Tom Felton leżał w szpitalu w wpatrywał się w sufit. Obok niego krzątało się kilka Uzdrowicieli, czyli odpowiedników ludzkich lekarzy i pielęgniarzy. Większość zajmowała się innymi pacjentami, nie zwracając uwagi na tego młodzika. Zresztą nikt nie był do końca pewny, czemu go tu wysłano. Nie dostał żadną klątwą, nic go nie pogryzło, ani nie otruł się eliksirem.
Mimo to, jego choroba, a raczej dolegliwość, była bardzo ciężka. Ramiona miał całe w ranach, z których ciągle sączyła się krew. Ale najgorsze było to, że tych ran nijak nie można było zaleczyć. Po wielu próbach udało się powstrzymać upływ krwi, ale rany jak były, tak były. Nic nie mogło ich zniwelować, choć próbowano wszystkich znanych sposobów.
Tak więc Tom leżał i myślał. Wszystko go bolało, ale ten ból tak jakby uciekał z jego mózgu; chłopak w ogóle go nie czuł. Zastanawiał się, kim jest ten mężczyzna, który go zaatakował. Znał jego imię i nazwisko. Ale to i tak nic nie mówiło! Mogło być przecież mnóstwo Jonatanów Christianów Cox'ów na tym świecie. Ale ten był wyraźnie inny. Był wyraźnie złym charakterem. Ale dlaczego? O co mu chodziło? Po co zaatakował Toma? Te i podobne pytania krążyły w głowie Feltona.
Emma, Rupert, Daniel i Matthew wraz z Hagridem weszli do szpitala świętego Munga. To właśnie gajowy zgodził się dobrowolnie zaopiekować się tą czwórką na czas odwiedzin – inaczej o wizycie u Toma nie byłoby mowy.
Tak więc czwórka uczniów i pół-olbrzym stali w długiej kolejce. Kiedy dzień wcześniej spytali oni dyrektora o pozwolenie, ten był nieco zdziwiony. Mimo wszystko zgodził się, choć naprawdę ciekawiło go, czemu Harry Potter chce odwiedzić swojego największego wroga – Dracona Malfoya. Hagrid również był tym zdziwiony. Ale obydwaj – i dyrektor, i olbrzym – uznali, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i że może jednak Potter polubił owego młodego arystokratę.
Jeśli nie wiesz, dokąd pójść, nie jesteś w stanie mówić normalnie, albo nie potrafisz sobie przypomnieć, dlaczego tu jesteś, zwróć się do naszej recepcjonistki, chętnie ci pomoże.
- Jak myślicie, gdzie będzie Tom? - spytała szeptem Emma.
- Chyba na czwartym piętrze – powiedział Matthew jeszcze raz oglądając tablicę.
- Następny! - ponownie rozległo się wołanie i całą piątka stanęła przed biurkiem recepcjonistki.
Była to młoda Czarownica. Miała piękny promienny uśmiech na który pewnie poleciałby niejeden młody mężczyzna. Ale jej osobowość była raczej nie pociągająca. Była opryskliwa i szorstka zarówno dla pacjentów jak i odwiedzających.
Hagrid zapytał, gdzie znajduje się Draco Malfoy, przeniesiony tu kilka dni temu. Recepcjonistka potwierdziła przypuszczenia Matthew'a – był on na czwartym piętrze. Tak więc cała piątka skierowała się do schodów i ruszyła na owe piętro. Wspinaczka po schodach była dość mozolna, ale wkrótce stanęli przed właściwymi drzwiami. Hagrid postanowił nie wchodzić. Powiedział, że jak skończą odwiedziny, to mają przyjść do herbaciarni. I ruszył na piąte piętro.
Tymczasem pozostała czwórka weszła niepewnie sali. Było tu pięciu chorych. Jeden z nich wyglądał jakby umarł – z tą jednak różnicą, że miał otwarte oczy. Inny był cały w bliznach i ranach. Jakaś kobieta była cała pokryta łuskami, a inna – miała nienaturalnie zielony kolor. Dopiero w końcu sali, pod oknem był Tom. Leżał zamyślony i nawet nie zwrócił uwagi na wchodzących gości. Dopiero kiedy podeszli do jego łóżka, spuścił wzrok z sufitu i popatrzył się po odwiedzających.
- Witam, witam – zaczął. - Przyszliście odwiedzić biednego, schorowanego kumpla?
- Cześć, Tom – powiedzieli chórem.
- Jak się masz? - spytała Emma.
- Żyję, ale ledwo. Wczoraj zostałem tu przeniesiony. Wcześniej byłem na... - urwał i popatrzył na Daniela z lękiem w oczach. - A ten tu po co?!
- Przeprosić i wyjaśnić – powiedział Daniel. - Zostałem opętany, dlatego cię zaatakowałem.
Tom spojrzał na niego spod przymkniętych powiek.
- Skąd mam mieć pewność, że nie kłamiesz? - spytał.
- Popatrz – odpowiedział Dan i nachylił się pokazując oko. Nie było na nim śladu łusek. - Teraz mi wierzysz?
- Może. Ale jak się odpętałeś?
- Współczucie.
- Co?
- Współczucie – powtórzył Daniel tonem, który mówił, że to koniec rozmowy.
Tom popatrzył się dziwnie na przyjaciela, ale nic nie powiedział. Za to odezwała się Emma:
- Wiedzą co ci jest, co się stało? - spytała.
- Nie – blondyn pokręcił głową. - Nie mają pojęcia i to jest najgorsze. Poza tym rany nie chcą się goić.
- A co ci się w ogóle stało? - poruszył ważną sprawę Rupert.
- Zaatakował mnie mężczyzna. Taki jeden. Nazywał się Jonatan Christian Cox.
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Znowu ten Cox. Kim on właściwie jest? Dlaczego upatrzył sobie na ofiarę akurat ich? Czemu wszędzie gdzie dzieje się coś złego spotykają jego nazwisko?...
- Czemu się tak dziwnie patrzycie? - spytał Tom. - Czyżbyście go znali?
- Niestety nie – odpowiedział Daniel. - Ale to właśnie Jonatan Christian Cox mnie opętał.
- On? - zdziwił się blondyn.
- Tak, on. Dziwny zbieg okoliczności.
- Bardzo dziwny.
Cała piątka nie odzywała się przez dość długi czas. W milczeniu rozważali te informacje próbując utożsamić owego Cox'a z kimś z „Harry'ego Pottera”. Niestety nie przypomniali sobie, by istniała taka postać.
- A kiedy cię wypisują? - spytała po chwili Emma.
- Jeśli wszystko będzie dobrze i mój stan się nie pogorszy, a w najlepszym przypadku polepszy, to może nawet za tydzień. Ale bardzo boję się soboty.
- Dlaczego? - zdziwił się Matthew.
- Mają mnie odwiedzić „moi rodzice” - Tom zaznaczył w powietrzu cudzysłów. - Narcyza i Lucjusz Malfoyowie.
- Czego się obawiasz? - spytał niepewnie Rupert.
- Sam nie wiem. Boję się, że może to mieć jakiś dziwny wpływ, czy coś. Ale nie umiem wytłumaczyć, dlaczego tak myślę.
- To nic. Jakoś będzie – pocieszał Matthew. - Poza tym to tylko jeden dzień. Nie masz się czego obawiać. Będą święcie przekonani, że jesteś Draco Malfoyem...
- No właśnie o to chodzi! - przerwał mu Tom. - Nienawidzę udawać Malfoya. Grać tak, ale udawać nie. W tym problem.
- Przecież grać i udawać to prawie to samo! - powiedział Rupert.
- Wcale nie! - zezłościł się Tom. - Dla was to to samo, ale dla mnie nie.
- No dobra, dobra – mruknął Rupert urywając rozmowę.
Przyjaciele znowu nie odzywali się przez dłuższą chwilę. Sama wizyta im się nieco przedłużała i stawała się coraz bardziej uciążliwa. Nie mieli o czym rozmawiać, a i Uzdrowiciele patrzyli na nich niezbyt miłym wzrokiem, czekając tylko, aż sobie pójdą. Tak więc po bardzo uroczystym pożegnaniu, Rupert, Matthew, Emma i Daniel wyszli z sali i skierowali się na piąte piętro. Tam znaleźli Hagrida i razem wrócili do Hogwartu. Nie wiedzieli jednak, że przez całą wizytę byli przez kogoś obserwowani...
Mimo to, jego choroba, a raczej dolegliwość, była bardzo ciężka. Ramiona miał całe w ranach, z których ciągle sączyła się krew. Ale najgorsze było to, że tych ran nijak nie można było zaleczyć. Po wielu próbach udało się powstrzymać upływ krwi, ale rany jak były, tak były. Nic nie mogło ich zniwelować, choć próbowano wszystkich znanych sposobów.
Tak więc Tom leżał i myślał. Wszystko go bolało, ale ten ból tak jakby uciekał z jego mózgu; chłopak w ogóle go nie czuł. Zastanawiał się, kim jest ten mężczyzna, który go zaatakował. Znał jego imię i nazwisko. Ale to i tak nic nie mówiło! Mogło być przecież mnóstwo Jonatanów Christianów Cox'ów na tym świecie. Ale ten był wyraźnie inny. Był wyraźnie złym charakterem. Ale dlaczego? O co mu chodziło? Po co zaatakował Toma? Te i podobne pytania krążyły w głowie Feltona.
Emma, Rupert, Daniel i Matthew wraz z Hagridem weszli do szpitala świętego Munga. To właśnie gajowy zgodził się dobrowolnie zaopiekować się tą czwórką na czas odwiedzin – inaczej o wizycie u Toma nie byłoby mowy.
Tak więc czwórka uczniów i pół-olbrzym stali w długiej kolejce. Kiedy dzień wcześniej spytali oni dyrektora o pozwolenie, ten był nieco zdziwiony. Mimo wszystko zgodził się, choć naprawdę ciekawiło go, czemu Harry Potter chce odwiedzić swojego największego wroga – Dracona Malfoya. Hagrid również był tym zdziwiony. Ale obydwaj – i dyrektor, i olbrzym – uznali, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i że może jednak Potter polubił owego młodego arystokratę.
- Następny! - rozległo się wołanie i Hagrid, Emma, Daniel, Rupert oraz Matthew przesunęli się o kilka kroków. Zauważyli wtedy wielką tablicę informacyjną. Z zaciekawieniem zaczęli ją czytać.
WYPADKI PRZEDMIOTOWE........................................................................................parter
(eksplozje kociołków, samoporażenia różdżkami, kraksy miotlarskie etc.)
URAZY MAGIZOOLOGICZNE......................................................................................I piętro
(ukąszenia, użądlenia, oparzenia, wbite kolce etc.)
ZAKAŻENIA MAGICZNE...........................................................................................II piętro
(choroby zakaźne, np. smocza ospa, znikanie epidemiczne, skrofungulus etc.)
ZATRUCIA ELIKSIRALNE I ROŚLINNE.....................................................................III piętro
(wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot etc.)
URAZY POZAKLĘCIOWE.........................................................................................IV piętro
(uroki nieusuwalne, klątwy, niewłaściwe zastosowanie zaklęcia etc.)
SKLEP I HERBACIARNIA DLA ODWIEDZAJĄCYCH...................................................V piętro
- Jak myślicie, gdzie będzie Tom? - spytała szeptem Emma.
- Chyba na czwartym piętrze – powiedział Matthew jeszcze raz oglądając tablicę.
- Następny! - ponownie rozległo się wołanie i całą piątka stanęła przed biurkiem recepcjonistki.
Była to młoda Czarownica. Miała piękny promienny uśmiech na który pewnie poleciałby niejeden młody mężczyzna. Ale jej osobowość była raczej nie pociągająca. Była opryskliwa i szorstka zarówno dla pacjentów jak i odwiedzających.
Hagrid zapytał, gdzie znajduje się Draco Malfoy, przeniesiony tu kilka dni temu. Recepcjonistka potwierdziła przypuszczenia Matthew'a – był on na czwartym piętrze. Tak więc cała piątka skierowała się do schodów i ruszyła na owe piętro. Wspinaczka po schodach była dość mozolna, ale wkrótce stanęli przed właściwymi drzwiami. Hagrid postanowił nie wchodzić. Powiedział, że jak skończą odwiedziny, to mają przyjść do herbaciarni. I ruszył na piąte piętro.
Tymczasem pozostała czwórka weszła niepewnie sali. Było tu pięciu chorych. Jeden z nich wyglądał jakby umarł – z tą jednak różnicą, że miał otwarte oczy. Inny był cały w bliznach i ranach. Jakaś kobieta była cała pokryta łuskami, a inna – miała nienaturalnie zielony kolor. Dopiero w końcu sali, pod oknem był Tom. Leżał zamyślony i nawet nie zwrócił uwagi na wchodzących gości. Dopiero kiedy podeszli do jego łóżka, spuścił wzrok z sufitu i popatrzył się po odwiedzających.
- Witam, witam – zaczął. - Przyszliście odwiedzić biednego, schorowanego kumpla?
- Cześć, Tom – powiedzieli chórem.
- Jak się masz? - spytała Emma.
- Żyję, ale ledwo. Wczoraj zostałem tu przeniesiony. Wcześniej byłem na... - urwał i popatrzył na Daniela z lękiem w oczach. - A ten tu po co?!
- Przeprosić i wyjaśnić – powiedział Daniel. - Zostałem opętany, dlatego cię zaatakowałem.
Tom spojrzał na niego spod przymkniętych powiek.
- Skąd mam mieć pewność, że nie kłamiesz? - spytał.
- Popatrz – odpowiedział Dan i nachylił się pokazując oko. Nie było na nim śladu łusek. - Teraz mi wierzysz?
- Może. Ale jak się odpętałeś?
- Współczucie.
- Co?
- Współczucie – powtórzył Daniel tonem, który mówił, że to koniec rozmowy.
Tom popatrzył się dziwnie na przyjaciela, ale nic nie powiedział. Za to odezwała się Emma:
- Wiedzą co ci jest, co się stało? - spytała.
- Nie – blondyn pokręcił głową. - Nie mają pojęcia i to jest najgorsze. Poza tym rany nie chcą się goić.
- A co ci się w ogóle stało? - poruszył ważną sprawę Rupert.
- Zaatakował mnie mężczyzna. Taki jeden. Nazywał się Jonatan Christian Cox.
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Znowu ten Cox. Kim on właściwie jest? Dlaczego upatrzył sobie na ofiarę akurat ich? Czemu wszędzie gdzie dzieje się coś złego spotykają jego nazwisko?...
- Czemu się tak dziwnie patrzycie? - spytał Tom. - Czyżbyście go znali?
- Niestety nie – odpowiedział Daniel. - Ale to właśnie Jonatan Christian Cox mnie opętał.
- On? - zdziwił się blondyn.
- Tak, on. Dziwny zbieg okoliczności.
- Bardzo dziwny.
Cała piątka nie odzywała się przez dość długi czas. W milczeniu rozważali te informacje próbując utożsamić owego Cox'a z kimś z „Harry'ego Pottera”. Niestety nie przypomniali sobie, by istniała taka postać.
- A kiedy cię wypisują? - spytała po chwili Emma.
- Jeśli wszystko będzie dobrze i mój stan się nie pogorszy, a w najlepszym przypadku polepszy, to może nawet za tydzień. Ale bardzo boję się soboty.
- Dlaczego? - zdziwił się Matthew.
- Mają mnie odwiedzić „moi rodzice” - Tom zaznaczył w powietrzu cudzysłów. - Narcyza i Lucjusz Malfoyowie.
- Czego się obawiasz? - spytał niepewnie Rupert.
- Sam nie wiem. Boję się, że może to mieć jakiś dziwny wpływ, czy coś. Ale nie umiem wytłumaczyć, dlaczego tak myślę.
- To nic. Jakoś będzie – pocieszał Matthew. - Poza tym to tylko jeden dzień. Nie masz się czego obawiać. Będą święcie przekonani, że jesteś Draco Malfoyem...
- No właśnie o to chodzi! - przerwał mu Tom. - Nienawidzę udawać Malfoya. Grać tak, ale udawać nie. W tym problem.
- Przecież grać i udawać to prawie to samo! - powiedział Rupert.
- Wcale nie! - zezłościł się Tom. - Dla was to to samo, ale dla mnie nie.
- No dobra, dobra – mruknął Rupert urywając rozmowę.
Przyjaciele znowu nie odzywali się przez dłuższą chwilę. Sama wizyta im się nieco przedłużała i stawała się coraz bardziej uciążliwa. Nie mieli o czym rozmawiać, a i Uzdrowiciele patrzyli na nich niezbyt miłym wzrokiem, czekając tylko, aż sobie pójdą. Tak więc po bardzo uroczystym pożegnaniu, Rupert, Matthew, Emma i Daniel wyszli z sali i skierowali się na piąte piętro. Tam znaleźli Hagrida i razem wrócili do Hogwartu. Nie wiedzieli jednak, że przez całą wizytę byli przez kogoś obserwowani...
Rozdział Super!!!
OdpowiedzUsuńTom ma się czym denerwować, chociaż wydaje mi się, że granie i udawanie to jest to samo. No ale cóż każdy ma prawo inaczej to rozumieć.
Życzę weny i pozdrawiam :)