Minął tydzień. Zgodnie ze słowami Andrzeja Maleszki, cała grupa ponownie znalazła się na lotnisku i w samolocie. Zapowiadał się spokojny lot. ZAPOWIADAŁ SIĘ. Ale taki nie był. Kiedy tylko wylecieli z Polski, do grupy poszukiwawczej podszedł jakiś tajemniczy mężczyzna w okularach. Wyglądał jak żywcem wyjęty z filmów o tajnych agentach.
- Rowling i Maleszka – powiedział po Angielsku. - Co was tu sprowadza?
- Rich Gold – mruknął Andrzej. - Mógłbym zadać ci to samo pytanie. Co robisz w tym samolocie?
Mężczyzna wydawał się chyba zdruzgotany tym pytaniem. Nic jednak nie odpowiedział na ten temat. Powiedział za to:
- Zostaliście wezwani do Bractwa. Macie tam przybyć natychmiast... Zaraz, co to za jedni?
Wskazał palcem najpierw na Chrisa, potem na Steve'a. Mężczyźni starali się udawać, że ich tu nie ma. Kloves zaszył się za gazetą (oczywiście trzymając ją do góry nogami), a Columbus postanowił udawać, że rozmawia przez telefon.
- Steve, Chris, nie kryjcie się – powiedziała Rowling, po czym zwróciła się do Richa. - To nasi.
- Wasi? - spytał dziwnie mężczyzna.
- A w jakim celu Bractwo nas wzywa? - spytał Andrzej Maleszka, próbując odwrócić uwagę Golda od reżysera i scenarzysty.
- Banda Malcolma zaczyna węszyć, nie wiemy czemu. Ich aktywność wzrasta. Mistrz kazał wezwać wszystkich Czarodziejów, bez wyjątku. Musimy dowiedzieć się, z czym mamy do czynienia.
- Zapewne tu i teraz przeniesiesz nas w swój magiczny sposób, którego nikomu nie zdradzasz do siedziby Bractwa, jak mniemam? - fuknął Maleszka niezbyt miłym tonem. Widać było, że nie przepada za Richem.
- Tak – mruknął, po czym coś huknęło, stuknęło i cała piątka wylądowała w wielkiej auli. Z tym, że Chris i Steve upadli mocno uderzając tylną częścią w podłogę, a Joanne, Andrzej i Rich – delikatnie opadli.
Kiedy w końcu mężczyźni podnieśli się, ich oczom ukazał się wspaniały widok. Znajdowali się w wielkiej, białej sali. Po jednej stronie stał wielki pomnik Johna Ronalda Reuela Tolkiena, a po drugiej, takiej samej wielkości – pomnik Doroty Terakowskiej, czyli dwóch największych legend powieści fantasty.
Rich zaprowadził ich do drugiej sali, równie wielkiej jak aula główna, a może nawet większej. Trudno było to określić, ponieważ całą pustą przestrzeń, jaka tu powinna być zajmowali ludzie.
Jedni byli młodzi, inny starzy. Jedni niscy, inni wysocy. Grubi, chudzi; ciemnowłosi, jasnowłosi... Mieszanka osobowości. Niektórzy popijali sok, inni rozmawiali z towarzyszami.
- Joanne! Andrzej! - zawołał ktoś z oddali. Przez tłum przebił się jakiś mężczyzna.
- Rick! Jak dobrze cię widzieć – powiedziała Joanne. - Co tam u ciebie?
- Kiepsko. Bractwo się na mnie wściekło, ponieważ nielegalnie eksperymentowałem z czarami...
- I jak zwykle nie wyszło z tego nic dobrego – dodał Maleszka. - Widziałeś może Brandona Mulla? Muszę go o coś zapytać.
- Mignął mi przed oczami – zastanowił się Rick Riordan. - Chyba będzie w Kąciku Ciszy.
Andrzej udał się do owego miejsca. Joanne nadal rozmawiała z dawno nie widzianym kolegą. Tylko Chris Columbus i Steve Kloves nie mieli co robić. Nawet nie wiedzieli, gdzie się znajdują, a tym bardziej – po co. Zdezorientowani wodzili wzrokiem po sali pełnej ludzi, mając nadzieję, że Rowling jednak sobie o nich przypomni. Na szczęście autorka szybko sobie oprzytomniała, że są tu jej towarysze i przeprosiła na chwilę Rick'a.
- Jo, co tu się dzieje! - wyszeptał Chris. - Gdzie my jesteśmy!
- Znaleźliśmy się w tak zwanej ,,bazie” Bractwa Dwóch Światów, czyli organizacji pomagającej dobrym Czarodziejom. Tu możemy przebywać bez obawy, że ktoś nas złapie, wiedząc, że jesteśmy inni, tu razem się spotykamy, a także walczymy ze złym Bractwem Ciemnego Słońca, którego członkowie zamiast wykorzystywać swą moc do czynienia dobra i pomagania innym ludziom – niszczą i niekiedy zabijają. Malcolma Beniamina Cox'a i jego paczkę już znacie. To najgorsi z najgorszych, ale więcej opowiem o nich kiedy indziej. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie...
- Jakie? - spytał Steve.
- Jak was nie zdradzić, że jesteście niemagiczni...
Malcolm Beniamin Cox chodził w kółko po pokoju. Irytowało to nieco jego współtowarzyszy, lecz nic nie mówili nie chcąc mu się narażać. Siedzieli w milczeniu i tylko brzęcząca mucha zagłuszała tę ciszę. W końcu mężczyzna nie wytrzymał i gwałtownie się zatrzymał. Chciał działać, ale nie wiedział jak.
- Musimy wymyślić coś, co pomoże powstrzymać Rowling i tych gościów. Nie mogą uratować dzieciaczków, których tam wysłała, po prostu nie mogą!
- Ale dlaczego? - spytał Freddie i zaraz tego żałował.
- BO MÓJ BRAT ZOSTAŁ TAM PRZENIESIONY I NIKT, POWTARZAM, NIKT NIE PRÓBOWAŁ GO URATOWĆ! - wściekł się Malcolm, przy okazji dusząc jakimś czarem Freddie'ego. W oczach miał płomienie, a czaszka na połowie twarzy wyglądała jak prawdziwa. Szybko jednak się opanował i odwołał czar.
Młody blondyn szybko uciekł w kąt pokoju, obawiając się, że Malcolm ponownie obierze go sobie za cel. Jednak Cox nie zawracał sobie głowy karaniem nikogo. Myślał nad swoim bratem. Jonatan zawsze był przy nim, wspierał go i w pełni akceptował. A teraz go nie ma... Znaczy jest, ale nie tu. Czyli i tak go nie ma. Ta myśl była dołująca. Malcolm zacisnął pięści i wziął się w garść.
- Zemścimy się – powiedział na głos, lecz do siebie.
- Co? O co ci chodzi? - zdziwił się Steve, kiedy usłyszał te słowa.
- Wiecie – zaczęła Rowling – każdy w tym pomieszczeniu jest Czarodziejem. Każdy, ale nie wy. Gdyby sprawa się wydała, że są tu ludzie „z zewnątrz”, to nie dożylibyście urodzin.
- To czemu tu jesteśmy!? - zawołał spanikowany Chris Columbus.
- Ciszej! - szepnęła nerwowo Joanne. - Bo jeszcze cię usłyszą i tym bardziej będziecie zagrożeni.
- To co mamy robić? - spytał cicho Kloves.
- Trzymajcie się blisko mnie lub Andrzeja. Gdyby ktoś kazał wam, żebyście pokazali co umiecie, my to za was zrobimy. Wy tylko musicie tak się ułożyć, to jest zrobić jakiś ruch rękami, by wyglądało, że to wy. Ale proszę, nie przesadzajcie i nie róbcie niewidzialnych dzieł sztuki w powietrzu, bo uznają was za głupków. Będziecie pamiętać?
- Tak madame – powiedział Steve udając, że salutuje. - A... Mam jeszcze takie pytanie. Osobiste.
- Jakie?
- Gdzie tu jest toaleta?
Steve był już w połowie drogi powrotnej z toalety do umówionego miejsca, gdy nagle usłyszał czyjąś rozmowę. Osoby, które ją prowadziły były dość nerwowe, ponieważ prawie co słowo nieznacznie podnosiły głos. Co prawda starali się szeptać, ale nie wychodziło im to zbyt sprawnie, gdyż Kloves (oddalony o kilka metrów i jeszcze schowany za ścianą) słyszał ich doskonale.
- Avery, mówię ci, Mistrz jest osobą podejrzaną. Bardzo podejrzaną. Kto wie aż tyle o występkach Czarodziei z Ciemnego Słońca? On. A skąd tyle wie? Nie zastanawiało cię to?
- Conrad, nie masz racji. Zawsze wymyślasz różne scenariusze, najczarniejsze najczęściej, a żaden się nie sprawdza. Zejdź na ziemię! Mistrz to nie jest Sfinks z Baśnioboru Mulla. Nie jest zdrajcą.
- Na pewno? - mężczyzna zwany Conradem teraz podniósł głos. - A czy ktoś zna jego tożsamość?! Wie, kim on jest?! A może ty znasz o nim prawdę i chcesz ją zataić?!
- Conrad, uspokój się – syknęła Avery i poskutkowało. Musiała chyba go zaczarować. - Wiem, że jesteś nerwowy, bo Beryl nas zdradziła. Ale to nie powód, by każdego wyzywać od zdrajcy.
- Ale Beryl była mi tak bliska... A mnie wykorzystała!
- Nie rozpaczaj nad rozlanym mlekiem, co się stało, to się już nie odstanie.
- Może i racja. Tak, masz rację. Chodźmy lepiej już na zebranie.
Steve był tak zajęty podsłuchiwaniem, że nie usłyszał, ani zauważył, kiedy owa dwójka ruszyła w jego stronę. Spanikowany zaczął się rozglądać za jakimś alternatywnym punktem ucieczki lub kryjówką. Nie znalazł innego wyjścia, więc z powrotem wbiegł do toalety. Po krótkiej chwili wyszedł. Avery i Conrad przeszli obok niego obojętnie, więc mężczyzna odetchnął z ulgą. Szybko ruszył na wyznaczone miejsce spotkania.
- Gdzieś ty był tak długo?! - spytał go jakby z wyrzutem Chris Columbus, kiedy dołączył do niego i Rowling.
- Przez przypadek usłyszałem czyjąś bardzo interesującą rozmowę.
- Czyją? I o czym? - zainteresowała się Joanne.
- Powiem wam na osobności. Jo, kojarzysz może niejaką Avery i Conrada?
- Avery Casterville i Conrada Rose'n'Hearth?
- Chyba. Nie wiem, czy to oni.
- Raczej tak. Tu prawie każdy każdego zna.
Nagle znikąd rozległ się gruby dudniący głos:
- Wszyscy Czarodzieje proszeni są do Sali Rozmów na zebranie.
- Ocho, zaczyna się – mruknęła Rowling, podążając za hordą ludzi idących na prawo, do Sali Rozmów.
- Rowling i Maleszka – powiedział po Angielsku. - Co was tu sprowadza?
- Rich Gold – mruknął Andrzej. - Mógłbym zadać ci to samo pytanie. Co robisz w tym samolocie?
Mężczyzna wydawał się chyba zdruzgotany tym pytaniem. Nic jednak nie odpowiedział na ten temat. Powiedział za to:
- Zostaliście wezwani do Bractwa. Macie tam przybyć natychmiast... Zaraz, co to za jedni?
Wskazał palcem najpierw na Chrisa, potem na Steve'a. Mężczyźni starali się udawać, że ich tu nie ma. Kloves zaszył się za gazetą (oczywiście trzymając ją do góry nogami), a Columbus postanowił udawać, że rozmawia przez telefon.
- Steve, Chris, nie kryjcie się – powiedziała Rowling, po czym zwróciła się do Richa. - To nasi.
- Wasi? - spytał dziwnie mężczyzna.
- A w jakim celu Bractwo nas wzywa? - spytał Andrzej Maleszka, próbując odwrócić uwagę Golda od reżysera i scenarzysty.
- Banda Malcolma zaczyna węszyć, nie wiemy czemu. Ich aktywność wzrasta. Mistrz kazał wezwać wszystkich Czarodziejów, bez wyjątku. Musimy dowiedzieć się, z czym mamy do czynienia.
- Zapewne tu i teraz przeniesiesz nas w swój magiczny sposób, którego nikomu nie zdradzasz do siedziby Bractwa, jak mniemam? - fuknął Maleszka niezbyt miłym tonem. Widać było, że nie przepada za Richem.
- Tak – mruknął, po czym coś huknęło, stuknęło i cała piątka wylądowała w wielkiej auli. Z tym, że Chris i Steve upadli mocno uderzając tylną częścią w podłogę, a Joanne, Andrzej i Rich – delikatnie opadli.
Kiedy w końcu mężczyźni podnieśli się, ich oczom ukazał się wspaniały widok. Znajdowali się w wielkiej, białej sali. Po jednej stronie stał wielki pomnik Johna Ronalda Reuela Tolkiena, a po drugiej, takiej samej wielkości – pomnik Doroty Terakowskiej, czyli dwóch największych legend powieści fantasty.
Rich zaprowadził ich do drugiej sali, równie wielkiej jak aula główna, a może nawet większej. Trudno było to określić, ponieważ całą pustą przestrzeń, jaka tu powinna być zajmowali ludzie.
Jedni byli młodzi, inny starzy. Jedni niscy, inni wysocy. Grubi, chudzi; ciemnowłosi, jasnowłosi... Mieszanka osobowości. Niektórzy popijali sok, inni rozmawiali z towarzyszami.
- Joanne! Andrzej! - zawołał ktoś z oddali. Przez tłum przebił się jakiś mężczyzna.
- Rick! Jak dobrze cię widzieć – powiedziała Joanne. - Co tam u ciebie?
- Kiepsko. Bractwo się na mnie wściekło, ponieważ nielegalnie eksperymentowałem z czarami...
- I jak zwykle nie wyszło z tego nic dobrego – dodał Maleszka. - Widziałeś może Brandona Mulla? Muszę go o coś zapytać.
- Mignął mi przed oczami – zastanowił się Rick Riordan. - Chyba będzie w Kąciku Ciszy.
Andrzej udał się do owego miejsca. Joanne nadal rozmawiała z dawno nie widzianym kolegą. Tylko Chris Columbus i Steve Kloves nie mieli co robić. Nawet nie wiedzieli, gdzie się znajdują, a tym bardziej – po co. Zdezorientowani wodzili wzrokiem po sali pełnej ludzi, mając nadzieję, że Rowling jednak sobie o nich przypomni. Na szczęście autorka szybko sobie oprzytomniała, że są tu jej towarysze i przeprosiła na chwilę Rick'a.
- Jo, co tu się dzieje! - wyszeptał Chris. - Gdzie my jesteśmy!
- Znaleźliśmy się w tak zwanej ,,bazie” Bractwa Dwóch Światów, czyli organizacji pomagającej dobrym Czarodziejom. Tu możemy przebywać bez obawy, że ktoś nas złapie, wiedząc, że jesteśmy inni, tu razem się spotykamy, a także walczymy ze złym Bractwem Ciemnego Słońca, którego członkowie zamiast wykorzystywać swą moc do czynienia dobra i pomagania innym ludziom – niszczą i niekiedy zabijają. Malcolma Beniamina Cox'a i jego paczkę już znacie. To najgorsi z najgorszych, ale więcej opowiem o nich kiedy indziej. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie...
- Jakie? - spytał Steve.
- Jak was nie zdradzić, że jesteście niemagiczni...
Malcolm Beniamin Cox chodził w kółko po pokoju. Irytowało to nieco jego współtowarzyszy, lecz nic nie mówili nie chcąc mu się narażać. Siedzieli w milczeniu i tylko brzęcząca mucha zagłuszała tę ciszę. W końcu mężczyzna nie wytrzymał i gwałtownie się zatrzymał. Chciał działać, ale nie wiedział jak.
- Musimy wymyślić coś, co pomoże powstrzymać Rowling i tych gościów. Nie mogą uratować dzieciaczków, których tam wysłała, po prostu nie mogą!
- Ale dlaczego? - spytał Freddie i zaraz tego żałował.
- BO MÓJ BRAT ZOSTAŁ TAM PRZENIESIONY I NIKT, POWTARZAM, NIKT NIE PRÓBOWAŁ GO URATOWĆ! - wściekł się Malcolm, przy okazji dusząc jakimś czarem Freddie'ego. W oczach miał płomienie, a czaszka na połowie twarzy wyglądała jak prawdziwa. Szybko jednak się opanował i odwołał czar.
Młody blondyn szybko uciekł w kąt pokoju, obawiając się, że Malcolm ponownie obierze go sobie za cel. Jednak Cox nie zawracał sobie głowy karaniem nikogo. Myślał nad swoim bratem. Jonatan zawsze był przy nim, wspierał go i w pełni akceptował. A teraz go nie ma... Znaczy jest, ale nie tu. Czyli i tak go nie ma. Ta myśl była dołująca. Malcolm zacisnął pięści i wziął się w garść.
- Zemścimy się – powiedział na głos, lecz do siebie.
- Co? O co ci chodzi? - zdziwił się Steve, kiedy usłyszał te słowa.
- Wiecie – zaczęła Rowling – każdy w tym pomieszczeniu jest Czarodziejem. Każdy, ale nie wy. Gdyby sprawa się wydała, że są tu ludzie „z zewnątrz”, to nie dożylibyście urodzin.
- To czemu tu jesteśmy!? - zawołał spanikowany Chris Columbus.
- Ciszej! - szepnęła nerwowo Joanne. - Bo jeszcze cię usłyszą i tym bardziej będziecie zagrożeni.
- To co mamy robić? - spytał cicho Kloves.
- Trzymajcie się blisko mnie lub Andrzeja. Gdyby ktoś kazał wam, żebyście pokazali co umiecie, my to za was zrobimy. Wy tylko musicie tak się ułożyć, to jest zrobić jakiś ruch rękami, by wyglądało, że to wy. Ale proszę, nie przesadzajcie i nie róbcie niewidzialnych dzieł sztuki w powietrzu, bo uznają was za głupków. Będziecie pamiętać?
- Tak madame – powiedział Steve udając, że salutuje. - A... Mam jeszcze takie pytanie. Osobiste.
- Jakie?
- Gdzie tu jest toaleta?
Steve był już w połowie drogi powrotnej z toalety do umówionego miejsca, gdy nagle usłyszał czyjąś rozmowę. Osoby, które ją prowadziły były dość nerwowe, ponieważ prawie co słowo nieznacznie podnosiły głos. Co prawda starali się szeptać, ale nie wychodziło im to zbyt sprawnie, gdyż Kloves (oddalony o kilka metrów i jeszcze schowany za ścianą) słyszał ich doskonale.
- Avery, mówię ci, Mistrz jest osobą podejrzaną. Bardzo podejrzaną. Kto wie aż tyle o występkach Czarodziei z Ciemnego Słońca? On. A skąd tyle wie? Nie zastanawiało cię to?
- Conrad, nie masz racji. Zawsze wymyślasz różne scenariusze, najczarniejsze najczęściej, a żaden się nie sprawdza. Zejdź na ziemię! Mistrz to nie jest Sfinks z Baśnioboru Mulla. Nie jest zdrajcą.
- Na pewno? - mężczyzna zwany Conradem teraz podniósł głos. - A czy ktoś zna jego tożsamość?! Wie, kim on jest?! A może ty znasz o nim prawdę i chcesz ją zataić?!
- Conrad, uspokój się – syknęła Avery i poskutkowało. Musiała chyba go zaczarować. - Wiem, że jesteś nerwowy, bo Beryl nas zdradziła. Ale to nie powód, by każdego wyzywać od zdrajcy.
- Ale Beryl była mi tak bliska... A mnie wykorzystała!
- Nie rozpaczaj nad rozlanym mlekiem, co się stało, to się już nie odstanie.
- Może i racja. Tak, masz rację. Chodźmy lepiej już na zebranie.
Steve był tak zajęty podsłuchiwaniem, że nie usłyszał, ani zauważył, kiedy owa dwójka ruszyła w jego stronę. Spanikowany zaczął się rozglądać za jakimś alternatywnym punktem ucieczki lub kryjówką. Nie znalazł innego wyjścia, więc z powrotem wbiegł do toalety. Po krótkiej chwili wyszedł. Avery i Conrad przeszli obok niego obojętnie, więc mężczyzna odetchnął z ulgą. Szybko ruszył na wyznaczone miejsce spotkania.
- Gdzieś ty był tak długo?! - spytał go jakby z wyrzutem Chris Columbus, kiedy dołączył do niego i Rowling.
- Przez przypadek usłyszałem czyjąś bardzo interesującą rozmowę.
- Czyją? I o czym? - zainteresowała się Joanne.
- Powiem wam na osobności. Jo, kojarzysz może niejaką Avery i Conrada?
- Avery Casterville i Conrada Rose'n'Hearth?
- Chyba. Nie wiem, czy to oni.
- Raczej tak. Tu prawie każdy każdego zna.
Nagle znikąd rozległ się gruby dudniący głos:
- Wszyscy Czarodzieje proszeni są do Sali Rozmów na zebranie.
- Ocho, zaczyna się – mruknęła Rowling, podążając za hordą ludzi idących na prawo, do Sali Rozmów.
Rozdział supcio! Conrad *uśmiech na twarzy wielki a to tylko przez jedno słowo SKOJARZENIA* :) Uuu... To spotkanie wydaje mi się podejrzane, nie wiem czemu. Może dlatego, że tak nagle się tam pojawili :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę duuuużo weny :)
Taki moment... Ej, to jest genialne, serio, nie wiem co więcej napisać, nie mam pomysłu na komentarz więc po prostu: weny :D
OdpowiedzUsuńHello, chcę cię tylko powiadomić, że czekam na rozdzialik, piszę z nadzieją, że doda ci to weny i uda ci się coś naskrobać :D
OdpowiedzUsuń