wtorek, 2 czerwca 2015

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 7 - Fatalny mecz

     Mięło kilka tygodni. Nastał koniec listopada i bardzo dżdżyste dni. Nikt o zdrowych zmysłach nie wychodziłby na zewnątrz, ale James i Michael byli do tego zmuszeni. Za kilka dni miał się odbyć pierwszy w tym sezonie mecz Quiddicha. Drużyna Gryfonów musiała być dobrze przygotowana. Andrea Carter była bardzo wymagająca i w niczym nie przeszkadzała jej okropna pogoda. Miała nadzieję, że w tym roku uda się zdobyć puchar Quiddicha, który od przeszło piętnastu lat był ciągle w posiadaniu Krukonów.
     Tak więc dzień przed meczem Potter i Davies weszli do zamku ubłoceni od stóp do głów z ponurymi minami. Dziś mieli trening generalny, ale pogoda zdecydowała chyba, że musi im w tym przeszkodzić za wszelką cenę, bo oprócz długiej i mocnej ulewy spadł jeszcze grad i w oddali zaczęło grzmieć i błyskać.
- Jak jutro tak będzie, to ja chyba nie zagram – mruknął Michael przebierając się w suchy strój.
- No ale nie mamy nikogo na zastępstwo – powiedział James, przeczesując włosy ręką. - Damy radę, Mich. Jesteśmy świetni! Ty nie przepuszczasz żadnych piłek, Angus, Cathy i Drea wymiatają na boisku, Sam i Josh świetnie wywijają pałkami...
- Zapomniałeś o kimś – Davies puścił oczko. - Jest jeszcze James Potter. Najlepszy szukający od czasów jego przesławnego ojca!
     James i Michael zaczęli się śmiać. Na szczęście tylko oni byli w pokoju. Reszta ich współlokatorów była w Pokoju Wspólnym i grała w Eksplodującego Durnia z kilkoma innymi uczniami. Wkrótce jednak partia się skończyła i wszyscy się rozeszli. Większość poszła spać. Bo jutro ten najważniejszy mecz. Mecz Quiddicha.



- Dobra –zaczęła Andrea. - To jest ten dzień. Ta chwila, na którą wszyscy czekaliśmy. To jest nasz czas. Nasz mecz. I nasza wygrana. Pamiętacie wszystkie godziny ćwiczeń...
- I przemoknięte ubrania – mruknął James.
- I skostniałe ręce – powiedział Michael.
- I błoto we włosach – dodała Cathy.
- … I teraz udowodnimy, że jesteśmy najlepsi – Drea nie zważała na słowa członków drużyny. - Wygramy ten mecz. Damy radę.
     Po tej „motywującej” przemowie, cała drużyna wyszła na boisko. Towarzyszyły im gromkie oklaski i wiwaty. Większość domów kibicowała właśnie Gryffindorowi. Nawet Ślizgoni mieli dość ciągłej wygranej Krukonów i jakoby zakopali wojenny topór, kibicując Lwom.
- Chcę, żeby to była ładna i czysta gra – powiedziała pani Hooch, prowadząca, po czym wszyscy zawodnicy wzlecieli w powietrze.
- Oto zaczyna się pierwszy mecz Quidditcha w tym roku – rozległ się znajomy głos. Komentatorem był Teddy Lupin. James od razu go rozpoznał. - Grać będą drużyny Gryffindoru i Ravenclawu. Oto jak przedstawia się skład drużyny Lwów: kapitan i ścigająca Andrea Carter, ścigający Cathy Willow i Angus Foster, pałkarze Sam Owen i Josh Dixon, obrońca Michael Davies i szukający James Potter!
     Po trybunach rozległy się okrzyki nieco przytłumione przez deszcz. Pogoda była jeszcze znośna, ale i tak przybierała na sile. Wiatr był coraz bardziej porywisty i targał mocno wszystkimi transparentami i flagami. Jedną nawet porwał w siną dal.
- A oto jak przedstawia się skład drużyny Kruków – kontynuował Teddy. - Kapitan i obrońca Mark Burgess, ścigający Amy Lewis, Matthew Coben i Lionel Fitz, pałkarze Will Collins i Gary Charms oraz szukająca Linda Miller... Cathy przejęła kafla, podaje do Angusa, on znowu podaje do Andrei... A ona leci... Robi piękny zwód! Co za klasa! Już jest przy pętli, będzie strzelać.. O nie! Mark obronił, teraz podaje do Lionela... Fitz szybuje na drugą stronę boiska, podaje do Amy... Ta strzela... Gol dla Krukonów!
     Po trybunach rozległ się dźwięk przypominający parsknięcie potężnego smoka. Wszyscy (oprócz Krukonów) byli niezadowoleni. Nawet pogoda zdawała się buntować, bo zaczęło padać jeszcze mocniej. 
     James wisiał w powietrzu słuchając jednym uchem Teddy'ego, a drugim wszystko wypuszczając. Szukał wzrokiem znicza, jednak przy takiej pogodzie nie było to łatwe. Krążył w jednym miejscu modląc się w duchu, by na chwilę przestało padać. Choć na minutkę! 
     I nagle, faktycznie, deszcz zaczął padać mniej. Krople były mniejsze i nie uderzały o ziemię z takim impetem. James niewiele się zastanawiając, zanurkował w dół. Wydawało mu się, że widzi złoty błysk. Nie pomylił się. Znicz leciał teraz kilka cali nad ziemią. Potter zanurkował i już wydawało się, że go złapie, gdy nagle rozległ się najgłośniejszy trzask, jaki kiedykolwiek słyszał. To był potężny grzmot. Zaraz też ponownie zaczęło lać i mocniej wiać. Jakby ta błyskawica dodała siły pogodzie. Ponurej pogodzie.
     Jednak owy grzmot rozproszył uwagę James'a i znicz gdzieś uciekł. Chłopak próbował skupić się na grze, ale było to coraz trudniejsze. W końcu jednak poszybował w losową stronę i ponownie zauważył małą piłeczkę. Z tym, że Linda, szukająca Krukonów też go zauważyła. Miała mniejszą odległość i większe szanse, że dotrze pierwsza. Miała jednak słabszą miotłę: Kometę Dwa Sześćdziesiąt. Potter natomiast dostał miotłę swojego taty – Błyskawicę. Jeszcze nigdy ich nie zawiodła. 
     Tak więc to James dotarł pierwszy do złotej piłeczki. Jednak tylko o setne sekundy. Zaraz też doleciała Linda i wpadła na niego z wielkim impetem, nie zdążywszy zahamować miotły. Oboje spadli (na szczęście z niewielkiej wysokości). Z tym, że spadając Linda chwyciła znicza. Ledwo jej się udało, ale jednak udało.
- Linda Miller złapała znicza! - zawył Teddy. - Ravenclaw wygrał mecz! Oto jak prezentuje się końcowa punktacja: Ravenclaw 210 punktów, Gryffindor 50 punktów.
     Po trybunach znów rozległ się pomruk niezadowolenia mieszany z krzykami i wiwatami Krukonów. Kilka osób wyleciało na boisko, mimo okropnej pogody, by świętować wraz z drużyną.
     Do James'a zaplątanego w strój do Quidditcha i miotłę także przyszło kilka osób. Przybył Hagrid, Michael, Claudia i jego ojciec, Harry Potter. Oglądał on mecz w specjalnym sektorze przeznaczonym dla nauczycieli.
- Byłem beznadziejny – mruknął James.
- Wcale nie. Byłeś fantastyczny! - powiedział Michael. - Każdemu może się zdarzyć. A poza tym, to i tak wina tej Krukonki. To ona na ciebie wpadła. Gdyby tak się nie stało, to ty byś miał znicza... Ale to i tak nie ważne.
     Claudia i Michael pomogli młodemu Potterowi wstać. Harry wziął miotłę, a Hagrid zaczął cicho klnąć pod nosem na tych ,,krukońskich skurczybyków”.
     James czuł się podle. Mogliby wygrać mecz. Mogliby. Ale przez niego przegrali. Gdyby wystartował choć o sekundę wcześniej, to on złapałby znicza i to Gryffindor by wygrał. Młody Potter ciągle robił sam sobie wyrzuty. Był bardzo przybity. Nie dawał się pocieszyć. Zmarnował jedną szansę. Ile ich jeszcze będzie? No właśnie. Nie wiadomo. Czuł się upokorzony. Jego ojcu na pewno by się udało. Ale... czy na pewno? W końcu nikt nie jest idealny.

3 komentarze:

  1. Rozdział Super!!!
    Wiem jak się się czuje James, ja też często tak się czuję. Że wszystko jest przez mnie, lub czego się nie dotknę zepsuję. Ale mam kochane przyjaciółki, które zawsze mnie pocieszają (wiesz o kim mówię :) ). James też ma wspaniałych przyjaciół którzy go pocieszają.
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, dzięki, dzięki, dzięki :)
      Masz rację. Chyba każdy ma takie dni, że za wszystko obwinia tylko siebie.
      Ale spokojnie ;) W następnym rozdziale nie będzie takiej melancholii. Za to akcja będzie się powoli rozkręcać...
      ;)

      Usuń
  2. o jej, biedny James :c Kurcze, no nic... bywa, ale to wszystko prze pogodę, powinni odwołać mecz podczas burzy! Pisz, pisz dalej kochana, weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Pozostaw po sobie jakiś miły ślad. Może komentarz? :)