Minęło kilka dni. Rosalie już zdążyła podpaść profesor McGonagall, spóźniając się piętnaście minut na lekcję (nie jej wina, że Irytek postanowił urządzić totalny armagedon i obrzucać wszystkich łajnem). Poza tym udało jej się też zniechęcić do siebie Lockharta. Na jego lekcjach pozwalała sobie na wiele i nie była za to karana.
Sobotniego poranka przy śniadaniu podszedł do niej Malfoy z tajemniczą miną i powiedział, że ma dla niej niespodziankę. Dale prawie siłą chciała od niego wymusić co to jest, ale blondyn był nieugięty. Uśmiechał się lekko szyderczo i nic nie powiedział. Na szczęście Rosalie nie musiała długo czekać – niespodzianka sama do niej przyszła. Był to Marcus Flint, kapitan drużyny Ślizgonów.
- Ty jesteś Rosalie Dale? - powiedział głosem chropowatym jak jego twarz.
- Tak, to ja – odpowiedziała spięta Ros.
- Dracon powiedział, że nadawałabyś się do drużyny. A akurat brakuje nam jednego ścigającego. Latałaś już na miotle?
- Tak. - Faktycznie raz latała. Miała wtedy dziesięć lat i Dylan pożyczył jej miotłę. Niechętnie, bo kazała mu mama, ale jednak. Rosalie dała wtedy taki popis, że kuzyn musiał ją pochwalić.
- Dziś pierwszy trening. Przyjdź zaraz po śniadaniu na błonia.
- Zgoda, ale jest jedno ale.
- Jakie? - Flint obrócił się, bo już miał wychodzić.
- Mam całe wyposażenie, ale nie mam miotły – odpowiedziała lekko zmieszana.
- Nie martw się. Masz – powiedział ponownie tajemniczym tonem Dracon.
Kiedy skończyli śniadanie Malfoy i Rosalie udali się do dormitorium Ślizgonów. Dracon też był w drużynie, na pozycji szukającego*. Blondyn zaprowadził Dale do swojego pokoju, który dzielił z Crabbe'm Goyle'm, Zabinim Blaisem i kimś jeszcze, kogo imienia nigdy nie pamiętał. Sięgnął pod swoje łóżko i wyciągnął z niego długi pakunek. Wręczył go uroczyście Rosalie z miną, by otworzyła to tu i teraz.
Dziewczyna spojrzała na kartkę. Było na niej napisane: ,,Dla Rosalie Catherine Dale od Lucjusza Malfoya”. Szybko odpakowała owy prezent i omal nie krzyknęła. W środku była miotła wyścigowa! I to nie byle jaka! Sam Nimbus Dwa Tysiące Jeden! Najnowszy model.
- Tata kupił wszystkim w drużynie, ale chciał, bym tobie doręczył osobiście. Chyba bardzo cię polubił – powiedział blondyn wyciągając swój strój do Quidditcha. - Ty też powinnaś się przebrać.
- Racja – powiedziała wychodząc. - I podziękuj ode mnie tacie! - dodała.
Rosalie prawie wyleciała z dormitorium Dracona i prawie wpadła do swojego. Bardzo szybko się przebrała w szaty od Dylana i założyła rękawice od Lisy zbiegając spowrotem na dół. Malfoy już na nią czekał. Razem ruszyli na błonia, gdzie mieli się spotkać z resztą drużyny. Kiedy do nich doszli, całą siódemką ruszyli w stronę boiska. Jednak nie byli tu sami. Drużyna Gryffindoru miała w tej chwili trening!
- Flint! To nasz czas treningu! Dostaliśmy specjalne pozwolenie! Zjeżdżajcie stąd! - krzyknął do nich Oliver Wood, kapitan Gryfonów pikując w dół.
- Tu jest dużo miejsca, Wood. Pomieścimy się – powiedział szyderczo Marcus.
Reszta drużyny Gryffindoru też wylądowała chcąc sprawdzić co to za zamieszanie. Rosalie odnalazła w tłumie Lisę. Miała ona wcale nie najnowszą miotłę, bo Zmiatacza Siódemkę. Najwidoczniej też była w drużynie
- Ale to ja wynająłem boisko! Zamówiłem je! - wrzasnął Wood opryskując Flinta kropelkami śliny.
- Tak? A ja mam tutaj specjalne pisemko, podpisane przez profesora Snape'a. Proszę:
Ja, profesor S. Snape, udzielam Ślizgonom pozwolenia na trenowanie w dniu dzisiejszym na boisku quidditcha, ze względu na konieczność przećwiczenia ich nowego szukającego.
- Macie nowego szukającego? Kogo? - spytał Oliver zdumiony.
Z tłumu Ślizgonów wyszedł nie kto inny, tylko Draco Malfoy. Stanął wyniośle przed innymi zawodnikami.
- Jesteś synem Lucjusza Malfoya? - spytał jeden z rudych bliźniaków, Fred.
- To śmieszne, że wspomniałeś akurat o ojcu Malfoya – powiedział szybko Flint, a pozostali członkowie drużyny Ślizgonów uśmiechnęli się szyderczo. - Zobacz, jak wspaniałomyślnie wyposażył naszą drużynę.
Cała dużyna wyciągnęła przed siebie swoje miotły, na których złotymi literami było napisane Nimbus Dwa Tysiące Jeden. Były one bardzo piękne i niewątpliwie szybkie.
- Najnowszy model – Marus udawał, że strzepuje pyłek ze swojej miotły. - Wypuścili go w ubiegłym miesiącu. Podobno przewyższa Nimbusa Dwa Tysiące pod wieloma względami. A jeśli chodzi o stare Zmiataczki – tu spojrzał na rudzielców i Lisę - to przy nim nadają się tylko do zamiatania boiska.
Gryfonów aż zatkało z wrażenia. Te miotły naprawdę robiły wrażenie.
- O, popatrzcie - mruknął Flint. - Jakaś inwazja, czy co?
Ku nim zmierzało jeszcze dwóch Gryfonów. Byli to Ron i Hermiona.
- Co się stało? - spytał Ron Harry’ego. - Dlaczego nie ćwiczycie? I co on tutaj robi? - wskazał na Malfoya stojącego obok Rosalie.
- Jestem nowym szukającym Ślizgonów, Weasley - oświadczył dumnie i wyniośle Malfoy. - Wszyscy zachwycają się miotłami, które mój ojciec kupił dla całej drużyny. Niezłe, co? - powiedział ironicznie. - Może sypniecie złotem i kupicie sobie takie same? W każdym razie tych Zmiataczek już dawno powinniście się pozbyć. Myślę, że jakieś muzeum chętnie by je przyjęło.
Ślizgoni ryknęli śmiechem. Nawet Rosalie się uśmiechnęła, ale ukradkiem. Nie chciała, by Lisa ją widziała, jak wyśmiewa się z jej przyjaciół.
- Ale przynajmniej żaden członek drużyny Gryfonów nie musiał się do niej wkupywać – powiedziała nagle Hermiona - Każdy po prostu miał talent.
Malfoya na chwilę przytkało i lekko zblednął.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, ty nędzna szlamo - warknął.
Rosalie wiedziała co to słowo znaczy. To było określenie dziecka mugoli, bardzo niekulturalne. Przez to rudzi bliźniacy prawie rzucili się na Dracona; zasłonił go Flint. Jakaś Gryfonka wrzasnęła: „Jak śmiesz!”, a Ron wyciągając różdżkę, wycedził przez zęby: „Zapłacisz mi za to, Malfoy!” i zręcznie wymierzył nią w twarz Malfoya.
Mocno huknęło. Echo potoczyło się po stadionie, a z końca różdżki rudzielca wystrzelił strumień zielonego ognia. Jednak zamiast w Dracona trafił on w właściciela różdżki.
- Ron! Ron! Nic ci się nie stało? - zapiszczała cienko przerażona Hermiona.
Chłopak otworzył usta, ale nie udało mu się wykrztusić ani jednego słowa. Zamiast tego beknął potężnie i z ust wypadło mu na kilkanaście tłustych i obślizgłych ślimaków.
Ślizgonów aż sparaliżowało ze śmiechu. Nawet Rosalie zaśmiała się głośno. Nie obchodziło ją, co Lisa na to powie. Zresztą i tak pewnie jej nie zauważyła w tym całym zamieszaniu. Marcus Flint zgiął się wpół rechocząc. Musiał wspierać się na miotle, żeby nie upaść. Malfoy klęczał, bijąc pięścią w ziemię, a Rosalie jedną rękę trzymała na jego plecach a drugą na swoim brzuchu. Gryfonom natomiast nie było do śmiechu. Zgromadzili się wokół Rona, który wciąż wymiotował wielkimi mięczakami. Każdy brzydził się go dotknąć.
- Zaprowadźmy go lepiej do Hagrida, to najbliżej - powiedział Harry do Hermiony, która kiwnęła i oboje podnieśli Rona na nogi, ciągnąc go za ręce.
Kiedy oddalili się, Ślizgoni nie czekając na dalszy rozwój akcji wzbili się w powietrze i zaczęli trening. Zrezygnowany Wood wrócił do szkoły. Wiedział, że z treningu nici. Tymczasem drużyna Domu Węża szalała po boisku. Rosalie okazała się naprawdę świetną ścigająca, mimo iż to był jej pierwszy raz. Ani razu nie upuściła kafla, nawet pod presją i celnie mierzyła do bramki.
Po prawie dwóch godzinach treningu wrócili wreszcie do szkoły. Szybko przebrali się w zwykłe stroje. Rosalie i Dracon zabrali się za odrabianie zadań, choć więcej przegadali o Gryfonach, Quidditchu i nowych taktykach aniżeli o nauce. Po lunchu obydwoje poszli do biblioteki. Dale chciała poszukać pewnego zaklęcia, a Malfoy… Cóż, chyba tylko jej potowarzyszyć.
Jednak obecność blondyna bardzo pomogła Rosalie w poszukiwaniach. Był idealnym przytrzymywaczem książek i podajnikiem z wyższych półek. Dale dokładnie wiedziała czego szuka. Było to skomplikowane zaklęcie Zmniejszająco-Zwiększające. W końcu znalazła je w jednej z ksiąg z zaawansowanymi czarami. Była to bardzo stara i poniszczona księga, więc wątpiła, by bibliotekarka zechciała ją komuś pożyczyć. Dlatego też Rosalie przepisała formułkę czaru (Capacious extremis) na oddzielną kartkę i wraz z Malfoyem opuścili bibliotekę.
Chłopak nie dopytywał się, po co jej ten czar i to właśnie w nim ceniła. Nie był wścibski i niemiły w stosunku do niej. Zawsze był chętny do pomocy czy nawet obrony. Był jej najlepszym przyjacielem. Jednak kiedy dochodziło do konfrontacji Ślizgonów z Gryfonami, ten nagle się zmieniał i zaczynał szydzić i obrażać wszystkich i wszystko, ale głównie Pottera. Nigdy jednak nie skierował ostrych słów do niej, nie licząc tego jedynego razu, kiedy w tamtym roku zabronił jej spotykać się z Lisą i Sonią, Gryfonkami. Potem jednak chyba tego żałował, bo Berry uszkodziła mu nos silnym uderzeniem. Od tego czasu Malfoy nie mieszał się w relacje Rosalie z tymi dziewczynami.
W Pokoju Wspólnym czekali na nich Crabbe i Goyle. Obaj dzierżyli pokaźne stosy ciastek z pierwszego dnia szkoły. Na szczęście były tak zaczarowane, że nie psuły się przez długi czas. Cała czwórka zrobiła sobie mini imprezkę w pokoju chłopców. Poza objadaniem się ciastkami, grali też w różne czarodziejskie gry, takie jak szachy czy Eksplodujący Dureń. Siedzieli tak do bardzo późna, bo potem dołączyli się do nich Zabini i Milicenta. Dopiero koło północy się rozstali i dziewczyny wróciły do swojego pokoju. Rosalie prawie na śmierć zapomniała o zaklęciu, na szczęście przypomniała sobie o nim, gdy już miała zasypiać. Wyciągnęła kartkę, zaświeciła różdżkę zaklęciem Lumos i wyciągnęła torebkę, którą przygotowała już wcześniej. Kiedy jednak miała wymówić formułkę, usłyszała dziwny szept:
- Chodź… chodź do mnie… rozszarpię cię… rozerwę cię na strzępy… zabiję…
Jednocześnie w tej samej chwili dziewczyna poczuła, jakby jej prawą rękę coś spalało od środka. Był to okropny ból i musiała zagryzać wargi, by nie krzyknąć i nie pobudzić współlokatorek. Kiedy na nią spojrzała, zauważyła jakby zarys węża, który jednak szybko zniknął. Pewnie jej się coś przywidziało. Dziewczyna położyła się z powrotem na łóżku. Nie zdążyła nawet się przykryć i odłożyć różdżki, bo momentalnie zasnęła.
Przez całą noc śniły jej się okropne koszmary. W każdym z nich występował ogromny wąż i jakiś chłopak. Wyglądał na piętnaście lub szesnaście lat. Po przebudzeniu jednak nie pamiętała z nich zupełnie nic. Za to cały czas miała wrażenie, że coś jej wypala całą rękę od środka. Kończyna była bezwładna i dziewczyna prawie jej nie czuła. Ledwo dała radę się umyć i przebrać, a czesanie po prostu sobie odpuściła. Nie wiedziała co się z nią dzieje!
Podczas śniadania powiedziała o tym Draconowi i Milicencie. I tak sami zauważyli, że Dale posługuje się lewą ręką (bardzo niezgrabnie).
- Powinnaś iść z tym do pani Pomfrey – powiedziała Milicenta nalewając jej soku z dyni.
- Nie. Na pewno zaraz mi przejdzie – mruknęła Rosalie, choć wcale nie była przekonana. Ból nie ustępował, ale przynajmniej nie wzrastał.
- Mila ma rację. Powinnaś pójść do skrzydła szpitalnego – również Malfoy bardzo się tym przejął.
Rosalie jednak wiedziała, że pielęgniarka jej tu nie pomoże. To nie był zwykły ból, taki jaki da się uśmierzyć lekami czy naparami. Ten ból był inny. Dziewczyna miała niejasne poczucie, że zwiastuje on coś niedobrego, bardzo złego.
Przeprosiła przyjaciół i nie dokończywszy śniadania wyszła na błonia i usiadła pod tym pamiętnym drzewem, gdzie Lisa złamała nos Malfoyowi. Dale zapatrzyła się w horyzont. Rozmyślała nad wszystkim i niczym, ale głównie o minionym roku i… Koszmarach, mimo że ich zupełnie nie pamiętała. Starała sobie przypomnieć o co w nich chodziło, jednak wiedziała tylko tyle, że był w nich wielki wąż i nastolatek.
Kiedy wróciła do szkoły, było już po południu. Przesiedziała na błoniach prawie pół dnia, ale wcale nie czuła upływającego czasu. W Hogwarcie płynął on inaczej niż w świecie mugoli, w którym mieszkała. Tu godziny mijały zdecydowanie szybciej.
__________
Do Julii: Łapacz, Odbijacz, Podawacz i Broniacz :D
Sobotniego poranka przy śniadaniu podszedł do niej Malfoy z tajemniczą miną i powiedział, że ma dla niej niespodziankę. Dale prawie siłą chciała od niego wymusić co to jest, ale blondyn był nieugięty. Uśmiechał się lekko szyderczo i nic nie powiedział. Na szczęście Rosalie nie musiała długo czekać – niespodzianka sama do niej przyszła. Był to Marcus Flint, kapitan drużyny Ślizgonów.
- Ty jesteś Rosalie Dale? - powiedział głosem chropowatym jak jego twarz.
- Tak, to ja – odpowiedziała spięta Ros.
- Dracon powiedział, że nadawałabyś się do drużyny. A akurat brakuje nam jednego ścigającego. Latałaś już na miotle?
- Tak. - Faktycznie raz latała. Miała wtedy dziesięć lat i Dylan pożyczył jej miotłę. Niechętnie, bo kazała mu mama, ale jednak. Rosalie dała wtedy taki popis, że kuzyn musiał ją pochwalić.
- Dziś pierwszy trening. Przyjdź zaraz po śniadaniu na błonia.
- Zgoda, ale jest jedno ale.
- Jakie? - Flint obrócił się, bo już miał wychodzić.
- Mam całe wyposażenie, ale nie mam miotły – odpowiedziała lekko zmieszana.
- Nie martw się. Masz – powiedział ponownie tajemniczym tonem Dracon.
Kiedy skończyli śniadanie Malfoy i Rosalie udali się do dormitorium Ślizgonów. Dracon też był w drużynie, na pozycji szukającego*. Blondyn zaprowadził Dale do swojego pokoju, który dzielił z Crabbe'm Goyle'm, Zabinim Blaisem i kimś jeszcze, kogo imienia nigdy nie pamiętał. Sięgnął pod swoje łóżko i wyciągnął z niego długi pakunek. Wręczył go uroczyście Rosalie z miną, by otworzyła to tu i teraz.
Dziewczyna spojrzała na kartkę. Było na niej napisane: ,,Dla Rosalie Catherine Dale od Lucjusza Malfoya”. Szybko odpakowała owy prezent i omal nie krzyknęła. W środku była miotła wyścigowa! I to nie byle jaka! Sam Nimbus Dwa Tysiące Jeden! Najnowszy model.
- Tata kupił wszystkim w drużynie, ale chciał, bym tobie doręczył osobiście. Chyba bardzo cię polubił – powiedział blondyn wyciągając swój strój do Quidditcha. - Ty też powinnaś się przebrać.
- Racja – powiedziała wychodząc. - I podziękuj ode mnie tacie! - dodała.
Rosalie prawie wyleciała z dormitorium Dracona i prawie wpadła do swojego. Bardzo szybko się przebrała w szaty od Dylana i założyła rękawice od Lisy zbiegając spowrotem na dół. Malfoy już na nią czekał. Razem ruszyli na błonia, gdzie mieli się spotkać z resztą drużyny. Kiedy do nich doszli, całą siódemką ruszyli w stronę boiska. Jednak nie byli tu sami. Drużyna Gryffindoru miała w tej chwili trening!
- Flint! To nasz czas treningu! Dostaliśmy specjalne pozwolenie! Zjeżdżajcie stąd! - krzyknął do nich Oliver Wood, kapitan Gryfonów pikując w dół.
- Tu jest dużo miejsca, Wood. Pomieścimy się – powiedział szyderczo Marcus.
Reszta drużyny Gryffindoru też wylądowała chcąc sprawdzić co to za zamieszanie. Rosalie odnalazła w tłumie Lisę. Miała ona wcale nie najnowszą miotłę, bo Zmiatacza Siódemkę. Najwidoczniej też była w drużynie
- Ale to ja wynająłem boisko! Zamówiłem je! - wrzasnął Wood opryskując Flinta kropelkami śliny.
- Tak? A ja mam tutaj specjalne pisemko, podpisane przez profesora Snape'a. Proszę:
Ja, profesor S. Snape, udzielam Ślizgonom pozwolenia na trenowanie w dniu dzisiejszym na boisku quidditcha, ze względu na konieczność przećwiczenia ich nowego szukającego.
- Macie nowego szukającego? Kogo? - spytał Oliver zdumiony.
Z tłumu Ślizgonów wyszedł nie kto inny, tylko Draco Malfoy. Stanął wyniośle przed innymi zawodnikami.
- Jesteś synem Lucjusza Malfoya? - spytał jeden z rudych bliźniaków, Fred.
- To śmieszne, że wspomniałeś akurat o ojcu Malfoya – powiedział szybko Flint, a pozostali członkowie drużyny Ślizgonów uśmiechnęli się szyderczo. - Zobacz, jak wspaniałomyślnie wyposażył naszą drużynę.
Cała dużyna wyciągnęła przed siebie swoje miotły, na których złotymi literami było napisane Nimbus Dwa Tysiące Jeden. Były one bardzo piękne i niewątpliwie szybkie.
- Najnowszy model – Marus udawał, że strzepuje pyłek ze swojej miotły. - Wypuścili go w ubiegłym miesiącu. Podobno przewyższa Nimbusa Dwa Tysiące pod wieloma względami. A jeśli chodzi o stare Zmiataczki – tu spojrzał na rudzielców i Lisę - to przy nim nadają się tylko do zamiatania boiska.
Gryfonów aż zatkało z wrażenia. Te miotły naprawdę robiły wrażenie.
- O, popatrzcie - mruknął Flint. - Jakaś inwazja, czy co?
Ku nim zmierzało jeszcze dwóch Gryfonów. Byli to Ron i Hermiona.
- Co się stało? - spytał Ron Harry’ego. - Dlaczego nie ćwiczycie? I co on tutaj robi? - wskazał na Malfoya stojącego obok Rosalie.
- Jestem nowym szukającym Ślizgonów, Weasley - oświadczył dumnie i wyniośle Malfoy. - Wszyscy zachwycają się miotłami, które mój ojciec kupił dla całej drużyny. Niezłe, co? - powiedział ironicznie. - Może sypniecie złotem i kupicie sobie takie same? W każdym razie tych Zmiataczek już dawno powinniście się pozbyć. Myślę, że jakieś muzeum chętnie by je przyjęło.
Ślizgoni ryknęli śmiechem. Nawet Rosalie się uśmiechnęła, ale ukradkiem. Nie chciała, by Lisa ją widziała, jak wyśmiewa się z jej przyjaciół.
- Ale przynajmniej żaden członek drużyny Gryfonów nie musiał się do niej wkupywać – powiedziała nagle Hermiona - Każdy po prostu miał talent.
Malfoya na chwilę przytkało i lekko zblednął.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, ty nędzna szlamo - warknął.
Rosalie wiedziała co to słowo znaczy. To było określenie dziecka mugoli, bardzo niekulturalne. Przez to rudzi bliźniacy prawie rzucili się na Dracona; zasłonił go Flint. Jakaś Gryfonka wrzasnęła: „Jak śmiesz!”, a Ron wyciągając różdżkę, wycedził przez zęby: „Zapłacisz mi za to, Malfoy!” i zręcznie wymierzył nią w twarz Malfoya.
Mocno huknęło. Echo potoczyło się po stadionie, a z końca różdżki rudzielca wystrzelił strumień zielonego ognia. Jednak zamiast w Dracona trafił on w właściciela różdżki.
- Ron! Ron! Nic ci się nie stało? - zapiszczała cienko przerażona Hermiona.
Chłopak otworzył usta, ale nie udało mu się wykrztusić ani jednego słowa. Zamiast tego beknął potężnie i z ust wypadło mu na kilkanaście tłustych i obślizgłych ślimaków.
Ślizgonów aż sparaliżowało ze śmiechu. Nawet Rosalie zaśmiała się głośno. Nie obchodziło ją, co Lisa na to powie. Zresztą i tak pewnie jej nie zauważyła w tym całym zamieszaniu. Marcus Flint zgiął się wpół rechocząc. Musiał wspierać się na miotle, żeby nie upaść. Malfoy klęczał, bijąc pięścią w ziemię, a Rosalie jedną rękę trzymała na jego plecach a drugą na swoim brzuchu. Gryfonom natomiast nie było do śmiechu. Zgromadzili się wokół Rona, który wciąż wymiotował wielkimi mięczakami. Każdy brzydził się go dotknąć.
- Zaprowadźmy go lepiej do Hagrida, to najbliżej - powiedział Harry do Hermiony, która kiwnęła i oboje podnieśli Rona na nogi, ciągnąc go za ręce.
Kiedy oddalili się, Ślizgoni nie czekając na dalszy rozwój akcji wzbili się w powietrze i zaczęli trening. Zrezygnowany Wood wrócił do szkoły. Wiedział, że z treningu nici. Tymczasem drużyna Domu Węża szalała po boisku. Rosalie okazała się naprawdę świetną ścigająca, mimo iż to był jej pierwszy raz. Ani razu nie upuściła kafla, nawet pod presją i celnie mierzyła do bramki.
Po prawie dwóch godzinach treningu wrócili wreszcie do szkoły. Szybko przebrali się w zwykłe stroje. Rosalie i Dracon zabrali się za odrabianie zadań, choć więcej przegadali o Gryfonach, Quidditchu i nowych taktykach aniżeli o nauce. Po lunchu obydwoje poszli do biblioteki. Dale chciała poszukać pewnego zaklęcia, a Malfoy… Cóż, chyba tylko jej potowarzyszyć.
Jednak obecność blondyna bardzo pomogła Rosalie w poszukiwaniach. Był idealnym przytrzymywaczem książek i podajnikiem z wyższych półek. Dale dokładnie wiedziała czego szuka. Było to skomplikowane zaklęcie Zmniejszająco-Zwiększające. W końcu znalazła je w jednej z ksiąg z zaawansowanymi czarami. Była to bardzo stara i poniszczona księga, więc wątpiła, by bibliotekarka zechciała ją komuś pożyczyć. Dlatego też Rosalie przepisała formułkę czaru (Capacious extremis) na oddzielną kartkę i wraz z Malfoyem opuścili bibliotekę.
Chłopak nie dopytywał się, po co jej ten czar i to właśnie w nim ceniła. Nie był wścibski i niemiły w stosunku do niej. Zawsze był chętny do pomocy czy nawet obrony. Był jej najlepszym przyjacielem. Jednak kiedy dochodziło do konfrontacji Ślizgonów z Gryfonami, ten nagle się zmieniał i zaczynał szydzić i obrażać wszystkich i wszystko, ale głównie Pottera. Nigdy jednak nie skierował ostrych słów do niej, nie licząc tego jedynego razu, kiedy w tamtym roku zabronił jej spotykać się z Lisą i Sonią, Gryfonkami. Potem jednak chyba tego żałował, bo Berry uszkodziła mu nos silnym uderzeniem. Od tego czasu Malfoy nie mieszał się w relacje Rosalie z tymi dziewczynami.
W Pokoju Wspólnym czekali na nich Crabbe i Goyle. Obaj dzierżyli pokaźne stosy ciastek z pierwszego dnia szkoły. Na szczęście były tak zaczarowane, że nie psuły się przez długi czas. Cała czwórka zrobiła sobie mini imprezkę w pokoju chłopców. Poza objadaniem się ciastkami, grali też w różne czarodziejskie gry, takie jak szachy czy Eksplodujący Dureń. Siedzieli tak do bardzo późna, bo potem dołączyli się do nich Zabini i Milicenta. Dopiero koło północy się rozstali i dziewczyny wróciły do swojego pokoju. Rosalie prawie na śmierć zapomniała o zaklęciu, na szczęście przypomniała sobie o nim, gdy już miała zasypiać. Wyciągnęła kartkę, zaświeciła różdżkę zaklęciem Lumos i wyciągnęła torebkę, którą przygotowała już wcześniej. Kiedy jednak miała wymówić formułkę, usłyszała dziwny szept:
- Chodź… chodź do mnie… rozszarpię cię… rozerwę cię na strzępy… zabiję…
Jednocześnie w tej samej chwili dziewczyna poczuła, jakby jej prawą rękę coś spalało od środka. Był to okropny ból i musiała zagryzać wargi, by nie krzyknąć i nie pobudzić współlokatorek. Kiedy na nią spojrzała, zauważyła jakby zarys węża, który jednak szybko zniknął. Pewnie jej się coś przywidziało. Dziewczyna położyła się z powrotem na łóżku. Nie zdążyła nawet się przykryć i odłożyć różdżki, bo momentalnie zasnęła.
Przez całą noc śniły jej się okropne koszmary. W każdym z nich występował ogromny wąż i jakiś chłopak. Wyglądał na piętnaście lub szesnaście lat. Po przebudzeniu jednak nie pamiętała z nich zupełnie nic. Za to cały czas miała wrażenie, że coś jej wypala całą rękę od środka. Kończyna była bezwładna i dziewczyna prawie jej nie czuła. Ledwo dała radę się umyć i przebrać, a czesanie po prostu sobie odpuściła. Nie wiedziała co się z nią dzieje!
Podczas śniadania powiedziała o tym Draconowi i Milicencie. I tak sami zauważyli, że Dale posługuje się lewą ręką (bardzo niezgrabnie).
- Powinnaś iść z tym do pani Pomfrey – powiedziała Milicenta nalewając jej soku z dyni.
- Nie. Na pewno zaraz mi przejdzie – mruknęła Rosalie, choć wcale nie była przekonana. Ból nie ustępował, ale przynajmniej nie wzrastał.
- Mila ma rację. Powinnaś pójść do skrzydła szpitalnego – również Malfoy bardzo się tym przejął.
Rosalie jednak wiedziała, że pielęgniarka jej tu nie pomoże. To nie był zwykły ból, taki jaki da się uśmierzyć lekami czy naparami. Ten ból był inny. Dziewczyna miała niejasne poczucie, że zwiastuje on coś niedobrego, bardzo złego.
Przeprosiła przyjaciół i nie dokończywszy śniadania wyszła na błonia i usiadła pod tym pamiętnym drzewem, gdzie Lisa złamała nos Malfoyowi. Dale zapatrzyła się w horyzont. Rozmyślała nad wszystkim i niczym, ale głównie o minionym roku i… Koszmarach, mimo że ich zupełnie nie pamiętała. Starała sobie przypomnieć o co w nich chodziło, jednak wiedziała tylko tyle, że był w nich wielki wąż i nastolatek.
Kiedy wróciła do szkoły, było już po południu. Przesiedziała na błoniach prawie pół dnia, ale wcale nie czuła upływającego czasu. W Hogwarcie płynął on inaczej niż w świecie mugoli, w którym mieszkała. Tu godziny mijały zdecydowanie szybciej.
__________
Do Julii: Łapacz, Odbijacz, Podawacz i Broniacz :D