego porządku, ale teraz musiała się czymś zająć.
     Kiedy w pubie zaczął się jaki taki ruch zeszła na śniadanie. Poczytała nowości w „Proroku Codziennym”, pogadała ze stałymi bywalcami i nim się spostrzegła, była już dziesiąta. Ale wtedy Rosalie przypomniała sobie pewną ważną kwestię. Jak dostanie się na peron?… Nie pomyślała o tej sprawie a teraz było już za późno.
     Jednak rozwiązanie samo do niej przyszło. Był to Dylan. Zarezerwował on mugolską taksówkę i oboje pojechali nią na peron. Podczas podróży starali zachowywać się normalnie, ale Dale tyle chciała wiedzieć… Dowiedziała się, że kuzyn zgłosił się do pracy i za miesiąc ma lecieć do Rumunii. Poza tym ciocia Mary czuje się coraz lepiej, a Grace dobrze powodzi się we Francji.
     W końcu dojechali na peron. Oboje przeszli przez barierkę między peronami 9 i 10. Trafili na peron 9 i ¾. Tam się pożegnali i Rosalie weszła do pociągu. Co prawda miała mały problem z bagażami (kufer, klatka z Alką i klatka-terarrium Azoga) ale w końcu się udało. Weszła do pierwszego lepszego pustego przedziału. Było jeszcze dość wcześnie, bo dopiero wpół do jedenastej. Rosalie pomachała jeszcze Dylanowi. Ten również jej pomachał i zaczął powoli się wycofywać. Wrócił z powrotem do świata mugoli.
     Za jakieś piętnaście minut w pociągu i na peronie zrobił się jeszcze większy ruch. Do przedziału Rosalie dosłownie wpadł Draco. Wepchali go tu jacyś starsi uczniowie. Oczywiście musiał na nich pozłożeczyć. Dale, mimo że sama nigdy nie przeklinała, lubiła, o dziwo, słuchać jak młody Malfoy złożeczy i przeklina. Dla niej to było bardziej śmieszne niż straszne.
     Wkrótce dołączyli do nich Crabbe, Goyle i Milicenta. Pansy Parkinson również chciała się dosiąść, ale na szczęście „brakło im miejsca”, więc poszła szukać gdzie indziej. Pansy była największym wrogiem Rosalie ze szkoły. Już pierwszego dnia się znienawidziły, a potem było już tylko gorzej.
     Drogę do Hogwartu spędzili głównie na graniu w Eksplodującego Durnia. Najlepiej szło Ros i Goyle'owi. Wygrywali nawzajem, ale mimo wszystko to Gregory był leszy. W końcu jednak przestali i postanowili już się przebrać. Za chwilę mieli dojechać do szkoły.
     Kiedy pociąg w końcu stanął, znowu zrobiło się zamieszanie. Wszyscy się pogubili. Jednak Rosalie cały czas miała na oku blond czuprynę Malfoya, więc szybko się odnaleźli. W tym roku do Hogwartu mieli się dostać powozem. Dale wraz z blondynem wsiedli do jednego z pierwszych „pojazdów”. Niestety, na nieszczęście Ros dosiadła się do nich Pansy Parkinson i jakiś Puchon z ostatniej klasy. Nie była to ekipa ze snów, ale na szczęście powozy już ruszyły. Nie miały one zaprzęgu, po prostu jechały same. Podróż minęła im w milczeniu. Rosalie toczyła niemą wojnę z Pansy na spojrzenia. Kiedy wjechali na szkolny dziedziniec, bryczki zatrzymały się. Uczniowie wysiedli i przez weszli przez wielką bramę do szkoły. Czekał na nich woźny Argus Filch.
- Hola, hola! Panienko Dale, proszę tu do mnie! - zawołał za Rosalie, kiedy ta go minęła. Dziewczyna posłusznie podeszła do mężczyzny.
- Coś się stało? - spytała słodkim głosem.
- Tak, pański wygląd się stał – woźny zazgrzytał zębami.
- Coś z nim jest nie tak?
- To „coś” na twojej głowie! A raczej na twoich włosach.
- Pasemka? Co z nimi nie tak?
- Wszystko! To niedopuszczalne! Kto jest Twoim opiekunem?
- Profesor Snape.
     Jakby na zawołanie znalazł się przy nich owy profesor. Miał wyniosłą postawę i przenikliwe spojrzenie.
- Przypadkiem przechodziłem tędy i usłyszałem waszą rozmowę. Co drogi Argusie jest według ciebie nie tak z moją wychowanką? - powiedział cicho, a jednocześnie z wielką mocą.
- Te jej pasemka! Co to w ogóle jest?! - wybuchnął woźny wymachując rękami.
- Ja uważam, że to nic złego. Ma prawo je nosić – odrzekł ze stoickim spokojem mężczyzna.
- Ale profesorze…
- Ja jestem opiekunem jej domu i to ja decyduję o swoich uczniach – przerwał mu Severus Snape. Możesz iść, Dale.
     Rosalie szybko wymknęła się i pognała do Wielkiej Sali. Była pewna, że przegapiła piosenkę Tiary Przydziału i przydział kilku uczniów. Wślizgnęła się i szybko znalazła się przy stole Ślizgonów. Usiadła obok Malfoya. Nie pomyliła się – przydział dostali już wszyscy uczniowie, których nazwiska zaczynały się do litery G.
- Co się stało? - zapytał ją szeptem Draco.
- Filch mnie zatrzymał. Wściekł się o te moje pasemka. Na szczęście przyszedł Snape i zainterweniował.
- Nie rozumiem, co w tym złego, że masz trzy-kolorowe włosy?
- No tak szczerze ja też nie wiem.
     Na chwilę ucichli. Posłuchali reszty przydziałów i stosunkowo krótkiej przemowy dyrektora. Pojawiły się przed nimi półmiski z jedzeniem. Było tam dużo potraw. Rosalie wzięła jednak tylko warzywną sałatkę i sok dyniowy. Wolała poczekać na deser.
     Po skończonym posiłku i obfitym deserze (czyli lodami z galaretką, bitą śmietaną, waflami i owocami polanymi dodatkowo sosem czekoladowym) wszyscy uczniowie mieli udać się ze swoimi prefektami do dormitoriów. Także prefekt Slytherinu zaprowadził swoich podopiecznych do lochów. Podał hasło („Srebrny Smok”) i weszli.
- Dormitoria dziewcząt są po prawej stronie, a chłopców po lewej – poinstruował młodziaków prefekt po czym dodał od niechcenia - Życzę miłej nocy.
     Rosalie udała się do swojego pokoju. Dzieliła go z Milicentą Bulstrode, Dafne Greengrass, Tracey Davis oraz jakąś okularnicą. Cieszyła się, że nie musi go dzielić z Pansy Parkinson. Poza tym jej współlokatorki były bardzo miłe. Mimo wszystko Dale marzyła tylko o tym, by zanurzyć się w śnieżnobiałej pościeli i zasnąć. Tak też uczyniła.
     Następnego dnia wstała dość wcześnie. Szybko się przebrała i wyszła z dormitorium i z lochów. Skierowała się do Wielkiej Sali na śniadanie. Było tam już kilku uczniów, którzy także byli rannymi ptaszkami. Rosalie siadła przy stole Slytherinu i zabrała się za jedzenie owsianki. Sączyła ją bardzo powoli rozglądając się po całym pomieszczeniu. Brakowało jej tego miejsca.
     Po chwili do Sali zaczęło przybywać coraz więcej ludzi. Przyszedł także Draco z Crabbe'm i Goyle'm. I wtedy zaczęła się totalna „uczta”. Vincent i Gregory przemycili zwędzone wczoraj ptysie i kremówki i podzielili je między siebie, Rosalie i Dracona. Początek roku zapowiadał się dość „słodko”. Poza tym, Dale wpadła na genialny pomysł, jak podkradać więcej pyszności, ale jeszcze go nikomu nie zdradziła. Wpierw musiała sama wypróbować ten sposób.
     Kiedy oblizywali palce, do Sali wpadło ze sto sów i puchaczy z listami i paczkami dla uczniów. Rosalie nie spodziewała się żadnej poczty, podobnie jej przyjaciele. Już mieli wychodzić, gdy nagle rozległ się okropny, przeszywający krzyk:
- ...PO TYM, JAK UKRADŁEŚ SAMOCHÓD, WCALE BYM SIĘ NIE DZIWIŁA, GDYBY CIĘ WYRZUCONO ZE SZKOŁY, POCZEKAJ, AŻ SIĘ DO CIEBIE DOBIORĘ, NIE SĄDZĘ, ŻEBYŚ W OGÓLE POMYŚLAŁ, CO TWÓJ OJCIEC I JA PRZEŻYLIŚMY, KIEDY ZOBACZYLIŚMY, ŻE GO NIE MA…
     Ros i Draco w tej samej chwili spojrzeli w stronę, z której dobiegały te krzyki. Wyjca dostał nie kto inny, tylko Ronald Weasley, syn Artura Weasleya.
- ...DOSTALIŚMY WCZORAJ LIST OD DUMBLEDORE'A, MYŚLAŁAM, ŻE TWÓJ OJCIEC UMRZE ZE WSTYDU, CO Z CIEBIE WYROSŁO, TY I HARRY MOGLIŚCIE POŁAMAĆ SOBIE KARKI…
      Wzrok Ślizgonów padł na Pottera. Chłopiec z Blizną był lekko zmieszany, ale udawał, że wcale nie słyszy tych wrzasków.
- ...WSTRĘTNE I OBURZAJĄCE, TWOJEGO OJCA CZEKA DOCHODZENIE W PRACY, TO WYŁĄCZNIE TWOJA WINA I JEŚLI JESZCZE RAZ ZROBISZ COŚ NIE TAK, WRÓCISZ DO DOMU I KONIEC ZE SZKOŁĄ.
     Zapadła okropna, głucha cisza. Wszyscy wpatrywali się się w Rona i Harry'ego jeszcze przez chwilę, ale po chwili wrócił dawny gwar i ciżba. Do stolika Ślizgonów podszedł prefekt i rozdał uczniom plan zajęć. Drugoklasiści mieli pierwszą Transmutajcę z profesor McGonagall. Te lekcje zawsze były harówką, ale akurat dziś były wyjątkowo trudne. Uczniowie mieli zamienić żuka w guzik, ale przez wakacje zdążyli zapomnieć jak to się robi.
     Następną lekcją miała być Obrona przed Czarną Magią. Rosalie, podobnie jak reszta Ślizgonów, bardzo była ciekawa na te zajęcia. Obawiała się, że będą totalną klapą i nie myliła się. Kiedy udali się do odpowiedniej sali i usiedli na swoich miejscach, znikąd pojawił się ich nowy nauczyciel.
- To ja – powiedział Gilderoy Lockhart wyniosłym tonem, kiedy cała klasa jako tako się uciszyła. - Gilderoy Lockhart, kawaler Orderu Merlina Trzeciej Klasy, honorowy członek Ligi Obrony przed Czarną Magią i pięciokrotny laureat nagrody Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika „Czarownica”… Ale nie o tym chcę mówić. Nie pozbyłem się zjawy z Bandonu uśmiechając się do niej!
     Zrobił krótką przerwę, oczekując, że uczniowie będą się śmiać. Nikomu jednak nie przyszło to do głowy. Kilka osób uśmiechnęło się wymuszenie, ale większość miała go gdzieś.
- Widzę, że wszyscy zakupiliście komplet moich książek. Znakomicie. Zaczniemy od małego quizu. Nie ma powodu do niepokoju… chcę po prostu sprawdzić, co wam zostało z lektury… - Rozdał wszystkim arkusze i wrócił na przód klasy. - Macie trzydzieści minut. Zaczynamy!
     Rosalie popatrzyła tępo w swoją kartkę i przeczytała pytania.
1. Jaki jest ulubiony kolor Gilderoya Lockharta?
2. Jakie jest skryte pragnienie Gilderoya Lockharta?
3. Jakie jest, według ciebie, największe do tej pory osiągnięcie Gilderoya Lockharta?
     Tego typu pytań było aż 54, a ostanie brzmiało:
54. Kiedy przypadają urodziny Gilderoya Lockharta i jaki byłby idealny dla niego prezent?
     Dale otworzyła szerzej oczy i zabrała się do pisania. Z zakamarków pamięci wydobyła odpowiedzi na te pytania. Draco, który siedział z nią w ławce, co jakiś czas spoglądał ukradkiem do jej testu odpisując. Ros pozwalała mu to. Sama czasem „odgapiała” od niego na lekcji Eliksirów.
     Pół godziny później Lockhart zebrał od nich arkusze testowe i szybko je przejrzał; był jednak zawiedziony z wyników, bo w miarę czytania mina mu zrzedła.
- Cóż, najwyraźniej większość z was nie czytała moich dzieł. Oprócz panny Dale i pana Malfoya. Oni jako jedyni pamiętali, że moim ulubionym kolorem jest liliowy, a moim skrytym pragnieniem: oczyszczenie świata ze zła i wypromowanie mojej własnej serii eliksirów  do pielęgnacji włosów.
     Cała klasa zwróciła oczy w stronę Rosalie i Malfoya. Obydwoje lekko się zmieszali.
- Zasługujecie na nagrodę! Dwadzieścia punktów dla Slytherinu! No. Ale teraz przejdziemy do części właściwej lekcji – wyjął spod biurka klatkę okrytą płótnem. - Muszę was jednak ostrzec! Moim zadaniem jest uzbrojenie was w oręż przeciwko najbardziej odrażającym potworom znanym w świecie czarodziejów! W tym pomieszczeniu możecie przeżyć strach, jakiego dotąd nie zaznaliście. Wiedzcie jednak, że nie grozi wam nic, dopóki ja tu jestem. I proszę o zachowanie spokoju. - Zrobił krótką pauzę. - Proszę nie wrzeszczeć. To mogło by je sprowokować. Tak jest. Oto one… - zamaszystym ruchem ściągnął płótno z klatki.  -  Oto świeżo schwytane chochliki kornwalijskie.
    Cała klasa wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Gilderoy Lockhart stał zdezorientowany nie wiedząc co zrobić. Chciał uciszyć śmiejących się Ślizgonów, ale to graniczyło z cudem. W końcu jednak uczniowie sami przestali; niektórzy nadal uśmiechali się pod nosem.
- Cóż, to może je wypuszczę i zobaczycie, że to wcale nie są takie śmieszne, niewinne stworzonka?
     Lockhart już pochylał się nad klatką, gdy usłyszał głos tak zimny, że aż namacalny:
- Nie ma potrzeby, panie profesorze.
     Powiedziała to Rosalie. Nauczyciel na chwilę zamarł, po czym zaczął kontynuować lekcję, spoglądając co jakiś czas w kierunku Dale. Ta jednak niewiele sobie z tego robiła, a także w ogóle nie uważała rozmawiając z Malfoyem i co jakiś czas odwracając się do siedzących za nimi Crabbe'a i Goyle'a. A kiedy zadzwonił dzwonek – pierwsza wyszła z sali.
     Następną mieli Historię Magii, czyli najnudniejszy przedmiot. Nauczał go profesor Binns, czyli jedyny duch-nauczyciel. Potem był lunch. Ros zjadła bardzo niewiele. Szybko się uwinęła, podobnie jak Draco,Vincent i Gregory. Razem wyszli na dziedziniec. Mieli mieć teraz godzinę Zielarstwa z Krukonami. Chwilę rozprawiali o nowym nauczycielu, gdy nagle usłyszeli:
- …A potem byś je podpisał, co?
     Był to jakiś młody Gryfon z aparatem. Stał z obiektywem w górze patrząc na Harry'ego Pottera.
- Zdjęcia z autografem? Rozdajesz swoje zdjęcia z autografem, Potter? - Malfoy wyczuł idealny moment, by znów pokpić z Chłopca z Blizną. Trafił w jego słaby punkt. - Wszyscy ustawić się w ogonku! Harry Potter rozdaje swoje zdjęcia z autografem!
- Nie, nie rozdaję – powiedział Harry ze złością. - Zamknij się, Malfoy.
- Jesteś po prostu zazdrosny! - pisnął młody Gryfon głosem cienkim jak struna.
- Zazdrosny? - syknął Malfoy. - O co? O tę okropną bliznę na czole? Może myślisz, że sam chciałbym coś takiego mieć? Nie, dzięki. A jak by tak tobie rozwalić głowę, też nie stałbyś się kimś niezwykłym.
     Crabbe i Goyle zaczęli się śmiać. Rosalie nie przyłączyła się do nich; patrzyła to na Malfoya, to na Pottera. W duchu kibicowała Draconowi, ale nie okazywała tego na zewnątrz. Nagle zauważyła w tłumie Lisę. Szybko odwróciła wzrok. Znów wróciło to uczucie „ściany” oddzielającej Gryfonkę od Ślizgonki.
- Odwal się, Malfoy – mruknął Ron Weasley.
     Crabbe przestal się śmiać i zaczął pocierać sobie knykcie. Nastała nienaturalna cisza.
- Uważaj, Weasley. Lepiej nie zaczynaj, bo przyjedzie twoja mamcia i zabierze cię ze szkoły – drwił Malfoy. - Jeśli jeszcze raz zrobisz coś nie tak, wrócisz do domu… - dodał piskliwym głosem.
     Ślizgoni ryknęli śmiechem. Sam Malfoy uśmiechnął się głupkowato.
- Potter, daj jedno zdjęcie z autografem Weasleyowi, będzie więcej warte niż cały dom jego rodziny.
     Ron już wyciągał różdżkę z chęcią odwetu za te słowa, gdy Hermiona krzyknęła: „Uwaga”. Ku nim kroczył dumnie Gilderoy Lockhart. Malfoy, Crabbe, Goyle i Rosalie zniknęli w tłumie nadal chichocząc pod nosem. Pędem zbiegli na błonia i w ostatniej chwili udało im się zdążyć na zajęcia z panią Sprout. Przez całą lekcję Draco był w wyśmienitym humorze, który także udzielił się Ros. Towarzyszył jej on do późna. Nawet następnego dnia obudziła się uśmiechnięta. Wiedziała już, że ten rok zapowiada się bardzo dobrze.

1 komentarz:

  1. Rozdział całkiem niezły {gratuluje podzielność uwagi ;) }
    Wojna na spojrzenie z Pansy (kto wygrał ;P). Goyle mistrzem eksplodującego durnia, nie spodziewałam się.
    I ten moment kiedy Ros mówi: "Nie ma potrzeby, panie profesorze" tak zimnym tonem, aż mnie ciarki przeszyły, to do niej niepodobne. W mojej dziwnej wyobraźni wyglądało to jak groźba...
    Pozdrawiam i życzę bardzo dużo weny!

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pozostaw po sobie jakiś miły ślad. Może komentarz? :)