wtorek, 3 marca 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 15 Czarne Wizje

     Wietrzna i deszczowa noc, dwoje dzieci przebranych za dynie toczy się przez placyk, w oknach wystaw sklepowych wiszą papierowe pająki, te wszystkie żałosne, tandetne symbole świata, w który mugole nie wierzą... a on idzie, wie, dokąd zmierza, przenika go poczucie słuszności tego, co zamierza zrobić, czuje w sobie potężną moc, jak zwylke przy takich okazjach... nie gniew, nie... ten jest słabością zwykłych śmiertelników, nie takich mocarzy jak on... ale poczucie triumfu... przecież czekał na tę chwilę, tyle nadziei z nią wiązał...
- Fajny kostium, proszę pana!
     Uśmiech gaśnie na twarzy chłopca, gdy zbliża się na tyle, by zajrzeć pod kaptur peleryny, strach obleka jego pomalowaną buzię, odwraca się i ucieka... Palce zaciskają się na różdżce pod peleryną... jeden ruch i to dziecko już nigdy nie wróci do swojej matki... ale nie, to teraz niepotrzebne, całkiem niepotrzebne...
       Więc idzie dalej, teraz już inną, ciemniejszą ulicą, widzi wreszcie cel swojej wędrówki, Zaklęcie Fideliusa już przełamane, choć oni jeszcze o tym nie wiedzą... a on porusza się ciszej od szelestu liści opadających na chodnik, kiedy dochodzi do ciemnego żywopłotu i patrzy ponad nim na ten dom...
     Nie zaciągnęli zasłon w oknach, widzi ich całkiem wyraźnie w ich małym saloniku, wysoki, czarnowłosy mężczyzna w okularach wyczarowuje z różdżki obłoczki kolorowego dymu ku uciesze małego, czarnowłosego berbecia w niebieskim śpioszku. Dzieciak śmieje się i próbuje złapać dym, chwycić go w maleńką piąstkę...
     Otwierają się drzwi i wchodzi matka, mówiąc coś, czego on nie może dosłyszeć, długie, kasztanowe włosy opadają jej na twarz. Teraz ojciec podnosi syna i podaje go matce. Odrzuca różdżkę na kanapę, przeciąga się, ziewa...
     Furtka skrzypi cicho, ale James Potter tego nie słyszy. Biała ręka wyciąga różdżkę spod peleryny i celuje nią w drzwi domu, które stają przed nim otworem.
     Przekracza próg domu, gdy James wbiega do holu. To takie łatwe, zbyt łatwe, nie ma nawet przy sobie różdzki...
- Lily, bierz Harry'ego i uciekaj! To on! Idź! Uciekaj! Ja go zatrzymam!
     Chce go zatrzmać, nie mając różdżki w ręku!... Wybucha śmiechem i rzuca zaklęcie...
- Avada Kedavra!
     Zielone światło wypełnia mały przedpokój, oświetla wózek dziecięcy popchnięty na ścianę, poręcze schodów lśnią jak pochodnie, James Potter pada jak marionetka, której sznurki ktoś poprzecinał...
     Słyszy jej krzyk dochodzący z góry, tak, jest w pułapce, ale jeśli będzie rozsądna, nie ma się czego bać... Wspina się po schodach, czuje lekkie rozbawienie, gdy słyszy, jak Lily próbuje się zabarykadować w sypialni... a więc i ona nie ma przy sobie różdżki... ależ to głupcy... jacy są naiwni, sądząc, że ich bezpieczeństwo zależy od przyjaciół, że można choć na chwilę odrzucić różdżki...
     Otwiera drzwi, jednym machnięciem różdżki odrzuca na bok krzesło i jakieś pudła, pospiesznie zwalone przy drzwiach... Ona stoi tam, z dzieckiem w ramionach. Na jego widok wrzuca dziecko do stojącego za niż łóżeczka i rozkłada szeroko ramiona, jakby to mogło pomóc, jakby zasłaniając dziecko, miała nadzieję, że to ona zostanie wybrana zamiast niego...
- Nie Harry, błagam, tylko nie Harry!
- Odsuń się, głupia... odsuń się, i to już...
Nie Harry, błagam, weź mnie, zabij mnie zamiast niego...
- To ostatnie ostrzeżenie...
Nie Harry! Błagam... zlituj się... zlituj... Nie Harry! Nie Harry! Błagam... zrobię wszystko...
- Odsuń się... odsuń się, dziewczyno...
     Mógłby łatwo odsunąć ją na bok siłą... ale nie, rozsądniej będzie wykończyć ich wszyskich, całą rodzinę...
     Rozbłyska zielone światło, kobieta pada na podłogę jak jej mąż. Dziecko ani razu nie zapłakało... Stoi w łóżeczku, trzymając się sztachetek, i patrzy na niego z wyraźnym zainteresowaniem, może myśli, że pod tym kapturem ukrywa się jego ojciec, może wyczekuje na nowe obłoczki dymu albo bajecznie kolorowe iskierki, na to, że jego mama za chwilę poderwie się z podłogi, wybuchając śmiechem...
     Bardzo powoli i dokładnie kieruje koniec różdżki prosto w twarz dziecka, chce to zobaczyć, chce być świadkiem zniszczenia tego jedynego, niewytłumaczalnego zagrożenia, jakim jest to dziecko. A ono zaczyna płakać, już zobaczyło, że to nie James. Nie lubi płaczu dziecka, nigdy nie znosił tych wstrętnych maluchów popiskujących w sierocińcu...
- Avada Kedavra!
     I nagle czuje, że się rozpada, osuwa w nicość, że jest tylko samym bólem i przerażeniem, wie tylko, że musi się gdzieś ukryć, nie tutaj, w ruinach tego domu, gdzie uwięzione jest to dziecko, słyszy jego krzyk... nie tutaj, gdzieś daleko... daleko stąd...
- Rosalie!
     Rosalie obudziła się nagle cała zlana potem. Zerknęła w górę. Stały nad nią wszystkie współlokatorki, wyraźnie przerażone.
- Czemu nade mną stoicie? - spytała nieobecnym głosem.
- Strasznie krzyczałaś i miotałaś się po łóżku. Przestraszyłyśmy się, czy nic ci się nie stało - odpowiedziała Milicenta.
- Miałam koszmar - odpowiedziała Rosalie. Była jednak pewna, że to nie był tylko sen, Że była to wizja czegoś, co się wydarzyło. Biały człowiek zabił rodziców Harry'ego Pottera. Ale czemu chciał zabić i Harry'ego? Małego, bezbronnego chłopca?...

2 komentarze:

  1. Historia śmierci rodziców Harry'ego zawsze mnie wzrusza (za każdym razem kiedy ją przeczytam).
    Ciekawe pytanie stawia Rosalie ,,Ale czemu chciał zabić i Harry'ego? Małego, bezbronnego chłopca?..."
    Ogółem rozdziała fajny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ... i sie zrobiło smutno i melncholijnie ;-; Ale czytam dalej, ciekawi mnie historia Rose. naprawdę bardzo dobrze piszesz! (Y)

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pozostaw po sobie jakiś miły ślad. Może komentarz? :)