sobota, 7 listopada 2015

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 5 Spotkanie w Dziurawym Kotle i urodziny Rosalie

    Od nocowania u Sonii minął dopiero jeden dzień. Rosalie mieszkała w Dziurawym Kotle. Było tu nawet przyjemnie. Mogła ucinać sobie pogawędki z barmanem Tomem. Dzięki temu dowiadywała się wielu ciekawych rzeczy. Tom lubił rozmawiać, więc wyciągnięcie z niego informacji było łatwe. Poza tym bardzo ciekawym zajęciem było oglądanie ludzi przychodzących do pubu. Raz, pod wieczór, zjawił się nawet na chwilę Hagrid, ale szybko się zmył. Pewnie był tu tylko przelotem.
     Ros obudziła się gwałtownie. Przed chwilą śnił jej się ciekawy sen. Dziewczyna wstała i podeszła do stolika. Była tam klatka z Alką. Sowa jeszcze spała. Dziewczyna delikatnie pogłaskała ją przez pręty i podeszła do okna. Wychodziło ono na zatłoczoną ulicę Londynu, więc mogła poobserwować przechodzących ludzi.
     Dziewczyna rozmyślała o nocowaniu u Sonii. Było naprawdę fantastycznie! Wreszcie spotkały się we trójkę i to w niezwykle miłej atmosferze. Mimo to Ros i tak brakowało spotkań ich trzech w Hogwarcie. Brakowało jej też nauki zaklęć, wybuchowych eliksirów, zawiłych korytarzy i tych wszystkich tajemnic, które skrywa Hogwart.
- Och, wstała już pani, panno Dale - powiedział ktoś wchodząc do pokoju dziewczyny. Był to barman Tom. - Niech pani szybko zejdzie na dół. Ma pani gościa.
- Dobrze. Dziękuję za informację - odpowiedziała Ros.
     Kiedy drzwi się zamknęły, Rosalie szybko się przebrała i przeczesała włosy. W sennym jeszcze nastroju zbiegła na dół. Przy jednym stoluku siedziała Emily Ross. Popijała ona jakiś napój wpatrując się w kopertę położoną przed nią. Nagle podniosła głowę i zauważyła Rosalie. Uśmiechnęła się i gestem wskazała, by dziewczyna przyszła. Ros tak też zrobiła.
- Witaj, Rosalie - powiedziała Emily.
- Dzień dobry. Miło znów panią widzieć - odpowiedziała dziewczyna.
- Wiesz moja droga, ostatnio przeglądałam różne pudła ze starociami w moim domu - zaczęła pani Ross i sięgnęła do torebki. - I znalazłam kilka ciekawych rzeczy. Między innymi to.
     Kobieta położyła na stoliku dość grubą książkę. Podsunęła ją w stronę Rosalie. Dziewczyna wzięła ją i otworzyła. Był to kolejny album ze zdjęciami. Tylko, że było to zdjęcia jedynie jej ojca. Młodego Mike'a Dale'a. A to w szacie do Quiddicha, z kolegami, ze swoją siostrą Mary (czyli ciocią Ros, oczywiście). Lecz najbardziej przeważały zdjęcia jej ojca z jakimś rudowłosym Gryfonem. Wyglądał znajomo. Ale na ostatniej stronie nie było zdjęć. Był tam list. Rosalie wzięła go i zaczęła czytać.
Droga Emily!
Wierzę, żeś cała i zdrowa! Gorsza sprawa z nami. Chciałbym Cię poprosić o przysługę.
Wiesz, że Czarny Pan się na mnie uwziął. Jina, nasza Strażniczka, ledwo co się trzyma. On ją torturuje! Za niedługo pewnie się złamie, ale i tak jest silna. Catherine i ja martwimy się o Rosalie. On szuka kogoś takiego jak ona. A znasz moją sytuację. Boimy się, że to nasza Rosie może stać się jego ofiarą. Tak więc chciałbym Cię prosić o możliwość przeniesienia się do Ciebie na ten trudny czas. Niekoniecznie całej trójki, może być tylko samą Rosalie. My się obronimy, a poza tym brat Cathy, Fabrice, obiecał przyjechać z Francji i nam pomóc.
Proszę o szybką odpowiedź, 
Twój wierny na zawsze
Mike
     Ros spojrzała pytająco na Emily. Kobieta miała grobową minę. W końcu nabrała powietrza i odsapnęła. Spojrzała na Rosalie po czym powiedziała;
- Tego samego dnia, kiedy doszedł ten list, Jina Carter złamała się i wyjawiła tajemnicę. Tego samego dnia Lord Voldemort zabił twoich rodziców. Tego samego dnia przyjechał brat twojej mamy i zastał ruinę zamiast domu. Tego samego dnia zostałaś przetransportowana do domu swojej ciotki.
     Rosalie nic nie odpowiedziała. Patrzyła się w ten list jak zahipnotyzowana. To niemożliwe, by w jednym dniu wydarzyło się aż tyle... Ale to była jednak prawda. Dziewczyna podniosła wzrok spojrzała na Emily. W jej oczach widać było łzy. Można było się zorientować, że Mike Dale był dla niej kimś ważnym. Nadal z trudem opowiadała o jego śmierci.
- Proszę się nie smucić. Wiem, że pani ciężko, ale co się stało to się nie odstanie - Ros próbowała ją pocieszyć. Kobieta uśmiechnęła się i przytuliła ją.
- Weź ten album - powiedziała. - Niech Ci przypomina, że mimo śmierci, twoi rodzice nadal żyją. W tobie - powiedziała i wstała. Pożegnała się z Rosalie i wyszła. ,,Miałam jej powiedzieć - pomyślała - ale tego nie zrobiłam. Czemu? Czy przez to, że obawiam się jej reakcji, czy dlatego, że mnie samej jest trudno się z tym pogodzić?..."


     Następnego dnia były urodziny Lisy. Już wczesnym rankiem Rosalie wysłała jej prezenty (co prawda większość słodyczy sama zjadła, ale przynajmniej nie wysłała przyjaciółce papierków). Zaraz po tym zeszła na dół. Czekał na nią Tom ze śniadaniem - grzankami i gorącą czekoladą. Ros podziękowała i usiadła przy stole. Zaczęła jeść i czytać gazetę, ,,Proroka Codziennego". Nie było w nim nic ciekawego. Zresztą cały dzień minął jej w nudnej, sennej atmosferze. Powłóczyła się po Ulicy Pokątnej, porozmawiała z Tomem, pobawiła się z Azogiem. W ogóle wszystkie dni jej tak mijały. Dopiero piątego sierpnia nastąpiła zmiana. Był to dzień jej urodzin. O godzinie piątej rano obudziła ją piękna, śnieżnobiała sowa. Była to Śnieżka Lisy. W dzióbku trzymała dość spory pakunek i najwyraźniej chciała się go pozbyć.
     Dale podbiegła do okna i je otworzyła. Ptak wleciał do pokoju i wylądował na szafce nocnej obok klatki z Alką. Sowy przywitały się po sowiemu, tymczasem Ros wyjęła delikatnie z dzioba Śnieżki pakunek i zaczęła go odpakowywać. W środku był magazn ,,Czarownica" z jakimś sławnym czarodziejem na okładce. Poza tym jeszcze czarne skórzane rękawice do Quidditcha. Lisa miała nosa - Rosalie chciała w tym roku zgłosić się do drużyny. No i oczywiście mnóstwo słodyczy. Ktoś mógły uznać to za miesięczny zapas, ale dla Ros to była jedynie przekąska na trzy dni.
     Dziewczyna napisała podziękowania i dała je sowie przyjaciółki. Ta odleciała dość niechętnie - widać polubiła się z Alką. Ros zamkęła okno, jednak nie był to koniec niespodzianek. Niedługo po tym jak Śnieżka odleciała, do okna zastukała kolejna sowa. Należała do rodziny Malfoyów. W dzióbku trzymała pękatą paczkę. Rosalie wpuściła ją i uwolniła od balastu. Otworzyła prezent i omal go nie upuściła i rozbiła. Były to bowiem perfumy. Ale nie byle jakie perfumy. Najlepsze i jedne z najdroższych perfum. Musiała je pewnie wybrać mama Dracona.
     Rosalie odkorkowała flakonik. Pachniały pięknie. Poza tym Malfoy sprezentował jej jeszcze mnóstwo słodkości. W Hogwarcie często wymykała się z Crabbe'm i Goyle'm na poszukiwanie ciastek, gdy wszyscy wychodzili po uroczystych posiłkach z Wielkiej Sali. Można było się nieźle obłowić, skoro nikt już nie ma siły tego zjeść. Zwykle taki zapas starczał do końca miesiąca, ale czasem po udanych eskapadach mieli ciastek na prawie trzy miesiące.
     Rosalie napisała podziękowania i dała sowie Malfoya. Tym raziem nie zamknęła okna. I dobrze zrobiła, bo do południa zleciało się jeszcze więcej sów, każda z podarunkiem dla jubilatki. Tak więc od Sonii dostała książkę pod tytułem ,,Magiczne zwierzęta i jak je znaleźć", figurkę smoka i mnóstwo słodyczy. Od Milicenty śliczne kolczyki z kolią w zestawie, prenumeratę magazynu ,,Żongler" i dużo słodyczy. Od Dylana dostała szatę do Quidditcha (szytą na miarę) i, jak wiadomo, słodycze, Ros wiedziała, że Dylan kupił jej tę szatę. Wspomniała raz przy nim, że chce wstąpić do drużyny. Ten tak sie ucieszył, że poszedł z nią do sklepu z markowym sprzętem do Quidditcha i zamówił dla niej odpowiedni strój. Cóż, w końcu był zapalonym fanem tej gry.
     Od Grace Rosalie dostała pięknie zdobiony album (pusty, by sama mogła go zapełnić) i oczywiście słodycze. Od Crabbe'a i Goyle'a dostała same słodycze. Od cioci Mary również coś dostała - haftowaną hustkę z malutkim wężem w rogu (i stos czekoladowych żab). Ostatnia paczka była od Emily Ross. Znajdował się w niej zestaw ślicznych spinek do włosów, opaska i robiony na drutach szal w kolorach Slytherinu.
     Po odpakowaniu i posegregowaniu prezentów zeszła na dół. Czekał na nią Tom z wielkim tortem truskawkowym. On i stali bywalcy pubu zaśpiewali jej ,,sto lat". Rosalie zdmuchnęła świeczki, a potem barman rozkroił słodycz na kilka wielkich kawałków. Wszyscy się poczęstowali, włączając jego samego. Tort był bardzo smaczny. Sama Rosalie tak uważała.
     Potem, wieczorem, przyszedł ją odwiedzić Dylan. Rozmawiali jak dobrzy, starzy przyjaciele i raz po raz pokładali się ze śmiechu. Kuzyn opowiedział jej o kiepskiej sytuacji w domu.
- Mama miewa się coraz gorzej, podupada na zdrowiu. Obawiam się, że długo już nie pożyje. Co prawda za dwa lata ma wyjechać na gorące źródła, ale nie wiem, czy wytrzyma do tego czau - powiedział ponurym tonem chłopak. - Poza tym, chciałbym znaleźć jakąś pracę. Jestem pełnoletni, a siedzenie w domu i nic nie robienie już mnie nudzi. Jednak nie ma żadnego zawodu, w któym czułbym się dobrze.
- A może opieka nad smokami? - podsunęła Rosalie. - Widzałam w Proroku Codziennym, że poszukują chcętnych Czarodziejów, lubiących adrenalinę i znających się na zwierzętach do pracy ze smokami w Rumunii. Toś dla ciebie.
     Dylan prawie spadł z łóżka. Tak wytrzeszczał oczy, że Ros musiała się zaśmiać. Chłopak momentalnie się zerwał i począł przeszukiwać stertę makulatury na komodzie kuzynki. Dorwał odpowiednie pismo i zaczął czytać. Mruczał coś pod nosem aż w końcu zrobił coś nieoczekiwanego.
- Dziękuję Rosie! To jest to! Jesteś kochana! Ja lecę! Idę się tam zgłosić! - i wybiegł z pokoju uprzednio całując Rosalie w policzek po raz pierwszy w życiu. Nawet na święta tego nie robił, mimo iż jego mama kazała wszystkim wszystkich całować przy składaniu życzeń.
     Ros stała jeszcze długo po środku pokoju głupawo się uśmiechając. Dopiero po chwili dotarło do niej co Dylan zrobił i zaczęła się śmiać, aż ją brzuch rozbolał. Mimo to, chichrała się nadal, a Alka i Azog patrzyli na swoją panią i zastanawiali się, co też się jej stało...

poniedziałek, 2 listopada 2015

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 4 Dom Winner'ów

     Rosalie zwlekła się rano z łóżka gnana dziwną myślą. Jeszcze nie wiedziała dokładnie, o co chodzi, ale kiedy spojrzała na swój kalendarz, od razu sobie przypomniała. Dziś był 27 lipca. Spotkanie u Sonii Winner. Piżama-party. Najlepszy dzień tych wakacji.
     Dziewczyna przeciągnęła się i potężnie ziewnęła. Nie lubiła wstawać rano, ale dziś musiała. Szybko chwyciła jakieś dżinsy i koszulkę, i pognała do łazienki. Tam wzięła szybki prysznic. Woda była chłodna i orzeźwiająca, zmyła resztki snu.
     Po myciu i ubieraniu przyszła kolej na włosy. Nieszczęsne włosy, które nie cierpiały być czesane. Broniły się jak mogły robiąc coraz większe kołtuny. Jednak Rosalie szybko sobie z nimi poradziła. Kiedy włosy były już jako-tako uczesane, trzeba było jeszcze je związać. Tak więc zaczęło się codzienne molestowanie owych biednych pukli. Nie trwało ono jednak długo. Zwykły kucyk był idealny.
     W końcu Rosalie była gotowa. Zeszła na dół do kuchni. Już miała otwierać lodówkę z zamiarem zrobienia sobie śniadania, gdy coś odwróciło uwagę dziewczyny. Spojrzała na stół. Siedziała tam mała brązowo-szara sówka płomykówka. W dziobie miała list i najwyraźniej tylko czekała, aż ktoś go wyjmie.
     Rosalie podeszła do sowy. Pogłaskała ją i wyjęła list. Spojrzała na adres nadawcy. Był jej nie znany. W końcu otworzyła kopertę i aż zaniemówiła. Był to list od Emily Ross. Tak brzmiała jego treść:
Droga Rosalie!
Dziękuję Ci za Twoją hojność. Naprawdę nie musiałaś mi dawać tych pieniędzy.
Chciałabym Cię jeszcze zapytać, kiedy będziesz na Ulicy Pokątnej lub w Londynie. Bardzo chciałabym się z Tobą spotkać i Ci coś dać. Pewnie masz już tego dużo, ale nigdy nie za wiele. 
Mam nadzieję, żeś zdrowa.
Pozdrawiam, 
Emily Ross
P.S. Chciałabym utrzymać z Tobą korenspondęncję listową, byś opisywała mi co się dzieje u Ciebie w szkole. Oczywiście jeśli nie chcesz, to nie musisz.
     Ros przeczytała list dwa razy. Ciekawiło ją, co też pani Emily chce jej podarować. Szybko pobiegła do swojego pokoju i chwyciła pióro, atrament i kawałek pergaminu. Napisała odpowiedź:
Droga pani Emily!
Bardzo dziękuję za list. W Londynie będę przez cały sierpień. Chętnie się z panią spotkam, proszę tylko napisać gdzie.
Pozdrawiam, 
Rosalie
P.S. Bardzo dziękuję za propozycję korenspondencji. Z wielką chęcią będę pani pisać o wszystkim.
     Rosalie wzięła list i włożyła go do uprzednio zaadresowanej koperty. Zbiegła na dół i wręczyła go sowie. Sama natomiast zajęła się śniadaniem. Zrobiła sobie kanapki z serem i szynką. Po zjedzeniu posiłku przygotowała jeszcze kilka kanapek - dla cioci i Dylana. Chciała im zrobić niespodziankę.
     Dziewczyna wyszła po schodach na piętro. Właściwie to wbiegła. Zaraz też wpadła do pokoju i zabrała się za pakowanie do torby (szmaragdowej, oczywiście) potrzebnych rzeczy, czyli piżamy, szczoteczki do zębów, stroju na przebranie i szczotki do włosów. Potem otwarła wieko swojego szkolnego kufra. Wyjęła z niego większość niepotrzebnych rzeczy, a zaczęła wkładać po kolei podręczniki, ubrania, wszystkie pióra, mocno zakorkowane atramenty. Na samą górę położyła uroczyście trzy przedmioty: portret od Lisy, książkę ,,Najpiękniejsze baśnie Świta" (również od Gryfonki) i szkatułkę ze swoją biżuterią.
     Zamknięcie kufra było dość trudne. Był on bardzo napakowany, ale w końcu się udało. Rosalie zwlekła go na dół, a potem dyskretnie wróciła się po Alkę i Azoga. Jakimś cudem udało jej się przechowanie ich w pokoju tak, by nie zauważyła ich ciocia Mary. Tak więc teraz Ros przeniosła obie klatki dyskretnie od razu na podwórko. Potem wróciła po raz kolejny do pokoju, by wziąć torbę. Ją również zniosła na dół i ponownie wyszła do góry. Zapukała do drzwi Dylana.  Zaraz też w drzwiach pojawiła się jego głowa, a wkrótce - cały chłopak już gotowy do drogi.
     Rosalie i Dylan byli umówieni co do planu ,,wyemigrowania " Ros. Chłopak miał zarezerwować kuzynce pokój w Dziurawym Kotle, by zaraz po odwiedzinach u Sonii mogła tam przyjść. Miał też ją tam odprowadzić (co sam, o dziwo, zaproponował).
- I jak, wielki dzień, co nie? - zażartował kuzyn.
- Czy taki wielki to ja nie wiem. Wiem, że fajny - powiedziała Ros.
     Chłopak poszedł do pokoju swojej mamy. Przekazał jej, że idzie ,,odprowadzić Ros". Potem wrócił i oboje wyszli przed dom dźwigając przepełniony kufer.
- Więc tak - zaczął Dylan kładąc kufer na ziemi i wyjmując różdżkę. - Najpierw do Londynu do Dziurawego Kotła, a potem ty po południu na Charles Square 15, do tej twojej koleżanki Sonii, tak?
- Tak - przytaknęła Dale.
     Dylan machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie, żeby kufer stał się lekki. Zaraz też chłopak wziął nic nie ważący kufer i klatki i wraz z Rosalie poszli na przystanek. Wsiedli do autobusu (oczywiście nie obyło się bez dziwnych spojrzeń współpasażerów) i pojechali do Londynu. Stamtąd udali się do owego przesławnego czarodziejskiego pubu. Dylan poszedł do barmana Toma, a ten zaraz zaprowadził ich do tymczasowego pokoju Ros.
     Było to dość duże pomieszczenie, ale też dość puste. Stało tam duże łóżko, mała komódka, szafka nocna i biurko. Poza tym, pomieszczenie było lekko mroczne, ale to tylko przez ciemne zasłony. Dziewczyna podeszła do nich i szybkim ruchem je odsunęła. Nagłe światło lekko ją oślepiło, ale za to w pokoju zrobiło się jaśniej i przytulnie.
     Kiedy Dylan rozmawiał z Tomem, Rosalie jako tako się rozpakowała i wypuściła Alkę, by sobie polatała. Również Azog wyszedł z klatki, by pozwiedzać nowe otoczenie. Jego podróż nie trwała długo, bo po jednym kółku wrócił do swojego mieszkanka. Klatka była bardzo wygodna - dzięki Dylanowi. Chłopak powiększył ją czarami, a Ros nieco przyozdobiła różnymi przydatnymi drobiazgami.
     W końcu barman i jej kuzyn wyszli z pokoju i dziewczyna została sama. Rzuciła się na łóżko. Była dopiero godzina dziesiąta. A piżama-party miało zacząć się dopiero wieczorem. Dlatego też po chwili wstała. Wzięła sakiewkę z galeonami i wyszła zamykając pokój na klucz. Wyszła z pubu i skierowała się na wiecznie zatłoczoną, ale swojską ulicę Pokątną. Stanęła na chwilę przed bankiem Gringotta. Zastanawiała się czy iść po pieniądze czy nie. W sumie miała coś koło piętnastu galeonów i dwa razy tyle knutów i sykli, że powinno jej wystarczyć. Po rodzicach odziedziczyła dość sporą sumkę, ale wiedziała, że pieniądze szczęścia nie dają i wydawała je oszczędnie.
     Dziewczyna wybrała się na zakupy. Za trzy dni urodziny miała Lisa. Ros chciała by prezent od niej był wyjątkowy. Co prawda miała dla niej figurkę pieska i wieży Eiffel'a (przysłała jej to Grace z Francji, a Dale postanowiła sprezentować te przedmioty Lisie), jednak uważała, że jest to trochę za mało. Zaczęła więc oglądać wystawy sklepów. Weszła do cukierni. Kupiła w niej mnóstwo słodyczy (a to dlatego, że ona sama tak kochała cukierki i  czekoladę, że pewnie wszystko by zjadła i Lisie zostawiła same papierki).
     Po kilkukrotnym przejściu ulicy wzdłuż i wszerz, oraz nie znalezieniu niczego ciekawego, dziewczyna zrezygnowała z poszukiwań na ulicy Czarodziejów. Poszła spowrotem do Dziurawego Kotła a stamtąd do Londynu, na ulicę mugoli. W oczy rzucił jej się sklep muzyczny, Zaraz do niego weszła i kupiła płytę Beatels'ów - ulubionego zespołu Lisy. Nieco dalej był sklep papierniczy, gdzie Ros po krótkim namyśle kupiła wielki, prawie stukartkowy blok rysunkowy. Przeszła jeszcze pare ulic, ale już nic nie wpadło jej w oko. Wstąpiła nawet do zakładu fryzjerskiego, w którym pracowałą pani Emily Ross, ale był zamknięty. Dlatego też dziewczyna wróciła do swoego pokoju w Dziurawym Kotle. Spojrzała na wielki, stary zegar i omal nie krzyknęła. Było już bardzo późno! Dochodziła godzina 17.00.
     Rosalie pędęm chwyciła torbę. Pocałowała Alkę w dziób i pogładziła Azoga po łuskach (zwykle robiła na odwrót, ale w pośpiechu wszystko jej się pomieszało). Zbiegła po schodach, oddała klucz barmanowi i wybiegła z pubu. Na szczęście wiedziała gdzie znajduje się ulica przy której mieszka Sonia. W końcu znalazła się przed jej domem i zadzwoniła do drzwi. Wygładziła bluzkę i przeczesała włosy. Nagle usłyszała łomot za drzwiami. Otwarła je Lisa. Sonia stała nieopodal masując guza na czole.
- Cześć, Ros! - przywitały ją obie.
- Cześć dziewczyny! Co tu się działo? - zapytała zdziwiona.
- Zupełnie nic - odpowiedziała szybciutko Lisa cicho chichocząc do siebie.
- Chciałyście wyważyć drzwi? – spytała ponownie Ros. Nawet nie wiedziała jak blisko była prawdy.
- Nie, miałam mały wypadek - powiedziała Sonia. -  Dobra chodźmy na górę. Nie będziemy przecież rozmawiać w drzwiach.
     Weszły do pokoju Winner. Był mały, ale przytulny. Cała trójka usadowiła się na łóżku i zaczęły pogawędkę. Na prawdę długo się nie widziały, a miały tyle do obgadania. Zaczęły od tradycyjnego pytania.
- I jak tam wakacje? - zaczęła Sonia.
- Jakoś lecą, mogło być gorzej - powiedziała Lisa.
- Całkiem nieźle, nie narzekam - odparła Rosalie, choć nie była pewna czy to prawda. Z ciotką Mary była na wojennej ścieżce, ale z Dylanem dogadywała się jak nigdy. - A ty? - dodała. W tej samej chwili Lisa spytała o to samo, po czym wszystkie trzy zaczęły się śmiać.
- Całkiem nieźle. Dobrze, to co chcecie robić?
- Może zabawimy się w skojarzenia? - zaproponowała Lisa.
- Może być, niech Sonia zacznie - powiedziała Dale,
- Hmm... Może niech będzie... szczotka! - rzuciła po namyśle dziewczyna.
- Pani Norris! - krzyknęła Lisa. Najwyraźniej skojarzyła sobie jej ogon. Przypominał on w pewnym sensie ten przedmiot.
- Pani Norris?! Ona chyba bardziej podległa pod ,,wszystko widzę" bądź ,,oczy Hogwartu" - mruknęła Ros.
- Nie zgodzę się. Pod ,,oczy Hogwartu" zaliczają się Fred i George Weasley'owie - wtrąciła Sonia.
- Mi tam oni kojarzą się z ,,fajerwerkami" bądź ,,naciągniętym swetrem" - dorzuciła Lisa.
- Naciągniętym swetrem?!- zdziwiły się pozostałe przyjaciółki.
- Długa historia; powiedzmy, że w święta w wieży Gryffidoru dzieje się DUŻO rzeczy - wyjaśniła koleżanka. Specjalnie zaakcentowała słowo ,,dużo” i tym samym wywinęła się od szczegółowej odpowiedzi.
- To może od początku... Lisa ty zaczynasz.
- To może... ,,Łowca".
- Filch! - równocześnie krzyknęły pozostałe uczestniczki zabawy.
- To teraz ja! - powiedziała Ros. Chwilę pomyślała, lecz w końcu znalazła odpowiednie hasło. - Niech będzie ,,psikus"
- Fred i George - rzuciła Sonia.
- Irytek! - krzyknęła Lisa.
- Soniu!-zawołała nagle mama dziewczyny. - Zejdź na chwilkę do kuchni.
- Dobrze już idę - powiedziała i wyszła zostawiając przyjaciółki same.
     Dziewczyny zajęły się rozmową. Gadały właściwie o wszystkim i niczym - w końcu nie widziały się miesiąc czasu, więc było sporo do obgadania. Za niedługo do sypialni wróciła Sonia razem z blondwłosą dziewczynką.
- Jessica, to moje przyjaciółki. To jest Lisa - zaczęła przedstawiać Sonia.
- Cześć - powiedziała Lisa.
- A to Ros.
-Cześć.
- Lisę na pewno znasz, mieszkacie obok siebie.
-Tak znamy się - odparła Jessi i posła Berry promienny uśmiech.
- Dobra dziewczyny to może teraz obejrzymy film? - zapytała po chwili Sonia.
- Jasne - odpowiedziały chórem.
     Dziewczyna wyszła na chwilę i wróciła z dwoma kasetami.
- Więc tak mamy do wyboru ,,I kto to mówi" albo ,,Wojownicze Żółwie Ninja". Co chcecie oglądać?
- ,,I kto to mówi". Moja koleżanka to oglądała i podobno jest super\- powiedziała Jessica.
- Więc kto chce to oglądać ręka w górę.
     Wszystkie podniosły ręce, więc Sonia włączyła telewizor i włożyła kasetę do starego odtwarzacza. Na ekranie telewizora pojawiły się napisy początkowe.
     Dziewczyny oglądały film dopóki ciocia Soni nie zawołała Jessicy. Dziewczyna pożegnała się z Sonią oraz nowymi koleżankami i wyszła. Tymczasem mama Sonii przyniosła dziewczynom duży talerz z kanapkami i kubki z gorącą herbatą. Wieczór, który nastał bardzo szybko dziewczęta też spędziły przyjemnie robiąc różne inne rzeczy. Najwięcej było jednak gadania i śmiania się - jak to na takich imprezach bywa.
     Rano wstały dość późno. Zjadły pyszne śniadanie przygotowane przez mamę Sonii. Pierwsza pożegnała się i wyszła Lisa. Rosalie dość długo się zbierała, jednak i ona wyszła niedługo po przyjaciółce. Jeszcze przed domem pomachała Sonii, przez co wpadała w kosz na śmieci (oczywiście szła tyłem). Szybko się jednak wyzbierała i poszła spacerkiem do Dziurawego Kotła. Tam udała się do swojego pokoju. Porządnie się rozpakowała i zatopiła w lekturze ,,Małej Syrenki" z baśni od Lisy.