niedziela, 25 stycznia 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 10 Pierwszy mecz Quiddicha

     Od czasu tego feralnego zdarzenia minęło już dużo czasu. Rosalie nadal była pewna, że Pansy nie puści jej tego płazem. Nie, nie ona. Jednak drugą, dobrą stroną, była przyjaźń z Sonią i Lisą. Gryfonki były niezwykle miłe i często spotykały się we trójkę.
     Powoli zbliżał się mecz Gryffindor kontra Slytherin. Mecz quiddicha. Rosalie nie mogła się go doczekać, podobnie zresztą jak i wszyscy uczniowie. 
     W przeddzień meczu, piątek, postanowiła zrobić mały wypad do biblioteki. W sumie nie wiedziała po co, ale i tak postanowiła tam pójść.
     Kiedy weszła do biblioteki, poczuła miłą woń starego pergaminu. Rosalie lubiła czytać. Przeszła między półkami kilka razy oglądając tytuły ksiąg. Nie znalazła nic ciekawego, więc poszła poradzić się pani Pince, bibliotekarki.
- Przepraszam - zagadnęła ją - czy mogła by mi pani polecić jakąś ciekawą lekturę?
- O-oczywiście - powiedziała nieco zdziwionym tonem bibliotekarka i zanurzyła się w głąb biblioteki. - Hmm, moja droga, a może przeczytasz sobie Historię Hogwartu? Jest tu wszystko o szkole i jej założycielach.
- Dobrze - powiedziała Ros biorąć opasły tom.
     Dziewczyna poszła do wolnego stolika. Otworzyła księgę na rozdziale pierwszym i zaczęła czytać. 

     Na stołku siedział młody chłopiec. Był blady i miał przerażenie w oczach. Nagle, na jego oczy opadła Tiara, tak, stara, wyświechtana Tiara Przydziału. Nie słychać było jej rozważań. W końcu wrzasnęła:
- SLYTHERIN!
     Chłopiec zdjął Tiarę z głowy i poszedł do stołu Slytherinu. Nadal był mocno blady, ale oczy stały się teraz puste. Puste i zimne, jakby pozbawione uczuć. 

- Ros. Ros! ROS! - wołał ktoś nad uchem panny Dale.
- C-co? - spytała niepewnym głosem.
- Nie było cię na kolacji! Wszędzie cię szukałem, dopiero Milicenta powiedziała, że widziała jak idziesz do biblioteki.
     Rosalie nadal była zaspana i na wpół przytomna. Zobaczyła nad sobą Malfoya. Szybko wstała i zatrzasnęła księgę.
- Ładne miejsce wybrałaś sobie na spanie - rzekł blondyn z przekąsem.
- Ech, podczas czytania łatwo zasnąć - powiedziała Ros zbierając swoje rzeczy do torby.
     Razem z Malfoyem wyszli z biblioteki i skierowali się do pokoju wspólnego Ślizgonów. Tam Rosalie pożegnała się z chłopakiem i poszła do swojego dormitorium. Nie chciało jej się spać, więc tylko się przebrała i znów zagłębiła w lekturę Historii Hogwartu.


                                                                 ***


     Następnego dnia Rosalie obudził ból w lewej ręce. Szybko okazało się dlaczego. Podczas czytania znów zasnęła i przygniotła sobie dłoń. W sumie chciało jej się z tego śmiać.
     Szybko ubrała się i zeszła do Wielkiej Sali. Zjadła w pośpiechu śniadanie praktycznie nie patrząc, co je. Zauważyła Lisę i Sonię wchodzące do sali. Pomachała im i zaczęła sączyć dyniowy sok.
     W końcu uczniowie zaczęli powoli wychodzić na boisko. Ros pognała do Gryfonek - umówiły się, że będą siedzieć obok siebie. Tak też zrobiły.
     Na boisko wyszli zawodnicy. Siedmiu z Gryffindoru i siedmiu ze Slytherinu. Rozległ się przeraźliwy gwizd i czternaście mioteł wzbiło się w powietrze.
- ...Angelina Jonson natychmiast przejmuje kafla... cóż to wspaniały ścigający, ta dziewczyna, no i przy tym taka ładna...
- JORDAN!
- Przepraszam, pani profesor.
     Komentatorem meczu był Lee Jordan, dość wysoki chłopak z dredami. Był on nawet niezłym komentatorem, ale i tak musiała go kontrolować profesor McGonagall.
     Rosalie uważnie śledziła mecz. Do czasu... Nagle z miotłą Harry'ego Pottera stało się coś dziwnego. Wykonywała podrygi, tak gwałtowne jak dzikie konie na rodeo.
     Ros popatrzyła się po tłumie. I zauważyła. Zauważyła dwie osoby usilnie wpatrujące się w miotłę. Jedną z nich był Snape, a drugą...
- Quirrell? - szepnęła sama do siebie. Ten niepozorny nauczyciel czarował miotłę ucznia? Wszystko to wydawało się jej niezwykle niezrozumiałe.
     Popatrzyła się w niebo. Miotła Harry'ego nadal wiariowała. Lecz nagle - przestała, a Harry poszybował w dół zakrywając usta rękami. Wydawało się, że zwymiotuje, gdy nagle - wyjął z ust znicza.
     Trybuny zalały oklaski i ogólny rumor. Flint, kapitan drużyny Ślizgonów ryczał w niebogłosy ze wściekłości.
     Rosalie cieszyła się razem z Lisą i Sonią, ale i tak poczuła ukłucie żalu, że to wygrał Gryffindor, a nie Slytherin. Mimo to tego nie okazywała. Poszła razem z Gryfonkami do zamku. Zobaczyła w oddali Milicentę i pognała do niej by przedstawić Sonię i Lisę. Tylko że... Lisy z nimi nie było. Odwróciły się i zobaczyły, że Berry leży nieprzytomna. Podbiegły do niej.
- Co tu się stało? - spytała ostrym głosem profesor McGonagall, bo wokoło Lisy zebrał się spory tłumek gapiów.
- Ona... Ona... - Rosalie i Sonia próbowały wytłumaczyć co się stało, ale były zbyt przerażone.
- Ona zemdlała, pani profesor - dokończył za nie jakiś starszy chłopak z Ravenclawu. Był nim Dylan, kuzyn Rosalie.

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 3 - List od Astorii

- Serio?! - krzyknął Michael. Cała sprawa wydawała się nad wyraz poważna.
- Tak. Powiedziałem wszystko co słyszałem - rzekł James.
- Dom Wilkołaków - mruczała Claudia nie zważając na chłopców. - Dom Wilkołaków... Gdzieś to słyszałam.
     Michael i James stanęli jak wryci. Popatrzyli dziwnie na dziewczynę.
- No co? - spytała.
- S-skąd wiesz o t-tym d-domu? - rzekł jąkając się Davies.
     Michael zawsze jąkał się, gdy sie denerwował lub chciał powiedzieć coś ważnego. Ta przypadłość bardzo go męczyła.
- Gdzieś słyszałam już tę nazwę. Ale nie wiem gdzie. Może było to pod Czterema Miotłami? A może gdzieś o tym przeczytałam... - powiedziała.
- Mniejsza o to - rzekł James. - Ale ta sprawa bardzo kusząco mi pachnie...



     Reszta dnia minęła przyjaciołom w napiętej atmosferze. Chcieli porozmawiać o tym w spokoju, ale ciągle ktoś im przeszkadzał. W końcu postanowili pójść do sowiarni. Tam raczej nikogo nie będzie. Trójka przyjaciół błądziła wokół sów rozprawiając o Domu Wilkołaków. Nagle Michael na coś wskazał.
- Czy ta sowa ma list? - zadał nieco głupie pytanie.
- No, tak - odpowiedział zdziwiony James. - A co?
- Bo zwykle sowy dostarczają listy rano, przy śniadaniu.
     Claudia podeszła do sowy. Ptak popatrzył się na nią znużonym spojrzeniem. Dziewczyna pogłaskała go po piórach i zręcznie wyjęła list.
- Claudia, co ty robisz! To nie do nas! - zawołał Michael.
- Wiem, ale może jest tam coś o Domu Wilkołaków?
- To otwórz! - powiedział James wojowniczym tonem.
     Na wierzchu listu było wypisanie szmaragdowozielonym atramentem:
Pan D. Malfoy
Sowiarnia
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart
- To do profesora Malfoya! - rzekł zduszonym głosem Davies.
     Claudia ostrożnie otworzyła kopertę. Wyjęła z niego list. Był bardzo krótki:
Draco!
Dostałam sowę od profesora Wilsona z prośbą o pomoc przy znalezieniu Sam-Wiesz-Czego. Już wczoraj zabrałam się za wyszukiwanie adresów rodzin byłych Śmierciożerców. Odwiedziłam kilka z nich i chyba wpadłam na trop. Nie jest to pewne, ale powiadom profesora Lewisa. Poproś o wolny kominek, to postaram się przybyć.
Astoria
P.S. Scorpius błaga mnie o kupno Błyskawicy. Kupić, czy nie?

- Wpadli na trop! - wykrzyknął James.
- Tak, ale niepewny - rzekła Claudia wkładając list i pieczętując go ponownie.
- Ale i tak coś mają. Ciekawe tylko, gdzie to miejsce się znajduje. Och, ale bym chciał znaleźć ten Dom Wilkołaków! - powiedział James.
- Ja też - rzekła stanowczo Claudia.
- I ja - dodał Michael. - Ciekawi mnie tylko, kto to ten cały Scorpius...

piątek, 2 stycznia 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 9 Kolejna kłótnia

     Następnego ranka Rosalie wstała cała obolała. Mimo iż praca z Lisą i Sonią była przyjemna, to jednk trochę męcząca.
- Czemu nie było cię wczoraj na kolacji i w ogóle po południu? - spytała ją Milicenta.
- Ohh, miałam karę. Pojedynkowałam, a raczej próbowałam się pojedynkować z Pansy - odrzekła Ros wstając z łóżka.
 - Serio? - w głosie Bulstrode pobrzmiewała nutka uznania. Ona też nienawidziła Parkinson.
     Rosalie przeciągnęła się i zaczęła ubierać. Włożyła niebieską bluzkę i zieloną kamizelkę bez rękawów. Dół stanowiła dżinsowa miniówka i czarne rajtuzy. Buty, jej ulubiona część ubioru, były brązowe z zielonymi paskami i srebrnymi klamerkami. Sięgały pod kolano.
- Huhu, ładnie wygłądasz! - rzekła Milicenta do Rosalie.
- Dzięki, ty też - powiedziała szczerze Dale.
     Związała jeszcze włosy w dwa kucyki i była gotowa do wyjścia.
     Gdy zbliżała się do Wielkiej Sali zauważyła Lisę i Sonię. Pomachała im. Gryfonki też jej pomachały. 
- Do kogo machasz? - spytał ktoś za jej plecami. 
     Ros, choć nie należała do tchórzliwych, przestraszyła się. Nie lubiła gdy ktoś się za nią skradał. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła nie kogo innego, tylko samego Dracona Malfoya.
- Wiesz, nieźle mnie nastraszyłeś - rzekła Rosalie. - A machałam do moich nowych koleżanek, Lisy i Sonii. 
     Draco dziwnie się na nią popatrzył. Ros otworzyła szerzej oczy. Wtem blondyn odezwał się, ale niezbyt przyjemnym głosem:
- Nie wolno ci się z nimi spotykać! To Gryfonki! - jego głos przeszedł w krzyk - One są w tym plugawym domu Szlam! Nie pozwalam ci się z nimi spotykać!
- Ale..
- Zadne ,,ale"! Nie wolno ci się z nimi przyjaźnić!
     Ros uciekła z płaczem na błonia. Usiadła pod drzewem łkając jeszcze bardziej. Nie mogła zneść myśli, że Draco jest taki, że uważa Gryffindor za dom Szlam. Wtem ktoś do niej podszedł. Otarła odruchowo łzy.
- Co się stało? - spytała Lisa. Przyszła tu razem z Sonią.
- D-d-dra-aco n-n-na m-mnie na-akrzy-yczał - wyjąkała. - Za-akazał mi się z wa-ami spo-otykać.
- Serio? - Lisa wydawała się być oburzona.
     W tej samej chwili na błonia wyszedł sprawca zamieszania. Lisa postanowiła wziąść sprawy w swoje ręce. Gdy tylko chłopak do nich podszedł...
- Jak śmiałeś! Czemu zakazałeś Rosalie się z nami spotykać?! Bo co, jesteśmy gorsze, bo z Gryffindoru?! - Lisa wylała z siebie potok słów. Zmieszany Malfoy nic nie odpowiedział, ale Berry ciągnęła dalej - Uważasz się za opiekuna Ros? Nie masz prawa jej nic a nic zakazywać! - i walnęła Malfoya prosto w twarz.
     Rosalie cicho krzyknęła. Zerwała się i pobiegła do blondyna. To już zaszło za daleko...
     Chwyciła go za ramię i powlokła go do zamku zerkając na Sonię i Lisę. Była jednak wdzięczna Berry'ównej. Powiedziała dokładnie to, co Rosalie czuła, ale wstydziła się powiedzieć. A ten nagły ruch panny Berry - Ros też chciała to kilka razy zrobić, ale wolała nie. Dzięki Lisie poczuła się, jakby odniosła pół sukcesu. 
     Dziewczyna zawlokła Malfoya do Pokoju Wspólnego, a z niego do dormitorium chłopców. Dziewczynom wolno było odwiedzać dormitoria chłopców, ale nie mogli odwiedzać dormitorów dziewcząt. Przekonał się o tym na własnej skórze Goyle, gdy próbował przekazać Pansy ,,super mega ważną wiadomość".
     Ros ,,posadziła" Dracona na łóżku, po czym rzekła:
- Zaczekaj, zaraz wrócę.
     Po czym pobiegła do swojego dormitorium. Chwyciła w biegu czekoladę leżącą na szafce nocnej i różdżkę. Pognała spowrotem do Malfoya.
- Masz, jedz. Czytałam, że czekolada wzmacnia - powiedziała podając mu dużą kostkę słodyczy.
- Przepraszam, że zachowywałem się jak dorosły. Fakt, nie powinienem ci zabraniać. Nie jestem przecież twoim ojcem - rzekł chłopak.
     Ros rozbolała głowa na słowo ,,ojcem". Odruchowo, nie wiedząc czemu, chwyciła się za prawe ramię.
- Coś się stało? - zaniepokoił sie Draco.
- N-nie, nic - powiedziała nieszczerze Rosalie.
     Często bolała ją głowa. To nie powód do kolejnej awantury. Jednak nie wiedziała, czemu chwyciła się za rękę. To był szybki, niekontrolowany odruch. Ale musiał coś znaczyć...
- Naprawię ci twarz - rzekła beztrosko dziewczyna.
- Że co zrobisz?
- Naprawię ci twarz. Wyglądasz jak goblin.
     Malfoy zrobił dziwną minę. Faktycznie, po ciosie Lisy miał trochę nadłamany nos i leciała mu krew. Tymczasem Rosalie uśmiechała się tak, jakby naprawianie twarzy było rzeczą najzwyklejszą na świecie. Wyjęła różdżkę i zawołała:
- Episkey!
     Twarz Dracona stała się normalna. Rosalie siadła obok niego. Chwyciła kawałek czekolady i zaczęła dla żartu wpychać go do buzi chłopaka. Wtem ktoś wszedł. Ros zamarła w pół ruchu. Była to Pansy Parkinson! Zerknęła na nich przez sekunę, po czym oddaliła się z diabelskiem uśmieszkiem na twarzy.
- No to mamy przechlapane - powiedziała Rosalie kryjąc twarz w dłoniach.

Córka Slytherinu - Rozdział 8 Pojedynek i kara

     Następnego dnia Rosalie wszystko wypadało z rąk. Nie mogła skupić się na lekcjach. Rzucała tylko ukradkowe spojrzenia na Pansy. Ta wydawała się spokojna, ba, zadowolona.
     W końcu nadeszła noc. Rosalie wolała nie spać, by się nie spóźnić. Pojedynek traktowała poważnie. Kiedy była już jedenasta trzydzieści, wyszła ukradkiem z dormitorium. Szła szybkim, lekkim krokiem, starając się nie denerwować. Minęła bibliotekę, sale lekcyjne i doszła do wieży astronomicznej. Pansy już na nią czekała. Ros wyciągnęła różdżkę i już miała wymówić zaklęcie, kiedy coś łupnęło i dwie dziewczynki wpadły do wieży. Pansy obejrzała się nerwowo i uciekła. Widoczne coś przeczuwała, bo do wieży weszła profesor McGonagall.
- No, moje panienki. Po was bym się tego nie spodziewała - powiedziała profesorka. - Więc każda z was traci po piętnaście punktów dla swojego domu. Teraz panny, proszę wracać do swoich dormitoriów. Jutro macie się  wszystkie trzy stawić w moim gabinecie. Dowiecie się jaką karę otrzymacie.
     Po czym wyszła. Rosalie spojrzała gniewną miną na dwie dziewczyny. Były to chyba Gryfonki. Zmarszczyła nos i powiedziała:
- Przez was mam karę. Wielkie dzięki.
     Dziewczyny zerknęły na nią, po czym wyszły. Tak jak podejrzewała - skierowały się do wieży Gryffindoru. Natomiast Rosalie zeszła w dół, do lochów.
     Następnego dnia była w ponurym nastroju. Po południu zeszła do gabinetu profesor McGonagall. Była tam pierwsza. Dopiero z chwilę pojawiły się Gryfonki.
- Więc jesteście już wszystkie. Nie będę ukrywać, że jestem niemile zaskoczona waszym wczorajszym zachowaniem. Długo zastanawiałam się nad karą dla was. I postanowiłam, że za karę będziecie pomagać panu Filch'owi sprzątać zamkowe lochy. Oczywiście bez użycia czarów - powiedziała pani profesor.
     Trójka dziewczyn zeszła za nią do lochów. Tam spotkały woźnego Hogwartu, który zaprowadził je dalej. Szli dość długo. W końcu zatrzymali się przed jednymi z drzwi. Nawet Rosalie, która znała większość lochów jak własną kieszeń, nigdy tu nie była. Filch otworzył drzwi z wielkim, szyderczym uśmiechem na twarzy. Oczom dziewczynek ukazało się najbrudniejsze pomieszczenie jakie widziały w życiu.
- No dobrze. Macie tu miotły, ścierki, wiadro z wodą, szczotki, szufelki i jeszcze parę innych rzeczy, które sprzydadzą się wam do sprzątania tego - rzekł Filch wskazując głową pomieszczenie. - Ja sprzątam tuż obok, więc nie radzę wybierać się na jakiekolwiek wycieczki. Za jakiś czas sprawdzę jak wam idzie.
     I powiedziawszy to wszedł do drugiej sali.
     Dziewczynki, chcąc nie chcąc musiały zabrać się do pracy. Chwyciły miotły i zaczęły zamiatać. W końcu Rosalie nie wytrzymała i powiedziała:
- Skoro mamy tu siedzieć całe popołudnie, to jak macie na imię? Ja jestem Rosalie Dale, ale wszyscy mówią do mnie Ros.
- Lisa Berry - rzekła nieśmiało jedna z dziewczyn.
- Sonia Winner - odpowiedziała żywo druga.
- Pochodzicie z czarodziejskiej, czy mugolskiej rodziny? Ja z czarodziejskiej. Wychowała mnie ciocia - rzekła Dale'ówna. Wbrew pozorom polubiła te Gryfonki.
- A co się stało z twoimi rodzicami? - spytała Lisa, po czym jednak dodała - Przepraszam, ja nie chciałam by to tak zabrzmiało.
     Rosalie uśmiechnęła się. Przypuszczała, że rodzice Lisy też musieli umrzeć lub zostać zabici. Wiedziała, że sprawia to ból.
- Nic nie szkodzi - rzekła. - A wracając do mojego pytania, to z jakiej rodziny pochodzicie?
- Ja z czrodziejskiej, choć wychowałam się w mugolskiej - powiedziała Berry.
- Ja również z czarodziejskiej - odpowiedziała Sonia. - Macie jakieś rodzeństwo?
- Nie, tylko kuzynów, Grace i Dylana. Teraz są na siódmym roku, Ravenclaw. A ty Liso?
- No nie, chyba, że można zaliczyć przyszywane rodzeństwo, to tak. Siostrę oraz brata, Liv i Toma.
     Rozmowa dalej się ciągnęła. Gadały o wszystkim. W końcu, nie wiedząc jakim cudem, cała sala stała się czysta. Filch wszedł do nich akurat gdy skończyły, i z niesmakiem na twarzy powiedział, że mogą już wracać do dormitoriów.
     Sonia i Lisa odprowadziły Rosalie do dormitorium Ślizgonów. Długo nie mogły się rozstać, ale chciało im się spać. Postanowiły, że jutro się spotkają.
     Gryfonki poszły do wieży. Rosalie natomiast powiedziała hasło i weszła do pokoju wspólnego. Szybko skierowała się do swojego dormitorium i padła na łóżko. Wbrew pozorom, to był dobry dzień. Zyskała nowe przyjaciółki, a to było ważne.