środa, 18 lutego 2015

Córka Slytherinu - Rozdział 11 Boże Narodzenie

     Tego dnia Rosalie była przy Lisie prawie cały czas. Gryfonka była pod opieką pani Pomfrey. Niestety pielęgniarka przegoniła ją i Sonię przed kolacją.
     Następnego dnia Rosalie obudziła się bardzo wcześnie. Nie wiedziała jednak czemu. W końcu wszystko się wyjaśniło - na jej nos kapała woda. 
     Dormitorium Slytherinu mieściło się w lochach, pod jeziorem, dlatego Ślizgoni byli często narażeni na takie ,,mokre niespodzianki".
     Rosalie wstała z łóżka. Jak narazie tylko ona była przebudzona. Milicenta i inne dziewczyny jeszcze smacznie spały. Tymczasem Dale szybko się ubrała i zeszła do Pokoju Wspólnego. Zabrała się za odrabianie zadań - wczoraj nie mogła tego zrobić, bo czuwała przy Lisie. 
     Kiedy skończyła, dormitorium powoli zapełniało się uczniami. Dziewczyna odłożyła swoje przybory i zeszła na śniadanie.
     Lekcje minęły dość szybko. Po obiedzie Lisa wyszła już ze szkrzydła szpitalnego. Opowiedziała Soni i Rosalie o rozmowie z nauczycielami. Wszystkie trzy zastanawiały się, po co przyszedł tam Quirrell - nauczyciel Obrony przed Czarną Magią. Jedenak nie doszły do żadnego wniosku.



     Czas mijał szybko. Minął deszczowy listopad, a nastał grudzień. Grudzień, jak wiadomo, kojarzy się ze świętami. A święta - z prezentami. Dlatego też Rosalie była bardzo poddenerwowana. Nie wiedziała jeszcze co da swoim przyjaciołom. Myślała nad czymś praktycznym, ale i fajnym. W końcu postanowiła popytać, kto co by chciał. Oczywiście musiała zrobić to dyskretnie.
     Jednak nie musiała się dużo wypytywać. Szybko okazało się, że Milicenta jest wielką fanką kotów (Rosalie postanowiła dać jej album z kotami), a Draco uwielbia Quiddich (jemu postanowiła dać książkę ,,Quiddich przez wieki" i zestaw do konserwacji miotły). Pozostawał jeszcze dylemat, co da Lisie i Sonii. Nie wiedziała co mogłoby się im spodobać.
     Któregoś dnia poszła z nimi do biblioteki. Rozmawiały o obrazach w zamku. Rosalie przyznała, że zawsze chciała mieć własny portret. Sama rysowała okropnie. Właściwie dlatego, że nie miała okazji ćwiczyć. 
     Potem rozmawiały jeszcze o książkach. Jak się okazało, Lisa nie czytała żadnych czarodziejskich książek przed przyjazdem do Hogwartu. Dlatego też Rosalie postanowiła dać jej i Sonii książki - dla Berry o różnych przydatnych zaklęciach i dla Sonii o czarodziejskich zwierzętach. Oprócz książek postanowiła dać im nausznice w kształcie lwa - symbolu Gryffindoru.
     W drugim tygodniu grudnia, na tablicy odgłoszeń pojawiła się lista osób zostających na święta. Rosalie od razu się wpisała, ale była jedną z niewielu Ślizgonów.
     Draco, Sonia i Milicenta jechali na święta do domu, toteż kilka dni przed świętami Rosalie udała się do sowiarni. Szybko wybrała trzy duże sowy. Dała im paczki i poistruowała, gdzie mają lecieć. 
     Dzień przed świętami obudziła się dosyć późno. Na szczęście nie było już żadnych lekcji. Wtem sobie coś przypomniała. ,,Przecież nie mam nic dla cioci Mary, Grace i Dylana!"
     Szybko się przebrała i pędem zbiegła do Pokoju Wspólnego. Gorączkowo myślała co dać ciotce i kuzynostwu. W końcu postanowiła. Spowrotem wbiegła do sypialni i zaczęła przeszukiwać kufer. Jest. Dziewczyna znalazła starą broszkę w kształcie motyla i swoje stare mugolskie figurki.
     Rosalie wyjęła różdżkę i spróbowała transmutować broszkę. Pierwsza próba się nie powiodła - zamiast zamierzonego kształtu kruka powstało coś, co przypominało motyla z ptasim dziobem i szponami. Druga próba przyniosła pomyślny rezultat.
     Teraz Dziewczyna zabrała się za prezent dla Dylana. Wzięła figurkę mugolskiej sprzątaczki z miotłą.
- Diffindo! - mruknęła, delikatnie uderzając różdżką o postać.
     Zabawka rozpadła się na trzy części. Rosalie odsunęła kawałki pokojówki zostawiając tylko część z miotłą. Sprawnie usunęła z niej pozostałości figurki i ponownie chwyciła różdżkę.
- Engorgio! - miotła stała się większa. Pozostało jeszcze tylko sprawić, by sama lewitowała.
     Rosalie wiedziała, że Dylan uwielbia Quiddicha. Zbierał wszystkie figurki i karty z graczami narodowej drużyny. Był wielkim fanem Wiktora Kruma - plakaty bułgarskiego gracza zajmowały prawie pół pokoju chłopca.
     Rosalie skończyła z miotłą. Udało jej się sprawić, by sama lewitowała. Opakowała ją i broszkę w ozdobny papier (dodając oczywiście do pakunków mnóstwo słodyczy). Pozostawała teraz jeszcze tylko kwestia prezentu dla ciotki. Nie można jej przecież dać byle czego! Dale znowu zaczęła grzebać w kufrze. Nagle zauważyła dziwną książkę. Wyciągnęła ją i otworzyła na pierwszej stronie.
     Był to album rodzinny. Na pierwszym zdjęciu byli jej rodzice - Mike i Catherine Dale. Obok taty stała ciocia Mary z mężem Robertem Jones, natomiast obok mamy - ciocia Apolonia z mężem Fabrice'm* Delacour. Tak, Rosalie miała korzenie Angielsko-Francuskie. Nigdy jednak nie nauczyła się języka francuskiego, ani nie miała francuskiego akcentu. Wszystko to przez śmierć jej rodziców.
     Rosalie przejrzała cały album. Zdjęć było naprawdę dużo. Większość z nich przedstawiała jej mamę i tatę w różnych miejscach, a kilka było nawet ze ślubu.
     Dziewczyna jeszcze raz obejrzała zdjęcia i z niechęcią zamknęła album. ,,Robota czeka" - pomyślała i zaczęła spowrotem przekopywać zawartość kufra. Znalazła jeszcze wiele ciekawych, choć nieprzydatnych rzeczy. Były to między innymi: ubrania, książki, reszta mugolskich figurek, spinki, gumki, kawałki materiału (w wolnych czasach lubiła szyć) i nie wiedzieć czemu - patyki.
     Rosalie usiadła zrezygnowana na łóżku. Naprawdę nie wiedziała, co dać ciotce. W końcu ją olśniło. Zebrała wszystkie kawałki materiału na jedno miejsce i wyjęła igły. Pochowała resztę gratów do kufra. Zostawiła tylko album.
     Dziewczyna z zapałem zabrała się do szycia. Szło jej to szybko i sprawnie, bo nie miała podśmiechujących się Grace i Dylana z tego, że musi to robić po mugolsku. Oni woleli cerować używając różdżki.
     Rosalie miała zamiar uszyć cioci serwetkę. Ale nie taką zwykłą serwetkę - miała to być serwetka z portretem ciotki. Dzięki czarom portret wyglądał jak prawdziwy. ,,Przynajmniej umiem dobrze szyć" - pomyślała Rosalie pakując prezent dla cioci.
     Dziewczyna poszła do sowiarni. Wybrała sowę i podała adres cioci. Miała nadzieję, że doleci na czas. Ros skierowała się do wyjścia i poczuła, że jest głodna. No tak. Nie jadła śniadania, a było już południe. Poszła się do Wielkiej Sali z niadzieją, że załapie się jeszcze na obiad.



     Następnego dnia Rosalie obudziła się dość wcześnie. Zerwała się z łóżka. Obok niego był pokaźny stos prezentów.
     Dziewczyna wzięła pierwszy lepszy. Był od Lisy. Ros zerwała delikatnie papier i jej oczom ukazała się książka.
- ,,Najpiękniejsze Baśnie Świta" - przeczytała głośno tytuł. - Zapowiada się ciekawie!
     Lecz to nie było wszystko. W paczce od Lisy był jeszcze portret Rosalie (namalowany samodzielnie przez Gryfonkę) i śliczna bransoletka z zawieszką w kształcie węża.
     Odłożyła książkę, bransoletkę i portret. Wzięła drugi pakunek. Był on od Dylana. Potrząsnęła nim. Coś w środku gruchnęło. Dziewczyna powoli odpakowała prezent i aż oniemiała. W środku było to, o czym zawsze marzyła - Szachy Czarodziejów! Rosalie przyjrzała się dokładnie czarnym i białym figurom. Po dokładnych oględzinach położyła je obok baśni. Teraz wzięła paczkę owiniętą różowym papierem. Był on od Grace. Krukonka uwielbiała różowy i wszystko pakowała w papier tegoż koloru.
     Prezentem od Grace był nowiutki zestaw igieł i nici. Teraz przyszła kolej na czwarty pakunek. Był on od Milicenty. Rosalie poznała to już po papierze w kocie łapki. W środku była natomiast książka o sławnych czarodziejach i czarownicach - bardzo przydatne. Ros przejrzała szybko książkę. Naprawdę ciekawy tom.
     Rosalie sięgnęła po kolejną paczkę. Ta była od Dracona. Otworzyła ją i aż krzyknęła z zachwytu.
- Rety!
     Jej oczom ukazał się komplet srebrnej biżuterii. Składały się na nią: nausznica w kształcie węża z szmaragdowym okiem, kolia z dwoma malutkimi wężami i bransoletka w kształcie węża zjadającego swój ogon.
     Cały zestaw był niezwykle piękny. Rosalie zastanawiał jednak fakt, czemu akurat wszystko było w wężowym motywie? Może to dlatego, że była w Slytherinie?
     Teraz wzięła piąty prezent. Był od Sonii. Po otwarciu wypadła książka o eliksirach. Równie przydatne.
     Szósty prezent był od cioci Mary. Był to album. Kolejny album ze zdjęciami. Rosalie otwarła go. Na pierwszej stronie był list od cioci:
Droga Rosalie!
Miałam zamiar dać Ci to dawno, ale uznałam, że lepiej będzie jednak dać Ci to kiedy już pójdziesz do Hogwartu. Tych zdjęć nigdy nie widziałaś. Mam nadzieję, że Ci się spodobają. 
Ciocia Mary
     Rosalie wyjęła list i zaczęła oglądać zdjęcia. Byli na nich jej rodzice, tyle, że w wieku szkolnym. Jej tata należał do drużyny Quiddicha. Był Krukonem. Jego czarne włosy falowały na wietrze. Natomiast mama nie uczyła się w Hogwarcie. Catherine Delacour uczyła się w Beauxbatons. Obok mamy, na większości zdjęć stał jej brat. Było też kilka zdjęć ze ślubu, których nie widziała.  Na jednym z nich Rosalie wypatrzyła małą, blondwłosą dziewczynkę - jej kuzynkę. Tak właściwie nie wiedziała nawet jak owa dziewczynka ma na imię. Wiedziała tylko, że ta kuzynka jest od niej o trzy lata starsza.
     Ros patrzyła z lubością na zdjęcia. Nigdy ich nie widziała. Ciocia miała rację.
     Ostatnie zdjęcie było jednak dziwne. Była pokazana kołyska i nachylający się nad nią człowiek w kapturze. Nie mógł to być jej ojciec. Dziewczyna była prawie pewna, że tym kimś, był biały człowiek pojawiający się w jej snach.
     Nie zaprzątała sobie tym głowy zbyt długo. Szybko przebrała się i włożyła bransoletki od Lisy i Dracona.
     Zeszła do Pokoju Wspólnego. Było tam niewiele osób; większość stanowili starsi chłopcy. Rosalie jednak nie została w Pokoju Wspólnym. Poszła do Wielkiej Sali na uroczyste śniadanie.
     Kiedy weszła do Sali, prawie krzyknęła z zachwytu. Pomieszczenie było pięknie udekorowane, a różnorodność dań była powalająca. Oprócz potraw były też sztrzelające niespodzianki. Rosalie pociągnęła za jeden koniec jednej, a jakiś wysoki, siedemnastoletni chłopak za drugi. Petarda wybuchła przeraźliwie i spowiła ich obłoczkiem niebieskiego dymu, a ze środka wypadło pudełko ze świecącymy balonami.
- Weź je ty. Damy mają pierwszeństwo - powiedział chłopak wręczając pudełko Rosalie.
- Dzięki - rzekła.
     W Wielkiej Sali panowała wspaniała, świąteczna atmosfera. Wszyscy chichotali, jedli, pili, wybuchali śmiechem. Cały ten rozgardiasz wprawił Rosalie w wyśmienity humor.
- Wesołych Świąt, Ros! - zawołała Grace przechodząc obok niej.
- Tak, wesołych Świąt! - powiedział Dylan, po czym głośno czknął.
- Dzięki i nawzajem! - odkrzyknęła Dale.
      W końcu uczta dobiegła końca. Odchodząc od stołu, Ros zauważyła Lisę. Podbiegła do Gryfonki. We dwie udały się do wolnej sali i zaczęły rozmawiać o wszystkim i o niczym.
     Rosalie dziękowała gorąco Gryfonce za prezenty. Naprawdę spodobał jej się portret. Wyglądała na nim prawie jak żywa.
     Zrobiło się późno. Rosalie pożegnała się z Lisą i poszła do lochów. Weszła do Pokoju Wspólnego, a z tamtąd do swojego dormitorium. ,,To były najlepsze święta!" - pomyślała wchodząc do łóżka.

2 komentarze:

  1. Genialne. Rosalie jest naprawdę pomysłowa zrobić prezenty prawie z niczego. Z małą pomocą magii. Ale tylko małą. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, tylko małą :)
      I pomysłowym zawsze trzeba być - to podstawa. :)

      Usuń

Czytasz? Pozostaw po sobie jakiś miły ślad. Może komentarz? :)