Następnego ranka Rosalie wstała cała obolała. Mimo iż praca z Lisą i Sonią była przyjemna, to jednk trochę męcząca.
- Czemu nie było cię wczoraj na kolacji i w ogóle po południu? - spytała ją Milicenta.
- Ohh, miałam karę. Pojedynkowałam, a raczej próbowałam się pojedynkować z Pansy - odrzekła Ros wstając z łóżka.
- Serio? - w głosie Bulstrode pobrzmiewała nutka uznania. Ona też nienawidziła Parkinson.
Rosalie przeciągnęła się i zaczęła ubierać. Włożyła niebieską bluzkę i zieloną kamizelkę bez rękawów. Dół stanowiła dżinsowa miniówka i czarne rajtuzy. Buty, jej ulubiona część ubioru, były brązowe z zielonymi paskami i srebrnymi klamerkami. Sięgały pod kolano.
- Huhu, ładnie wygłądasz! - rzekła Milicenta do Rosalie.
- Dzięki, ty też - powiedziała szczerze Dale.
Związała jeszcze włosy w dwa kucyki i była gotowa do wyjścia.
Gdy zbliżała się do Wielkiej Sali zauważyła Lisę i Sonię. Pomachała im. Gryfonki też jej pomachały.
- Do kogo machasz? - spytał ktoś za jej plecami.
Ros, choć nie należała do tchórzliwych, przestraszyła się. Nie lubiła gdy ktoś się za nią skradał. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła nie kogo innego, tylko samego Dracona Malfoya.
- Wiesz, nieźle mnie nastraszyłeś - rzekła Rosalie. - A machałam do moich nowych koleżanek, Lisy i Sonii.
Draco dziwnie się na nią popatrzył. Ros otworzyła szerzej oczy. Wtem blondyn odezwał się, ale niezbyt przyjemnym głosem:
- Nie wolno ci się z nimi spotykać! To Gryfonki! - jego głos przeszedł w krzyk - One są w tym plugawym domu Szlam! Nie pozwalam ci się z nimi spotykać!
- Ale..
- Zadne ,,ale"! Nie wolno ci się z nimi przyjaźnić!
Ros uciekła z płaczem na błonia. Usiadła pod drzewem łkając jeszcze bardziej. Nie mogła zneść myśli, że Draco jest taki, że uważa Gryffindor za dom Szlam. Wtem ktoś do niej podszedł. Otarła odruchowo łzy.
- Co się stało? - spytała Lisa. Przyszła tu razem z Sonią.
- D-d-dra-aco n-n-na m-mnie na-akrzy-yczał - wyjąkała. - Za-akazał mi się z wa-ami spo-otykać.
- Serio? - Lisa wydawała się być oburzona.
W tej samej chwili na błonia wyszedł sprawca zamieszania. Lisa postanowiła wziąść sprawy w swoje ręce. Gdy tylko chłopak do nich podszedł...
- Jak śmiałeś! Czemu zakazałeś Rosalie się z nami spotykać?! Bo co, jesteśmy gorsze, bo z Gryffindoru?! - Lisa wylała z siebie potok słów. Zmieszany Malfoy nic nie odpowiedział, ale Berry ciągnęła dalej - Uważasz się za opiekuna Ros? Nie masz prawa jej nic a nic zakazywać! - i walnęła Malfoya prosto w twarz.
Rosalie cicho krzyknęła. Zerwała się i pobiegła do blondyna. To już zaszło za daleko...
Chwyciła go za ramię i powlokła go do zamku zerkając na Sonię i Lisę. Była jednak wdzięczna Berry'ównej. Powiedziała dokładnie to, co Rosalie czuła, ale wstydziła się powiedzieć. A ten nagły ruch panny Berry - Ros też chciała to kilka razy zrobić, ale wolała nie. Dzięki Lisie poczuła się, jakby odniosła pół sukcesu.
Dziewczyna zawlokła Malfoya do Pokoju Wspólnego, a z niego do dormitorium chłopców. Dziewczynom wolno było odwiedzać dormitoria chłopców, ale nie mogli odwiedzać dormitorów dziewcząt. Przekonał się o tym na własnej skórze Goyle, gdy próbował przekazać Pansy ,,super mega ważną wiadomość".
Ros ,,posadziła" Dracona na łóżku, po czym rzekła:
- Zaczekaj, zaraz wrócę.
Po czym pobiegła do swojego dormitorium. Chwyciła w biegu czekoladę leżącą na szafce nocnej i różdżkę. Pognała spowrotem do Malfoya.
- Masz, jedz. Czytałam, że czekolada wzmacnia - powiedziała podając mu dużą kostkę słodyczy.
- Przepraszam, że zachowywałem się jak dorosły. Fakt, nie powinienem ci zabraniać. Nie jestem przecież twoim ojcem - rzekł chłopak.
Ros rozbolała głowa na słowo ,,ojcem". Odruchowo, nie wiedząc czemu, chwyciła się za prawe ramię.
- Coś się stało? - zaniepokoił sie Draco.
- N-nie, nic - powiedziała nieszczerze Rosalie.
Często bolała ją głowa. To nie powód do kolejnej awantury. Jednak nie wiedziała, czemu chwyciła się za rękę. To był szybki, niekontrolowany odruch. Ale musiał coś znaczyć...
- Naprawię ci twarz - rzekła beztrosko dziewczyna.
- Że co zrobisz?
- Naprawię ci twarz. Wyglądasz jak goblin.
Malfoy zrobił dziwną minę. Faktycznie, po ciosie Lisy miał trochę nadłamany nos i leciała mu krew. Tymczasem Rosalie uśmiechała się tak, jakby naprawianie twarzy było rzeczą najzwyklejszą na świecie. Wyjęła różdżkę i zawołała:
- Episkey!
Twarz Dracona stała się normalna. Rosalie siadła obok niego. Chwyciła kawałek czekolady i zaczęła dla żartu wpychać go do buzi chłopaka. Wtem ktoś wszedł. Ros zamarła w pół ruchu. Była to Pansy Parkinson! Zerknęła na nich przez sekunę, po czym oddaliła się z diabelskiem uśmieszkiem na twarzy.
- No to mamy przechlapane - powiedziała Rosalie kryjąc twarz w dłoniach.
Genialne!!! Podziw! ;)
OdpowiedzUsuńjula d.