niedziela, 29 marca 2015

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 5 - Quiddich

- Claudia! - zawołał ktoś nad głową dziewczyny.
     Gryfonka odudziła się zobaczyła nad sobą Michaela i James'a. W kącie stała Lizzie. Wyglądała jeszcze smutniej niż zwykle. Zaraz też oddaliła się i poszła do sypialni.
     Claudia zerwała się momentalnie. Podbiegła do przyjaciółki i chwyciła ją za rękę. Lizzie odwróciła się i stanęła oko w oko z Finch-Fletchley.
- Nic ci nie jest? - spytała Claudia.
- Nie - odpowiedziała ponuro Brown.
- Czemu nie było cię wczoraj w łóżku? - ponownie spytała dziewczyna.
- Eee... Poszłam do łazienki.
     Claudia puściła koleżankę. Była pewna, że odpowiedź jaką otrzymała nie była prawdziwa. Czuła, że Lizzie ukrywa jakiś sekret. Bardzo tajemniczy sekret...



- Nie uwierzycie! - zawołał Michael wpadając do Pokoju Wspólnego. - Wydarzyło się coś genialnego!
- Co takiego? - spytał James rad, że może oderwać się od nauki.
- W tym tygodniu jest nabór do drużyny Quiddicha! A jeszcze lepszą nowiną jest to, że pierwszoroczniacy rówinież mogą być w drużynie!
- ŻE CO? - wrzasnął James i pognał do dziury w portrecie.
     Michael pokręcił głową i zabrał się za segregowanie porozrzucanych notatek kolegi. Zabrał je wszystkie ze stołu, gdy nagle z jednego podręcznika wypadła kartka. Davies odłożył książki i podniósł ją z podłogi. Był na niej narysowany dziwny znak: trójkąt, koło i kreska.
     Chłopak zerknął z jakiej książki wypadła owa kartka. Były to ,,Baśnie barda Beedle'a". Tytuł nic mu nie mówił, ale postanowił przeczytać tę książkę.
     Michael włożył kartkę spowrotem do książki i ponownie ułożył resztę podręczników w dość duży stosik. Tym razem wyciągnął jednak różdżkę i mruknął:
- Locomotor!
     Książki wzbiły się w powietrze i posłusznie leciały przed chłopakiem aż do sypialni. Tam Michael odłożył je na stolik Jamesa i sam zabrał się za czytanie podręcznika od Astronomii.



- Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? - spytał ziewając Michael.
- U taty. Napisze do mamy i przyśle mi swoją Błyskawicę! - odrzekł James robiąc przysiady.
- Zgłaszasz się do drużyny Quiddicha? - zainteresował się Jack. - Podobno w drużynie Gryfonów są same dziewczyny.
- No to co? I tak się zgłoszę. Dziś po południu mamy sprawdziany - powiedział Potter siadając na łóżku. - Nie wiem jak wy, ale ja się zgłaszam. Chcę spróbować swoich sił.
     Jak powiedział tak zrobił. Po południu stawił się na boisko do Quiddicha ze szkolną miotłą. Oprócz niego było jeszcze ośmiu chłopaków i dwie dziewczyny wyglądające na szesnastolatki. Wszyscy nerwowo spoglądali to na pętle, to na szatnię. Zaraz też z szatni wyszła dotychczasowa drużyna.
     Jack się nie pomylił. Na jej skład wchodziły same dziewczyny. Były tylko dwie, bo reszta skończyła już Hogwart. Nie było obrońcy, dwóch pałkarzy, jednego ścigającego i szukającego. James poczuł miłe łaskotanie w brzuchu - chciał walczyć właśnie o miejsce szukającego, tak jak jego ojciec.
- Witam wszystkich tu zgromadzonych - zaczęła najwyższa dziewczyna. - Jestem Andrea Carter, kapitanka drużyny Gryfonów. A to jest Cathy Willow. Mam nadzieję, że dacie z siebie wszystko. W tym roku drużyna Gryfonów musi wygrać! Od ośmiu lat Puchar Quiddicha mieli Puchoni. To o osiem lat za dużo! Czas, byśmy my przejęli wygraną.
     Po tej przemowie zaczęły się sprawdziany. Pierwsi byli sprawdzani ochotnicy na miejsce ścigającego. Na tę pozycję miało chętkę czterch chłopaków i obydwie dziewczyny. Sprawdzian trwał długo, ale w końcu Andrea wybrała jednego z chłopców: Angusa Fostera. Owe dwie dziewczyny, które wcale nie latały za dobrze, złożeczyły na Andreę i w ogóle były całe obrażone.
     Następny sprawdzian przypadał na pałkarzy. Był to chyba najkrótszy sprawdzian w historii Quiddicha - okazało się, że dwoje chętnych na to miejsce w ogóle nie umie się posługiwać pałką. Tak więc, rada nie rada, Andrea musiała wybrać pozostałą dwójkę - Sama Owena i Josh'a Dixon'a.
     Pozostał jeszcze ostatni sprawdzian - na szukacjącego. Na to miejsce zgłosił się tylko James. Chłopak pokazał co potrafi - momentalnie złapał znicza. Udało mu się to pięć razy i Andrea powiedziała, że został przyjęty.
     James bardzo się ucieszył. zawsze marzył o karierze gracza. Teraz mógł zacząć...
- No dobrze - powiedziała Carter. - Został już tylko obrońca.
- Eee, Drea - zaczęła Cathy. - Nie ma już ochotników. Nikt nie zgłosił się na miejsce obrońcy...
- O nie!
     Cała drużyna posmutniała. Nie mają szans na wygraną bez obońcy! Wtem rozległo się ciche kasłanie. Wszyscy obrócili się momentalnie i ujrzeli Michaela Daviesa.
- M-może j-ja b-bym m-mógł s-sprób-bować? - spytał jąkając się.
     Andrea kiwnęła głową. James pożyczył mu miotłę i Michael podleciał do słupków. Cathy i Angus próbowali wbić mu kafla, ale Davies bronił dzielnie. W końcu Andrea zarządziła koniec. Powiedziała, że Michael jest świętnym obrońcą i dostał się do drużyny. Davies nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Spełniło się jego najskrtysze marzenie.

czwartek, 26 marca 2015

Nominacja LBA

Cześć! Dostałam nominację do Liebster Blog Award (w skrócie LBA) od LunesDor (wielkie dzięki :)). Tak więc, przejdźmy do pytań...


1. Gdybyś mógł przenieść się w świat z jakiejś książki na jeden dzień, to gdzie byś się wybrał?
Są trzy takie miejsca: Hogwart, Narnia i Rohan ze Śródziemia...

2. Co daje Ci motywację podczas pisania bloga?
Komentarze i rozmowy (czyli wymienianie szczegółów opowiadań) z koleżankami.

3. Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Nie mam jednej (no żebym ja miała ulubioną JEDNĄ książkę?). Moimi ulubionymi książkami są; wszystkie Pottery (najbardziej ,,Więzień Azkabanu" i ,,Książę Półkrwi"), cała trylogia ,,Władcy Pieścieni" (najbardziej ,,Dwie Wieże"), ,,Hobbit", ,,Baśniobór: Gwiazda Wieczorna Wschodzi", ,,Przyjdź i Zgiń" (w ogóle teraz zabrałam się za kryminały Aghaty Christie i Sir Arthura Connan Doyle'a), ,,Lassie", wszystkie części ,,Opowieści z Narnii" (najbardziej ,,Podróż Wędrowca do Świtu").

4. Twój ulubiony zespół, piosenkarz, piosenkarka i piosenka?
Zespół: nie mam ulubionego.
Piosenkarz: Gregorz Hyży & Tabb, Eminem, Ed Sheeran, Avici
Piosenkaraka: Indila, Rihanna, Ke$ha
Piosenka: ,,S.O.S", ,,I see fire", ,,Magic in the Air", ,,Die Young", ,,Wake me Up", ,,Euphoria", ,,Titanium"

5. Lubisz jeść jogurty? Jeśli tak to jakie? 
Lubię :) Jakie? Wszystkie oprócz kiwi (w sumie kiwi też dobre, ale nie przepadam)

6. Twój najulubieńszy smak lodów to...?
Śmietankowy. Czasem czekolada zbyt ,,zapycha"...

7. Jaki jest kolor, którego nie lubisz?
Nie posiadam nielubianego koloru. Wszystkie są ładne :)

8. Często piszesz neonowymi pisakami?
Bardzo często :)

9. Lubisz owoce? Jaki jest Twój ulubiony?
Uwielbiam! Zwłaszcza jabłka i arbuzy.

10.  Jeśli mógłbyś mieć magiczne zwierzę, to jakie byś wybrał?
Smok. Zdecydowanie Smok. Uwielbiam Smoki, są wspaniałe...

11. Jakie blogi czytasz? 

12.  Twoja wada i zaleta 
Wada: Zdecydowanie za dużo gadam i zanudzam.
Zaleta: lubię pomagać innym.

13. Czy lubisz pisanie i dlaczego piszesz?
UWIELBIAM pisać! To daje mi radość i takie jakby ,,zaspokojenie wewnętrzne" :)

14. Ulubiony przedmiot w szkole?
Polski ;)

15.  Za co kochasz swoich przyjaciół?
Za to, że są jacy są i mne lubią. Przyjaciel to najważniejsza, zaraz po rodzinie, osoba, więc powinien być szczery, miły i dobry.


Ja nominuję:
Pytania:
1. Jaki jest Twój ulubiony film?
2. Jakiego aktora i aktorkę najbardziej lubisz?
3. Ulubiona część ,,Harry'ego Pottera" i dlaczego?
4. Wolisz psy czy koty? Dlaczego?
5. Wolisz chipsy czy czekoladę?
6. Ulubiona pora roku?
7. Ulubiony kolor?
8. Jakie są Twoje ulubione dni w roku?
9. O czym najbardziej marzysz?
10. Byłeś/Byłaś za granicą? Jeśli tak, to gdzie?
11. Jakie blogi czytasz?


Jeszcze raz dziękuję za nominację i pozdrawiam wszystkich Czytelników!

piątek, 20 marca 2015

Króciutkie info

Drodzy Czytelnicy!
1 kwietnia ja oraz moje koleżanki-bloggerki (Klik i Klik) będziemy pisać sprawdzian szóstkolasisty. Z racji tego, możliwa będzie dłuższa przerwa w pisaniu rozdziałów. Oczywiście postaram się dodawać nowe notki w wolnych chwilach, ale nie obiecuję. Jednak od razu po sprawdzianie zabieram się za kolejne rozdziały :)
Pozdrawiam gorąco wszytkich czytelników   :)

piątek, 13 marca 2015

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 4 - Tajemnicze zniknięcie Lizzie

     Jednak nic nie zapowiadało, by w najbliższym czasie wydarzyło się coś ciekawego. James, Claudia i Michael byli nieco przybici. Codziennie odwiedzali sowiarnię i często ,,śledzili" profesora Malfoya lub profesora Pottera. Jednak nic to nie dało. Dom Wilkołaków był nadal tematem, o którym nie wiedzieli praktycznie nic.
     Od czasu do czasu chodzili też do biblioteki i tam szperali, ale i tak nic nie znaleźli. Michael pożyczył nawet nie wiedzieć czemu ,,Historię Hogwartu", ale i w niej nie było żadnych przydatnych informacji. Kiedyś nawet Claudia zaproponowała popytać innych uczniów, ale James powiedział, że może to być ryzykowne - im większe grono osób o tym wie, tym łatwiej się komuś wygadać.
     Minęło prawie pół miesiąca. Lekcje były ciekawe, ale James, Claudia i Michael nie zważali na to uwagi. Chcieli poznać tajemnicę Domu Wilkołaków.
- Hej, Claudia, James! - zawołał Michael podchodząc do przyjaciół siedzących przy stole Gryffindoru.
- Co się stało? - spytał Claudia przesuwając się, by Davies mógł usiąść.
- Byłem teraz w sowiarni! Był kolejny list od pani Astorii. Prawie nie zostałęm złapany przez profesora Malfoya! Musiałem się czymść wykręcić, więc nakarmiłem twoją sowę, Claudia. Mam nadzieję, że się nie złościsz?
- Nie, absolutnie! Sprytnie się wyrwałeś! - pochwaliła go koleżanka. - O, hej Lizzie!
     To ostatnie zdanie było skierowane do wchodzącej Lizzie Brown. Dziewczyna lekko uśmiechnęła się do Claudii, ale nie przysiadła się, tylko poszła dalej.
- Ta Lizzie jest jakaś dziwna - powiedział James.
- Och, ona jest trochę nieśmiała i tyle! - powiedziała Claudia.
     Na tym rozmowa się urwała. Pierwszy skończył jeść Michael. Zaraz też pognał do biblioteki - był strasznym molem książkowym. Tymczasem James i Claudia pogrążyli się spowrotem w rozmowę o Domu Wilkołaków. To był ich najczęstszy temat.
- Ja uważam, że jak znajdą ten Dom, to odizolują go czarami od reszty domów - powiedział James.
- Możliwe, Albo ochronią domy mugoli na czas pełnii - zamyśliła się Claudia.
- Też może być. Albo zrobią i to i to.
- Tak by było chyba najbezpieczniej - przyznała Finch-Fletchley.
     Dyskutowali jeszcze chwilę. Potem Oboje poszli na lekcje. Pierwszą była Obrona przed Czarną Magią - jeden z ich ulubionych przedmiotów.
     Wyszli z Wielkiej Sali i ruszyli w stronę klasy.



- Hej, Lizzie! - zawołała Claudią podbiegając do koleżanki.
- Tak? - spytała smutnym głosem dziewczyna.
- Mam do ciebie prośbę. Masz może książkę o sławnych czarodziejach? Potrzeba mi na wypracowanie z Historii Magii. W sumie pewnie tobie też... Ale czy mogłabyś mi ją pożyczyć na chwilę? Jutro ci oddam... Bo w bibliotece już nie ma. Wszystkie wypożyczone, a moja gdzieś mi się zawieruszyła... Albo pewnie w ogóle jej nie wzięłam, jak to ja...
- Dobrze - powiedziała Brown i poszła z Claudią do ich sypialnii. Finch-Fletchley dzieliła sypalnie właśnie z Lizzie i jeszcze z Emily Walker, Susan Robinson i Mają Wright.
     Lizzie wyjęła książkę z szafki nocnej i podała koleżance. Claudia podziękowała i poszła na dół, do Pokoju Wspólnego, by zacząć odrabiać zadnie.
     Wbrew pozorom, zadanie nie było takie proste. Claudia ledwo co skończyła przed nocą. Zazraz też poszła do pokoju i zaczęła się przebierać do spania. Reszta dziewczyn jeszcze rozmawiała o jakiś sprawach, ale Finch-Fletchley położyła się już spać. Szybko zasnęła i miała miły sen.
     Nagle, obudziła się. Nie wiedziała czemu. Popatrzyła sie sennym wzrokiem po jasnym pokoju. Była pełnia i światło księżyca rozjaśniało sypialnie. Dziewczyna zerknęła na śpiące koleżanki i prawie nie krzyknęła. Nie było Lizzie!
     Claudia wygramoliła się z łóżka i podeszła do posłania koleżanki. Było puste i idealnie zasłane, jakby Lizzie w ogóle na nim nie spała. Finch-Fletchley przeraziła się i szybko zbiegła do Pokoju Wspólnego. Nie było tam nikogo, ale to nawet lepiej.
     Dziewczyna usiadła w fotelu naprzeciw kominka. Tej nocy już nie zmrużyła oka. Zbyt przjęła się zniknięciem koleżanki. To nie dawało spać.

sobota, 7 marca 2015

On The Other Side Spell - Rozdział 4 A Ron ma w ogóle taką książkę?

- Ginny, list do ciebie! - zawołała Molly Weasley.
     Bonnie Write zbiegła na dół. Podeszła do śnieżnobiałej sowy i wzięła od niej list.
     Tak, Bonnie też już wiedziała, że przenieśli się do świata PRAWDZIWEGO Harry'ego Pottera. Była nadzwyczaj mądra i bystra, jak na swój wiek. Szybko zorientowała się, że trzeba udawać Ginny Weasley.
     Dziewczyna wyjęła list z koperty. Od Rona, czyli Ruperta. Przeleciała wzrokiem po pergaminie i położyła go na stole. Już miała pójść na górę, kiedy Molly Weasley podniosła list i także go przeczytała, nie kryjąc zdziwienia.
- ,,Wybitni czarodzieje współczesnośći"? A Ron ma w ogóle taką książkę? - spytała.
- Nie wiem, poszukam jej. Może znajdę - próbowała wykręcić się Bonnie.
     Dziewczyna szybko wspięła się po schodach. Weszła do ,,swojego" pokoju i chwyciła wolny kawałek pergaminu i pióro. Nie dbała, żeby pisać tym samym szyfrem co Rupert. Chciała szybko wyjaśnić sprawę.
     Nakreśliła kilka zdań. Ich treść brzmiała tak:
Drogi Rupercie, Danielu, Emmo, Tomie i Matthew'ie!
Odczytałam wasz list, i wiem, że chodzi wam o książki z TAMTEGO świata o ,,Harry'm Potterze". Przykro mi jednak stwierdzić, iż nie mam ich przy sobie. Fakt, kiedy się tu przenosiliśmy miałam wszystkie siedem tomów w torebce, ale kiedy ją otworzyłam, już tutaj, nic w niej nie było. Nic a nic. Wszystko jakby wyparowało. Naprawdę przepraszam, ale to nie moja wina. Mam jednak nadzieję, że sobie jakoś poradzicie.
Pozdrawiam, 
Bonnie
     Dziewczyna jeszcze raz przeczytała list i włożyła go do koperty. Szybko go zaadresowała i zeszła na dół. Molly Weasley stała przy stole i kroiła marchewki. Bonnie dała list sowie i podeszła do ,,mamy".
- Pomogę ci - powiedziała.
- Och, dziękuję - powiedziała Molly dając dziewczynie drugą marchewkę. - Powiedz, znalazłaś tę książkę?
- Niestety nie. Wysłałam Ronowi list z przeprosinami, że nie wiem gdzie jest.
     W sumie była to prawda. Bonnie nie miała pojęcia, gdzie mogą znajdować się te książki. Może w jakiejś próżni, czy czymś. Bała się tylko, że jeśli je zgubili, mogą wpaść w poważne kłopoty - nie będą wiedzieć co robić.
     Jeszcze jedną sprawą, która nurtowała Bonnie, było to, że nie wiedziała jak mogą wrócić do swojego świata, do niemagicznego, zwykłego świata. Choć tu, w świecie pani Rowling też było przyjemnie. Jedyną rzeczą, która nie podobała się Write było to, że musi udawać Ginny. Dziewczyna chciała by być w Hogwarcie, z resztą przyjaciół. Przynajmniej tam, w małym, choć znajomym gronie osób mogłaby być sobą - Bonnie Write, a nie Ginny Weasley.
- Hmm, cóż. Może Ron wziął ją ze sobą, ale zgubił, jak to on? - podsunęła pani Weasley.
- Może, mamo, może - powiedziała dla świętego spokoju Bonnie, choć w myślach dodała: - Dobrze by było gdyby ją wziął i nawet zgubił, ale miał.
     Bonnie szybko skroiła marchewkę i wzięła jeszcze jedną. Cały czas myślała, co teraz dzieje się w zwykłym świecie, w niemagicznej Anglii. Pewnie jej prawdziwi rodzice się o nią martwią, a ona tu siedzi sama musząc udawać kogoś kim nie jest.
- Na czym tak myślisz, Ginny? - spytała nagle pani Weasley.
- A, zastanawiam się, jak to będzie już w Hogwarcie - powiedziała szybko Bonnie.
- Och, moja kochana, w Hogwarcie jest naprawdę fantastycznie! I tyle się można nauczyć... To właśnie tam poznałam twojego tatę... - i Molly Weasley zaczęła snuć opowieść o tym, jak poznała Artura Weasleya.
     Write przysłuchiwała się temu z ochotą. Naprawdę, opowieść ,,mamy" była ciekawa, a pozatym można się było trochę pośmiać z nieudanych zalotów Artura. Tak się rozgadały i rozchichrały, że w całym tym zamieszaniu zapomniały o obiedzie.
- Nic nie szkodzi - powiedziała Bonnie z uśmiechem na ustach. - Poczekam jeszcze chwilę, nie jestem głodna.
     Pani Weasley spowrotem zabrała się za gotowanie obiadu, a Bonnie wyszła na dwór. Z norek powychodziły gnomy. Patrzyły się podejrzanie na dziewczynę, ale ona sobie nic z tego nie robiła.
     W oddali szczekał pies, i ćwierkały jeszcze ptaki, które nie odleciały na zimę. W sumie w Norze było przyjemnie. Nawet bardzo przyjemnie. Tu była wieś, a Londyn, i ten zwykły, i zapewne ten Magiczny, to miasto. Przepełnione budynkami, skelpami i galeriami miasto. A Bonnie zawsze lubiła wieś. Wieś i charakterystyczne dla niej odgłosy i widoki. Nawet, jeśli dom stał (tak jak w przypadku Nory) na odludziu.

piątek, 6 marca 2015

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 2 Alka i Azog

- Rosalie! Co ty masz na głowie! - wrzasnęła ciotka Mary.
- Włosy! - odkrzyknęła Ros.
- Ale na włosach!
- Pasemka!
- A kto ci pozwolił?!
- Ja sama!
     Ciotka Mary skrzyczała Rosalie już od progu. Nie podobało jej się to, że młoda Dale'ówna była w Slytherinie, a teraz to? Tego było już za wiele.
     Rosalie uciekła na górę, do swojego pokoju. Miała dość męczenia przez ciotkę. Kobieta ciągle robiła jej wyrzuty z powodu tego, że trafiła do Slytherinu. Lecz czy to wina Rosalie? Przecież domu się nie wybiera!
- Ros? - dobiegło zza drzwi pokoju.
- Hmm? - odburknęła dziewczyna.
- Mogę wejść?
- Mhm.
     Do pokoju wszedł Dylan. Tylko on został z dwójki rodzeństwa. Grace już wyjechała do Francji na studia Magiczne. Chłopak nie mógł się jednak zdecydować nad pracą. Tak naprawdę sam nie wiedział, co chciałby dokładnie robić.
- Mama zrobiła ci znowu awanturę. O co tym razem? - spytał Dylan.
- O to - powiedziała dziewczyna pokazując pasemka.
- Według mnie, wyglądasz całkiem ładnie. Nie wiem, czemu mama się wścieka.
- Och, bo to są kolory Slytherinu! S L Y T H E R I N U. A twoja mama nie lubi tego domu. Ona była w Ravenclawie, podobnie jak i wy, dlatego nie może znieść, że ja jestem w tym domu.
- W sumie masz trochę racji. Mi to nie przeszkadza, że jesteś w innym domu. To może nawet lepiej. Różnorodność jest lepsza od jednostajności.
- A skąd ty takie filozofie znasz? - spytała śmiejąc się Ros.
- Jak się słucha Grace codziennie, to tak jest. Choć ostatnimi czasy bardzo się zmieniła. Powiedz, to twoja zasługa?
- Nooo, taaak - Rosalie zakręciła oczami.
- Nasza mała Rosi znowu zaczyna! - zaśmiał się Dylan.
     Kuzynostwo śmiało się i turlało po łóżku i podłodze. Chcichrali się przez dobre piętnaście minut. W końcu Dylan usiadł i zaproponował:
- Ej, Ros, a może by tak skoczyć na Pokątną? Wiem, że jeszcze nie wysłali ci spisu książek, ale może kupisz sobie zwierzaka?
- Hmmm, dobry pomysł.
- To co, idziemy?
- Idziemy!
     Rosalie i Dylan zeszli na dół. Ubrali buty i wyszli. Jeszcze przed drzwiami chłopak krzyknął do swojej mamy ,,Idziemy na Pokątną!" i poszli.
     Ros i Dylan ,,złapali" autobus i pojechali do Dziurawego Kotła. Oczywiście nie wprost tam, tylko wysiedli tochę dalej. Wysiedli z autobusu i poszli do pubu. Stamtąd od razu skierowali się na ulicę Pokątną.
     Rosalie pamiętała, jak była tu pierwszy raz. Teraz wydawało jej się, że dopiero wczoraj opuściła to miejsce. Nic się nie zmieniło - nadal było pełno ludzi i sklepów. Dylan zaprowadził ją do galerii handlowej Eeylopa.
     Sklep był pełen przeróżnych zwierząt: od sów po szczury. Każde było w swoim rodzaju. Jedne małe, inne duże. Dylan zagłębił się w część sklepu z kotami. Zawsze lubił futrzaste czworonogi, ale jego mama mu nie pozwalała na zwierzaka. Teraz był jednak pełnoletni i mógł sobie kupić kota.
     Rosalie przyglądała się sowom. Najbardziej spodobała jej się średnia, biała w szare ciapki. Miała takie mądre spojrzenie.
     Dziewczyna wzięła klatkę z tą sową i podeszła do lady. Jednak jej uwagę przykuł jakiś zwierzak w klatce, która stała w najciemniejszym kącie sklepu. Ros podeszła do niej i zauważyła w środku małego, szarego węża. Miał na głowie znamię w kształcie strzałki. Popatrzył się prosto na Rosalie i dziewczynie wydawało się, że słyszy jego błaganie: ,,Weź mnie, weź, proszę!".
     Ros podeszła do lady z sową. Od razu podeszła do niej przysadzista czarownica.
- Ach, więc sowę, kochaneczko? Co do Hogwartu? - spytała.
- Drugi rok - powiedziała Rosalie, po czym dodała: - A mam taką prośbę: czy mogę również kupić tego węża? - wskazała na klatkę.
- Hmm, w Hogwarcie można mieć tylko jednego zwierzaka, ale tego wężyka i tak nikt nie chce. No dobrze, możesz go wziąć.
     Czarownica podeszła do klatki i zaniosła ją do lady. Rosalie zapłaciła za węża i sowę i poszła szukać Dylana. Znalazła go z rozterką - nie wiedział, czy lepiej wziąć brązowego, czy czarnego kota. Ros poleciła mu wziąć czarno-brązowego. Dylanowi spodobało się to rozwiązanie i wkrótce dołączył do kuzynki czekającej na zewnątrz ze swoimi ,,zakupami".
- Dobra. Pokaż co tam masz - powiedział Dylan.
     Ros pokazała mu sowę i węża. Chłopak trochę się zdziwił, że kupiła węża, ale nic nie mówił.
- Sowę nazwę Alka - powiedziała dziewczyna kiedy wracali do domu.
- A węża? - spytał kuzyn.
- Azog.
- Heh, Alka i Azog. Normalnie para na maksa!
     Rosalie i Dylan zaczęli się śmiać. Dylan potrafił rozbawić każdego. Nawet największego sztywniaka.

Rosalie Dale i Tajemnica Wężoustych - Rozdział 1 Tajemnicza fryzjerka

     Rosalie Dale błądziła po przedmieściach Londynu. Nie zatrzymywała się, nie oglądała wystaw sklepowych. Dążyła do jednego celu...
     Rosalie Dale nie była jednak zwykłą dziewczyną. Była czarownicą. Uczyła się w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. 
     Rosalie w końcu znalazła swój cel - salon fryzjerski. Jeszcze raz upewniła się, że ma pieniądze mugoli i weszła.
     Oczom dziewczyny ukazało się małe, lecz przytulne pomieszczenie. Obok drzwi na zaplecze stała kobieta. Miała długie blond włosy z wystającymi gdzieniegdzie brązowymi pasemkami. Uśmiechnęła się do Ros i gestem wskazała jej fotel.
     Dziewczyna usiadła. Przejrzała się w lustrze. Nadal nie mogła się przyzwyczaić do tego, że ma zielone oczy. W końcu Dale zebrała się na odwagę i powiedziała:
- Proszę pasemka. Gdzieniegdzie. Szmaragdowozielone i srebrne. 
     Fryzjerka popatrzyła na nią i rzekła:
- Mówisz zielono-srebrne? Według mnie bardziej dla ciebie pasowałyby niebiesko-srebrne.
     Rosalie podniosła gwałtownie głowę. Czy ona wie?... Czy też jest?... To wydawało się niemożliwe, a jednak...
- Rosalie Dale, prawda? - spytała fryzjerka.
- Tak - odpowiedziała niepewnie Ros.
- Jesteś taka podobna do ojca... Mike Dale był moim najlepszym przyjacielem za czasów szkolnych. Tak, ja też chodziłam do Hogwartu i jestem czarownicą - dodała ze śmiechem widząc zdziwienie Rosalie. - A tak w ogóle to jestem Emily. Emily Ross.
- Miło mi panią poznać. I naprawdę znała pani mojego tatę?
- Tak. Ja też byłam Krukonką.
- A ja jestem Ślizgonką - powiedziała ze smutkiem Rosalie. Pani Ross musiała to wyczuć, bo powiedziała:
- Głowa do góry! Ślizgoni też mają dobre cechy. Fakt, ze Slytherinu wyszło wiele złych czarodziejów i czarownic, ale stamtąd pochodził też wielki Merlin.
     Fryzjerka wzięła grzebyk do włosów i zaczęła rozczesywać kasztanowe włosy Rosalie. Dziewczyna myślała nad tym, co powiedziała jej kobieta. Jednak nurtowała ją jedna sprawa...
- A czemu pani - zaczęła niepewnie.
- Czemu pracuję tu, w mugolskim zakładzie? - powiedziała kobieta bezbarwnym głosem. - Wiesz, zaraz po ukończeniu Hogwartu spotkałam pewnego czarodzieja. Od razu mnie oczarował. Był pół Włochem i znał się na zaawansowanych czarach. Wkrótce wzięliśmy ślub. Byliśmy dla siebie przeznaczeni. Żyło się nam dobrze... Do czasu, kiedy Giovanni, tak się nazywał, nie zaczął pić - tu głos jej się załamał. - Przestał się mną interesować. W głowie mu tylko było piwo i papierosy. Zaczął kręcić z podejrzanym towarzystwem. Pewnego dnia poszłam odwiedzić naszą skrytkę w Gringocie. Na miejscu zastałam pustą skrytkę. Tego samego dnia, Giovanni zginął. Założył się z tymi swoimi koleżkami, że przejdzie po linie nad rzeką. Głęboką rzeką. Szedł, szedł i nagle... - Tu pani Ross zaczęła szlochać.
- Spadł - dokończyła martwym głosem Rosalie.
- Tak. Znaleziono martwe ciało już następnego dnia. Mimo, że Giovanni był tak lekkomyślny, to kochałam go. Ale nie to było największym problemem. Nie miałam środków na życie. I wtedy w moim życiu ponownie pojawił się Mike Dale. Już z żoną. Catherine Delacour. I z małą tobą. Miałaś prawie roczek, kiedy spotkałam cię po raz pierwszy. Mike pożyczył mi trochę pieniędzy. To znaczy, dał mi je, ale ja i tak chciałam to oddać. Dzięki niemu znalazłam też pracę tu, w mugolskim salonie fryzjerskim.
- Jejku! - wyrwało się Rosalie.
- Tak. Mike Dale mi strasznie dużo pomógł. Bardzo mi go żal, że musiał umrzeć. Voldem-mort go zabił. Jak zresztą wszystkich, którzy stali mu na drodze.
- Voldemort? - spytała Rosalie. Nie znała nikogo o takim morcznym imieniu, ale przypuszczała, że to może być biały człowiek.
- Tak... Nazywanym Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Sama-Wiesz-Kim, Czarnym Panem... Ja się nie boję jego imienia. Strach przed imieniem wzmacnia strach przed tym, kto je nosi. I o to mu chodzi.
- A jak wygląda ten Voldemort? Czy to jest taki biały człowiek?
- To morderca! Podobny do węża morderca. Tak, biały o czerwonych jak krew oczach, w których jest iskra mordu. Miałam raz ,,przyjemność" z nim się spotkać. Ledwo uszłam z życiem. Ale proszę, pomówmy o czymś innym. Ten temat jest trochę straszny i nie na miejscu.
     Rosalie przytaknęła. Wreszcie wiedziała, kto zamordował jej rodziców. Ale nadal nie wiedziała czemu ma wizje o tym całym Voldemorcie.
     Ros i pani Emily rozmawiały o przeróżnych rzeczach, ale głównie o Hogwarcie. Dziewczyna dowiedziała się, że na piątym roku będą zdawać ważne egzaminy nazywane Sumami, a na siódmym roku będą Owutemy. Pani Ross pytała się Rosalie o wielie rzeczy. Dziewczyna skwapliwie odpowiadała. Polubiła panią Ross. Głównie chyba dlatego, że była to najlepsza przyjaciółka jej taty.
- Gotowe - powiedziała pani Emily.
     Rosalie obejrzała się w lustrze. Podczas tej całej gadaniny, fryzjerka zrobiła jej śliczne pasemka. Zielony był delikatny, a srebrny wyglądał, jakby się mienił.
- Dziękuję, wyglądają pięknie!
- Bardzo proszę!
- Ile się należy?
- Nic.
- Nic? Przecież pani...
- Córka Mike'a Dale'a nie może u mnie płacić. Twój ojciec już dużo dla mnie zrobił, więc chcę mu się odwdzięczyć.
     Rosalie uśmiechnęła się i przytuliła panią Ross. Ukradkiem jedkak włożyła do kieszeni kobiety złotego galeona i kilka monet mugoli. Nie mogła pozwolić, by przyjaciółka jej ojca (teraz również i jej) nie miała ani grosza.
     Dziewczyna pożegnała się i wyszła. Teraz jest już stuprocentową Ślizgonką. I teraz już wie, kim jest biały człowiek.

środa, 4 marca 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 17 - Powrót do domu

     Następny dzień to był ostatni dzień szkoły. Uroczysta kolacja miała być podsumowaniem całego roku. Rosalie bardzo się na nią cieszyła. Według Grace i Dylana (z którymi miała coraz lepsze stosunki), była to uczta jeszcze lepsza od tej w Noc Duchów.
     W końcu nadszedł wieczór. Rosalie, wraz z innymi Ślizgonami zeszła do Wielkiej Sali. Aż oślepiły ją zieleń i srebro - barwy Slytherinu. No tak - przecież to Ślizgoni wygrali Puchar Domów.
     Nagle do sali wszedł Harry Potter. Wszyscy na chwilę zamilkli i zaczęli się przekrzykiwać i mówić prawie jednocześnie. Wczorajsza wizja Rosalie była prawdziwa. Harry naprawdę zmierzył się z białym człowiekiem.
     Zaraz też do sali wkroczył dyrektor - Albus Dumbledore. Gwar na sali ucichł. Podszedł do mównicy i przemówił:
- Minął jeszcze jeden rok! Jeszcze jeden rok dobiegł końca, a ja muszę was trochę pomęczyć ględzeniem staruszka, zanim wszyscy zatopimy zęby w tych wybornych potrawach. Cóż to był za rok! Na szczęście wasze głowy są teraz trochę mniej puste niż na początku... i macie całe lato na opróżnienie ich przed początkiem następnego roku... A teraz, jak mi się wydaje, muszę przejść do ogłoszenia wyników waszego współzawodnictwa. Oto jak się przedstawia tabela: czwarte miejsce zajmuje Gryffindor, trzysta dwanaście punktów, trzecie Hufflepuff, trzysta pięćdziesiąt dwa punkty, Ravenclaw ma czterysta dwadzieścia sześć punktów, a Slytherin czterysta siedemdziesiąt dwa.
     Wszyscy Ślizgoni zaczęli klaskać. Rosalie też. Cieszyła się, że Slytherin wygrał.
- Tak, tak, dobrze się spisaliście, Ślizgoni - przerwał burzę oklasków i wiwatów Dumbledore. - Trzeba jednak wziąć pod uwagę ostatnie wydarznia.
     Rosalie się zdziwiła. Podobnie zresztą jak reszta mieszkańców Slytherinu.
- Ehmm - odchrząknął dyrektor. - Mam tu trochę punktów do rozdania w ostatniej chwili. Zobaczymy co tu mamay. Tak... Najpierw... pan Ronald Weasley... za rozegranie przez niego najlepszej od wielu lat partii szachów nagradzam Gryffindor pięćdziesięcioma punktami.
     Gryfoni zaczęli wrzeszczeć z uciechy.
- Po drugie - sala znów ucichła. - Panna Hermiona Granger... za użycie przez nią chłodnej logiki w obliczu ognia nagradzam Gruffindor pięćdzięsięcioma punktami.
     Gryfoni znowy wrzasnęli, tym razem jeszcze głośniej.
- No i po trzecie... pan Harry Potter... Za jego zimną krew i rzadko spotykaną odwagę nagradzam Gryffindor  sześćdziesięcioma punktami.
     Teraz Gryfoni już ryczeli ze szczęścia. Mieli tyle samo punktów co Ślizgoni.
- Są różne rodzaje męstwa - powiedział ponownie Dumbledore uciszając salę. - Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom. Dlatego nagradzam dziesięcioma punktami pana Neville'a Longbottoma.
     Gryfoni po prostu wariowali z uciechy.
- Co oznacza - powiedział Dumbledore - że trzeba będzie zmienić dekoracje.
     Zieleń i srebro zastąpiły czerwień i złoto. 
     Mimo wszystko, uczta wydawała się Rosalie wspaniała. Wszystko było niezwykle pyszne. Lecz atmosfera przy stole Ślizgonów była ponura i nie pasowała do ogólnego rumoru.
     Następnego dnia było ogłoszenie wyników i pakowanie rzeczy. Znowu jechali pociągiem. Było bardzo przyjemnie siedzieć w wagonie i rozmawiać z Milicentą, Malfoyem, Crabbe'm i Goyle'm (choć ci ostatni niewiele mówili). Chwilę Rosalie była też z Lisą i Sonią. Wszyskie trzy planowały wakacje spędzić razem.
     W końcu dojechali na peron numer dziewięć i trzy czwarte. Opuszczanie peronu zajęło dużo czasu, bo trzeba było wychodzić małymi grupkami, by nie wywołać paniki wśród mugoli.
     Kiedy Rosalie wyszła, pożegnała się z Lisą i Sonią, a potem z Milicentą i Draconem. Obiecała pisać do całej czwóki.
     Dziewczyna podeszła do stojących nieopodal Dylana i Grace. Razem skierowali się w stronę auta cioci Mary. Wracali w miłej atmosferze.
     Rosalie wierzyła, że te wakacje będą należeć do jednych z najlepszych. Była już uczennicą Hogwartu. Już poznała kilka sekretów Magii.
     I, choć sama tego nie wiedziała, skubnęła rąbek Wielkiej Tajemnicy związanej z jej pochodzniem...

Córka Slytherinu - Rozdział 16 Biały Człowiek

     A jednak była awantura z powodu smoka... Draco włóczył się po zamku nocą i dostał karę. Tak naprawdę, to Malfoy ,,przechwycił" list brata Rona Weasley'a. W liście było, że Harry Potter, Hermiona Granger i Ron Weasley mają nielegalnie przetransportować smoka. Oczywiście Draco postanowił ich śledzić i przy okazji nakablować na nich nauczycielom. Wtedy wywalili by i tę trójkę i Hagrida. Jednak jego plan nie wypalił - Malfoy został złapany. Zresztą Potter i Granger też. Za karę byli z Hagridem w Zakazanym Lesie. Mieli szukać ,,czegoś, co zabija jednorożce".
     Draconowi nie spodobało się to, ale musiał. Cały czas skarżył się i nie omieszkał opisać tej ,,dramatycznej sytuacji, z której ledwie uszedł z życiem". Tak naprawdę, to uciekł z wrzaskiem, ale akurat tę część opowieści przmilczał.
     W końcu nadszedł dzień egzaminów. Rosalie zdała wszystkie bez problemu, co bardzo ją zdziwiło. Nigdy nie lubiła takich testów sprawdzających.
     Dziewczyna zaczęła coraz częściej myśleć o wakacjach. Przypuszczała, że mogą być to ostatnie, jakie spędzi z Grace i Dylanem.
     Dylan zawsze marzył o jakiej pracy, która miała by w sobie dużo ryzyka. To był ten typ chłopaka, który nie przejmuje się jutrem - jedzie na całego. Dylan nigdy nie zastanawiał się nad konsekwencjami. Często najpierw działał a dopiero potem myślał. Mimo wszystko i tak był fajny. Miał duże poczucie humoru i był przystojny.
     Grace natomiast największą wagę przykładała do nauki. Była mądra i błyskotliwa. Lubiła przechalać się swoją wiedzą i zanudzać wszystkich wokoło swoimi wykładami.
     Rosalie nawet lubiła tę różność charakteru kuzynostwa. Dzięki Grace wiedziała już kilka rzeczy o Magii, zanim znalazła się w Hogwarcie. Natomiast z Dylanem można było się powygłupiać.
     Koniec szkoły zbliżał się wielkimi krokami. Już jutro miało być zakończenie roku szkolnego. Rosalie było trochę żal - będzie musiała rozstać się na dwa miesiące z przyjaciółmi. Ale potem znowu do szkoły! Drugi rok z pewnością okaże się jeszcze ciekawszy.
- Rosalie, mam do ciebie prośbę.
     Dale siedziała jak zwykle z książką pod drzewem. Podniosła głowę i zauważyła nad sobą Grace. Zdziwił ją widok kuzynki, ale nic nie powiedziała.
- Tak? - spytała Ros.
- Bo wiesz - Grace też usiadła na trawie. - Dostałam list z propozycją dalszej nauki. We Francji. Moja mama wysłała kiedyś list do swojej francuskiej koleżanki i napisała o moich ,,talentach". I się okazało, że ta znajoma ma znajomą, która ma brata, który ma kolegę, którego siostra ma chłopaka, który jest synem znanego francuskiego nauczyciela Zaklęć. Takich bardzo zaawansowanych. I ta koleżanka mamy załatwiła mi tam miejsce. Tylko nie wiem czy się zgodzić, czy nie!
- To dla ciebie wielka szansa! Zgódź się! Będziesz mogła poznać tajniki Magii, i w ogóle... Ale... Czemu akurat mnie się o to pytałaś?
     Grace się cała zaczerwieniła i wydukała:
- Dylan ma mnie chyba dość. Podobnie zresztą jak moje koleżanki z Ravenclawu. Wydaje mi się, że mnie unikają...
- Hmm, wiem nawet czemu - mruknęła Rosalie, po czym dodała: - Powinnaś mniej się przechwalać tym co umiesz. Niektórzy są słabi w nauce, ale się starają, a jak ty bębnisz, że ,,co to ja nie umiem", to im się robi przykro i smutno.
- Może i masz rację... - zastanowiła się Grace. - Wiesz co? Dzięki Ros, naprawdę mi pomogłaś.
- E, to nic takiego - powiedziała Dale, a kiedy kuzynka odeszła mruknęła sama do siebie: - Ach, jak ja jej chciałam to już dawno powiedzieć... - po czym zaśmiała się sama z siebie.
     Reszta dnia minęła Rosalie w wyśmienitym nastroju. Dziewczyna ciągle się uśmiechała i zaniepokoiło to nieco Milicentę.
- Co się stało, że jesteś taka szczęśliwa? - zapytała ją wieczorem.
- Rozmawiałam rano z kuzynką. I była to super rozmowa. Zawsze chciałam jej powiedzieć to, co powiedziałam dzisiaj - odpowiedziała Rosalie.
     Dziewczyny szybko się przebrały. Milicenta weszła już do łóżka, ale Ros jeszcze nie. Chwilę siedziała na posłaniu, a potem się położyła. Nie mogła jednak zasnąć. Wierciła się na wszystkie strony, aż w końcu zrezygnowana usiadła na łóżku. Skoro sen nie chce przyjść, ona nie będzie go zmuszać.
     Rosalie chwyciła podręcznik do Eliksirów i zaczęła czytać go pod kołdrą w świetle różdżki. Czytała długo, bardzo długo. Nagle różdżka wypadła jej z dłoni, a głowę i prawą rękę przeszył okropny, palący ból.
     Znowu pojawiła się wizja, czy raczej smuga wizji. Widziała Quirella i Harry'ego Pottera. Profesor obrócił się w pewnej chwili i zaczął rozwiązywać swój turban. Oczom Rosalie ukazała się głowa białego mężczyzny. Dwie szparki zamiast nosa, czerwone oczy jak u węża i biała jak śnieg twarz. To on.
     Wizja rozmyła się całkowicie, a Rosalie była przkonana, że to dzieje się naprawdę. I to teraz, w tej chwili. Gdyby miała to jakoś wyjaśnić, czemu to wie, nie umiałaby. Po prostu to czuła. Czuła też gniew. Czuła jak przez jej ciało przechodzi fala gniewu. Gniewu białego człowieka...

wtorek, 3 marca 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 15 Czarne Wizje

     Wietrzna i deszczowa noc, dwoje dzieci przebranych za dynie toczy się przez placyk, w oknach wystaw sklepowych wiszą papierowe pająki, te wszystkie żałosne, tandetne symbole świata, w który mugole nie wierzą... a on idzie, wie, dokąd zmierza, przenika go poczucie słuszności tego, co zamierza zrobić, czuje w sobie potężną moc, jak zwylke przy takich okazjach... nie gniew, nie... ten jest słabością zwykłych śmiertelników, nie takich mocarzy jak on... ale poczucie triumfu... przecież czekał na tę chwilę, tyle nadziei z nią wiązał...
- Fajny kostium, proszę pana!
     Uśmiech gaśnie na twarzy chłopca, gdy zbliża się na tyle, by zajrzeć pod kaptur peleryny, strach obleka jego pomalowaną buzię, odwraca się i ucieka... Palce zaciskają się na różdżce pod peleryną... jeden ruch i to dziecko już nigdy nie wróci do swojej matki... ale nie, to teraz niepotrzebne, całkiem niepotrzebne...
       Więc idzie dalej, teraz już inną, ciemniejszą ulicą, widzi wreszcie cel swojej wędrówki, Zaklęcie Fideliusa już przełamane, choć oni jeszcze o tym nie wiedzą... a on porusza się ciszej od szelestu liści opadających na chodnik, kiedy dochodzi do ciemnego żywopłotu i patrzy ponad nim na ten dom...
     Nie zaciągnęli zasłon w oknach, widzi ich całkiem wyraźnie w ich małym saloniku, wysoki, czarnowłosy mężczyzna w okularach wyczarowuje z różdżki obłoczki kolorowego dymu ku uciesze małego, czarnowłosego berbecia w niebieskim śpioszku. Dzieciak śmieje się i próbuje złapać dym, chwycić go w maleńką piąstkę...
     Otwierają się drzwi i wchodzi matka, mówiąc coś, czego on nie może dosłyszeć, długie, kasztanowe włosy opadają jej na twarz. Teraz ojciec podnosi syna i podaje go matce. Odrzuca różdżkę na kanapę, przeciąga się, ziewa...
     Furtka skrzypi cicho, ale James Potter tego nie słyszy. Biała ręka wyciąga różdżkę spod peleryny i celuje nią w drzwi domu, które stają przed nim otworem.
     Przekracza próg domu, gdy James wbiega do holu. To takie łatwe, zbyt łatwe, nie ma nawet przy sobie różdzki...
- Lily, bierz Harry'ego i uciekaj! To on! Idź! Uciekaj! Ja go zatrzymam!
     Chce go zatrzmać, nie mając różdżki w ręku!... Wybucha śmiechem i rzuca zaklęcie...
- Avada Kedavra!
     Zielone światło wypełnia mały przedpokój, oświetla wózek dziecięcy popchnięty na ścianę, poręcze schodów lśnią jak pochodnie, James Potter pada jak marionetka, której sznurki ktoś poprzecinał...
     Słyszy jej krzyk dochodzący z góry, tak, jest w pułapce, ale jeśli będzie rozsądna, nie ma się czego bać... Wspina się po schodach, czuje lekkie rozbawienie, gdy słyszy, jak Lily próbuje się zabarykadować w sypialni... a więc i ona nie ma przy sobie różdżki... ależ to głupcy... jacy są naiwni, sądząc, że ich bezpieczeństwo zależy od przyjaciół, że można choć na chwilę odrzucić różdżki...
     Otwiera drzwi, jednym machnięciem różdżki odrzuca na bok krzesło i jakieś pudła, pospiesznie zwalone przy drzwiach... Ona stoi tam, z dzieckiem w ramionach. Na jego widok wrzuca dziecko do stojącego za niż łóżeczka i rozkłada szeroko ramiona, jakby to mogło pomóc, jakby zasłaniając dziecko, miała nadzieję, że to ona zostanie wybrana zamiast niego...
- Nie Harry, błagam, tylko nie Harry!
- Odsuń się, głupia... odsuń się, i to już...
Nie Harry, błagam, weź mnie, zabij mnie zamiast niego...
- To ostatnie ostrzeżenie...
Nie Harry! Błagam... zlituj się... zlituj... Nie Harry! Nie Harry! Błagam... zrobię wszystko...
- Odsuń się... odsuń się, dziewczyno...
     Mógłby łatwo odsunąć ją na bok siłą... ale nie, rozsądniej będzie wykończyć ich wszyskich, całą rodzinę...
     Rozbłyska zielone światło, kobieta pada na podłogę jak jej mąż. Dziecko ani razu nie zapłakało... Stoi w łóżeczku, trzymając się sztachetek, i patrzy na niego z wyraźnym zainteresowaniem, może myśli, że pod tym kapturem ukrywa się jego ojciec, może wyczekuje na nowe obłoczki dymu albo bajecznie kolorowe iskierki, na to, że jego mama za chwilę poderwie się z podłogi, wybuchając śmiechem...
     Bardzo powoli i dokładnie kieruje koniec różdżki prosto w twarz dziecka, chce to zobaczyć, chce być świadkiem zniszczenia tego jedynego, niewytłumaczalnego zagrożenia, jakim jest to dziecko. A ono zaczyna płakać, już zobaczyło, że to nie James. Nie lubi płaczu dziecka, nigdy nie znosił tych wstrętnych maluchów popiskujących w sierocińcu...
- Avada Kedavra!
     I nagle czuje, że się rozpada, osuwa w nicość, że jest tylko samym bólem i przerażeniem, wie tylko, że musi się gdzieś ukryć, nie tutaj, w ruinach tego domu, gdzie uwięzione jest to dziecko, słyszy jego krzyk... nie tutaj, gdzieś daleko... daleko stąd...
- Rosalie!
     Rosalie obudziła się nagle cała zlana potem. Zerknęła w górę. Stały nad nią wszystkie współlokatorki, wyraźnie przerażone.
- Czemu nade mną stoicie? - spytała nieobecnym głosem.
- Strasznie krzyczałaś i miotałaś się po łóżku. Przestraszyłyśmy się, czy nic ci się nie stało - odpowiedziała Milicenta.
- Miałam koszmar - odpowiedziała Rosalie. Była jednak pewna, że to nie był tylko sen, Że była to wizja czegoś, co się wydarzyło. Biały człowiek zabił rodziców Harry'ego Pottera. Ale czemu chciał zabić i Harry'ego? Małego, bezbronnego chłopca?...

niedziela, 1 marca 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 14 Awantura o smoka

     Od tego czasu minęło kilka tygodni. Nastały ferie wielkanocne. Niby miał to być czas wolny dla uczniów, ale nauczyciele zadawali tyle prac domowych, że ferie były czasem na dodatkowe wkuwanie do egzaminów.
     Oprócz tego, Rosalie przeżywała najtrudniejszy okres w czałym swoim szkolnym życiu. Pansy raz po raz próbowała ją wytrącić z równowagi, a wiele uczniów szeptało o niej niemiłe słowa.
     Atak na Parkinson stał się bardzo popularny. Wszyscy o nim rozprawiali. Ci, którzy również nie cierpieli młodej, choć wyniosłej Ślizgonki, gratulowali ukradkiem Ros poprzez rzucenie ,,Cześć" jak wchodziła do Pokoju Wspólnego, bądź poprzez miłe komplementy, na przykład, że ładnie wygląda. Ale byli również ci, którzy lubili (bądź udawali, że lubią) Pansy. To oni często głośno mówili, że Rosalie jest bezwzględna i trzeba na siebie uważać, by nie zaatakowała kogoś ponownie.
     Dale niewiele sobie z tego robiła. Nie obchodziło ją to, że niektórzy jej nie lubią. Cieszyła się z tego, że dawni przyjaciele nadal ją akceptują.
     Dzień po ataku wyjaśniła wszystko Milicencie i Malfoyowi, a potem, na osobności Lisie i Sonii. Draco nadal krzywił nosem na jej ,,gryfońskie" koleżanki, ale przecież nie mógł jej niczego zabraniać. Za to mógł sobie w spokoju nienawidzić Harry'ego Pottera.
- Jak ja go nie cierpię! - powiedział nagle Draco znad książki.
- Kogo? - spytała Rosalie.
- Tego Pottera! Taki sławny, taki wielki i mądry! A to wszystko przez tę głupią bliznę. Ludzie go uwielbiają: ,,Ach, to ten co pokonał Sami-Wiecie-Kogo! Och pokłońmy się mu i wyliżmy buty!".
     Ros pokręciła głową uśmiechając się. Według niej Draco trochę przesadzał, ale wolała się do tego nie mieszać. Nie chciała kolejnej awantury.
     Pewnego dnia, kiedy mocno świeciło słońce, Rosalie poszła pouczyć się na błonia. Próbowała czytać, ale było to trudne. Starsi uczniowie korzystali z ładnej pogody i zamiast się uczyć - ganiali się i strasznie krzyczeli. To było nie do wytrzymania. Nagle do Ros ktoś podszedł.
- Rosalie, musimy porozmawiać.
     Dziewczyna popatrzyła znad książki, kto do niej mówi. Był to Dylan, jej kuzyn.
- O co chodzi? - spytała wstając.
- Chodź, przejdziemy się. Wyjaśnię ci idąc.
     Ros i Dylan ruszyli w kierunku zamku. Dale była przynajmniej o dwie głowy niższa od kuzyna, więc musiało to komicznie wyglądać.
- No, o co chodzi? - spytała stanowczo.
- Bo wiesz, Grace i ja często myśleliśmy nad tym, dlaczego trafiłaś do Slytherinu. Twój ojciec był w Ravenclawie, a często jest tak, że dzieci dziedziczą cechy po rodzicach. Według nas powinnaś być właśnie w Ravenclawie.
- Muszę przyznać, że ja też się nad tym zastanawiałam. Ale jak to: dziedziczy się cechy?
- No nie tak dosłownie. Ale jeśli na przykład twój tata był mądry i odważny, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że i ty będziesz mądra i odważna. 
- Hmm, coś w tym jest.
- Rodzina Jones od wielu pokoleń była w Ravenclawie, podobnie zresztą jak Dale'owie.
- No tak, ale moja mama uczyła się w Beauxbatons, a tam nie wiadomo w jakim domu była. Nie wiadomo nawet, czy są tam jakieś domy jak w Hogwacie!
- Masz rację. Ale i tak wydaje nam się to dziwne.
     Dyskutowali jeszcze chwilę nad tą sprawą i Rosalie aż się zdziwiła, że z kuzynem tak dobrze się rozmawia. Zwykle ją ignorował bądź poniżał, ale teraz, w Hogwarcie, był zupełnie inny. Po dłuższej chwili Dylan musiał niestety wrócić do zamku się pouczyć. Był na ostatnim roku, więc czekały go OWUTEMY. Wolał nie marnować czasu tylko zakuwać.
- Hej, Ros! 
     Dziewczyna obróciła się i zauważyła pędzącego do niej Malfoya.
- Nie uwierzysz w to co ci powiem - wydyszał Draco.
- No nie uwierzę, jak nie powiesz.
- Hagrid, ten głupi gajowy, hoduje smoka.
- Że CO?
- Tak! Słyszałem, jak Potter, Granger i Weasley o tym mówią!
- To niemożliwe! Przecież trzymanie smoka jest nielegalne!
- Tak, ale ten głupek go ma. Ponoć się wykluwa.  Nie wiem jak ty, ale ja idę to zobaczyć. Mam nadzieję, że będzie z tego jakaś awantura i wywalą tego głupka.
     Jak powiedział, tak zrobił. Zaraz po lekcji pognał do chatki gajowego. Ros ostrzegała go, że lepiej nie ryzykować, ale i tak zrobił jak chciał. Po przerwie przybiegł rozemocjonowany pod klasę. Zaczął opowiadać o smoku. Wbrew pozorom, Rosalie się tym zaiteresowała. Smoki wydawały jej się wspaniałymi, choć strasznymi, stworzeniami.
     Minęły dwa tygodnie. Dwa DŁUGIE tygodnie. Smok przeszedł u Rosalie na drugi plan. Najważniejsza była nauka, której teraz było coraz więcej. Trzeba było ćwiczyć zaklęcia i powtarzać formułki.
     Ale Malfoy nadal gadał tylko o smoku i wyrzuceniu Hagrida ze szkoły. We czwartek Draco był wyraźnie zadowolony, ale nie chciał powiedzieć dlaczego. Uśmiechał się tylko szyderczo i tajemniczo.