Nastał wreszcie grudzień. Uczniowie coraz mniej przykładali się do nauki; niektórzy nawet odpuszczali sobie zadania domowe (co potem było opłakane w skutkach), ponieważ zbliżały się ferie bożonarodzeniowe. O ile wcześniej wielką furorę robiło Święto Duchów, tak Bożego Narodzenia wszyscy nie mogli się doczekać jeszcze bardziej. Nawet nauczyciele.
Kilka dni przed świętami, profesor Neville obszedł wszystkie domy ze spisem uczniów. Wpisywali się tam ci, którzy na święta zostawali w zamku. James, podobnie jak Claudia, Michael i, o dziwo, Lizzie od razu się tam wpisali. Większość uczniów (głównie pierwszorocznych) wolała święta spędzić w domu, z rodziną. Ale ten kto został, wcale nie miał żałować.
W Wielkiej Sali pojawiło się równo dwanaście choinek. Profesor Filius Flitwick (nauczyciel zaklęć) i pani Diana Hephelstone (nauczycielka astronomii) przyozdabiali drzewka różnymi rzeczami, od śpiewających kolędy ptaszków, aż po bombki, które mieniły się wszystkimi kolorami. Ale również i cała Wielka Sala była pięknie udekorowana; wszędzie wisiały kolorowe festony, girlandy z ostrokrzewu i jemioły, a także zamiast zwykłych świec, były świeczki, które świeciły na czerwono i zielono. Poza tym, każda z nich miała zapach typowych świątecznych potraw, takich jak pudding bożonarodzeniowy czy indyk pieczony.
W dzień Bożego Narodzenia, James zerwał się jak oparzony z łóżka. Kiedy tylko wstał, zauważył pokaźny stosik prezentów. Czym prędzej obudził Michaela (bo reszta chłopców z ich dormitorium wracała do rodziny) i razem zabrali się za odpakowywanie swoich paczek.
- Patrz! - wykrzyknął James. - Dostałem zestaw miotlarski od mojego taty! Ale super!
Tak jak i syn, Harry Potter również został w Hogwarcie na święta. Mimo wszystko, tęsknił za swoją dawną szkołą.
- Ej, ja też! - odpowiedział również z entuzjazmem Michael. - I też od twojego taty! Ciekawe dlaczego dał to też mi?
Kiedy Davies się zastanawiał, młody Potter zdążył otworzyć już resztę paczek. Najpierw wziął pierwszą z brzegu. Była od Claudii. Kiedy go otworzył, ujrzał książkę. Ale nie byle jaką książkę! Był to „Quidditch przez wieki”. Claudia wiedziała co kupić. Następny prezent był od Michaela – multum słodyczy i cała „armia” figurek przedstawiających graczy Quidditcha. Każda postać była bardzo dobrze wykonana, a także potrafiła się poruszać! Na dodatek figurki miały miniaturowe miotełki i malutkie piłeczki, więc mogły latać i grać w Mini-Quidditcha.
- Dzięki Mich! - zawołał James. - To super prezent!
- E, tam – Davies machnął ręką.
Tymczasem Potter „dobrał się do kolejnych paczuszek. Były w nich ręcznie robione na drutach przez babcię Molly Weasley szalik i czapka (plus do tego domowej roboty krówki), kilka przydatnych książek (głównie o tematyce Quidditch'a) oraz wiele słodyczy. Ale ostatnia paczka była dziwna. Bardzo miękka. James otworzył ją dopiero na końcu. Ze środka wyleciał jakiś duży kawał materiału.
- Co to jest? - spytał na głos.
- Pokaż – poprosił Michael. James podał mu owy prezent. Davies dokładnie go obejrzał, po czym wydał opinię. - Wygląda jak jakiś płaszcz. Przymierz!
Młody Potter wziął od przyjaciela niezidentyfikowany materiał i szybko go zarzucił.
- I jak? - spytał, ale w odpowiedzi usłyszał tylko stęki i jęki Michaela. Palec chłopaka powędrował mniej więcej na wysokość kolan James'a, więc ten spojrzał i również o mało nie zemdlał. Nie było widać ciała! Tylko głowa wisiała w powietrzu.
- Co...? - wydukał w końcu Mich.
- Ja już wiem co to jest – mruknął Potter. - Ale nie wierzę.
- Co to jest? W co nie wierzysz?
- To chyba Peleryna Niewidka mojego taty. Ale nie wierzę, że się z nią rozstał! To niemożliwe!
Chłopak zdjął podarunek i zaczął przeglądać opakowanie. Znalazł w środku list. Były tam tylko takie słowa:
Ta Peleryna przechodziła z pokolenia na pokolenie w Waszej rodzinie. Miał ją Twój Dziadek, miał ją Twój Ojciec. Czas, byś i Ty ją dostał.
Nie było podpisu. Mimo, że James i Michael wytężali mózgi, to i tak nie mogli wykombinować, kto ją przysłał. Jedyną osobą, która im przychodziła do głowy, był Harry Potter. Ale jakoś trudno było im uwierzyć w to, że Potter Senior pozbył się swojego największego skarbu. Z taką właśnie
myślą zeszli (uprzednio oczywiście przebrawszy się w stroje dzienne) na uroczyste, Bożonarodzeniowe śniadanie.
Kiedy tylko weszli do Wielkiej Sali, aż osłupieli. Było tam przepięknie! Co prawda niewielu uczniów zostawało na święta (z każdego domu tylko po około dwadzieścia osób), ale i tak była przyjemna atmosfera. Wszędzie padał sztuczny śnieg, który dodawał uroku.
Chłopcy usiedli przy stole Gryfonów. Claudia już na nich czekała. Rozmawiała z Lizzie, ale gdy James i Michael przyszli, Brown dyskretnie poszła w inne miejsce. Wydawało się, że wstydzi się ona większego towarzystwa. I w sumie było to prawdą...
Choć Bożonarodzeniowe śniadanie było uroczyste, to obiad był jeszcze znakomitszy. James nie jadł nigdy, nawet w domu, takiego obfitego, świątecznego posiłku. Był wielki indyk, gotowane ziemniaki, frytki, pudding, a poza tym – Magiczne strzelające niespodzianki. James i Michael pociągnęli za jedną. Petarda wybuchła ze straszliwym hukiem, a ze środka wypadły najprawdziwsze szachy Czarodziei i żywe białe myszki, spowite obłoczkiem błękitnego dymu, który dość szybko się rozpłynął. Niestety myszki gdzieś uciekły, ale szachy zostały. Chłopcy postanowili, że będzie to ich wspólny zestaw. James obiecał, że nauczy Michaela grać.
Poza tym, z owych niespodzianek wypadło jeszcze dużo ciekawych przedmiotów, niekoniecznie użytecznych. Młody Potter wzbogacił się o czarny berecik, czapkę-niewidkę, która sprawiała, że głowa znika na parę minut, świecące balony, małą figurkę lwa, która potrafiła ruszać się i ryczeć, oraz jeszcze więcej rupieci. Kiedy przyszło mu odejść od stołu, ledwo co niósł te prezenciki.
Po południu spędził trochę czasu ze swoim tatą. Nie pytał o Pelerynę. Wolał, żeby ojciec mu sam powiedział. Ale Harry o niczym takim nie wspomniał, co bardzo zdziwiło jego syna.
Potem, czyli wieczorem, James uczył Michela grać w szachy. Potter znał już zasady; w końcu uczył się od mistrza, czyli wujka Rona. Oczywiście nigdy z nim nie wygrał. Bo wuj Weasley nie dawał ulgowego nawet początkującemu graczowi.
Tymczasem Claudia i Lizzie urządziły sobie babski wieczorek. Finch-Fletchley było chyba żal tej smutnej i cichej dziewczynki. Postanowiła się z nią zaprzyjaźnić, otworzyć ją na świat. A taka imprezka tylko dla nich dwóch była idealnym pretekstem do tego, by zacieśnić więzy. Plotkowały, przeglądały magazyny „Czarownica”, które Claudia regularnie kupowała, a także dużo się śmiały. Lizzie miała piękny, perlisty śmiech. Poszły spać dopiero po północy. Za to chłopcy nie myśleli wtedy jeszcze o spaniu. Zrobili sobie mini-wieczorek strasznych historii. Wcześniej jeszcze opychali się słodyczami z prezentów i grali w mugolską „Wojnę” kartami. Lepszy okazywał się o dziwo Michael. Ale James tłumaczył to sobie tak, że „masz po prostu większe szczęście; w następnej rundzie ja wygram”, a oczywiście te słowa się nie spełniały.
Chłopcy położyli się spać dopiero nad ranem, około godziny piątej. James nawet w czasie snu myślał o Pelerynie. Przez to miał o niej głupi sen – że znika pod nią, a kiedy zdejmuje, staje się swoim tatą.
Następnego dnia chłopcy odczuli skutki zbyt późnego pójścia spać. Obudzili się w południe. Znaczy się, jeszcze by spali, ale to Claudia wpadła do ich pokoju i zaczęła ich wyrywać ze snu, co nie spodobało się ani Michaelowi, ani James'owi. Mimo to, ucieszyli się, że nie przespali całych świąt. W domu Potterów nigdy nie udałoby się przespać czegokolwiek. Lily była lepsza niż budzik, kiedy wskakiwała na łóżko i zaczynała po nim skakać. Ale tu nie było natrętnej małej siostrzyczki.
- Co chłopaki, mieliście zamiar stać się stworzeniami nocnymi? - zażartowała Claudia. - W dzień śpicie, a w nocy żerujecie i się bawicie?
- Haha, bardzo śmieszne – mruknął Michael, po czym ziewnął przeciągle.
- Chodźcie! Profesor Wilson zorganizował zawody w rzucaniu magicznymi śnieżkami do ruchomego celu! Zabawa jest przednia, ale tylko was brakuje!
- Ok, już schodzimy – powiedział James. - A co jest tym ruchomym celem?
Claudia zaśmiała się, po czym odpowiedziała:
- Sam profesor Wilson.
Po czym uciekła zostawiając osłupiałych przyjaciół stojących na środku pokoju w piżamach...
- Wszyscy powariowali. Wszyscy – mruknął Michael. James zaraz się z nim zgodził, dodając, że ten świat schodzi na śnieg. Oczywiście sam nie wiedział, co to znaczy.
Kilka dni przed świętami, profesor Neville obszedł wszystkie domy ze spisem uczniów. Wpisywali się tam ci, którzy na święta zostawali w zamku. James, podobnie jak Claudia, Michael i, o dziwo, Lizzie od razu się tam wpisali. Większość uczniów (głównie pierwszorocznych) wolała święta spędzić w domu, z rodziną. Ale ten kto został, wcale nie miał żałować.
W Wielkiej Sali pojawiło się równo dwanaście choinek. Profesor Filius Flitwick (nauczyciel zaklęć) i pani Diana Hephelstone (nauczycielka astronomii) przyozdabiali drzewka różnymi rzeczami, od śpiewających kolędy ptaszków, aż po bombki, które mieniły się wszystkimi kolorami. Ale również i cała Wielka Sala była pięknie udekorowana; wszędzie wisiały kolorowe festony, girlandy z ostrokrzewu i jemioły, a także zamiast zwykłych świec, były świeczki, które świeciły na czerwono i zielono. Poza tym, każda z nich miała zapach typowych świątecznych potraw, takich jak pudding bożonarodzeniowy czy indyk pieczony.
W dzień Bożego Narodzenia, James zerwał się jak oparzony z łóżka. Kiedy tylko wstał, zauważył pokaźny stosik prezentów. Czym prędzej obudził Michaela (bo reszta chłopców z ich dormitorium wracała do rodziny) i razem zabrali się za odpakowywanie swoich paczek.
- Patrz! - wykrzyknął James. - Dostałem zestaw miotlarski od mojego taty! Ale super!
Tak jak i syn, Harry Potter również został w Hogwarcie na święta. Mimo wszystko, tęsknił za swoją dawną szkołą.
- Ej, ja też! - odpowiedział również z entuzjazmem Michael. - I też od twojego taty! Ciekawe dlaczego dał to też mi?
Kiedy Davies się zastanawiał, młody Potter zdążył otworzyć już resztę paczek. Najpierw wziął pierwszą z brzegu. Była od Claudii. Kiedy go otworzył, ujrzał książkę. Ale nie byle jaką książkę! Był to „Quidditch przez wieki”. Claudia wiedziała co kupić. Następny prezent był od Michaela – multum słodyczy i cała „armia” figurek przedstawiających graczy Quidditcha. Każda postać była bardzo dobrze wykonana, a także potrafiła się poruszać! Na dodatek figurki miały miniaturowe miotełki i malutkie piłeczki, więc mogły latać i grać w Mini-Quidditcha.
- Dzięki Mich! - zawołał James. - To super prezent!
- E, tam – Davies machnął ręką.
Tymczasem Potter „dobrał się do kolejnych paczuszek. Były w nich ręcznie robione na drutach przez babcię Molly Weasley szalik i czapka (plus do tego domowej roboty krówki), kilka przydatnych książek (głównie o tematyce Quidditch'a) oraz wiele słodyczy. Ale ostatnia paczka była dziwna. Bardzo miękka. James otworzył ją dopiero na końcu. Ze środka wyleciał jakiś duży kawał materiału.
- Co to jest? - spytał na głos.
- Pokaż – poprosił Michael. James podał mu owy prezent. Davies dokładnie go obejrzał, po czym wydał opinię. - Wygląda jak jakiś płaszcz. Przymierz!
Młody Potter wziął od przyjaciela niezidentyfikowany materiał i szybko go zarzucił.
- I jak? - spytał, ale w odpowiedzi usłyszał tylko stęki i jęki Michaela. Palec chłopaka powędrował mniej więcej na wysokość kolan James'a, więc ten spojrzał i również o mało nie zemdlał. Nie było widać ciała! Tylko głowa wisiała w powietrzu.
- Co...? - wydukał w końcu Mich.
- Ja już wiem co to jest – mruknął Potter. - Ale nie wierzę.
- Co to jest? W co nie wierzysz?
- To chyba Peleryna Niewidka mojego taty. Ale nie wierzę, że się z nią rozstał! To niemożliwe!
Chłopak zdjął podarunek i zaczął przeglądać opakowanie. Znalazł w środku list. Były tam tylko takie słowa:
Ta Peleryna przechodziła z pokolenia na pokolenie w Waszej rodzinie. Miał ją Twój Dziadek, miał ją Twój Ojciec. Czas, byś i Ty ją dostał.
Nie było podpisu. Mimo, że James i Michael wytężali mózgi, to i tak nie mogli wykombinować, kto ją przysłał. Jedyną osobą, która im przychodziła do głowy, był Harry Potter. Ale jakoś trudno było im uwierzyć w to, że Potter Senior pozbył się swojego największego skarbu. Z taką właśnie
myślą zeszli (uprzednio oczywiście przebrawszy się w stroje dzienne) na uroczyste, Bożonarodzeniowe śniadanie.
Kiedy tylko weszli do Wielkiej Sali, aż osłupieli. Było tam przepięknie! Co prawda niewielu uczniów zostawało na święta (z każdego domu tylko po około dwadzieścia osób), ale i tak była przyjemna atmosfera. Wszędzie padał sztuczny śnieg, który dodawał uroku.
Chłopcy usiedli przy stole Gryfonów. Claudia już na nich czekała. Rozmawiała z Lizzie, ale gdy James i Michael przyszli, Brown dyskretnie poszła w inne miejsce. Wydawało się, że wstydzi się ona większego towarzystwa. I w sumie było to prawdą...
Choć Bożonarodzeniowe śniadanie było uroczyste, to obiad był jeszcze znakomitszy. James nie jadł nigdy, nawet w domu, takiego obfitego, świątecznego posiłku. Był wielki indyk, gotowane ziemniaki, frytki, pudding, a poza tym – Magiczne strzelające niespodzianki. James i Michael pociągnęli za jedną. Petarda wybuchła ze straszliwym hukiem, a ze środka wypadły najprawdziwsze szachy Czarodziei i żywe białe myszki, spowite obłoczkiem błękitnego dymu, który dość szybko się rozpłynął. Niestety myszki gdzieś uciekły, ale szachy zostały. Chłopcy postanowili, że będzie to ich wspólny zestaw. James obiecał, że nauczy Michaela grać.
Poza tym, z owych niespodzianek wypadło jeszcze dużo ciekawych przedmiotów, niekoniecznie użytecznych. Młody Potter wzbogacił się o czarny berecik, czapkę-niewidkę, która sprawiała, że głowa znika na parę minut, świecące balony, małą figurkę lwa, która potrafiła ruszać się i ryczeć, oraz jeszcze więcej rupieci. Kiedy przyszło mu odejść od stołu, ledwo co niósł te prezenciki.
Po południu spędził trochę czasu ze swoim tatą. Nie pytał o Pelerynę. Wolał, żeby ojciec mu sam powiedział. Ale Harry o niczym takim nie wspomniał, co bardzo zdziwiło jego syna.
Potem, czyli wieczorem, James uczył Michela grać w szachy. Potter znał już zasady; w końcu uczył się od mistrza, czyli wujka Rona. Oczywiście nigdy z nim nie wygrał. Bo wuj Weasley nie dawał ulgowego nawet początkującemu graczowi.
Tymczasem Claudia i Lizzie urządziły sobie babski wieczorek. Finch-Fletchley było chyba żal tej smutnej i cichej dziewczynki. Postanowiła się z nią zaprzyjaźnić, otworzyć ją na świat. A taka imprezka tylko dla nich dwóch była idealnym pretekstem do tego, by zacieśnić więzy. Plotkowały, przeglądały magazyny „Czarownica”, które Claudia regularnie kupowała, a także dużo się śmiały. Lizzie miała piękny, perlisty śmiech. Poszły spać dopiero po północy. Za to chłopcy nie myśleli wtedy jeszcze o spaniu. Zrobili sobie mini-wieczorek strasznych historii. Wcześniej jeszcze opychali się słodyczami z prezentów i grali w mugolską „Wojnę” kartami. Lepszy okazywał się o dziwo Michael. Ale James tłumaczył to sobie tak, że „masz po prostu większe szczęście; w następnej rundzie ja wygram”, a oczywiście te słowa się nie spełniały.
Chłopcy położyli się spać dopiero nad ranem, około godziny piątej. James nawet w czasie snu myślał o Pelerynie. Przez to miał o niej głupi sen – że znika pod nią, a kiedy zdejmuje, staje się swoim tatą.
Następnego dnia chłopcy odczuli skutki zbyt późnego pójścia spać. Obudzili się w południe. Znaczy się, jeszcze by spali, ale to Claudia wpadła do ich pokoju i zaczęła ich wyrywać ze snu, co nie spodobało się ani Michaelowi, ani James'owi. Mimo to, ucieszyli się, że nie przespali całych świąt. W domu Potterów nigdy nie udałoby się przespać czegokolwiek. Lily była lepsza niż budzik, kiedy wskakiwała na łóżko i zaczynała po nim skakać. Ale tu nie było natrętnej małej siostrzyczki.
- Co chłopaki, mieliście zamiar stać się stworzeniami nocnymi? - zażartowała Claudia. - W dzień śpicie, a w nocy żerujecie i się bawicie?
- Haha, bardzo śmieszne – mruknął Michael, po czym ziewnął przeciągle.
- Chodźcie! Profesor Wilson zorganizował zawody w rzucaniu magicznymi śnieżkami do ruchomego celu! Zabawa jest przednia, ale tylko was brakuje!
- Ok, już schodzimy – powiedział James. - A co jest tym ruchomym celem?
Claudia zaśmiała się, po czym odpowiedziała:
- Sam profesor Wilson.
Po czym uciekła zostawiając osłupiałych przyjaciół stojących na środku pokoju w piżamach...
- Wszyscy powariowali. Wszyscy – mruknął Michael. James zaraz się z nim zgodził, dodając, że ten świat schodzi na śnieg. Oczywiście sam nie wiedział, co to znaczy.