środa, 24 czerwca 2015

Uczniowie Hogwartu Pół Żartem Pół Serio - Bellatriks Lestrange




     Grube włosy. Ciężkie powieki. Szalone oczy. Chyba każdy wie, do kogo należy ten opis. Tak, do Bellatriks Lestrange. No, dawniej Black. Ale czy każdy zna jej historię? Tego bym pewna nie była. Dlaczego Bella jest jaka jest? Czemu? No czemu? Nie wiem. Musisz się jej spytać. Ale coś niecoś o jej życiu wiem. I wam opowiem.
     W wieku jedenastu lat dostała się do Hogwartu. No, jak każdy szanujący się młody czarodziej. Przydzielono ją do Slytherinu, gdzie dobrze się jej żyło. A potem poznała niejakiego Toma Riddle'a.  Prowadził on w tym czasie Hogwardzki prym. No, nie całkiem Hogwardzki. Bardziej Slytherinowy. A może Slytheriński? Mało ważne. Ale ona się tam dostała i szybko zyskała uznanie. I spytacie się: tylko tyle? No fakt, streszczenie króciutkie, ale spokojnie. Dostaniecie kilka szczegulików, żebyście mi się tu nie popłakali.
     Bellusia miała siostrę, Narcyzę. Obydwie były w Slytherinie. No, miała jeszcze siostrę Andromedę, ale ta ich zdradziła wychodząc za mąż za mugolaka (dla zaciekawionych był to Ted Tonks; uroczy człowieczek). Ale więcej o Belli. Nawet dobrze się uczyła i miała poważanie wśród chłopaków. Ale ona nie lubiła chłopców, którzy nie byli czystej krwi. Oglądała się zawsze za Tomem Riddle'm. Ewentualnie Lucjuszem, ale kiedy ten ją wykorzystał, to zaczęła go mocno nienawidzić. Ale kto by nie nienawidził chłopaka, który nie dość, że zakochał się w siostrze, to jeszcze wykorzystał. No kto? Bo Bella się na niego wściekła. I miała do tego prawo.
     Bella miała mocno kręcone włosy. Od urodzenia. Jednak pewnego dnia postanowiła je wyprostować, by zobaczyć, czy w prostych nie będzie jej ładnie. No bo każda szanująca dziewczyna musi jakoś wyglądać. A Bellusia była szanującą się dziewczyną.
     Tak więc pewnego słonecznego dnia zaszyła się w swoim pokoju, wpierw oczywiście wyganiając wszystkie współlokatorki na błonia szkolne, by „zażyły świeżego powietrza dla urody i ochłody”. No i tak sobie będąc samą, przygotowała prostownicę i zaczęła prostować. Czy jej się udało? No, nie do końca... Większość włosów po prawej stronie sterczała na wszystkie możliwe kąty, a lewa część... Cóż, wstyd mówić, ale zaplątała się w prostownicę i chyba nie miała zamiaru jej oddać. Przy jej wyjmowaniu, Bella straciła kilka kępek czy pukli, czy pasm włosów, więc w końcu zamiast się siłować po mugolskiemu, po prostu zniknęła owe narzędzie. Ale kłopot, czyli gigantyczny kołtun został. I co tu robić?! Bellatriks zaczęła się wściekać i rzucać klątwami na około. Prawie oberwała wchodząca Narcyza. Cyziusia była bowiem ciekawa, czemu jej siostry nie ma na błoniach, skoro jest tak cudna pogoda.
     Cyzi udało się uspokoić siostrę i razem zaradziły na ten kołtuniasto-włosowy problem. Narcyza zaczęła rozczesywać włosy siostruni wyczarowaną szczotką. Gdyby przechodziła tamtędy jakaś osoba, myślałaby chyba, że kogoś torturują Cruciatusem – tak Bella się darła. Mimo, że jej siostra starała się nie ciągnąć zbyt mocno, loki Bellatriks żyły chyba własnym życiem i nie dawały się rozczesać. W ogóle.
     Ale jednak po wielu próbach się udało. Bellcia przyrzekła sobie w duchu, że już nigdy nie spróbuje takiego absurdalnego pomysłu. I dobrze. Już nigdy nie próbowała prostować włosów. Za to próbowała poderwać Toma Riddle'a. No jak myślicie, udało się jej? No nie! Bo przyszły Voldzio nie był zainteresowany dziewczynkami. Bella go nie pociągała. Nigdy. On wolał być samotny. Ale ona nie dawała za wygraną. Nawet kiedy miała mężusia (Rudolfa Lestrange'a; uroczego kolesia, ale o dziewięć lat młodszego od Bellusi) to nadal walczyła o względy Lorda Voldemorta zwanego Czarnym Panem, Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Sami-Wiecie-Kim... Aż się w głowie kręci od tych nazw i tytułów. Ale Bellcia w samotności, czyli jak była sama ze sobą i swoimi myślami, nazywała go Swoim Misiaczkiem i nadal starała się o jego względy.
     Tak więc kiedy dostała Mroczny Znak (nie, nie będę tłumaczyć co to za cuś, bo raczej to wiecie; a dla tych, którzy nie wiedzą, to po prostu takie cuś), specjalnie go wołała. A raczej tłumaczyła się, że go tylko testuje (ten Mroczno-Znako-Cuś), ale i tak naprawdę to wzywała go specjalnie, by zwrócić jego uwagę. Czy poskutkowało? No... Nie. Tylko Voldzia rozzłościło. Ale ona się nie zraziła. Próbowała na wszelkie sposoby. Łasiła się, dużo zabijała, przymilała się do niego, łasiła się,  dużo zabijała, przymilała się... I tak w kółko. Spytacie teraz pewno, czy może to poskutkowało? Odpowiem o dziwo: tak. Ale tylko w 50%. Więc kim się Bella stała stała, jeśli nie jego kochanką? No cóż, najwierniejszą Śmierciożerczynią. Ale dobre i to. Przynajmniej inni mogli pozazdrościć.
     Późniejsze życie Belli było pobytem (dość mocno długim) w Azkabanie, więzieniu czarodziei. Mimo to, nadal była wierna Voldziowi, choć on upadł w tym czasie. Ale kiedy wreszcie uciekła z więzienia, to status najwierniejszej Śmierciożerczyni pozostał. To ona zabiła swojego kuzynka Syriusza Blacka. Morderczyni, no nie? Własnego kuzyna zabijać? Ej, Bella, Bella... Ale dobra, trzeba się wziąć do kupy i nie rozpaczać nad uśmierconym Syriuszkiem.
     Tak więc kontynuując: Bellusia nadal utrzymywała dobre stosunki z Czarnym Panem, nadal zabijała i nadal się łasiła i przymilała. W sumie Voldek się już do tego przyzwyczaił, ale i tak było to trochu krępujące. Natomiast Bella czuła się wspaniale w takim trybie życia. Stała się nieco szalona, ale przecież mordercy są zwykle szaleni, więc to chyba dobrze. Chyba. A co na to szaleństwo wskazywało? Zbyt częste przykładanie różdżki do ust i robienie uśmiechu szaleńca, rozbijanie okien, szklanek i ogólnie szkła (i robienie uśmiechu szaleńca), torturowanie niewinnych ludzi (i robienie uśmiechu szaleńca)... Podać więcej przykładów? Chyba tyle wystarczy.
     Największym marzeniem naszej Belli było przytulenie się. Ha, ale do kogo? Chyba nie do swojego mężunia, który ledwo pamiętał jej imię? Nie. Pewnie już domyślacie się do kogo. Tak, do kochanego Lordzia Voldemorcia. Marzyła o tym bardzo mocno, ale nigdy się to nie spełniło. Nigdy. Bowiem nasz były Tom Riddle nie lubił się przytulać. Kojarzyło mu się to z maminsynkami, beksami i płaczkami z sierocińca. Mimo to, przytulił jednak Dracona, kiedy ten wstąpił do szeregów Śmierciożerców podczas II Bitwy o Hogwart. Ale to był odruch. Odruch, przez który Bella się prawie popłakała. Chociaż była już dorosłą kobietą! Bardzo, ale to bardzo ją to zraniło, zbulwersowało, ale też jakoby zmotywowało. Zaczęła pojedynkować i zabijać z jeszcze większym impetem. Gigantycznym to miała być chyba zemsta. Albo po prostu chciała pokazać, że ona też zasługuje na przytulenie.
     Ale zapytacie przecież jeszcze, jak Bellatriks umarła? No bo przecież wiecznie nie żyła. No więc Bellunię zabiła Molly Weasley właśnie podczas II Bitwy o Hogwart. Czemu? Bo Bellinka zaczęła mierzyć za wysoko (zdaniem Molliuchny). Zaklęcie Belli świsnęło kilka centymetrów obok córki Molly, więc oczywiście ta musiała się odwdzięczyć. No bo jak to?! Jej jedyna córka (bo chłopców to już ma za dużo) mogła zginąć z ręki tej okropnej, paskudnej, brzydkiej, niegodnej, nieładnej, niemądrej, niedobrej (może już skończyć?), szkaradnej, odrażającej, głupiej, podłej, złej, potwornej, przeklętej, plugawej, ordynarnej (mogę już to kończyć?), parszywej, wrednej, wulgarnej, obrzydliwej, perfidnej, wrednej, koszmarnej, wstrętnej, szpetnej, nikczemnej, nieuczciwej, do cna zepsutej kobiety! No i ją zabiła. Nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy, ale jednak.
     I tak skończyła żywot Bellatriks Lestrange. Lecz nawet do grobu wzięła miłość do wielkiego i wszechpotężnego Lorda Voldemorta... A on nawet o tym nie wiedział...  (Bo nie był wcale a wcale domyślny; wydawało mu się, że Bella jest taka natrętna, bo chce być główną Śmierciożerczynią, co osiągnęła). Tak. Voldek nie był domyślny. Zresztą, ona też.



Co mnie zainspirowało:
Zdjęcia Bellatriks w prostych włosach [np. ,,Bellatrix" by: miy avi]
Zdjęcia Bellatrkis z Voldemortem [,,You Thought Harry Had Problems" by: Treacle-Miner, ,,Bellatrix needs a hug" by: rubynrags]

Dedykacja:
Ten rozdział dedykuję mojemu kuzynowi, Tomkowi. Za co? Za mile spędzony czas, kiedy u niego byłam i za wszystko inne. Wiem, że tego raczej nie przeczytasz, ale jeśli jednak przeczytasz, to proszę, pozostaw po sobie jakiś komentarz. To by mnie uszczęśliwiło :)

niedziela, 21 czerwca 2015

Króciutkie info 2

Drodzy Czytelnicy!
Jak mogliście zauważyć, od przeszło tygodnia nic nie napisałam. Niestety nie miałam czasu... Od środy do soboty byłam u kuzyna. Co prawda miałam laptopa, ale brakło mi czasu na pisanie. Wybaczcie mi. Następny rozdział będzie najprawdopodobniej z najnowszej serii (czyli ,,Uczniowie Hogwartu Pół Żartem Pół Serio") i będzie o Bellatriks. Niestety nie wiem, kiedy się pojawi. Może jutro, a może dopiero w piątek (koniec roku szkolnego!). Jednak żeby Wam wynagrodzić to, że nic nie dodawałam, opublikuję jeszcze miniaturkę z serii ,,Córka Slytherinu". Będzie ona o wakacjach Rosalie i Dracona nad morzem (zainspirowała mnie reklama [chyba] Turcji; tak, mnie prawie wszystko inspiruje...). Tak więc, czekajcie cierpliwie!
Pozdrawiam bardzo ciepło!

sobota, 13 czerwca 2015

Uczniowie Hogwartu Pół Żartem Pół Serio - Lucjusz Malfoy




     Lucjusz Malfoy nie był ładnym chłopcem. Co to, to nie.
     Ale nie był też brzydki.
     Miał zwykłą urodę. Długie, proste włosy o kolorze platynowego blondu. Szare i zimne oczy. Dość jasną karnację i cerę. Ubierał się na ciemno. Miał dość wyszukany charakter jak na chłopca. Wykwintne maniery, uprzejmość, a także wyszukane słownictwo. O, patrzcie! Teraz stoi wraz ze swoim ojcem, Abraxem Malfoyem. Czeka, aż tłum się nieco rozejdzie, by mógł wejść do pociągu. A gdzie ten pociąg jedzie? Do szkoły Magii i Czarodziejstwa. Do Hogwartu. O. Już wsiada.
     Idzie, idzie. Czy on chce calusieńki pociąg przejść wzdłuż? No bo wszerz by było odrobinę trudniej. Bo to tylko pięć kroków. Ewentualnie sześć. Albo siedem. Ale wracając do Lucjusza. Sobie usiadł, w przedziale. Obok niego jest jakaś dziewczynka. Ale nie wykazuje zainteresowania nowym współpasażerem. A i sam Lucek na nią nie zważa.
     Jadą, jadą. Długo jadą. Z pół dnia, jak nie więcej. Ale już są. Cała hałajstra wysiada. Udają się do szkoły, potem mają ceremonię przydziału do domów, dyrektor coś gada i idą spać. No tak, a co z Lucjuszem? Trafił on do Slytherinu, Domu Węża. Trochę u nich w pokoju mroczno i ciemno (no i mokro), ale da się przeżyć. Z tym, że nasz kochany Lucek dostał pokój, gdzie bez przerwy coś przeciekało. No i jak w takich warunkach spać? Ale Lucjusz jest mężny i da radę.
     Dobra. Oszczędzę Wam opisywania całego „porywającego” życia owego chłopca. No, może wymienię kilka szczegółów. I ważnych zagadnień. A nuż, ktoś z Was zechce go opisać, albo zrobić charakterystykę, czy też opowiadanie o nim. Chociaż wątpię. Lucjusz Malfoy jest niezbyt porywającym tematem. Ale bardzo porywający dla dziewczyn, to on jest.
     W szkole zawsze miał wielkie poważanie. Wszystkie laski lepiły się do niego, jak muchy do lepca. Ale on miał upatrzoną jedną. Najpiękniejszą, jego zdaniem. Ale ona nie była zainteresowana tym „przystojniaczkiem” (bo trzeba Wam wiedzieć, że Lucek wypiękniał i wyprzystojniał w szkole). Znaczy się: była zainteresowana, ale tego nie okazywała i zgrywała niedostępną. Chciała, żeby o nią zawalczył. No to zawalczył.
     Jego najlepszym przyjacielem z tych czasów był niejaki Severus Snape. To jest, nie tyle co przyjacielem, a bardziej pachołkiem. Bo Lucjusz się trochę stał pyszny i gdzieś w okolicach czwartego roku, zaczął przewodzić Ślizgońskim prymem. I dostał się do świty Toma Riddle'a, Śmierciożerców. W sumie Severus też, ale to właśnie Lucek był jednym z najbardziej zaufanych członków. Jednym, bo drugim była niejaka Bellatriks Black.
     Ale do rzeczy. Lucek zwerbował Sevka, by ten mu pomógł. Lucjusz wymyślił przegenialny plan. Severus miał podłożyć owej damie, czyli Narcyzie Black kwiaty z informacją, by spotkali się o północy w nocy przed zamkiem. Sevcio się trośku zbulwersował, no bo czemu on ma to robić? Nie będzie wiecznie wypełniał czyichś rozkazów. Więc w odwecie wykonał jeszcze dwie kopie karteczek i kupił jeszcze dwa bukiety. Oczywiście Lucek nic o tym nie wiedział. No i wysłał Sevcio owe kwiaty. Jedne do Narcyzi, drugie do największej szkolnej brzyduli, a trzecie do najpiękniejszej damulki w Hogwacie.
     A Lucek się szykował. Spsikał perfumkami najlepszej firmy nie tylko siebie, ale też caluśki pokój i jeszcze Severusa, kiedy przyszedł i kilku przypadkowych uczniów. Włożył też garniturek z zielonym krawatem i ułożył swoje długie włosy. Związał je w wykwintnego kucyczka związanego kokardką. Zieloną. Bo wszystko musi współgrać ze sobą.
     I poszedł w noc. Była północ. Księżyc świecił na niebie, tym, czym mógł, czyli pozostałą odrobinką, przypominającą wychudzonego rogala lub banana. No i zaczęły się schodzić panienki. Na przedzie Narcyzia Black, za nią pani ładna, a dalej brzydula. Kiedy szły, to nie wiedziały, że idą do jednego. Ale kiedy doszły, to każda dała mu mocne uderzenie w policzek. No bo co to znaczy?! Umawia się z trzema naraz?! A biedny Lucuś nie wiedział nawet o co chodzi. Dziwił się, że przyszły aż trzy. Kiedy wrócił do pokoju był tak wściekły, że rozbił swojego ulubionego porcelanowego słonika od babci. No i musiał go sklejać. Na szczęście istniało takie zaklęcie, bo gdyby nie, to musiałby robić to ręcznie i dostałby przez to chyba zawału albo nabawił sę jeszcze czegoś gorszego. Lucjusz nienawidził mugoli. Hmm, a czy mugole nienawidzili Lucjusza? Nie wiem.
     Ale wracając do jego podrywów. Już następnego dnia podszedł do Narcyzi, by wyjaśnić, że było to nieporozumienie, że on umówił się tylko z nią. Cyzia uwierzyła i nawet go pocałowała. Tak w nosek. Delikatnie. Ale jednak. Więc Lucek wracał do pokoju w podskokach, co nie umkło uwadze Severusa. Kiedy ten spytał, nie uzyskał odpowiedzi, ale wzrok Lucjusza mówił sam za niego. Lucuś się zakochał. W sumie wcześniej też był już w niej zakochany, ale teraz poczuł to bardziej. Chciało mu się śpiewać i tańczyć, ale wolał tego nie robić, bo pewno byłoby to odebrane jako oznaka przedawkowania Ognistej Wishkey. A on przecież dziś nic nie pił! Chyba...
     No i spotykał się z Narcyzą. Okazało się, że Bellatriks to jej siostra. Oczywiście Bellcia nie szczędziła Lucjuszowi wyzwisk za to, że chodzi z jej siostrą. On sobie nic z tego nie robił. Ale po miesiącu, Cyzia przestała się nim interesować. Wydawał się jej płytki i denny. I nieatrakcyjny. Lucek to zauważył i chciał coś zrobić, by pokazać, że jest wartościowym kolesiem. No i zaprosił z głupia Bellusię na pseudo-randkę. Ta się zdziwiła, ale zgodziła się. No bo Lucjusz był przecież najatrakcyjniejszym i najpopularniejszym chłopakiem w szkole. No i się umawiali. Trzymali za ręce. Nazcyzia to widziała. I jak się wściekła! Krzyczała, wyklinała, przeklinała, rzucała klątwy i uroki. Lucek próbował jej to wytłumaczyć. Kiedy mu się udało, Narcyza nadal się złościła, ale już mniej i znów zaczęła z nim chodzić. Ale Bella była zła. Wściekła. Przewściekła. Ale nie mogła nic zrobić.
     I żyli sobie długo i szczęśliwie. Pobrali się wkrótce i urodził im się taki malutki, przesłodki chłopczyk. No i teraz Lucek ma przechlapane. Cyzia właśnie stoi przy kuchni i parzy kawy, robi śniadanie. A Lucjusz karmi swojego syneczka, Draco. Z tym, że Dracuś nie za bardzo chce jeść i kaszka ląduje wszędzie, ale nie w buzi chłopczyka. Oczywiście większość znajduje się na Lucusiu. Biedny... Kaszka cała go lepi, ale on wytrzyma, bo jest mężnym mężczyzną (a raczej to nie chce się zbłaźnić przed Cyzunią). Tyle, że wykarmić synka jest o niebo trudniej niż na przykład zmierzyć się z hydrą czy też ziejącym ogniem Smokiem.
     Ale Lucuś Malfoy to jest gość. I każdy o tym wie. Zdarzały mu się wzloty i upadki, ale zawsze dawał radę. Może był z niego pusty tchórz. Ale jednak miał swoją odwagę. No i umiał perfekcyjnie piec muffinki...


Co mnie zainspirowało:
Dwaco [Rzan tłumaczy i komentuje]
Zmiana planów, czyli kto będzie nowym czarnym charakterem? [Zatrzymać Wspomnienia - Historia Huncwotów]

Dedykacja:
Ten rozdział dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce Julce. Za co? Za to, że mnie wspiera, za sama wie co i za to, że po prostu jest. 

wtorek, 2 czerwca 2015

7 lat Hogwartu - Księga I - Rozdział 7 - Fatalny mecz

     Mięło kilka tygodni. Nastał koniec listopada i bardzo dżdżyste dni. Nikt o zdrowych zmysłach nie wychodziłby na zewnątrz, ale James i Michael byli do tego zmuszeni. Za kilka dni miał się odbyć pierwszy w tym sezonie mecz Quiddicha. Drużyna Gryfonów musiała być dobrze przygotowana. Andrea Carter była bardzo wymagająca i w niczym nie przeszkadzała jej okropna pogoda. Miała nadzieję, że w tym roku uda się zdobyć puchar Quiddicha, który od przeszło piętnastu lat był ciągle w posiadaniu Krukonów.
     Tak więc dzień przed meczem Potter i Davies weszli do zamku ubłoceni od stóp do głów z ponurymi minami. Dziś mieli trening generalny, ale pogoda zdecydowała chyba, że musi im w tym przeszkodzić za wszelką cenę, bo oprócz długiej i mocnej ulewy spadł jeszcze grad i w oddali zaczęło grzmieć i błyskać.
- Jak jutro tak będzie, to ja chyba nie zagram – mruknął Michael przebierając się w suchy strój.
- No ale nie mamy nikogo na zastępstwo – powiedział James, przeczesując włosy ręką. - Damy radę, Mich. Jesteśmy świetni! Ty nie przepuszczasz żadnych piłek, Angus, Cathy i Drea wymiatają na boisku, Sam i Josh świetnie wywijają pałkami...
- Zapomniałeś o kimś – Davies puścił oczko. - Jest jeszcze James Potter. Najlepszy szukający od czasów jego przesławnego ojca!
     James i Michael zaczęli się śmiać. Na szczęście tylko oni byli w pokoju. Reszta ich współlokatorów była w Pokoju Wspólnym i grała w Eksplodującego Durnia z kilkoma innymi uczniami. Wkrótce jednak partia się skończyła i wszyscy się rozeszli. Większość poszła spać. Bo jutro ten najważniejszy mecz. Mecz Quiddicha.



- Dobra –zaczęła Andrea. - To jest ten dzień. Ta chwila, na którą wszyscy czekaliśmy. To jest nasz czas. Nasz mecz. I nasza wygrana. Pamiętacie wszystkie godziny ćwiczeń...
- I przemoknięte ubrania – mruknął James.
- I skostniałe ręce – powiedział Michael.
- I błoto we włosach – dodała Cathy.
- … I teraz udowodnimy, że jesteśmy najlepsi – Drea nie zważała na słowa członków drużyny. - Wygramy ten mecz. Damy radę.
     Po tej „motywującej” przemowie, cała drużyna wyszła na boisko. Towarzyszyły im gromkie oklaski i wiwaty. Większość domów kibicowała właśnie Gryffindorowi. Nawet Ślizgoni mieli dość ciągłej wygranej Krukonów i jakoby zakopali wojenny topór, kibicując Lwom.
- Chcę, żeby to była ładna i czysta gra – powiedziała pani Hooch, prowadząca, po czym wszyscy zawodnicy wzlecieli w powietrze.
- Oto zaczyna się pierwszy mecz Quidditcha w tym roku – rozległ się znajomy głos. Komentatorem był Teddy Lupin. James od razu go rozpoznał. - Grać będą drużyny Gryffindoru i Ravenclawu. Oto jak przedstawia się skład drużyny Lwów: kapitan i ścigająca Andrea Carter, ścigający Cathy Willow i Angus Foster, pałkarze Sam Owen i Josh Dixon, obrońca Michael Davies i szukający James Potter!
     Po trybunach rozległy się okrzyki nieco przytłumione przez deszcz. Pogoda była jeszcze znośna, ale i tak przybierała na sile. Wiatr był coraz bardziej porywisty i targał mocno wszystkimi transparentami i flagami. Jedną nawet porwał w siną dal.
- A oto jak przedstawia się skład drużyny Kruków – kontynuował Teddy. - Kapitan i obrońca Mark Burgess, ścigający Amy Lewis, Matthew Coben i Lionel Fitz, pałkarze Will Collins i Gary Charms oraz szukająca Linda Miller... Cathy przejęła kafla, podaje do Angusa, on znowu podaje do Andrei... A ona leci... Robi piękny zwód! Co za klasa! Już jest przy pętli, będzie strzelać.. O nie! Mark obronił, teraz podaje do Lionela... Fitz szybuje na drugą stronę boiska, podaje do Amy... Ta strzela... Gol dla Krukonów!
     Po trybunach rozległ się dźwięk przypominający parsknięcie potężnego smoka. Wszyscy (oprócz Krukonów) byli niezadowoleni. Nawet pogoda zdawała się buntować, bo zaczęło padać jeszcze mocniej. 
     James wisiał w powietrzu słuchając jednym uchem Teddy'ego, a drugim wszystko wypuszczając. Szukał wzrokiem znicza, jednak przy takiej pogodzie nie było to łatwe. Krążył w jednym miejscu modląc się w duchu, by na chwilę przestało padać. Choć na minutkę! 
     I nagle, faktycznie, deszcz zaczął padać mniej. Krople były mniejsze i nie uderzały o ziemię z takim impetem. James niewiele się zastanawiając, zanurkował w dół. Wydawało mu się, że widzi złoty błysk. Nie pomylił się. Znicz leciał teraz kilka cali nad ziemią. Potter zanurkował i już wydawało się, że go złapie, gdy nagle rozległ się najgłośniejszy trzask, jaki kiedykolwiek słyszał. To był potężny grzmot. Zaraz też ponownie zaczęło lać i mocniej wiać. Jakby ta błyskawica dodała siły pogodzie. Ponurej pogodzie.
     Jednak owy grzmot rozproszył uwagę James'a i znicz gdzieś uciekł. Chłopak próbował skupić się na grze, ale było to coraz trudniejsze. W końcu jednak poszybował w losową stronę i ponownie zauważył małą piłeczkę. Z tym, że Linda, szukająca Krukonów też go zauważyła. Miała mniejszą odległość i większe szanse, że dotrze pierwsza. Miała jednak słabszą miotłę: Kometę Dwa Sześćdziesiąt. Potter natomiast dostał miotłę swojego taty – Błyskawicę. Jeszcze nigdy ich nie zawiodła. 
     Tak więc to James dotarł pierwszy do złotej piłeczki. Jednak tylko o setne sekundy. Zaraz też doleciała Linda i wpadła na niego z wielkim impetem, nie zdążywszy zahamować miotły. Oboje spadli (na szczęście z niewielkiej wysokości). Z tym, że spadając Linda chwyciła znicza. Ledwo jej się udało, ale jednak udało.
- Linda Miller złapała znicza! - zawył Teddy. - Ravenclaw wygrał mecz! Oto jak prezentuje się końcowa punktacja: Ravenclaw 210 punktów, Gryffindor 50 punktów.
     Po trybunach znów rozległ się pomruk niezadowolenia mieszany z krzykami i wiwatami Krukonów. Kilka osób wyleciało na boisko, mimo okropnej pogody, by świętować wraz z drużyną.
     Do James'a zaplątanego w strój do Quidditcha i miotłę także przyszło kilka osób. Przybył Hagrid, Michael, Claudia i jego ojciec, Harry Potter. Oglądał on mecz w specjalnym sektorze przeznaczonym dla nauczycieli.
- Byłem beznadziejny – mruknął James.
- Wcale nie. Byłeś fantastyczny! - powiedział Michael. - Każdemu może się zdarzyć. A poza tym, to i tak wina tej Krukonki. To ona na ciebie wpadła. Gdyby tak się nie stało, to ty byś miał znicza... Ale to i tak nie ważne.
     Claudia i Michael pomogli młodemu Potterowi wstać. Harry wziął miotłę, a Hagrid zaczął cicho klnąć pod nosem na tych ,,krukońskich skurczybyków”.
     James czuł się podle. Mogliby wygrać mecz. Mogliby. Ale przez niego przegrali. Gdyby wystartował choć o sekundę wcześniej, to on złapałby znicza i to Gryffindor by wygrał. Młody Potter ciągle robił sam sobie wyrzuty. Był bardzo przybity. Nie dawał się pocieszyć. Zmarnował jedną szansę. Ile ich jeszcze będzie? No właśnie. Nie wiadomo. Czuł się upokorzony. Jego ojcu na pewno by się udało. Ale... czy na pewno? W końcu nikt nie jest idealny.