Następnego dnia Rosalie wszystko wypadało z rąk. Nie mogła skupić się na lekcjach. Rzucała tylko ukradkowe spojrzenia na Pansy. Ta wydawała się spokojna, ba, zadowolona.
W końcu nadeszła noc. Rosalie wolała nie spać, by się nie spóźnić. Pojedynek traktowała poważnie. Kiedy była już jedenasta trzydzieści, wyszła ukradkiem z dormitorium. Szła szybkim, lekkim krokiem, starając się nie denerwować. Minęła bibliotekę, sale lekcyjne i doszła do wieży astronomicznej. Pansy już na nią czekała. Ros wyciągnęła różdżkę i już miała wymówić zaklęcie, kiedy coś łupnęło i dwie dziewczynki wpadły do wieży. Pansy obejrzała się nerwowo i uciekła. Widoczne coś przeczuwała, bo do wieży weszła profesor McGonagall.
- No, moje panienki. Po was bym się tego nie spodziewała - powiedziała profesorka. - Więc każda z was traci po piętnaście punktów dla swojego domu. Teraz panny, proszę wracać do swoich dormitoriów. Jutro macie się wszystkie trzy stawić w moim gabinecie. Dowiecie się jaką karę otrzymacie.
Po czym wyszła. Rosalie spojrzała gniewną miną na dwie dziewczyny. Były to chyba Gryfonki. Zmarszczyła nos i powiedziała:
- Przez was mam karę. Wielkie dzięki.
Dziewczyny zerknęły na nią, po czym wyszły. Tak jak podejrzewała - skierowały się do wieży Gryffindoru. Natomiast Rosalie zeszła w dół, do lochów.
Następnego dnia była w ponurym nastroju. Po południu zeszła do gabinetu profesor McGonagall. Była tam pierwsza. Dopiero z chwilę pojawiły się Gryfonki.
- Więc jesteście już wszystkie. Nie będę ukrywać, że jestem niemile zaskoczona waszym wczorajszym zachowaniem. Długo zastanawiałam się nad karą dla was. I postanowiłam, że za karę będziecie pomagać panu Filch'owi sprzątać zamkowe lochy. Oczywiście bez użycia czarów - powiedziała pani profesor.
Trójka dziewczyn zeszła za nią do lochów. Tam spotkały woźnego Hogwartu, który zaprowadził je dalej. Szli dość długo. W końcu zatrzymali się przed jednymi z drzwi. Nawet Rosalie, która znała większość lochów jak własną kieszeń, nigdy tu nie była. Filch otworzył drzwi z wielkim, szyderczym uśmiechem na twarzy. Oczom dziewczynek ukazało się najbrudniejsze pomieszczenie jakie widziały w życiu.
- No dobrze. Macie tu miotły, ścierki, wiadro z wodą, szczotki, szufelki i jeszcze parę innych rzeczy, które sprzydadzą się wam do sprzątania tego - rzekł Filch wskazując głową pomieszczenie. - Ja sprzątam tuż obok, więc nie radzę wybierać się na jakiekolwiek wycieczki. Za jakiś czas sprawdzę jak wam idzie.
I powiedziawszy to wszedł do drugiej sali.
Dziewczynki, chcąc nie chcąc musiały zabrać się do pracy. Chwyciły miotły i zaczęły zamiatać. W końcu Rosalie nie wytrzymała i powiedziała:
- Skoro mamy tu siedzieć całe popołudnie, to jak macie na imię? Ja jestem Rosalie Dale, ale wszyscy mówią do mnie Ros.
- Lisa Berry - rzekła nieśmiało jedna z dziewczyn.
- Sonia Winner - odpowiedziała żywo druga.
- Pochodzicie z czarodziejskiej, czy mugolskiej rodziny? Ja z czarodziejskiej. Wychowała mnie ciocia - rzekła Dale'ówna. Wbrew pozorom polubiła te Gryfonki.
- A co się stało z twoimi rodzicami? - spytała Lisa, po czym jednak dodała - Przepraszam, ja nie chciałam by to tak zabrzmiało.
Rosalie uśmiechnęła się. Przypuszczała, że rodzice Lisy też musieli umrzeć lub zostać zabici. Wiedziała, że sprawia to ból.
- Nic nie szkodzi - rzekła. - A wracając do mojego pytania, to z jakiej rodziny pochodzicie?
- Ja z czrodziejskiej, choć wychowałam się w mugolskiej - powiedziała Berry.
- Ja również z czarodziejskiej - odpowiedziała Sonia. - Macie jakieś rodzeństwo?
- Nie, tylko kuzynów, Grace i Dylana. Teraz są na siódmym roku, Ravenclaw. A ty Liso?
- No nie, chyba, że można zaliczyć przyszywane rodzeństwo, to tak. Siostrę oraz brata, Liv i Toma.
Rozmowa dalej się ciągnęła. Gadały o wszystkim. W końcu, nie wiedząc jakim cudem, cała sala stała się czysta. Filch wszedł do nich akurat gdy skończyły, i z niesmakiem na twarzy powiedział, że mogą już wracać do dormitoriów.
Sonia i Lisa odprowadziły Rosalie do dormitorium Ślizgonów. Długo nie mogły się rozstać, ale chciało im się spać. Postanowiły, że jutro się spotkają.
Gryfonki poszły do wieży. Rosalie natomiast powiedziała hasło i weszła do pokoju wspólnego. Szybko skierowała się do swojego dormitorium i padła na łóżko. Wbrew pozorom, to był dobry dzień. Zyskała nowe przyjaciółki, a to było ważne.
W końcu nadeszła noc. Rosalie wolała nie spać, by się nie spóźnić. Pojedynek traktowała poważnie. Kiedy była już jedenasta trzydzieści, wyszła ukradkiem z dormitorium. Szła szybkim, lekkim krokiem, starając się nie denerwować. Minęła bibliotekę, sale lekcyjne i doszła do wieży astronomicznej. Pansy już na nią czekała. Ros wyciągnęła różdżkę i już miała wymówić zaklęcie, kiedy coś łupnęło i dwie dziewczynki wpadły do wieży. Pansy obejrzała się nerwowo i uciekła. Widoczne coś przeczuwała, bo do wieży weszła profesor McGonagall.
- No, moje panienki. Po was bym się tego nie spodziewała - powiedziała profesorka. - Więc każda z was traci po piętnaście punktów dla swojego domu. Teraz panny, proszę wracać do swoich dormitoriów. Jutro macie się wszystkie trzy stawić w moim gabinecie. Dowiecie się jaką karę otrzymacie.
Po czym wyszła. Rosalie spojrzała gniewną miną na dwie dziewczyny. Były to chyba Gryfonki. Zmarszczyła nos i powiedziała:
- Przez was mam karę. Wielkie dzięki.
Dziewczyny zerknęły na nią, po czym wyszły. Tak jak podejrzewała - skierowały się do wieży Gryffindoru. Natomiast Rosalie zeszła w dół, do lochów.
Następnego dnia była w ponurym nastroju. Po południu zeszła do gabinetu profesor McGonagall. Była tam pierwsza. Dopiero z chwilę pojawiły się Gryfonki.
- Więc jesteście już wszystkie. Nie będę ukrywać, że jestem niemile zaskoczona waszym wczorajszym zachowaniem. Długo zastanawiałam się nad karą dla was. I postanowiłam, że za karę będziecie pomagać panu Filch'owi sprzątać zamkowe lochy. Oczywiście bez użycia czarów - powiedziała pani profesor.
Trójka dziewczyn zeszła za nią do lochów. Tam spotkały woźnego Hogwartu, który zaprowadził je dalej. Szli dość długo. W końcu zatrzymali się przed jednymi z drzwi. Nawet Rosalie, która znała większość lochów jak własną kieszeń, nigdy tu nie była. Filch otworzył drzwi z wielkim, szyderczym uśmiechem na twarzy. Oczom dziewczynek ukazało się najbrudniejsze pomieszczenie jakie widziały w życiu.
- No dobrze. Macie tu miotły, ścierki, wiadro z wodą, szczotki, szufelki i jeszcze parę innych rzeczy, które sprzydadzą się wam do sprzątania tego - rzekł Filch wskazując głową pomieszczenie. - Ja sprzątam tuż obok, więc nie radzę wybierać się na jakiekolwiek wycieczki. Za jakiś czas sprawdzę jak wam idzie.
I powiedziawszy to wszedł do drugiej sali.
Dziewczynki, chcąc nie chcąc musiały zabrać się do pracy. Chwyciły miotły i zaczęły zamiatać. W końcu Rosalie nie wytrzymała i powiedziała:
- Skoro mamy tu siedzieć całe popołudnie, to jak macie na imię? Ja jestem Rosalie Dale, ale wszyscy mówią do mnie Ros.
- Lisa Berry - rzekła nieśmiało jedna z dziewczyn.
- Sonia Winner - odpowiedziała żywo druga.
- Pochodzicie z czarodziejskiej, czy mugolskiej rodziny? Ja z czarodziejskiej. Wychowała mnie ciocia - rzekła Dale'ówna. Wbrew pozorom polubiła te Gryfonki.
- A co się stało z twoimi rodzicami? - spytała Lisa, po czym jednak dodała - Przepraszam, ja nie chciałam by to tak zabrzmiało.
Rosalie uśmiechnęła się. Przypuszczała, że rodzice Lisy też musieli umrzeć lub zostać zabici. Wiedziała, że sprawia to ból.
- Nic nie szkodzi - rzekła. - A wracając do mojego pytania, to z jakiej rodziny pochodzicie?
- Ja z czrodziejskiej, choć wychowałam się w mugolskiej - powiedziała Berry.
- Ja również z czarodziejskiej - odpowiedziała Sonia. - Macie jakieś rodzeństwo?
- Nie, tylko kuzynów, Grace i Dylana. Teraz są na siódmym roku, Ravenclaw. A ty Liso?
- No nie, chyba, że można zaliczyć przyszywane rodzeństwo, to tak. Siostrę oraz brata, Liv i Toma.
Rozmowa dalej się ciągnęła. Gadały o wszystkim. W końcu, nie wiedząc jakim cudem, cała sala stała się czysta. Filch wszedł do nich akurat gdy skończyły, i z niesmakiem na twarzy powiedział, że mogą już wracać do dormitoriów.
Sonia i Lisa odprowadziły Rosalie do dormitorium Ślizgonów. Długo nie mogły się rozstać, ale chciało im się spać. Postanowiły, że jutro się spotkają.
Gryfonki poszły do wieży. Rosalie natomiast powiedziała hasło i weszła do pokoju wspólnego. Szybko skierowała się do swojego dormitorium i padła na łóżko. Wbrew pozorom, to był dobry dzień. Zyskała nowe przyjaciółki, a to było ważne.
Super!!! Trio dziewczyn, jak dla mnie rządzi!
OdpowiedzUsuńjula d.
:)
OdpowiedzUsuń