Rosalie zwlekła się rano z łóżka gnana dziwną myślą. Jeszcze nie wiedziała dokładnie, o co chodzi, ale kiedy spojrzała na swój kalendarz, od razu sobie przypomniała. Dziś był 27 lipca. Spotkanie u Sonii Winner. Piżama-party. Najlepszy dzień tych wakacji.
Dziewczyna przeciągnęła się i potężnie ziewnęła. Nie lubiła wstawać rano, ale dziś musiała. Szybko chwyciła jakieś dżinsy i koszulkę, i pognała do łazienki. Tam wzięła szybki prysznic. Woda była chłodna i orzeźwiająca, zmyła resztki snu.
Po myciu i ubieraniu przyszła kolej na włosy. Nieszczęsne włosy, które nie cierpiały być czesane. Broniły się jak mogły robiąc coraz większe kołtuny. Jednak Rosalie szybko sobie z nimi poradziła. Kiedy włosy były już jako-tako uczesane, trzeba było jeszcze je związać. Tak więc zaczęło się codzienne molestowanie owych biednych pukli. Nie trwało ono jednak długo. Zwykły kucyk był idealny.
W końcu Rosalie była gotowa. Zeszła na dół do kuchni. Już miała otwierać lodówkę z zamiarem zrobienia sobie śniadania, gdy coś odwróciło uwagę dziewczyny. Spojrzała na stół. Siedziała tam mała brązowo-szara sówka płomykówka. W dziobie miała list i najwyraźniej tylko czekała, aż ktoś go wyjmie.
Rosalie podeszła do sowy. Pogłaskała ją i wyjęła list. Spojrzała na adres nadawcy. Był jej nie znany. W końcu otworzyła kopertę i aż zaniemówiła. Był to list od Emily Ross. Tak brzmiała jego treść:
Droga Rosalie!
Dziękuję Ci za Twoją hojność. Naprawdę nie musiałaś mi dawać tych pieniędzy.
Chciałabym Cię jeszcze zapytać, kiedy będziesz na Ulicy Pokątnej lub w Londynie. Bardzo chciałabym się z Tobą spotkać i Ci coś dać. Pewnie masz już tego dużo, ale nigdy nie za wiele.
Mam nadzieję, żeś zdrowa.
Pozdrawiam,
Emily Ross
P.S. Chciałabym utrzymać z Tobą korenspondęncję listową, byś opisywała mi co się dzieje u Ciebie w szkole. Oczywiście jeśli nie chcesz, to nie musisz.
Ros przeczytała list dwa razy. Ciekawiło ją, co też pani Emily chce jej podarować. Szybko pobiegła do swojego pokoju i chwyciła pióro, atrament i kawałek pergaminu. Napisała odpowiedź:
Droga pani Emily!
Bardzo dziękuję za list. W Londynie będę przez cały sierpień. Chętnie się z panią spotkam, proszę tylko napisać gdzie.
Pozdrawiam,
Rosalie
P.S. Bardzo dziękuję za propozycję korenspondencji. Z wielką chęcią będę pani pisać o wszystkim.
Rosalie wzięła list i włożyła go do uprzednio zaadresowanej koperty. Zbiegła na dół i wręczyła go sowie. Sama natomiast zajęła się śniadaniem. Zrobiła sobie kanapki z serem i szynką. Po zjedzeniu posiłku przygotowała jeszcze kilka kanapek - dla cioci i Dylana. Chciała im zrobić niespodziankę.
Dziewczyna wyszła po schodach na piętro. Właściwie to wbiegła. Zaraz też wpadła do pokoju i zabrała się za pakowanie do torby (szmaragdowej, oczywiście) potrzebnych rzeczy, czyli piżamy, szczoteczki do zębów, stroju na przebranie i szczotki do włosów. Potem otwarła wieko swojego szkolnego kufra. Wyjęła z niego większość niepotrzebnych rzeczy, a zaczęła wkładać po kolei podręczniki, ubrania, wszystkie pióra, mocno zakorkowane atramenty. Na samą górę położyła uroczyście trzy przedmioty: portret od Lisy, książkę ,,Najpiękniejsze baśnie Świta" (również od Gryfonki) i szkatułkę ze swoją biżuterią.
Zamknięcie kufra było dość trudne. Był on bardzo napakowany, ale w końcu się udało. Rosalie zwlekła go na dół, a potem dyskretnie wróciła się po Alkę i Azoga. Jakimś cudem udało jej się przechowanie ich w pokoju tak, by nie zauważyła ich ciocia Mary. Tak więc teraz Ros przeniosła obie klatki dyskretnie od razu na podwórko. Potem wróciła po raz kolejny do pokoju, by wziąć torbę. Ją również zniosła na dół i ponownie wyszła do góry. Zapukała do drzwi Dylana. Zaraz też w drzwiach pojawiła się jego głowa, a wkrótce - cały chłopak już gotowy do drogi.
Rosalie i Dylan byli umówieni co do planu ,,wyemigrowania " Ros. Chłopak miał zarezerwować kuzynce pokój w Dziurawym Kotle, by zaraz po odwiedzinach u Sonii mogła tam przyjść. Miał też ją tam odprowadzić (co sam, o dziwo, zaproponował).
- I jak, wielki dzień, co nie? - zażartował kuzyn.
- Czy taki wielki to ja nie wiem. Wiem, że fajny - powiedziała Ros.
Chłopak poszedł do pokoju swojej mamy. Przekazał jej, że idzie ,,odprowadzić Ros". Potem wrócił i oboje wyszli przed dom dźwigając przepełniony kufer.
- Więc tak - zaczął Dylan kładąc kufer na ziemi i wyjmując różdżkę. - Najpierw do Londynu do Dziurawego Kotła, a potem ty po południu na Charles Square 15, do tej twojej koleżanki Sonii, tak?
- Tak - przytaknęła Dale.
Dylan machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie, żeby kufer stał się lekki. Zaraz też chłopak wziął nic nie ważący kufer i klatki i wraz z Rosalie poszli na przystanek. Wsiedli do autobusu (oczywiście nie obyło się bez dziwnych spojrzeń współpasażerów) i pojechali do Londynu. Stamtąd udali się do owego przesławnego czarodziejskiego pubu. Dylan poszedł do barmana Toma, a ten zaraz zaprowadził ich do tymczasowego pokoju Ros.
Było to dość duże pomieszczenie, ale też dość puste. Stało tam duże łóżko, mała komódka, szafka nocna i biurko. Poza tym, pomieszczenie było lekko mroczne, ale to tylko przez ciemne zasłony. Dziewczyna podeszła do nich i szybkim ruchem je odsunęła. Nagłe światło lekko ją oślepiło, ale za to w pokoju zrobiło się jaśniej i przytulnie.
Kiedy Dylan rozmawiał z Tomem, Rosalie jako tako się rozpakowała i wypuściła Alkę, by sobie polatała. Również Azog wyszedł z klatki, by pozwiedzać nowe otoczenie. Jego podróż nie trwała długo, bo po jednym kółku wrócił do swojego mieszkanka. Klatka była bardzo wygodna - dzięki Dylanowi. Chłopak powiększył ją czarami, a Ros nieco przyozdobiła różnymi przydatnymi drobiazgami.
W końcu barman i jej kuzyn wyszli z pokoju i dziewczyna została sama. Rzuciła się na łóżko. Była dopiero godzina dziesiąta. A piżama-party miało zacząć się dopiero wieczorem. Dlatego też po chwili wstała. Wzięła sakiewkę z galeonami i wyszła zamykając pokój na klucz. Wyszła z pubu i skierowała się na wiecznie zatłoczoną, ale swojską ulicę Pokątną. Stanęła na chwilę przed bankiem Gringotta. Zastanawiała się czy iść po pieniądze czy nie. W sumie miała coś koło piętnastu galeonów i dwa razy tyle knutów i sykli, że powinno jej wystarczyć. Po rodzicach odziedziczyła dość sporą sumkę, ale wiedziała, że pieniądze szczęścia nie dają i wydawała je oszczędnie.
Dziewczyna wybrała się na zakupy. Za trzy dni urodziny miała Lisa. Ros chciała by prezent od niej był wyjątkowy. Co prawda miała dla niej figurkę pieska i wieży Eiffel'a (przysłała jej to Grace z Francji, a Dale postanowiła sprezentować te przedmioty Lisie), jednak uważała, że jest to trochę za mało. Zaczęła więc oglądać wystawy sklepów. Weszła do cukierni. Kupiła w niej mnóstwo słodyczy (a to dlatego, że ona sama tak kochała cukierki i czekoladę, że pewnie wszystko by zjadła i Lisie zostawiła same papierki).
Po kilkukrotnym przejściu ulicy wzdłuż i wszerz, oraz nie znalezieniu niczego ciekawego, dziewczyna zrezygnowała z poszukiwań na ulicy Czarodziejów. Poszła spowrotem do Dziurawego Kotła a stamtąd do Londynu, na ulicę mugoli. W oczy rzucił jej się sklep muzyczny, Zaraz do niego weszła i kupiła płytę Beatels'ów - ulubionego zespołu Lisy. Nieco dalej był sklep papierniczy, gdzie Ros po krótkim namyśle kupiła wielki, prawie stukartkowy blok rysunkowy. Przeszła jeszcze pare ulic, ale już nic nie wpadło jej w oko. Wstąpiła nawet do zakładu fryzjerskiego, w którym pracowałą pani Emily Ross, ale był zamknięty. Dlatego też dziewczyna wróciła do swoego pokoju w Dziurawym Kotle. Spojrzała na wielki, stary zegar i omal nie krzyknęła. Było już bardzo późno! Dochodziła godzina 17.00.
Rosalie pędęm chwyciła torbę. Pocałowała Alkę w dziób i pogładziła Azoga po łuskach (zwykle robiła na odwrót, ale w pośpiechu wszystko jej się pomieszało). Zbiegła po schodach, oddała klucz barmanowi i wybiegła z pubu. Na szczęście wiedziała gdzie znajduje się ulica przy której mieszka Sonia. W końcu znalazła się przed jej domem i zadzwoniła do drzwi. Wygładziła bluzkę i przeczesała włosy. Nagle usłyszała łomot za drzwiami. Otwarła je Lisa. Sonia stała nieopodal masując guza na czole.
- Cześć, Ros! - przywitały ją obie.
- Cześć dziewczyny! Co tu się działo? - zapytała zdziwiona.
- Zupełnie nic - odpowiedziała szybciutko Lisa cicho chichocząc do siebie.
- Chciałyście wyważyć drzwi? – spytała ponownie Ros. Nawet nie wiedziała jak blisko była prawdy.
- Nie, miałam mały wypadek - powiedziała Sonia. - Dobra chodźmy na górę. Nie będziemy przecież rozmawiać w drzwiach.
Weszły do pokoju Winner. Był mały, ale przytulny. Cała trójka usadowiła się na łóżku i zaczęły pogawędkę. Na prawdę długo się nie widziały, a miały tyle do obgadania. Zaczęły od tradycyjnego pytania.
- I jak tam wakacje? - zaczęła Sonia.
- Jakoś lecą, mogło być gorzej - powiedziała Lisa.
- Całkiem nieźle, nie narzekam - odparła Rosalie, choć nie była pewna czy to prawda. Z ciotką Mary była na wojennej ścieżce, ale z Dylanem dogadywała się jak nigdy. - A ty? - dodała. W tej samej chwili Lisa spytała o to samo, po czym wszystkie trzy zaczęły się śmiać.
- Całkiem nieźle. Dobrze, to co chcecie robić?
- Może zabawimy się w skojarzenia? - zaproponowała Lisa.
- Może być, niech Sonia zacznie - powiedziała Dale,
- Hmm... Może niech będzie... szczotka! - rzuciła po namyśle dziewczyna.
- Pani Norris! - krzyknęła Lisa. Najwyraźniej skojarzyła sobie jej ogon. Przypominał on w pewnym sensie ten przedmiot.
- Pani Norris?! Ona chyba bardziej podległa pod ,,wszystko widzę" bądź ,,oczy Hogwartu" - mruknęła Ros.
- Nie zgodzę się. Pod ,,oczy Hogwartu" zaliczają się Fred i George Weasley'owie - wtrąciła Sonia.
- Mi tam oni kojarzą się z ,,fajerwerkami" bądź ,,naciągniętym swetrem" - dorzuciła Lisa.
- Naciągniętym swetrem?!- zdziwiły się pozostałe przyjaciółki.
- Długa historia; powiedzmy, że w święta w wieży Gryffidoru dzieje się DUŻO rzeczy - wyjaśniła koleżanka. Specjalnie zaakcentowała słowo ,,dużo” i tym samym wywinęła się od szczegółowej odpowiedzi.
- To może od początku... Lisa ty zaczynasz.
- To może... ,,Łowca".
- Filch! - równocześnie krzyknęły pozostałe uczestniczki zabawy.
- To teraz ja! - powiedziała Ros. Chwilę pomyślała, lecz w końcu znalazła odpowiednie hasło. - Niech będzie ,,psikus"
- Fred i George - rzuciła Sonia.
- Irytek! - krzyknęła Lisa.
- Soniu!-zawołała nagle mama dziewczyny. - Zejdź na chwilkę do kuchni.
- Dobrze już idę - powiedziała i wyszła zostawiając przyjaciółki same.
Dziewczyny zajęły się rozmową. Gadały właściwie o wszystkim i niczym - w końcu nie widziały się miesiąc czasu, więc było sporo do obgadania. Za niedługo do sypialni wróciła Sonia razem z blondwłosą dziewczynką.
- Jessica, to moje przyjaciółki. To jest Lisa - zaczęła przedstawiać Sonia.
- Cześć - powiedziała Lisa.
- A to Ros.
-Cześć.
- Lisę na pewno znasz, mieszkacie obok siebie.
-Tak znamy się - odparła Jessi i posła Berry promienny uśmiech.
- Dobra dziewczyny to może teraz obejrzymy film? - zapytała po chwili Sonia.
- Jasne - odpowiedziały chórem.
Dziewczyna wyszła na chwilę i wróciła z dwoma kasetami.
- Więc tak mamy do wyboru ,,I kto to mówi" albo ,,Wojownicze Żółwie Ninja". Co chcecie oglądać?
- ,,I kto to mówi". Moja koleżanka to oglądała i podobno jest super\- powiedziała Jessica.
- Więc kto chce to oglądać ręka w górę.
Wszystkie podniosły ręce, więc Sonia włączyła telewizor i włożyła kasetę do starego odtwarzacza. Na ekranie telewizora pojawiły się napisy początkowe.
Dziewczyny oglądały film dopóki ciocia Soni nie zawołała Jessicy. Dziewczyna pożegnała się z Sonią oraz nowymi koleżankami i wyszła. Tymczasem mama Sonii przyniosła dziewczynom duży talerz z kanapkami i kubki z gorącą herbatą. Wieczór, który nastał bardzo szybko dziewczęta też spędziły przyjemnie robiąc różne inne rzeczy. Najwięcej było jednak gadania i śmiania się - jak to na takich imprezach bywa.
Rano wstały dość późno. Zjadły pyszne śniadanie przygotowane przez mamę Sonii. Pierwsza pożegnała się i wyszła Lisa. Rosalie dość długo się zbierała, jednak i ona wyszła niedługo po przyjaciółce. Jeszcze przed domem pomachała Sonii, przez co wpadała w kosz na śmieci (oczywiście szła tyłem). Szybko się jednak wyzbierała i poszła spacerkiem do Dziurawego Kotła. Tam udała się do swojego pokoju. Porządnie się rozpakowała i zatopiła w lekturze ,,Małej Syrenki" z baśni od Lisy.
Dziewczyna przeciągnęła się i potężnie ziewnęła. Nie lubiła wstawać rano, ale dziś musiała. Szybko chwyciła jakieś dżinsy i koszulkę, i pognała do łazienki. Tam wzięła szybki prysznic. Woda była chłodna i orzeźwiająca, zmyła resztki snu.
Po myciu i ubieraniu przyszła kolej na włosy. Nieszczęsne włosy, które nie cierpiały być czesane. Broniły się jak mogły robiąc coraz większe kołtuny. Jednak Rosalie szybko sobie z nimi poradziła. Kiedy włosy były już jako-tako uczesane, trzeba było jeszcze je związać. Tak więc zaczęło się codzienne molestowanie owych biednych pukli. Nie trwało ono jednak długo. Zwykły kucyk był idealny.
W końcu Rosalie była gotowa. Zeszła na dół do kuchni. Już miała otwierać lodówkę z zamiarem zrobienia sobie śniadania, gdy coś odwróciło uwagę dziewczyny. Spojrzała na stół. Siedziała tam mała brązowo-szara sówka płomykówka. W dziobie miała list i najwyraźniej tylko czekała, aż ktoś go wyjmie.
Rosalie podeszła do sowy. Pogłaskała ją i wyjęła list. Spojrzała na adres nadawcy. Był jej nie znany. W końcu otworzyła kopertę i aż zaniemówiła. Był to list od Emily Ross. Tak brzmiała jego treść:
Droga Rosalie!
Dziękuję Ci za Twoją hojność. Naprawdę nie musiałaś mi dawać tych pieniędzy.
Chciałabym Cię jeszcze zapytać, kiedy będziesz na Ulicy Pokątnej lub w Londynie. Bardzo chciałabym się z Tobą spotkać i Ci coś dać. Pewnie masz już tego dużo, ale nigdy nie za wiele.
Mam nadzieję, żeś zdrowa.
Pozdrawiam,
Emily Ross
P.S. Chciałabym utrzymać z Tobą korenspondęncję listową, byś opisywała mi co się dzieje u Ciebie w szkole. Oczywiście jeśli nie chcesz, to nie musisz.
Ros przeczytała list dwa razy. Ciekawiło ją, co też pani Emily chce jej podarować. Szybko pobiegła do swojego pokoju i chwyciła pióro, atrament i kawałek pergaminu. Napisała odpowiedź:
Droga pani Emily!
Bardzo dziękuję za list. W Londynie będę przez cały sierpień. Chętnie się z panią spotkam, proszę tylko napisać gdzie.
Pozdrawiam,
Rosalie
P.S. Bardzo dziękuję za propozycję korenspondencji. Z wielką chęcią będę pani pisać o wszystkim.
Rosalie wzięła list i włożyła go do uprzednio zaadresowanej koperty. Zbiegła na dół i wręczyła go sowie. Sama natomiast zajęła się śniadaniem. Zrobiła sobie kanapki z serem i szynką. Po zjedzeniu posiłku przygotowała jeszcze kilka kanapek - dla cioci i Dylana. Chciała im zrobić niespodziankę.
Dziewczyna wyszła po schodach na piętro. Właściwie to wbiegła. Zaraz też wpadła do pokoju i zabrała się za pakowanie do torby (szmaragdowej, oczywiście) potrzebnych rzeczy, czyli piżamy, szczoteczki do zębów, stroju na przebranie i szczotki do włosów. Potem otwarła wieko swojego szkolnego kufra. Wyjęła z niego większość niepotrzebnych rzeczy, a zaczęła wkładać po kolei podręczniki, ubrania, wszystkie pióra, mocno zakorkowane atramenty. Na samą górę położyła uroczyście trzy przedmioty: portret od Lisy, książkę ,,Najpiękniejsze baśnie Świta" (również od Gryfonki) i szkatułkę ze swoją biżuterią.
Zamknięcie kufra było dość trudne. Był on bardzo napakowany, ale w końcu się udało. Rosalie zwlekła go na dół, a potem dyskretnie wróciła się po Alkę i Azoga. Jakimś cudem udało jej się przechowanie ich w pokoju tak, by nie zauważyła ich ciocia Mary. Tak więc teraz Ros przeniosła obie klatki dyskretnie od razu na podwórko. Potem wróciła po raz kolejny do pokoju, by wziąć torbę. Ją również zniosła na dół i ponownie wyszła do góry. Zapukała do drzwi Dylana. Zaraz też w drzwiach pojawiła się jego głowa, a wkrótce - cały chłopak już gotowy do drogi.
Rosalie i Dylan byli umówieni co do planu ,,wyemigrowania " Ros. Chłopak miał zarezerwować kuzynce pokój w Dziurawym Kotle, by zaraz po odwiedzinach u Sonii mogła tam przyjść. Miał też ją tam odprowadzić (co sam, o dziwo, zaproponował).
- I jak, wielki dzień, co nie? - zażartował kuzyn.
- Czy taki wielki to ja nie wiem. Wiem, że fajny - powiedziała Ros.
Chłopak poszedł do pokoju swojej mamy. Przekazał jej, że idzie ,,odprowadzić Ros". Potem wrócił i oboje wyszli przed dom dźwigając przepełniony kufer.
- Więc tak - zaczął Dylan kładąc kufer na ziemi i wyjmując różdżkę. - Najpierw do Londynu do Dziurawego Kotła, a potem ty po południu na Charles Square 15, do tej twojej koleżanki Sonii, tak?
- Tak - przytaknęła Dale.
Dylan machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie, żeby kufer stał się lekki. Zaraz też chłopak wziął nic nie ważący kufer i klatki i wraz z Rosalie poszli na przystanek. Wsiedli do autobusu (oczywiście nie obyło się bez dziwnych spojrzeń współpasażerów) i pojechali do Londynu. Stamtąd udali się do owego przesławnego czarodziejskiego pubu. Dylan poszedł do barmana Toma, a ten zaraz zaprowadził ich do tymczasowego pokoju Ros.
Było to dość duże pomieszczenie, ale też dość puste. Stało tam duże łóżko, mała komódka, szafka nocna i biurko. Poza tym, pomieszczenie było lekko mroczne, ale to tylko przez ciemne zasłony. Dziewczyna podeszła do nich i szybkim ruchem je odsunęła. Nagłe światło lekko ją oślepiło, ale za to w pokoju zrobiło się jaśniej i przytulnie.
Kiedy Dylan rozmawiał z Tomem, Rosalie jako tako się rozpakowała i wypuściła Alkę, by sobie polatała. Również Azog wyszedł z klatki, by pozwiedzać nowe otoczenie. Jego podróż nie trwała długo, bo po jednym kółku wrócił do swojego mieszkanka. Klatka była bardzo wygodna - dzięki Dylanowi. Chłopak powiększył ją czarami, a Ros nieco przyozdobiła różnymi przydatnymi drobiazgami.
W końcu barman i jej kuzyn wyszli z pokoju i dziewczyna została sama. Rzuciła się na łóżko. Była dopiero godzina dziesiąta. A piżama-party miało zacząć się dopiero wieczorem. Dlatego też po chwili wstała. Wzięła sakiewkę z galeonami i wyszła zamykając pokój na klucz. Wyszła z pubu i skierowała się na wiecznie zatłoczoną, ale swojską ulicę Pokątną. Stanęła na chwilę przed bankiem Gringotta. Zastanawiała się czy iść po pieniądze czy nie. W sumie miała coś koło piętnastu galeonów i dwa razy tyle knutów i sykli, że powinno jej wystarczyć. Po rodzicach odziedziczyła dość sporą sumkę, ale wiedziała, że pieniądze szczęścia nie dają i wydawała je oszczędnie.
Dziewczyna wybrała się na zakupy. Za trzy dni urodziny miała Lisa. Ros chciała by prezent od niej był wyjątkowy. Co prawda miała dla niej figurkę pieska i wieży Eiffel'a (przysłała jej to Grace z Francji, a Dale postanowiła sprezentować te przedmioty Lisie), jednak uważała, że jest to trochę za mało. Zaczęła więc oglądać wystawy sklepów. Weszła do cukierni. Kupiła w niej mnóstwo słodyczy (a to dlatego, że ona sama tak kochała cukierki i czekoladę, że pewnie wszystko by zjadła i Lisie zostawiła same papierki).
Po kilkukrotnym przejściu ulicy wzdłuż i wszerz, oraz nie znalezieniu niczego ciekawego, dziewczyna zrezygnowała z poszukiwań na ulicy Czarodziejów. Poszła spowrotem do Dziurawego Kotła a stamtąd do Londynu, na ulicę mugoli. W oczy rzucił jej się sklep muzyczny, Zaraz do niego weszła i kupiła płytę Beatels'ów - ulubionego zespołu Lisy. Nieco dalej był sklep papierniczy, gdzie Ros po krótkim namyśle kupiła wielki, prawie stukartkowy blok rysunkowy. Przeszła jeszcze pare ulic, ale już nic nie wpadło jej w oko. Wstąpiła nawet do zakładu fryzjerskiego, w którym pracowałą pani Emily Ross, ale był zamknięty. Dlatego też dziewczyna wróciła do swoego pokoju w Dziurawym Kotle. Spojrzała na wielki, stary zegar i omal nie krzyknęła. Było już bardzo późno! Dochodziła godzina 17.00.
Rosalie pędęm chwyciła torbę. Pocałowała Alkę w dziób i pogładziła Azoga po łuskach (zwykle robiła na odwrót, ale w pośpiechu wszystko jej się pomieszało). Zbiegła po schodach, oddała klucz barmanowi i wybiegła z pubu. Na szczęście wiedziała gdzie znajduje się ulica przy której mieszka Sonia. W końcu znalazła się przed jej domem i zadzwoniła do drzwi. Wygładziła bluzkę i przeczesała włosy. Nagle usłyszała łomot za drzwiami. Otwarła je Lisa. Sonia stała nieopodal masując guza na czole.
- Cześć, Ros! - przywitały ją obie.
- Cześć dziewczyny! Co tu się działo? - zapytała zdziwiona.
- Zupełnie nic - odpowiedziała szybciutko Lisa cicho chichocząc do siebie.
- Chciałyście wyważyć drzwi? – spytała ponownie Ros. Nawet nie wiedziała jak blisko była prawdy.
- Nie, miałam mały wypadek - powiedziała Sonia. - Dobra chodźmy na górę. Nie będziemy przecież rozmawiać w drzwiach.
Weszły do pokoju Winner. Był mały, ale przytulny. Cała trójka usadowiła się na łóżku i zaczęły pogawędkę. Na prawdę długo się nie widziały, a miały tyle do obgadania. Zaczęły od tradycyjnego pytania.
- I jak tam wakacje? - zaczęła Sonia.
- Jakoś lecą, mogło być gorzej - powiedziała Lisa.
- Całkiem nieźle, nie narzekam - odparła Rosalie, choć nie była pewna czy to prawda. Z ciotką Mary była na wojennej ścieżce, ale z Dylanem dogadywała się jak nigdy. - A ty? - dodała. W tej samej chwili Lisa spytała o to samo, po czym wszystkie trzy zaczęły się śmiać.
- Całkiem nieźle. Dobrze, to co chcecie robić?
- Może zabawimy się w skojarzenia? - zaproponowała Lisa.
- Może być, niech Sonia zacznie - powiedziała Dale,
- Hmm... Może niech będzie... szczotka! - rzuciła po namyśle dziewczyna.
- Pani Norris! - krzyknęła Lisa. Najwyraźniej skojarzyła sobie jej ogon. Przypominał on w pewnym sensie ten przedmiot.
- Pani Norris?! Ona chyba bardziej podległa pod ,,wszystko widzę" bądź ,,oczy Hogwartu" - mruknęła Ros.
- Nie zgodzę się. Pod ,,oczy Hogwartu" zaliczają się Fred i George Weasley'owie - wtrąciła Sonia.
- Mi tam oni kojarzą się z ,,fajerwerkami" bądź ,,naciągniętym swetrem" - dorzuciła Lisa.
- Naciągniętym swetrem?!- zdziwiły się pozostałe przyjaciółki.
- Długa historia; powiedzmy, że w święta w wieży Gryffidoru dzieje się DUŻO rzeczy - wyjaśniła koleżanka. Specjalnie zaakcentowała słowo ,,dużo” i tym samym wywinęła się od szczegółowej odpowiedzi.
- To może od początku... Lisa ty zaczynasz.
- To może... ,,Łowca".
- Filch! - równocześnie krzyknęły pozostałe uczestniczki zabawy.
- To teraz ja! - powiedziała Ros. Chwilę pomyślała, lecz w końcu znalazła odpowiednie hasło. - Niech będzie ,,psikus"
- Fred i George - rzuciła Sonia.
- Irytek! - krzyknęła Lisa.
- Soniu!-zawołała nagle mama dziewczyny. - Zejdź na chwilkę do kuchni.
- Dobrze już idę - powiedziała i wyszła zostawiając przyjaciółki same.
Dziewczyny zajęły się rozmową. Gadały właściwie o wszystkim i niczym - w końcu nie widziały się miesiąc czasu, więc było sporo do obgadania. Za niedługo do sypialni wróciła Sonia razem z blondwłosą dziewczynką.
- Jessica, to moje przyjaciółki. To jest Lisa - zaczęła przedstawiać Sonia.
- Cześć - powiedziała Lisa.
- A to Ros.
-Cześć.
- Lisę na pewno znasz, mieszkacie obok siebie.
-Tak znamy się - odparła Jessi i posła Berry promienny uśmiech.
- Dobra dziewczyny to może teraz obejrzymy film? - zapytała po chwili Sonia.
- Jasne - odpowiedziały chórem.
Dziewczyna wyszła na chwilę i wróciła z dwoma kasetami.
- Więc tak mamy do wyboru ,,I kto to mówi" albo ,,Wojownicze Żółwie Ninja". Co chcecie oglądać?
- ,,I kto to mówi". Moja koleżanka to oglądała i podobno jest super\- powiedziała Jessica.
- Więc kto chce to oglądać ręka w górę.
Wszystkie podniosły ręce, więc Sonia włączyła telewizor i włożyła kasetę do starego odtwarzacza. Na ekranie telewizora pojawiły się napisy początkowe.
Dziewczyny oglądały film dopóki ciocia Soni nie zawołała Jessicy. Dziewczyna pożegnała się z Sonią oraz nowymi koleżankami i wyszła. Tymczasem mama Sonii przyniosła dziewczynom duży talerz z kanapkami i kubki z gorącą herbatą. Wieczór, który nastał bardzo szybko dziewczęta też spędziły przyjemnie robiąc różne inne rzeczy. Najwięcej było jednak gadania i śmiania się - jak to na takich imprezach bywa.
Rano wstały dość późno. Zjadły pyszne śniadanie przygotowane przez mamę Sonii. Pierwsza pożegnała się i wyszła Lisa. Rosalie dość długo się zbierała, jednak i ona wyszła niedługo po przyjaciółce. Jeszcze przed domem pomachała Sonii, przez co wpadała w kosz na śmieci (oczywiście szła tyłem). Szybko się jednak wyzbierała i poszła spacerkiem do Dziurawego Kotła. Tam udała się do swojego pokoju. Porządnie się rozpakowała i zatopiła w lekturze ,,Małej Syrenki" z baśni od Lisy.
Witam!
OdpowiedzUsuńDoczekałam się 22 grudnia XD (niewtajemniczeni żałujcie, albo i nie).
Tak, więc dawno nie czytałam Córki (słuchałam, ale to nie to samo) i przez chwilę myślałam, że Alka to Azgo, a Azgo to Alka. Ale już wiem które jest które.
Ogólnie rozdział poprawił mi nastrój. Bo ile razy bym nie czytała, wielkie BUB Soni w drzwi, mnie śmieszy, ale też fragment: ,,Pocałowała Alkę w dziób i pogładziła Azoga po łuskach (zwykle robiła na odwrót, ale w pośpiechu wszystko jej się pomieszało)." także był niczego sobie.
Zakończę ten pogmatwany (dla niektórych) komentarz tak:
Pozdrawiam i życzę duuuużo weny!
~ Ruda